16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Ty wredna, fałszywa, kłamliwa małpo!

Rzadko zdarzało się, aby ktoś obrażał mnie w moim własnym pokoju, więc z oburzeniem wymalowanym na twarzy, podniosłam wzrok znad książki i spojrzałam w stronę progu, gdzie stała cała czerwona na twarzy Tyśka. W prawej ręce ściskała mocno swój smartfon, a z jej oczu ciskały pioruny zagłady.

– A czymże zasłużyłam sobie na te wszystkie wyrafinowane epitety? – spytałam, odkładając lekturę na biurko.

Z racji tego, że nie kontaktowałyśmy się cały tydzień, powodów mogło być naprawdę mnóstwo. Odkąd Tyśka i Paweł zostali oficjalnie narzeczeństwem, stali się na powrót nierozłączni i ciuciali sobie tak słodziutko, że aż momentami zaczynało mnie mdlić. Dlatego też z ulgą przyjęłam wiadomość, że wybierają się na kilkudniowy wypad w jakąś dzicz na Mazurach. Zero zasięgu, zero Internetu, zero mojej najlepszej przyjaciółki emanującej swoim przesadnym entuzjazmem i zarzucającej mnie milionami potencjalnych kandydatów na chłopaka. Nie zrozumcie mnie źle – kocham Tyśkę jak własną siostrę – ale czasami też muszę sobie od niej troszkę odpocząć. I tak właśnie było teraz. Oczywiście cieszyłam się jej szczęściem i życzyłam jej wszystkiego, co najlepsze, ale w sytuacji, kiedy sama przeżywałam coraz to większe porażki związane z życiem uczuciowym, niełatwo było mi znieść jej wszechobecny optymizm. Ta rozłąka dobrze mi zrobiła. Nabrałam do tego dystansu i znów spokojnie mogłam wysłuchiwać, jak to Paweł jest najlepszym, co ją w życiu spotkało.

– Naprawdę myślałaś, że o niczym się nie dowiem?! – wrzasnęła, podchodząc do mnie szybkim krokiem. – Chyba zapomniałaś o tym, że przed Facebookiem nic się nie ukryje! – dodała, wymachując mi przed nosem swoją komórką.

Robiła to tak szybko, że nie byłam w stanie dostrzec, co widnieje na ekranie. Złapałam Tyśkę za nadgarstek, tym samym unieruchamiając urządzenie, i dopiero wtedy mogłam się przyjrzeć dokładnie, co było na nim wyświetlone. O cholera.

Zdjęcie, a dokładnie selfie, przedstawiało cztery osoby. Na pierwszym planie widnieli uśmiechnięci i szczęśliwi jak nigdy Blanka i Kacper, a w tle było widać mnie i Bartka. Obejmujących się dość czule.

Cholera, cholera, cholera!

Kompletnie nie pamiętałam momentu, w którym ta fotka została zrobiona. Najwyraźniej musiało to być już wtedy, kiedy moja pamięć straciła kontakt ze światem. W przeciwnym razie nie dopuściłabym do jej publikacji, a najlepiej nawet do pojawienia się mojej skromnej osoby w kadrze. Przecież miałam unikać pozostawiana po sobie jakichkolwiek dowodów, że byłam na tym weselu. A przynajmniej takich, które z łatwością obiegłby cały wirtualny świat.

Ale zaraz, jakim cudem Tyśka znalazła to zdjęcie, skoro nie zostałam na nim oznaczona? Ja go wcześniej nie widziałam na oczy, więc jak doszło do tego, że wyświetliło się mojej najlepszej przyjaciółce, która nie znała połowy ludzi obecnych na fotce? Spojrzałam nieco wyżej na podpis który głosił „Bartosz Janicki został oznaczony na zdjęciu. Blanka Tracka – w fantastycznym nastroju z użytkownikami Kacper Tracki i Bartosz Janicki. #żona #mąż #weselnie #NajlepszyŚwiadek".

O, mój Boże.

– Masz go w znajomych?! – krzyknęłam z niedowierzaniem.

– A ty nie?! W końcu to ty byłaś z nim na weselu jego siostry! I nie raczyłaś mnie o tym poinformować!

Okej, przyznaję, zrobiłam to z premedytacją. Od samego początku nie miałam zamiaru o niczym jej mówić, a ten odcinający ją od świata wyjazd tylko mi to ułatwił. Tak, cieszyłam się, że uniknę niewygodnych tłumaczeń tego, dlaczego postanowiłam pomóc facetowi, którego nie znosiłam. Wiedziałam, że jak nic Tyśka zacznie snuć swoje niestworzone teorie o tym, jak to niby Janicki mi się podoba, a ja oszukuję samą siebie, że jest inaczej. I oczywiście się nie myliłam.

– Wiedziałam! Wiedziałem, że na niego lecisz! – wrzasnęła z wyraźną satysfakcją w głosie. – A zarzekałaś się, że w życiu byś się z nim nie umówiła! I co?! Mam dowody na to, że jednak to zrobiłaś!

No, jasne. Jedno głupie zdjęcie i Tyśka wyciąga pochopne, kompletnie nie mające związku z rzeczywistością wnioski. Jak ja niby miałam ją teraz przekonać, że to wszystko była jedna, wielka mistyfikacja? Nawet jeśli podam jej wszystkie szczegóły zaprzeczające jej wyobrażeniom, ona i tak będzie wiedziała swoje. Dlatego właśnie chciałam, aby pozostała w błogiej niewiedzy. Niestety teraz to już po zawodach. Musiałam się przyznać do wszystkiego i przypilnować, aby nie rozpędzała się za bardzo w swoich domysłach.

– To nie tak, jak myślisz – zaczęłam, mając świadomość, że ten oklepany tekst tylko bardziej mnie pogrąża. – Wcale na niego nie lecę – dodałam dobitnie. – Tylko wyświadczyłam mu przysługę.

Tyśka spojrzała na mnie powątpiewająco.

– Ta, jasne – mruknęła. – A ja jestem królowa angielska. Przyznaj, że ci się podoba, a nie wciskaj mi tu kitu!

A nie mówiłam? Nic do niej nie dotrze po dobroci.

– To nie jest żaden kit! – wrzasnęłam. – Przyszedł tu w zeszłym tygodniu, lamentując, że nie ma z kim iść na to wesele, a rodzina ciągle wypytuje go o dziewczynę. Jakimś dziwnym cudem byłam jedyną kandydatką na horyzoncie. Błagał prawie na kolanach. Co miałam zrobić?

– Może nie zgadzać się tak od razu! – warknęła, nadal wyraźnie wątpiąc w moją wersję wydarzeń.

– Wcale nie tak od razu – sprostowałam. – Ale tak mi truł dupę, że w końcu się poddałam. Skoro nawet mnie zrobiło się go żal, to uwierz, sytuacja była naprawdę dramatyczna.

Może odrobinę przesadziłam, ale musiałam przedstawić to tak, jakbym nie miała innego wyjścia. Jeśli zrobię z siebie męczennicę, może dotrze do niej, że nie ma nic na rzeczy, a ja tylko z pełnym poświęceniem i przyzwoleniem na znoszenie niedogodności, postanowiłam pomóc potrzebującemu. Nie musiała wiedzieć, że w sumie to cały ten weekend sprawił mi dość sporo frajdy.

– Nawet jeśli to prawda, to i tak nie zmienia tego, co przedstawia to zdjęcie – syknęła, wskazując na swój telefon. – Ten uścisk na bank nie jest udawany. A przynajmniej nie przysporzył ci takiego dyskomfortu, jaki próbujesz mi wmówić.

Jak ona, do cholery, może stwierdzić coś takiego na podstawie jednego ujęcia? Okej, może i miała rację – przytulanie Janickiego nie było takie straszne, jak mogłoby się wydawać, ale, na miłość boską, to nie powinno być dla niej takie oczywiste! Jak dla mnie ta fotka nie przedstawiała niczego szczególnego – szczęśliwa para młoda i dwójka osób obejmujących się co najwyżej po przyjacielsku. Ja tu nie widziałam niczego, co mogłoby wskazywać na głębszą relację. No ale Tyśka jakimś cudem zawsze dostrzegała więcej niż inni.

– A nawet jeśli, to co z tego? – oburzyłam się. – Nie rób wielkiego halo o nic! To, że się kilka razy przytuliliśmy, trzymaliśmy za ręce i pocałowaliśmy na rzecz przedstawienia dla jego rodziny i byłej dziewczyny, nic jeszcze nie znaczy!

Przyjaciółka wybałuszyła na mnie oczy i zdałam sobie sprawę, że palnęłam kilka słów za dużo. Cholera! Nie powinnam wspominać o pocałunku! Teraz to już przepadłam. Żadne tłumaczenia na nic się nie zdadzą.

– Całowaliście się? – spytała z niedowierzaniem i równoczesnym entuzjazmem w głosie.

– Owszem – odparłam, nie było sensu już teraz zaprzeczać. – Ale tylko po to, aby pogonić jego ex, która ciągle się na nas gapiła – dodałam, aby jasno postawić sprawę.

– I jak było? – zapytała ponaglająco, zupełnie ignorując drugą część mojej wypowiedzi.

– W porządku – odparłam, wzruszając ramionami. Chciałam pokazać, że podchodzę do tego z zupełną obojętnością.

– W porządku?! – naskoczyła na mnie. – Całowałaś się z posterunkowym ciacho i było tylko w porządku?! Kobieto, przecież te ponętne usta muszą wyczyniać cuda!

I jak zwykle się nie myliła. Chociaż ciężko było mi to przyznać, Bartek całował naprawdę nieziemsko. I coś mi się wydawało, że to nie był jeszcze szczyt jego możliwości. Jeśli jakaś dziewczyna naprawdę mu się podobała, pewnie raczył ją o wiele bardziej namiętnymi pieszczotami.

– No dobra – skapitulowałam. – Było rewelacyjnie.

Tyśka zerwała się na równe nogi i zaczęła skakać, ciesząc się jak małe dziecko. Czasami naprawdę za nią nie nadążałam. Jeszcze chwilę temu była gotowa popełnić na mnie zbrodnię, a teraz zachowywała się, jakby ledwo skończyła przedszkole.

– Uspokój się, wariatko! – skarciłam ją. – Przecież od piętnastu minut próbuję ci wytłumaczyć, że to nic nie znaczy!

Oczywiście, jak grochem o ścianę.

– Wiedziałam! Wiedziałam! Wiedziałam! – krzyczała jak opętana. – Po prostu jesteście sobie przeznaczeni! I w dodatku tak słodko razem wyglądacie! – dodała, znów spoglądając na zdjęcie – Ale wszystko po kolei. – Uspokoiła się trochę i usiadła na łóżku. – Opowiadaj. Ze szczegółami!

Moja przyjaciółka rozsiadła się wygodnie, przygotowując się do długiej, pełnej detali opowieści. Dość niechętnie przystąpiłam do relacjonowania wydarzeń zeszłej soboty. A właściwie to zaczęłam od pojawienia się Bartka w moim domu, niespodziewanej prośby, zakładu i nieszczęsnej ex dziewczyny. Potem opisałam pokrótce ślub oraz poznanie pozostałych członków klanu Janickich. Kiedy doszłam do akcji z Werą i jej osiłkiem, obie z Tyśką uznałyśmy zgodnie, że to wredne, podłe babsko zasługiwało na cały ten teatrzyk, jaki zafundowaliśmy jej z Bartkiem. Chociaż moja przyjaciółka nigdy jej nie poznała, obrzuciła ją jeszcze gorszymi wyzwiskami, niż mnie przyszłyby na myśl. Scenę z pocałunkiem starałam się opisać jak najbardziej beznamiętnie, aby nie podsycać jej już i tak zbyt wybujałej wyobraźni. Zręcznie pominęłam fakt upicia się i urwania filmu w połowie wesela – naprawdę nie było się czym chwalić – po czym przeszłam do krótkiego opisu poprawin. Uznałam, że powiedziałam już na tyle dużo, że i tak nie ma większego sensu ukrywać, że na nich byłam, więc równie dobrze mogłam o tym wspomnieć. Zresztą wcześnie czy później i tak pewnie Tyśka by się o tym dowiedziała. A tak miałam już przynajmniej czyste sumienie.

– No, niezła historyjka – przyznała, kiedy skończyłam. – Ale i tak nie przekonasz mnie do tego, że nic a nic nie zaiskrzyło. Skoro spodobałaś się jego rodzicom, to musiał być między wami chociaż cień chemii.

Może i miała rację. Rzeczywiście, jak na mój gust, wypadliśmy całkiem przekonująco, a raczej nie byłoby to łatwe, gdybyśmy się tak naprawdę nienawidzili. Z początku faktycznie nie pałaliśmy do siebie sympatią, co było dość zrozumiałe, biorąc pod uwagę to, jak się poznaliśmy, ale z czasem ta niechęć gdzieś wyparowała. Owszem, obecnie całkiem dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie, ale o żadnym głębszym uczuciu nie mogło być mowy. Tego w życiu Tyśka mi nie wmówi.

– Błagam cię, nie zapędzaj się tak. – Nieco ostudziłam jej podekscytowanie. – Przyznaję, Janicki nie jest taki zły, za jakiego go miałam, ale daleko nam do wielkiej, szalonej miłości. To raczej obustronna tolerancja i ewentualna uprzejmość.

Wiedziałam, że przyjaciółka nie wierzyła w moje zapewnienia i ja sama chyba też przestawałam ślepo się ich trzymać. No bo niby czemu tak bardzo nie znosiłam Janickiego? Po pierwsze, bo mnie aresztował – okej, zwykły zbieg okoliczności, a ja zrobiłam z tego dramę jakich mało. Wtedy wydawało mi się to takie uwłaczające mojej godności, ale z czasem nabrałam do tego dystansu i może nawet za niedługo będę potrafiła się z tego śmiać. Tak więc to przewinienie może mu zostać odpuszczone. Po drugie, jest aroganckim dupkiem. A przynajmniej był, bo ostatnio zaczął odnosić się do mnie całkiem przyjaźnie. Nie naśmiewa się ze mnie perfidnie i nie próbuje upokarzać mnie w obecności osób trzecich. I nawet zaczął mnie przekonywać, że nie jestem wcale taką głupiutką blondi-wariatką, za jaką miał mnie na początku. Plus dla niego za starania. Po trzecie, nazywa mnie „Zuzią", kiedy chce mnie zdenerwować. Tyle że to już tak nie działa. Nie wiem nawet, kiedy jego „Zuzia" zaczęła brzmieć tak czule i słodko, że zaczęło mi się to podobać. Nie irytowało mnie, gdy się tak do mnie zwracał. Co więcej, łapałam się na tym, że wyczekuję momentu, kiedy nazwie mnie się tym właśnie zdrobnieniem. Więc właściwie jedyna jego broń, która była w stanie wyprowadzić mnie z równowagi, przestała istnieć. Po czwarte...

Kurka wodna! Nie ma żadnego „po czwarte"! Wszystkie doprowadzające mnie do szału wady Janickiego nagle stały się znośne! Jakim, ja się pytam, cudem?!

Spokój, Zuza. Tylko spokój cię uratuje. Ta, jasne. Przed znaczącym wzrokiem Tyśki nie ma ratunku.

– Czy mnie się wydaje, czy właśnie przemyślałaś to, co powiedziałaś, i doszłaś do wniosku, że to jedna wielka bzdura? – spytała z cwanym uśmieszkiem. – Jeśli masz wątpliwości, to je rozwieję. To jest jedna wielka bzdura – oznajmiła dobitnie. – Nim się obejrzysz, będziecie w sobie szaleńczo zakochani.

No to już była chyba jednak lekka przesada. Okej, mogłam przyznać, że lubię Bartka, ale na pewno nie robiłam do niego maślanych oczu. Oczywiście był nieprzeciętnie przystojnym facetem, genialnie całował i od czasu do czasu był też całkiem sympatyczny, ale to nie są podstawy do wielkiej miłości. Patrząc na nasze wcześniejsze przejścia, śmiem twierdzić, że możemy zostać co najwyżej w stosunkach koleżeńskich. Lub ewentualnie raz na jakiś czas poudawać parę. Ale na nic więcej nie ma co liczyć.

– Boże, Tyśka, dajże mi już spokój! – błagałam żałośnie. – Czy naprawdę musimy rozmawiać o mnie i Janickim? Proszę cię, zmieńmy temat. Jak tam wyjazd? Nie zamigdaliliście się z Pawłem na śmierć?

Mogłam przewidzieć, że ta próba odwrócenia jej uwagi na nic się nie zda. Kiedy ta kobieta czegoś się uprze, nie ma zmiłuj.

– Nie, nie możemy zmienić tematu – odparła stanowczo. – Chyba że przyznasz, że posterunkowy ciacho wzbudza w tobie jakieś ciepłe uczucia, które w najbliższym czasie mogą przerodzić się w coś naprawdę gorącego.

Skąd ona bierze te metafory? Jeśli chciała mnie tym zachęcić do wyznania czegoś, co tylko ona sobie ubzdurała, to niestety nic z tego. Nie dam się tak podejść. Nawet jeśli w jej szalonych teoriach tkwiło ziarnko prawdy, nie miałam zamiaru mówić na głos niczego, czego nie byłam chociażby w dziewięćdziesięciu procentach pewna. A póki co ta pewność nie sięgała nawet dziesięciu procent. Najpierw sama musiałam dojść do ładu z moimi ewentualnymi uczuciami wobec Bartka, a dopiero potem możemy pogadać.

Na szczęście nie musiałam wymigiwać się od odpowiedzi, bo zadzwonił mój telefon. Boże, błogosław tego, kto chce ze mną w tej chwili rozmawiać.

– Kto to? – spytałam, bo komórka leżała na łóżku obok Tyśki.

Moja przyjaciółka zerknęła na ekran i zmarszczyła brwi.

– Sierżant dupek? – spytała zdziwiona. – Czyżbyś poznała bliżej jeszcze jakiegoś innego policjanta?

Cofam to, co powiedziałam. Czy naprawdę to musiał być akurat on? Nie mógł zadzwonić ktokolwiek inny? Już wolałabym nawet babcię Tereskę, która przez godzinę omówiłaby mi wszystkie choroby, które jej dolegają.

– To Bartek – odparłam, sięgając szybko po telefon, aby przypadkiem Tyśka go nie przechwyciła. To już byłaby katastrofa na całej linii.

– To dlaczego nie zapisałaś go „posterunkowy ciacho"? – spytała naprawdę zaskoczona.

– Bo to sierżant – odparłam, przeciągając zieloną strzałkę na ekranie (mimo wszystko wolałam rozmowę z Janickim niż dalsze użeranie się z Tyśką). – I dupek – dodałam, przykładając aparat do ucha.

– Słyszałem – odezwał się głęboki głos po drugiej stronie. – Ciebie też miło słyszeć, Zuziu.

Uznałam, że ta rozmowa może być świetną okazją, do pokazania mojej kochanej przyjaciółce, że między mną, a tym facetem nie ma zupełnie nic, co mogłoby podchodzić pod romantyzm. Dlatego też starałam się zachować obojętny wyraz twarzy, chociaż na dźwięk jego „Zuziu" miałam ochotę się uśmiechnąć.

– Raczej nie mogę powiedzieć tego samego, Bartłomieju – odparłam surowym tonem, zerkając na Tyśkę, która przyglądała mi się uważnie.

– Myślałem, że skończyliśmy już z przekręcaniem imion – powiedział lekkim tonem.

– Obawiam się, że już zawsze będziesz dla mnie Bartłomiejem – mruknęłam, ściskając nerwowo słuchawkę.

Zuza, ogar. Jeśli Tyśka ma uwierzyć w moją obojętność wobec Janickiego, musiałam zachować spokój i ostrożność. W przypadku mojej przyjaciółki nawet najmniejszy, ledwo zauważany sygnał może mieć kolosalne znaczenie.

– Okej, właściwe mi to nie przeszkadza – odparł. – Jak chcesz, mogę być Bartłomiejem.

No po prostu super! Ta łajza zamiast dać mi jakiś pretekst, aby się na niego wkurzyć i go zwyzywać, to nagle zebrało mu się na przymilanie! Ugh! Dlaczego ja zawsze mam pod górkę? Czy chociaż raz los nie może mi pójść na rękę?

– Dobra, nie podlizuj się tylko mów, po co dzwonisz – warknęłam. – Nie mam całego dnia na twoje kolejne durne zakłady czy ex dziewczyny.

Wiem, jestem okropna. I troszkę źle się z tym czuję, ale jeśli Tyśka miała mi uwierzyć, musiałam zrobić z siebie wredną zołzę. Janickiego prawdopodobnie nic to nie obejdzie, a przyjaciółka może wreszcie się ode mnie odczepi. No cóż, zawsze trzeba się liczyć z jakimiś stratami.

– Coś dzisiaj taka nie w humorze? – spytał jakby zatroskany. – Czyżby kolor blond znów przysparzał ci kłopotów?

Prychnęłam tak głośno, że musiał to usłyszeć. Ale dobrze, niech wie, że nie ma co liczyć na miłą pogaduszkę. I najlepiej to skończmy tę rozmowę jak najszybciej, tak aby zminimalizować ryzyko wpadki, która zaprzepaściłaby mój plan pokazania Tyśce, jak naprawdę sprawy się mają.

– Dobra, szybko przejdę do sedna sprawy, bo widzę, że dzisiaj to bez kija nie podchodź – oznajmił, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. – Pamiętasz, jak mama wspominała o rodzinnym obiedzie? – spytał z ostrożnością w głosie.

Rzeczywiście było coś wspomniane na ten temat, kiedy się żegnałam z Janickimi na poprawinach. Ale czemu Bartek dzwoni do mnie w tej sprawie? Przecież ja nie jestem członkiem rodziny.

– O, nie! – wrzasnęłam, kiedy dotarło do mnie, jaki był cel tej rozmowy. – Nie ma mowy!

– Zuza, proszę – skomlał do słuchawki. – Matka nie daje mi żyć. Od poniedziałku dopytuje się, czy przyjdziesz.

Zważywszy na to, że mieliśmy dzisiaj piątek, to i tak długo udawało mu się zbywać mamusię. Skoro jednak dzwonił, musiał nie dać jej rady. Tyle że ja nie miałam zamiaru przychodzić mu z odsieczą.

– Nie i koniec – obstawałam przy swoim. – To miała być jednorazowa przysługa, która i tak przeciągnęła się na poprawiny. Nie dam się wmanewrować w ciąg dalszy tego przedstawienia. Nie ma takiej opcji. – Ostatnie zdanie szczególnie zaakcentowałam. Musi do niego dotrzeć, że tym razem mnie nie przekona. Przez telefon nie mógł zrobić smutnych oczek, na które mogłabym się nabrać, więc tym razem moc była po mojej stronie.

– Zuza, nie rób mi tego – błagał. – Tylko jeszcze ten jeden raz. Nie mogę powiedzieć rodzicom, że tak nagle z dnia na dzień się rozstaliśmy. W życiu by w to nie uwierzyli. Tym bardziej, że naprawdę cię polubili.

I co z tego? Sympatia rodziców nie jest wyznacznikiem tego, z kim powinno się spotykać dziecko. Jasne ma to dość istotne znaczenie, ale nie jest czynnikiem decydującym. Tym bardziej jeśli spotkali tę osobę raz i praktycznie nic o niej nie wiedzieli. Janiccy może i lubili mnie teraz, ale mogłam się założyć, że gdyby poznali mnie bliżej, bardzo szybko straciłabym w ich oczach.

– Jedno popołudnie – nie dawał za wygraną. – A potem coś wymyślę. Obiecuję.

Oby, bo nie miałam zamiaru do końca życia udawać jego dziewczyny, tylko po to, aby starzy się od niego odczepili. To już nawet nie chodziło o to, że oszukiwanie uczciwych, sympatycznych ludzi jest złe. Bardziej bałam się tego, że im dalej w las, tym gorzej byłoby z moim udawaniem. Nigdy nie byłam dobra w kłamaniu, a to długodystansowe to już w ogóle porażka w moim wydaniu. Poza tym każda kolejna nieprawda niosła ze sobą ryzyko zdemaskowania. Przecież skoro rzekomo byliśmy z Bartkiem parą, powinniśmy wiedzieć o sobie chociażby jakieś podstawowe informacje. A co jeśli pani Basia zapyta mnie, jakie jest ulubione danie czy ulubiony film jej syna? Jak nic polegnę z kretesem. I wszystko się wyda.

– Zuzia, jesteś tam? – spytał, kiedy nie odezwałam się przez dłuższą chwilę, analizując całą sytuację. – Poratujesz mnie, prawda?

Kurczę, może i oczek kota ze Shreka nie było, ale ten uwodzicielski, proszący głos też robił swoje. Cholera, czy ten facet musiał być taki pełen uroku osobistego, kiedy na czymś mu zależało? Nie mógł być takim aroganckim dupkiem jak zazwyczaj? Wtedy łatwiej byłoby mi go spławić. A tak? Czułam, że zaczynam mięknąć. Wbrew sobie.

Zerknęłam na Tyśkę, która nadal przyglądała mi się uważnie. Wątpiłam w to, aby słyszała, co mówił Janicki, ale na pewno załapała kontekst rozmowy. I chyba dawała mi jakieś nieme znaki, sugerujące, abym się zgodziła na jego prośbę. Ta i jeszcze czego? Może mam sobie wytatuować na czole „Lecę na posterunkowego ciacho". Jej niedoczekanie!

– Bartek, to naprawdę nie jest dobry pomysł – odparłam nieco łagodniejszym tonem.– Wiem, jak to się skończy. Ulegnę raz, a potem nim się obejrzymy, Blanka zacznie urządzać nam wesele.

Po drogiej stronie słuchawki rozległo się głośne westchnienie. Nim jednak usłyszałam jakąś odpowiedź lub kolejne błagania, ktoś wyrwał mi telefon z ręki i szybkim ruchem przełączył na głośnomówiący.

Posłałam mojej najlepszej przyjaciółce zabójcze spojrzenie.

– Cześć, tu Tyśka! – zaszczebiotała wesolutko. – Nie słuchaj jej. Próbuje mi udowodnić, że nic do ciebie nie czuje, i dlatego jest taka wredna – oznajmiła, bezbłędnie odgadując moje intencje, flądra jedna! – Ale ja i tak wiem swoje. Więc jeśli chcesz ją porwać na jakieś rodzinne przyjęcie, nie ma sprawy. Zuzka, bardzo chętnie znów poudaje twoją dziewczynę. Prawda, Zuziu? – spytała, akcentując przesadnie ostatnie słowo.

Nie, no to już był szczyt wszystkiego! Nie zdziwiło mnie zbytnio, że przejrzała moją taktykę, ale żeby wyrywać mi słuchawkę i walić tak prosto z mostu to było przegięcie. Jeśli już koniecznie chciała z nim pogadać, nie musiała robić tego tak bezpośrednio. Teraz to już nie uda mi się z tego wymigać. I w dodatku pewnie Janicki znów będzie się ze mnie naigrywał. A to wszystko dzięki mojej kochanej przyjaciółce, którą w tej chwili z pełną świadomością odpowiedzialności karnej, miałam ochotę zamordować.

– Oddawaj ten telefon! – wrzasnęłam, rzucając się na nią.

– Nie ma mowy! – odparła tym samym tonem, wyciągając telefon wysoko w górę, poza moim zasięgiem. – Skoro sama nie chcesz zawalczyć o swoje szczęście, to muszę cię w tym wyręczyć!

O czym ona znowu pieprzy?! Jakie szczęście?! Jakie wyręczyć?! Przecież to jest Janicki! Tutaj nie ma o co walczyć! Chyba że o święty spokój.

– Dziewczyny, uspokójcie się – wydobyło się ze słuchawki, kiedy nadal się przepychałyśmy. – Justyno, dziękuję za przedstawienie zaistniałej sytuacji w odpowiednim świetle, ale wolałbym, abyś oddała telefon Zuzi. Muszę omówić z nią jeszcze kilka kwestii.

Tyśka zastygła na moment, zapewne zastanawiając się, czy może przekazać mi komórkę bez niemiłych konsekwencji dla mojej, jej zdaniem, romantycznej relacji z Bartkiem oraz dla niej samej. Ostatecznie udało mi się odzyskać urządzenie, po czym odwróciłam się do niej plecami, aby nieco złagodzić nerwy, jakie na nią miałam.

– A więc coś do mnie czujesz? – spytał cwanie, kiedy wyłączyłam już głośnik i przyłożyłam telefon z powrotem do ucha.

– Oczywiście – odparłam z pełną powagą. – Niechęć i pogardę.

– Au, to zabolało. – Jak zwykle zaczął się ze mną przekomarzać. – Myślałem, że może to jednak coś bliższego uwielbieniu i bezgranicznej miłości.

– Ta, chciałbyś – mruknęłam. – Na takie uczucia trzeba sobie zasłużyć.

– W takim razie ty sobie na nie u mnie zasłużysz, towarzysząc mi na niedzielnym rodzinnym obiadku.

Że co? Od kiedy to on się zrobił taki milutki? Może po prostu zrozumiał, że do mnie lepiej podchodzić z marchewką niż z kijem. I niestety to chyba była całkiem niezła taktyka. Nie żebym się jakiś bardzo rozczuliła, ale naprawdę zaczęłam mięknąć. Cholercia, niedobrze.

– To wszystko, co możesz mi zaoferować za takie poświecenie? – spytałam, próbując pokazać, że wcale nie tak łatwo było mnie kupić. Niech się jeszcze odrobinę wysili. Czułe słówka to jednak odrobinę za mało.

– A co byś chciała?

Skoro był gotowy na spełnianie moich żądań, to znaczy, że naprawdę mu zależy. Z jednej strony nawet to rozumiałam – wścibscy, zamartwiający się rodzice potrafią być uciążliwi i czasami lepiej dać im to, czego oczekują, aby się wreszcie odczepili. Z drugiej jednak oszukiwanie naprawdę porządnych ludzi wywoływało we mnie pewne wyrzuty sumienia. Póki było to jedno spotkanie mogłam przymknąć na to oko. Teraz zaczynało się jednak robić naprawdę poważnie i, znając moje szczęście, wszystko pokomplikuje się tak, że nie będę w stanie tego jakoś przyzwoicie odkręcić.

– Na chwilę obecną nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy – przyznałam zgodnie z prawdą. – Ale uznajmy, że teraz to ty masz u mnie dług. Jakby tak, nie daj Boże, znów mnie przymknęli to pomożesz mi się z tego wykaraskać – dodałam lekkim tonem.

Usłyszałam jego chichot i musiałam przygryźć dolną wargę, aby też się nie roześmiać. Nie mogłam tego zrobić, nie tylko ze względu na Tyśkę. Nie chciałam, aby Bartek miał dowody potwierdzające słowa mojej przyjaciółki, że rzekomo mi się podoba. Nawet jeśli nie było to całkowicie wyssane z palca, lepiej, żeby pozostało to moją słodką tajemnicą.

– Nie ma sprawy – odparł ze śmiechem. – Wyciągnie cię zza kratek to wręcz przyjemność.

Mimo że przekaz był raczej wredny, wcale tak tego nie odebrałam. Powiedział to tak ciepło, że nie miałam postaw się na niego gniewać. I to naprawdę zaczęło mnie niepokoić. Dlaczego nie mogło być tak jak wcześniej? Czemu nie możemy przerzucać się sarkazmem i uszczypliwościami? Jakoś łatwiej mi się wtedy z nim rozmawiało.

– Trzymam cię za słowo – powiedziałam, starając się brzmieć dość surowo.

– Czyli mogę przyjechać po ciebie w niedzielę o wpół do drugiej? – spytał z nadzieją w głosie.

Przewróciłam oczami i dopiero po chwili zorientowałam się, że przecież mnie nie widział. Westchnęłam więc ciężko.

– No niech już będzie – mruknęłam z łaską. – Ale drugi i ostatni raz – zaznaczyłam. – Potem powiesz im, że do siebie nie pasowaliśmy czy coś. Tylko, żeby nie wyszło, że to moja wina. Nie chcę, żeby zabijali mnie wzrokiem, jeśli kiedyś przypadkowo spotkam ich na ulicy.

Naprawdę wolałabym tego uniknąć. Zwłaszcza że wiedziałam, jak się miała sprawa z Werą. Ja taka nie byłam. Nie rzucałam przystojnych, inteligentnych, zabawnych facetów dla bezmózgich mięśniaków.

– O to się nie martw – zapewnił mnie. – Nasze rozstanie biorę na klatę.

I bardzo dobrze. Mimo że to bardzo ładna klata, nie zaszkodzi jej odrobiny pokory.

– Dobra, skończ już gwiazdorzyć – skarciłam go. – Mam lepsze rzeczy do roboty niż wysłuchiwanie twoich tanich przechwałek.

– One wcale nie są tanie! – oburzył się. – Przy moich rodzicach udawaj, że dzięki takim gadkom zdobyłem twoje serce. – Ta i jeszcze czego? – Jak to mówi Kacper – cyk, bajera i do przodu!

Matko, skąd oni biorą te teksty? Nie byłam aż tak głupiutką blondynką, aby nabierać się na takie bzdety. Wbrew pozorom lubiłam, jak facet choć odrobinę się wysilił, a nie zgrywał się na neandertalczyka. Jak Wera mogła wytrzymać z tym swoim Sebastianem? Przecież to troglodyta jakich mało.

– Dobra, muszę kończyć, bo zaraz zaczynam zmianę – powiedział, zanim zdążyłam skomentować jego prostackie podrywy. – W takim razie do niedzieli. Naprawdę ratujesz mi życie.

– Nie wątpię – mruknęłam, przewracając oczami.

– A i jeszcze jedno! – zawołał, nim się rozłączyłam. – Przyjmij moje zaproszenie na Facebooku.

– A niby czemu? – oburzyłam się nieco. – Wystarczy już, że nękasz mnie telefonami. Nie potrzebne mi jeszcze twoje wiadomości na Messengerze.

Znów ciężko westchnął.

– Blanka wyczaiła, że nie jesteśmy znajomymi, i zadała mi milion pytań dlaczego – wyjaśnił. – Przez chwilę poczułem się, jakbym z policjanta stał się podejrzanym. Na szczęście zbyłem ją jakąś gadką o tym, że kontaktujemy się przez komórki i nie potrzebny nam do tego komunikator internetowy. Mam nadzieję, że jakby co potwierdzisz moją wersję.

A miałam jakieś inne wyście? Z resztą to by w sumie nie było kłamstwo. Fakt, że nie chciałam mieć z Janickim więcej do czynienia niż to konieczne, to już inna kwestia. Jak już ten cały cyrk się skończy, bez skrupułów usunę go z grona znajomych.

– Masz jakieś pytania? – zagadnął, jakby się obawiał, że za chwilę jednak się rozmyślę.

– Czy tym razem też muszę się wciskać w szatańskie szpilki? – spytałam w pełni poważnie.

Miałam nadzieję, że jednak nie będę musiała tego robić. Co prawda różnica wzrostu znów będzie kolosalna i odrobinę uciążliwa, ale chciałam dać odrobinę odpocząć moim stopom. Okazało się bowiem, że caluśka noc tańczenia w tym obuwiu zła zakończyła się dość bolesnymi odciskami.

– Nie musisz – odparł. – Tym razem pozwalam ci na bycie słodkim Hobbitem – dodał, chichocząc.

Ha, ha, bardzo śmieszne.

– Ależ dziękuję za pozwolenie, wielkoludzie – odpowiedziałam.

– Ależ nie ma za co, mój Hobbitku. – Dalej się ze mną droczył, a mnie zrobiło się jakoś tak cieplej na sercu. – Dobra, naprawdę muszę już lecieć. Pa, Zuzia – rzucił szybko i się rozłączył.

– Pa, Bartłomieju – mruknęłam, chociaż nie było go już po drugiej stronie słuchawki.

Odłożyłam telefon na biurko i zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie padło mi na mózg. Czemu ja się znowu na to zgodziłam? Chyba zawodzi mnie instynkt samozachowawczy, skoro, chociaż wiem, że skończy się to katastrofą, i tak pcham się wprost pod koła pędzącego samochodu. Miałam tylko nadzieję, że ostatecznie Janicki jakoś wyratuje mnie z tego bagna, w które się pakowałam, bo czarno to widzę.

Póki co musiałam jednak stawić czoła innemu problemowi – a mianowicie mojej kochanej przyjaciółce i jej szalonym wymysłom. Obróciłam się więc w stronę Tyśki, która wydawała się być w naprawdę ciężkim szoku. Nim zdążyłam się zapytać, co wywołało u niej takie zdziwienie, sama postanowiła zacząć temat.

– O. Mój. Boże – wydukała, przesadnie akcentując każde słowo. – Powiedział do ciebie „Zuziu". A ty się uśmiechnęłaś. Uśmiechnęłaś!

Kurka wodna. A myślałam, że udało mi się zachować perfekcyjny poker face. No nic. Musiałam wymyślić coś na poczekaniu.

– Wcale nie! – zaprotestowałam.

Wiem, mało przekonujące, ale w tej chwili nie przyszło mi nic lepszego do głowy. Obym zaraz wpadła na jakieś genialne wytłumaczenie mojej przychylności dla „Zuzi", bo jak nie, to marny mój los.

– A właśnie, że tak! – nie odpuszczała Tyśka. – Mnie nie oszukasz! Wpadłaś jak śliwa w kompot, tylko sama jeszcze tego nie widzisz!

Nie no, to już była przesada. Takie gadanie, że Janicki mi się podoba, to w sumie nic szkodliwego. Był przystojnym facetem, więc pewnie nie byłabym jedyną, która wzdychała sobie do niego po chichu, i mogłam na takie zaczepki przymknąć oko. Sugerowanie jednak, że się w nim zakochałam, zakrawało o cios poniżej pasa. Czy naprawdę mogłabym pokochać kogoś, kto tak nieziemsko mnie irytował? Jeśli Tyśka tak właśnie twierdziła to znak, że czternaście lat przyjaźni niczego jej nie nauczyło.

– Boże, skończ, bo zaraz wybuchnę! – wrzasnęłam. – Nie mam ochoty dłużej wysłuchiwać tych bredni!

– To nie są żadne brednie, ale jak tam sobie chcesz – mruknęła niby obojętnie. – Pogadamy za kilka lat, jak już będziesz panią Janicką.

O, następna! Nie byliśmy z Bartkiem nawet razem, a już chcieli nas widzieć na ślubnym kobiercu. Co jest z wami, ludzie?!

– Nie pogadamy, bo nigdy do tego nie dojdzie – zaprotestowałam. – A tak à propos, może przestałabyś się interesować moim nieistniejącym związkiem, a zajęła się swoim.

– Ależ u mnie nie ma się czym zajmować – zapewniła mnie. – Wszystko jest wręcz wyśmienicie. Wyjazd był tak cudowny, że aż szkoda mi było wracać. Ale za to u ciebie widzę, że wszystko kuleje. Nawet nie masz swojego chłopaka w znajomych na fejsie!

– Udawanego chłopka! – sprecyzowałam.

– Udawany czy nie, to nadal twój chłopak – nie dawała za wygraną. – Chociaż dla przyzwoitości mogłabyś się trochę wysilić. Tym bardziej, że to naprawdę fajny facet i mogłabyś dać mu szansę. A nuż, widelec to ten jedyny.

Ta, jasne. A gruszki rosną na wierzbie i śliwki na sośnie. Ten mężczyzna przypominał mi o największych upokorzeniach mojego życia. Jak niby miałabym być przy nim szczęśliwa, mając w pamięci taką traumę? Nie, to zdecydowanie niewykonalne.

– Tylko, wiesz, to musi działać w obie strony – odparłam, mając nadzieję, że może tak przekonam ją do swoich racji. – Nawet jeślibym coś do niego czuła, chociaż wcale nie twierdzę, że tak jest – dodałam szybko – to przecież on też by musiał coś czuć do mnie. A uwierz mi, to jest niemożliwe.

Byłam tego stuprocentowo pewna. Owszem powiedział mi raz, że jestem całkiem fajną dziewczyną, ale nie ma mowy, aby żywił do mnie jakieś głębsze uczucia niż ewentualna sympatia. Faceci tacy jak on nie zakochiwali się w kimś takim jak ja. On był szanowanym funkcjonariuszem państwowym z dobrego domu, a ja przeciętną studentką z tendencją do pakowania się w kłopoty. To dwa zupełnie różne światy, które nigdy się nie połączą.

– Żartujesz? – naskoczyła na mnie Tyśka. – Przecież on cię uwielbia! Czemu niby to ciebie poprosił o tę przysługę? Nie wierzę w to, że nie było żadnej innej laski, która byłaby chętna poudawać jego dziewczynę. A mimo to wybrał ciebie. Jak myślisz, dlaczego?

Dobra, musiałam przyznać, że fakt braku innych kandydatek wydawał się dość zastanawiający. No bo wystarczy tylko spojrzeć na Janickiego – która nie chciałaby się do niego poprzytulać? W końcu to posterunkowy ciacho w całej swojej okazałości. I nie wiedzieć czemu, uparł się na mnie, chociaż miałam ku temu opory. Nadal pozostawało to dla mnie zagadką, ale jedno wydawało mi się oczywiste – nie zrobił tego dlatego, że jakoś szczególnie mu się podobałam.

– Nie wiem – odparłam. – Może potrzebował kogoś, kto odegra dobre przedstawienie przed jego rodziną i byłą dziewczyną, a ja jestem w tym całkiem niezła.

Tyśka wyraźnie miała dość moich coraz to bardziej desperackich i wymyślnych tłumaczeń. Może to w końcu zniechęci ją do dalszej dyskusji. Niezupełnie tak chciałam ją nakłonić do zakończenia tej wymiany zdań, ale w tej chwili liczyło się dla mnie to, aby cel został osiągnięty. Sposób, w jaki do tego doszło, to sprawa drugorzędna.

– I dlatego idziesz na niedzielny obiadek u Janickich? – upewniła się. – Aby uraczyć ich widowiskiem, które ma wyzbyć ich ze zmartwień, że syn zostanie starym kawalerem?

– Właśnie tak – potwierdziłam, szczęśliwa, że przyjaciółka wreszcie załapała właściwy kontekst.

– Oj, Zuzka, Zuzka. – Pokręciła głową z politowaniem. – Oby ta cała szopka wyszła wam na dobre. I jeśli coś jednak między wami zaiskrzy, będę szczęśliwa, mogąc powiedzieć „a nie mówiłam".

Wątpiłam, aby do tego doszło. Póki co nie miałam jednak zamiaru przejmować się fanaberiami przyjaciółki. Musiałam skupić się na spotkaniu z rodziną „mojego chłopaka". Miałam nadzieję, że i tym razem uda mi się niczego nie schrzanić. Mimo wszystko nie chciałam zawieść Bartka.

Tyśka powiedziałaby, że to kolejna oznaka tego, że jednak ten facet nie był mi obojętny. I może rzeczywiście tak było. Ale chyba lepiej, żeby nikt o tym nie wiedział. Przynajmniej na razie.

– No to jak ten wasz wyjazd? – zagadnęłam, mając nadzieję, że tym razem próba zmiany tematu zakończy się sukcesem.

– Och, było cudownie! – Tyśka wreszcie złapała haczyk. – Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale tydzień bez kontaktu ze światem to błogosławieństwo!

Przez następną godzinę wysłuchiwałam zachwytów mojej przyjaciółki, ale nawet mi się to podobało. Przynajmniej nie musiałam się martwić tym, co mnie czekało w niedzielę. Jak to mawiała Scarlett O'Hara – nie mogę myśleć o tym dzisiaj, zastanowię się nad tym jutro. I to podejście bardzo mi się podobało. Do spotkania z Janickimi jeszcze całe dwa dni, na pewno zdążę przygotować się na nie psychicznie. A przynajmniej miałam taką nadzieję. 

***************************************** 

Dzięki za gwiazdki. Kolejny powinien się pojawić jak zwykle za tydzień :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro