18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Jak myślisz, którą powinnam wybrać?

Oderwałam wzrok od koca w wieżą Eifla i przeniosłam go na stojącą nieopodal Blankę. Trzymała w dłoniach dwie ozdobne poduszki i kiedy tylko przyjrzałam im się bliżej, zaczęłam się zastanawiać, która z nich jest bardziej odrażająca – ta z dwoma psami w kaskach i okularach przeciwsłonecznych jadących na motorze czy ta z psem i kotem w czapkach zimowych robiących sobie selfie.

Boże, czy ona naprawdę miała aż tak kiepski gust?

– Żartowałam! – ogłosiła ze śmiechem Tracka, kiedy zaczęłam się zastanawiać, jak delikatnie jej powiedzieć, żeby jednak znalazła coś zupełnie innego. – Obie są ohydne – dodała, odkładając je z powrotem na sklepową półkę, a ja odetchnęłam z ulgą. – Nie to, żebym nie lubiła psów, ale to jest już lekkie przegięcie.

O matko, jak dobrze wiedzieć, że jednak nie pomyliłam się co do tej dziewczyny. Chyba poczułabym się oszukana, gdyby okazało się, że taka stylowa laska nie miała kompletnie wyczucia w kwestii dekoracji wnętrz. Na szczęście to tylko dobre poczucie humoru.

– Chodźmy do następnej alejki – zaproponowała. – Widziałam tam coś w butelkowej zieleni. Powinno pasować do naszej jasnoszarej kanapy.

I to rozumiem. Przełamanie stonowanego koloru intensywnym dodatkiem to strzał w dziesiątkę. I żadnych nieudolnie stylizowanych na ludzi zwierzaków.

Wzbraniałam się przed tymi zakupami rękami i nogami, ale jak widać nic to nie dało. Przekonywanie Blanki, że nie będę dobrym towarzyszem jej polowania na akcesoria domowe, było zupełnie bezsensowne. Nie uznawała odmowy, a mnie już zaczynało brakować wymówek. Liczyłam na interwencję Bartka, ale i on się na mnie wypiął. Zarzekał się, że jak jego siostra coś sobie ubzdura, to nikt nie jest w stanie wybić jej tego z głowy. Nawet jej ulubiony starszy brat. Poznałam trochę tę dziewczynę i powiedzmy, że mu wierzę. Myślę jednak, że tak naprawdę nawet nie próbował z nią o tym porozmawiać.

Pozbawiona więc jakichkolwiek argumentów, stawiłam się grzecznie punkt szesnasta piętnaście na parkingu przed najbliższą Ikeą. Nadal nie byłam przekonana co do słuszności tej eskapady i do samego końca miałam nadzieję, że Blance wypadnie coś w ostatnim momencie i jednak się nie pojawi. Jak zwykle w moim przypadku – nadzieja okazała się matką głupich. Kiedy tylko Tracka mnie zauważyła, zaczęła machać do mnie z nadmiernym entuzjazmem, a gdy znalazła się zaledwie kilka kroków ode mnie, rzuciła się na mnie z uściskami.

I tak właśnie oto od jakiejś godziny spacerowałyśmy sobie sklepowymi alejkami, próbując znaleźć coś, co spodoba się nam obu na tyle, aby bez dłuższego zastanowienia zdecydować się na jego kupno. Cóż, sądząc po tym, co do tej pory znalazło się w naszym koszyku – narzuta na łóżko, wazon i lampka na biurko – byłyśmy naprawdę wybredne. A podejmowanie decyzji szło nam jak krew z nosa. Myślałam zawsze, że to ja byłam tą wiecznie niezdecydowaną, ale Blanka w tej kwestii biła mnie jednak na głowę. Nie przesadzała twierdząc, że potrafi spędzić kilkanaście minut na wyborze jakiejś błahostki.

– O, te są naprawdę świetne – zawołała Tracka, wskazując na zielone poduszki, o których wspomniała wcześniej. – Sofę wybrał Kacper, bo ja oczywiście nie wiedziałam, która mi się podoba najbardziej. I chyba chciał mi zrobić na złość, bo kupił tę, która najmniej przypadła mi do gustu. Jest taka mdła i nijaka. Muszę ją jakoś ożywić, ale też nie przesadzić w drugą stronę. Cała tęcza to byłaby przesada.

– Ten kolor faktycznie powinien załatwić sprawę – pochwaliłam, biorąc do ręki jedną z poduszek. – I do tego jest taka mięciutka – dodałam, przekładając ją sobie do policzka. Jeśli jest w pobliżu jakieś łóżko, to ja chętnie się na niej prześpię. Nawet jeśli teoretycznie nie była do tego przeznaczona.

– Zdecydowanie – potwierdziła, sprawdzając to w taki sam sposób jak ja. – Biorę cztery – zakomunikowała i zapakowała taką właśnie ilość do koszyka.

- Wow! – oznajmiłam. – To chyba nasza najszybsza dzisiejsza decyzja!

– O, tak – odparła, szczerząc się jak głupia do sera (to chyba firmowy uśmiech Janickich). – Oby tak dalej!

Przybiłyśmy sobie piątki, po czym ruszyłyśmy na dalsze poszukiwania. Zostały nam jeszcze firanki, serwetki, obrusy, kwiatki doniczkowe, ramki na zdjęcia i może jeszcze jakieś inne bibeloty do postawienia na komodzie. Tak więc lista była długa i nie należało marnować czasu.

– A tak à propos podejmowania decyzji – zaczęła Blanka, kiedy zbliżałyśmy się do działu z poszewkami na pościel – jak szybko postanowiłaś umówić się z moim bratem?

Powinnam mieć przygotowaną odpowiedź na to pytanie. Przyznam szczerze, że przed tym spotkaniem zrobiłam sobie listę zagadnień dotyczących mojego rzekomego związku z Bartkiem, które Tracka mogła poruszyć. Bo co do tego, że to zrobi, nie miałam najmniejszych wątpliwości. Próbowałam też przygotować jakieś w miarę wiarygodne historyjki na każdą z tych okoliczności. Niestety jak przyszło co do czego, jak zwykle miałam w głowie pustkę. Po prostu świetnie! No nic, trzeba będzie improwizować.

– To on postanowił umówić się ze mną – odparłam, zwalając całą winę na Janickiego (na co swoją drogą dostałam od niego pozwolenie). – To chyba wasza rodzinna cecha – jak się na coś uprzecie, nie ma zmiłuj – dodałam z uśmiechem.

– Tak, to akurat prawda – potwierdziła, oddając uśmiech. – Jak na czymś naprawdę nam zależy, potrafimy stanąć na rzęsach, aby to zdobyć. A Bartek to już w szczególności. Musisz być naprawdę wyjątkowa, skoro aż tak się starał.

Poczułam, jak się rumienię. Cholera! Nie mogę wysłuchiwać takich komplementów, bo popadnę w samozachwyt, stracę czujność i wszystko szlag trafi.

– Być może – przyznałam, nie chcąc wyjść na zarozumiałą. – No ale bądźmy szczere – ja też zbyt długo się nie opierałam.

Blanka zaśmiała się tak radośnie, że nie mogłam się powstrzymać, aby też nie zachichotać. Nie przywykłam do tego, że kogoś rozbawiają moje wypowiedzi. I to w ten pozytywny sposób. To naprawdę miłe uczucie.

– No tak, jemu naprawdę trudno się oprzeć– odparła Tracka. - Nie ma co ukrywać, mój brat to prawdziwe ciacho.

– Tak, moja przyjaciółka nadała mu nawet taki przydomek – „posterunkowy ciacho" – dodałam z uśmiechem, a Blanka zaczęła chichotać.

– Pasuje do niego idealnie! – oznajmiła. – Szkoda, że sama na to nie wpadłam.

Ledwo znałam tę dziewczynę, ale wiedziałam już, że nadajemy na tych samych falach. Oprócz, jak się okazało, podobnego gustu w kwestii wystroju wnętrz, lubiłyśmy też nieco dokuczać naszym starszym braciom. Ale oczywiście na czysto przyjacielskiej stopie. Jasne, czasami Konrad doprowadzał mnie do szewskiej pasji, ale zazwyczaj te złośliwe docinki to tylko żarty. Poza tym on nie zostawał mi dłuży.

– Pewnie słyszałaś to już od naszej mamy, ale naprawdę cieszymy się, że pojawiłaś się w jego życiu – powiedziała, kiedy już uspokoiłyśmy nasz chichot. – Długo nie mógł się pozbierać po Weronice. Zamknął się w sobie, rzucił w wir pracy, zrobił jakiś nerwowy. Przy tobie znów jest dawnym sobą. To naprawdę porządny facet, tylko może odrobinę zagubiony.

Dzięki tej historii z Werą i relacji bliskich Bartka z tej sprawy, spojrzałam na niego z odrobinę innej strony. Zrozumiałam, że pod tą fasadą aroganckiego dupka może się kryć naprawdę wrażliwy, zraniony mężczyzna, który zgrywał nieczułego twardziela, bo tak było mu po prostu łatwiej. Zapewne troska rodziny zaczęła go męczyć, więc przybrał maskę obojętności, która skrzętnie zakrywała wszystkie jego emocje, które chciał ukryć przed światem. Cieszyłam się jednak, że dałam sobie szansę poznać go z tej innej, łagodniejszej, lepszej strony, bo zabawny, uśmiechnięty, radosny Janicki podobał mi się o wiele bardziej.

– Tak, wiem – odparłam szczerze. – Chociaż pierwsze wrażenie, pomijając jego nieprzeciętną urodę, zrobił jednak nie najlepsze – dodałam, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że przecież miałam utrzymywać wersję, że poznaliśmy się przy sytuacji z bombą, a nie domniemaną kradzieżą. A wtedy nie był już aż taki zły, jak przy pierwszym spotkaniu. 

– Tak? – Na moje nieszczęście Blanka podjęła temat. – A co przeskrobał?

– Cóż... – Dałam sobie moment na wymyślenie czegoś zarazem wiarygodnego i niebyt kontrowersyjnego. – Po prostu był wobec mnie odrobinę opryskliwy. Pewnie miał zły dzień czy coś – dodałam szybko, aby nie przedstawiać go z złym świetle. – I dlatego też zdziwiłam się nieco, kiedy zadzwonił do mnie z propozycją spotkania. Wahałam się,  czy się zgodzić, ale praktycznie nie pozostawił mi wyboru. Tak mnie zbajerował, że musiałam ulec.

Uznałam, że lekkie podkoloryzowanie rzeczywistości nikomu nie zaszkodzi. W końcu Janicki sam chciał, abym przedstawiła go jako przebojowego faceta, który wyszedł z inicjatywą i zupełnie mnie oczarował. No to ma, czego chciał. Reklamacji nie przyjmuję.

Blanka uśmiechnęła się ciepło.

– I to jest właśnie cały, dawny Bartek. Jak dobrze, że przywróciłaś mu radość życia. Życzę, żeby wam się ułożyło jak najlepiej.

No nie. Oni wszyscy chyba chcą mnie wpędzić w poczucie winy. Ile razy jeszcze wspomną, że to moja zasługa, iż ich syn i brat znów jest taki jak kiedyś? Przez te ciągłe pochwały, czułam się jeszcze gorzej ze świadomością, że są one bezpodstawne. Przecież ja niczego nie zrobiłam. Zgodziłam się tylko odegrać rolę jego dziewczyny. I najwidoczniej wychodziło mi to aż za dobrze, skoro tak szybko zaskarbiłam sobie sympatię klanu Janickich.

Chociaż z drugiej strony może nie miało to nic wspólnego konkretnie z moją osobą. Może po prostu cieszyli się, że Bartek wreszcie postanowił znów się z kimś związać i nie miało dla nich znaczenia, kim jest jego wybranka. W sumie dla mnie byłoby to lepiej – łatwiej byłoby mi zakończyć całe to przedstawienie ze świadomością, że nie byłam dla nich nikim szczególnym. Miałam jednak nieodparte uczucie, że naprawdę mnie polubili. Za cholerę nie mogłam jednak zrozumieć dlaczego. W końcu to ja – głupa, rozhisteryzowana blond wariatka.

– Wiesz, nic nie jest jeszcze pewne – odparłam, chcąc nieco ostudzić jej entuzjazm. – Dopiero zaczęliśmy się spotykać. Nie wiadomo, jak to się wszystko potoczy.

– E tam, takie gadanie. – Blanka machnęła lekceważąco ręką. – Ja czuję, że to właśnie to. Mój brat nigdy wcześniej nie był tak szczęśliwy. Po prostu jesteście sobie pisani.

Niewiarygodne jak ludzie potrafią dostrzec coś, czego nie ma, kiedy tak bardzo chcą wierzyć w swoje przekonania. Jak niby Tracka mogła twierdzić, że jesteśmy sobie przeznaczeni, skoro nawet nie byliśmy w prawdziwym związku? Może i byłam całkiem niezłą aktorką, ale chyba nie na tyle, aby wyciągać aż tak wyssane z palca wnioski. Okej, ostatnio udało nam się z Bartkiem nawet wykrzesać odrobinę chemii między sobą, ale raczej było to dalekie od oskarowych ról. Nikt mi nie wmówi, że łączy nas coś więcej niż w rzeczywistości.

Postanowiłam nie komentować sugestii Blanki. Moje zaprzeczenia i tak nic by nie dały, siostra Janickiego na pewno obstawałaby przy swoim. A niech sobie myśli, co chce. Później niestety się rozczaruje, ale jak to mówią – life is brutal.

Nie chcąc kontynuować tego tematu, postanowiłam odwrócić jej uwagę. Na Tyśkę nie zawsze to działało, ale myślę, że w tym wypadku powinno się sprawdzić.

– Popatrz! – zawołałam, wskazując na półkę z obrusami. – Ten z kwiecistym wzorem wygląda kapitalnie!

Ku mojej uciesze, Blanka od razu pobiegła w wytyczony przeze mnie kierunku i zaczęła przekopywać się przez stertę kolorowych obrusów. Przez następne piętnaście minut przejrzałyśmy wszystkie fasony i ostatecznie zdecydowałyśmy się na gładki w kolorze ecru ze złotymi wstawkami przy brzegach. Tracka zastanawiała się, czy nie wziąć jeszcze jednego, nieco mniej eleganckiego, stosowniejszego na mniej zobowiązujące okazje, ale stwierdziła, że jeszcze się z tym wstrzyma, bo może dostanie coś takiego w ramach prezentu na parapetówkę.

– Oczywiście jesteście z Bartkiem zaproszeni, tylko jeszcze nie wiem, kiedy się ona odbędzie – oznajmiła, przeglądając leżące nieopodal obrusów serwetki. – Miałam nadzieję, że wyrobimy się z tym jeszcze w sierpniu, ale jak zwykle wszystko się przedłużyło i jeszcze brakuje nam części wyposażenia. Chcieliśmy też wybrać się w jakąś podróż poślubną, chociażby na tydzień. Może uda się pod koniec września lub w październiku, wtedy w biurach podróży często mają posezonowe zniżki.

Blanka była takim samym typem gaduły jak Tyśka, więc byłam zadowolona z faktu, że trajkotała o byle czym, a ja mogłam się ograniczyć do potakiwania. Siostra Janickiego była przeuroczą osobą, ale zdecydowanie wolałam, kiedy snuła opowieści, niż zarzucała mnie pytaniami. Im mniej ich zada, mniej będę musiała nakłamać i będę miała czystsze sumienie. Chociaż teraz to i tak już chyba bez różnicy. Za takie perfidne oszukiwanie porządnych ludzi będę smażyć się w piekle.

Kiedy dotarłyśmy w końcu do kwiatków doniczkowych, skończyły się chyba tematy, którymi mogłaby mnie uraczyć, bo znów skupiła się bardziej na mnie niż na sobie.

– A jak tam wypad do aqua parku? – spytała, przyglądając się storczykom. – Zastanawialiśmy się z Kacprem, czy też się nie wybrać.

Na początku nie skumałam w ogóle, o co jej chodzi. Zanim jednak zdążyłam zadać głupie pytanie „Jaki aqua park?", przypominało mi się, że w taki sposób próbowałam wymigać się od tych zakupów, ale jak widać się nie udało. Ugh, kłamanie jest naprawdę trudne. Trzeba dokładnie pamiętać co, komu i dlaczego się powiedziało. A że z moją pamięcią nie było tak dobrze, jakbym sobie tego życzyła, to z każdą kolejną wypowiedzianą nieprawdą coraz bardziej narażałam się na wpadkę.

– Niestety, w końcu tam nie dotarłyśmy – przyznałam z zasmuconą minką. – Tyśce coś wypadło w ostatnim momencie.

Dla własnego bezpieczeństwa postanowiłam nie udawać, że tam byłam. Jeszcze Blanka zapytałaby mnie o jakieś szczegóły i mogłabym popłynąć w niestety metaforycznym tego słowa znaczeniu. Wolałam aż tak nie ryzykować. Jeśli nie chciałam się w tym wszystkim pogubić, powinnam trzymać się przynajmniej półprawd.

– To szkoda. – Tracka podzieliła moje udawane rozczarowanie. – Ale to może wybierzemy się kiedyś razem? No wiesz, ty z Bartkiem, ja z Kacprem i twoi przyjaciele.

Ta jasne, już to widzę. Tyśka i Blanka w jednym pomieszczeniu to chyba jednak nie najlepszy pomysł. I nie chodzi o to, że by się nie dogadały – to raczej im nie groziło – ale znając moją przyjaciółkę, palnęłaby pewnie coś, co zniweczyłoby wszystko to, co do tej pory wypracowaliśmy z Bartkiem. Co prawda Janiccy pewnie kiedyś się dowiedzą, jak to rzeczywiście sprawy między nami się miały, ale wolałabym, aby wyszło to na jaw, kiedy nie będzie mojej osoby już w ich zasięgu. No chyba że postanowią mnie odszukać i dać mi nauczkę. W co raczej wątpię, bo nie wyglądali na mściwych ludzi.

– Jasne. To się jeszcze zobaczy – odparłam wymijająco.

Uznałam, że to całkiem niezła taktyka. Nie zgadzać się na wszystko wprost, unikać konkretnych ustaleń i terminów. „Może kiedyś" było najlepszą odpowiedzią na wszystko.

– Pewnie – odparła z uśmiechem. – Dobra, a teraz musimy wybrać przynajmniej jedną roślinkę, bo już dostałam opieprz od teściowej, że mam gołe parapety. To jeszcze to pokolenie, które nie rozumie minimalizmu i najchętniej zastawiłoby każdy wolny kąt.

Tak, coś o tym wiedziałam. Moja mama może nie zagracała domu, ale lubiła zbędne bibelotki, obrazki, ramki ze zdjęciami i kwiatki. Tata próbował ją przekonywać, że to tylko niepotrzebne zbieracze kurzu, ale mama nic sobie z tego nie robiła. Skoro chciała sobie dokładać sprzątania, to proszę bardzo. Ja na jej miejscu ograniczyłabym się do zupełnego minimum, co chyba widać po moim pokoju.

– Przydałoby mi się coś niezbyt wymagającego – ciągnęła Blanka, przyglądając się etykietkom na doniczkach, które wyjaśniały, jak należy pielęgnować daną roślinkę. – Nie jestem zbyt dobra w dbaniu o takie rzeczy. Zazwyczaj zapominam podlać je chociażby raz na tydzień, więc nim zdążę się nimi nacieszyć, już zdychają.

Ja też nie miałam głowy do tego typu spraw, więc miałam w pokoju aż jednego kwiatka, który przywykł już do spartańskich warunków i nawet jeśli nie poiłam go regularnie, jakoś się tam trzymał.

– To może kaktus? – zasugerowałam. – One nie potrzebują zbyt wiele uwagi.

– Świetny pomysł, Zuzia! – ucieszyła się Tracka. – Nie jest to może najpiękniejszy kwiatek na świecie, ale może przynajmniej matka Kacpra da mi spokój. Ona naprawdę potrafi być upierdliwa.

À propos upierdliwości – już któryś raz w ciągu naszego spotkania zostałam nazwana „Zuzią". Z początku starałam się nie zwracać na to uwagi, ale zaczynało mnie to troszkę drażnić. Co prawda w ustach Blanki nie brzmiało to tak infantylnie i irytująco jak w przypadku mojej mamy, ale i tak jakoś nie mogłam do tego przywyknąć. W sumie od dawna nikt już mnie tak nie nazywał (jakoś wszyscy potrafili się dostosować do mojej niechęci, oczywiście oprócz kochanej mamusi), więc było mi z tym teraz odrobinę dziwnie.

– Mam tylko jedną malutką prośbę – zaczęłam słodkim tonem, kiedy Tracka przebierała wśród kaktusów, w poszukiwaniu takiego, który jej się spodoba (co w zasadzie było zdeczka głupie, bo prawie wszystkie kaktusy wyglądają tak samo). – Mogłabyś nie mówić do mnie „Zuziu"? – spytałam ostrożnie, a ona obróciła się gwałtownie w moją stronę. – Nie przepadam za tym zdrobnieniem – dodałam szybko, aby nie pomyślała, że to jakaś uszczypliwość wymierzona w jej osobę. – Zdecydowanie wolę Zuzę.

Blanka spojrzała na mnie lekko zdziwiona.

– Tak? Nie miałam pojęcia – przyznała szczerze. – W sumie to trochę dziwne – dodała po chwili zastanowienia. – Bartek zawsze mówi „moja Zuzia to, moja Zuzia tamto", więc po prostu założyłam, że nie masz nic przeciwko tej formie.

No jasne, znowu Janicki robił mi pod górkę. Nie dość że zgodziłam się mu pomóc, chociaż nic z tego nie miałam (tylko same kłopoty), to on jeszcze dodatkowo robił mi na złość. Okej, ostatnio nie oburzałam się, kiedy on tak się do mnie zwracał (i nawet zaczynało mi się to podobać, co przyznaję z niechęcią), ale nie pozwoliłam mu, aby mówił tak o mnie w obecności osób trzecich. I o co w ogóle chodzi z tą „moją"? To, że udawaliśmy parę, nie znaczyło, że musiał się aż tak w to angażować. Brakowało jeszcze, żeby mówił do mnie per kochanie.

– Och, dla Bartka robię wyjątek – odparłam, aby jakoś z tego wybrnąć. – To taka nasza zabawa – ja go nazywam Bartłomiejem, a on mnie Zuzią. No wiesz, takie urocze przekomarzanie.

Bałam się, że nie kupi tego tłumaczenia, ale Blanka chyba ślepo wierzyła w nasz „cudowny związek", bo łyknęła to bez zastanowienia i nawet zaczęła się rozwodzić nad tym, jakie to słodkie. Ta, gdyby wiedziała, że z premedytacją doprowadzamy się do irytacji i nie było w tym nic z romantyzmu, inaczej by na to wszystko spojrzała. Na moje szczęście, była jednak tego zupełnie nieświadoma.

Kiedy po kilkunastu minutach wybrałyśmy kaktusa, który według mnie nie różnił się kompletnie niczym od pozostałych, udałyśmy się w stronę kasy. Ogólnie zakupy mogłyśmy uznać za udane. Co prawda faktycznie zajęły nam dość sporo czasu, ale miałyśmy wszystko, co znajdowało się na liście Blanki. Chyba rzeczywiście w towarzystwie łatwiej podejmuje się decyzje. Przynajmniej te dotyczące wystroju mieszkania.

W drodze na parking Tracka próbowała mnie namówić na kawę, zarzekając się, że ona stawia w ramach podziękowania za poświecenie jej całego popołudnia. Właśnie zaczęłam dochodzić do wniosku, że godzina w tę czy we w tę w towarzystwie siostry Janickiego to już bez różnicy, kiedy zadzwoniła moja komórka. Na ekranie ukazało się imię mojego brata, co nieco mnie zdziwiło, bo raczej rzadko do mnie dzwonił, ale postanowiłam odebrać.

– No co tam, leszczu? – spytałam bez zbędnych wstępów.

– Jesteś gdzieś na mieście? – odezwał się jakimś takim dziwnym głosem.

– Pod Ikeą, a co?

– Przyjedziesz po mnie do wesołego miasteczka?

Że co? Chociaż w sumie nie powinnam się dziwić. Kondziu to takie duże dziecko, że wesołe miasteczko to miejsce w sam raz dla niego.

– Ale zaraz – nagle coś zaczęło mi świtać – przecież byłeś umówiony z Paulą. Czemu ona nie może robić za twojego szofera?

Po drugiej stronie usłyszałam ciężkie westchnienie.

– Bo się pokłóciliśmy – odparł zmarkotniałym tonem. – Obraziła się, bo ją wyśmiałem, kiedy powiedziała, że się boi wejść do domu strachów.

O mój Boże. Czy on kiedykolwiek zmądrzeje? Niech ta Paula kopnie go porządnie w tyłek, to może w końcu się ogarnie. Chociaż szczerze mówiąc, czarno to widziałam.

– A nie możesz wrócić autobusem? – spytałam, postanawiając póki co nie tykać tematu jego braku wyczucia w kwestii obsługi dziewczyn. Wytłumaczę mu to później, jak już znajdę jakiś sposób, aby wbić mu trochę oleju do tej pustej głowy.

– Nie mam biletu – pożalił się. – A w pobliżu nie ma żadnego sklepu ani kiosku.

– To kup u kierowcy – zasugerowałam oczywiste dla mnie rozwiązanie.

– Ale wtedy jest drożej. A ja nie mam tyle kasy, bo to, co miałem, wydałem na karuzele.

Wszystko opada, nawet biust. I weź tu z takim wytrzymaj! Gorzej niż baba na wyprzedażach! Na bzdety wydaje fortunę, ale na powrót do domu to funduszy brak.

– No weź poratuj biednego, kochanego braciszka – skomlał do słuchawki.

Nie odzywałam się przez chwilę, chcąc potrzymać go w niepewności. Niech sobie nie myśli, że tak łatwo można mnie ubłagać.

– Będę ci wisiał przysługę – dodał z nadzieją, że to mnie przekona.

– Dobra, nie jęcz już. Będę za piętnaście minut.

Rozłączyłam się, nim zdążył coś odpowiedzieć. Pewnie zacząłby recytować pieśń pochwalną na moją cześć. Lizus jeden.

Wytłumaczyłam Blance zaistniałą sytuację i oczywiście nie miała nic przeciwko temu, żeby przełożyć naszą kawę na inny termin. Zapewniłam ją, że na pewno kiedyś jeszcze się spotkamy, ale szczerze mówiąc, wolałabym, aby to się już więcej nie powtórzyło. Jak mówiłam wcześniej – im bardziej się zaangażuję, tym większe wyjdą z tego kłopoty.

Pożegnałyśmy się dość mocnym i długim uściskiem, po czym ruszyłam w stronę mojej corsy. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że lepiej, aby Tracka nie widziała, do jakiego wsiadam auta. Gdyby zauważyła, że mam taki sam samochód jak jej brat, na pewno domyśliłaby się, że wcale nie poznaliśmy się przy zajściu z bombą. A wolałabym raczej tego uniknąć.

Zanim wsiadłam do środka, upewniłam się, że Blanki nie ma nigdzie w zasięgu wzroku. Na szczęście zaparkowała po drugiej stronie parkingu, więc oddzielający nas gąszcz pojazdów dał mi poczucie swobody.

Kilkanaście minut później znalazłam się przy niedawno otwartym wesołym miasteczku. Postawiłam samochód nieopodal głównej bramy, mając nadzieję, że ta łajza zwana moim bratem, kręci się gdzieś tu w pobliżu i mnie zauważy. Ta, mogłam sobie pomarzyć. To taka powsinoga, co nie może nawet pięciu minut ustać w jednym miejscu. Pewnie zaś gdzieś polazł.

Wysiadłam z auta, aby nieco się rozejrzeć. W sumie myślałyśmy z Tyśką, czy też się tu nie wybrać, ale wtedy Paweł wziął ją na ten romantyczny wjazd i jakoś tak rozeszło się po kościach. Ale właściwie miałyśmy wolny jeszcze cały wrzesień, to może uda nam się jednak zaliczyć tę atrakcję.

Przebiegłam wzrokiem najbliższe otoczenie, ale Konrada oczywiście nigdzie nie było. Jeśli się okaże, że Paula po niego wróciła i przyjechałam tu na darmo, to chyba coś mnie trafi. Co prawda zmarnowanego na niego czasu nic mi nie zwróci, ale może chociaż zmuszę go do oddania kasy za benzynę.

Wyciągnęłam telefon i miałam zamiar wybrać numer tego jełopa, kiedy kątem oka zauważyłam siedzącego samotnie na murku przy bramie około sześcioletniego chłopca. Ściskał mocno maskotkę i wyglądał na zapłakanego. Minęło go kilka osób, ale nikt nawet nie spojrzał w jego stronę, o jakiejkolwiek pomocy nie wspominając. Zastanawiałam się chwilę, czy ja powinnam być tą, która zareaguje. Nie miałam jakiegoś szczególnego podejścia do dzieci, ale kiedy widziałam takiego zagubionego, nieszczęśliwego szkraba, od razu robiło mi się go szkoda.

Ostatecznie ruszyłam niespiesznym krokiem w jego kierunku. Na początek postanowiłam podejść tylko bliżej i zorientować się, czy aby na pewno był tak zrozpaczony, na jakiego wyglądał z daleka. Kiedy okazało się, że rzeczywiście po policzkach płyną mu łzy, wiedziałam, że trzeba mu pomóc. Miałam nadzieję, że nie aresztują mnie za maltretowanie nieletnich. W końcu miałam zupełnie dobre intencje.

– Cześć – zagadnęłam wesoło, ale niezbyt głośno, aby go nie wystraszyć. – Czekasz na kogoś?

Chłopiec podniósł na mnie swoje zapłakane oczka i jeszcze mocniej przytulił maskotkę, która okazała się być wysłużonym żółwiem ninja. Spojrzał na mnie nieufnie, pociągając nosem.

No tak. Przestraszone dziecko nie jest zbyt łatwym rozmówcą. W dodatku ja również zaczęłam się czuć nieco nieswojo. Obejrzałam się za siebie, chcąc się upewnić, czy nikt mi się nie przygląda i nie wyciąga już telefonu, aby zawiadomić policję. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Po trzech utarczkach z prawem człowiek naprawdę robił się strachliwy.

– Wiem, że rodzice pewnie zabronili ci rozmawiać z obcymi, ale ja chcę ci tylko pomóc – zapewniałam. – Nie zrobię ci krzywdy. Jestem Zuza – dodałam po chwili, aby zyskać chociaż odrobinę jego zaufania. – A ty?

– Antek – odparł cichutko po długim momencie wahania, a ja uśmiechnęłam się ciepło, aby dodać mu otuchy.

– Miło cię poznać, Antek. – Podałam mu rękę, by poczuł się ważny i dorosły, a on niepewnie ją uścisnął. – No to jak? Czekasz tu na kogoś? – ponowiłam pytanie, licząc na to, że tym razem uzyskam jakąś odpowiedź.

– Chyba się zgubiłem – oznajmił chłopiec, ścierając piąstką łzy z policzków.

Okej, to była już jakaś informacja. Chociaż akurat łatwo można było to wywnioskować. Dobra, potrzebowałam konkretów.

– Zgubiłeś mamę? – spytałam, aby doprecyzować okoliczności całej sytuacji.

– Nie – przyznał cichutko. – Wujka.

No to jak rodzice się dowiedzą, to chyba urwą temu „wujkowi" głowę. Ja przynajmniej bym tak zrobiła. Jeśli powierzyłabym komuś moje dziecko, oczekiwałabym, że ten ktoś odpowiednio się nim zaopiekuje. No chyba że to jakaś patologia. Ale Antek na pewno się do niej nie zaliczał. Wyglądał na bardzo zadbanego chłopca w czystych, firmowych ubraniach i z zabawką.

– A jak to się dokładnie stało? – zadałam kolejne pytanie. – Byliście w wesołym miasteczku?

Maluch pokręcił przecząco głową.

– Przechodziliśmy tylko obok – wyjaśnił. – Spytałem wujka, czy zabierze mnie na karuzelę, ale nie odpowiedział, bo zadzwonił jego telefon. Kiedy rozmawiał, podszedłem do tego wielkiego plakatu – wskazał na stojący po drugiej stronie bramy ogromny plan całego kompleksu – żeby sprawdzić, na jakie karuzele mógłbym pójść. Kiedy odwróciłem się po chwili, wujka już nie było – dodał, a w oczach znów zebrały mu się zły.

Biedne maleństwo. Ten facet naprawdę musiał być nierozgarnięty. Jak można sobie pójść, nie upewniwszy się, że dziecko idzie za tobą? Jak dla mnie to było niepojęte.

– No dobrze, Antek, spokojnie – próbowałam opanować jego i swoje nerwy. – Znasz numer telefonu do wujka? – wątpiłam w to, ale nie szkodziło zapytać.

– Znam do mamy, ale ona nie może teraz odebrać – odparł zasmucony.

No to lipa. Tak dałabym znać matce, że jej syn jest cały i zdrowy, a ona mogłaby powiadomić nierozgarniętego wujaszka, gdzie może odebrać swoją zgubę. O ile w ogóle zauważył, że ją zgubił. Bo gdyby rzeczywiście dostrzegł brak dziecka, pewnie wróciły do miejsca, gdzie ostatnio je widział. Przynajmniej ja bym tak zrobiła.

Zastanawiałam się właśnie, jakie w takim razie powinnam podjąć działania, kiedy ktoś zakradł się za moimi plecami z jakże dojrzałym okrzykiem „bu!", aż podskoczyłam ze strachu.

– Ty, głupku! – wrzasnęłam na widok chichoczącego Kondzia. – Bóg cię opuścił czy co?!

Ja to próbuję rozwiązać poważny problem, a temu zbiera się na żarty. Ta irytująca istota ludzka jak nic doprowadzi mnie kiedyś do zawału.

– O co ci znowu chodzi? – oburzył się. – Strachliwa z ciebie sztywniara i tyle. Mogłabyś od czasu do czasu wrzucić trochę na luz – dodał, jakby to była największa mądrość życiowa. Ta, na pewno jej posłucham. – A to kto? – spytał, dopiero teraz dostrzegając siedzące obok dziecko.

– To jest Antek – odparłam z uśmiechem, aby nie okazywać chłopcu mojego niepokoju i niepewności. – Zgubił gdzieś wujka, więc próbuję mu pomóc.

Konrad spojrzał na mnie, jakbym urwała się z choinki, a ja odpowiedziałam mu spojrzeniem „No co? W przeciwieństwie do ciebie, mam w sobie pokłady współczucia". Nie żeby mój brat był złym człowiekiem, ale byłam przekonana, że sam nie zwróciłby na tego malca uwagi. Tak samo jak wszyscy dotąd mijający go przechodnie.

– Zadzwoniłaś już po policję? – ten matołek spytał tak głośno, że Antek aż poderwał gwałtownie głowę do góry i spojrzał na nas z zaciekawieniem.

– Zwariowałeś? – syknęłam o wiele cichszym tonem. – Nie będę dzwonić po żadną policję!

– W sumie to masz rację – przyznał. – Z twoją, jakże bogatą, przeszłością kryminalną mogliby to uznać za kolejny wyskok i aresztować cię za samą chęć niesienia pomocy – dodał z kpiącym uśmieszkiem.

Ludzie trzymajcie mnie, bo za chwilę dopuszczę się czegoś, za co rzeczywiście mieliby podstawy mnie przymknąć.

– Licz się ze słowami! – warknęłam, grożąc mu palcem. – Jak sam wpakujesz się w kłopoty, to będziesz mnie błagał, abym uruchomiłam moje policyjne kontakty!

Kondziu może nie miał aż takiego życiowego pecha jak ja, ale lubił stwarzać sobie problemy na własne życzenie. Tak jak choćby dzisiaj – gdyby trzymał język za zębami, Paula nie kopnęłaby go w tyłek, a ja nie musiałabym pędzić mu na ratunek. Chociaż z tego całego zamieszania wynikło jednak coś dobrego – mogłam zająć się tym biednym chłopcem, który obecnie przyglądał się naszej wymianie zdań z lekkim zdumieniem.

– Nie bądź taka hop do przodu – zgasił mój porywczy wybuch. – Jak coś, sam dam sobie radę. A jeśli chodzi o teraz – skoro nie chcesz dzwonić, to ja to zrobię.

– Nie! – zaprotestowałam ostro, kiedy sięgał już do kieszeni po telefon. – Nie chcę tu żadnej policji! Nie pozwolę, aby jacyś nieczuli funkcjonariusze zapakowali tego wystraszonego chłopca do radiowozu i wywieźli Bóg wie gdzie. Ja już ich znam i wiem, że potrafią być naprawdę niemili.

Sami dobrze wiecie, że wszystkie moje spotkania z policją nie wyglądały na zbyt przyjazne. Nie mogłam dopuścić to tego, aby biedny Antek był zdany na ich niełaskę. Poza tym wydaje mi się, że udało mi się już zaskarbić chociaż odrobinę jego sympatii i w moim towarzystwie będzie się czuł lepiej niż przy jakichś obcych mu facetach w mundurach.

– No to co w takim razie zamierzasz zrobić? – spytał Konrad z rezygnacją.

I to było naprawdę dobre pytanie. Z tej sytuacji było chyba tylko jedno, w miarę racjonalne wyjście.

– Sama zawiozę go na komisariat – ogłosiłam dumnie, a mój brat parsknął śmiechem.

– Nie no, naprawdę genialny pomysł. – Jego głos aż ociekał sarkazmem. – Zdzwonić po policję to nie, ale odwieźć dziecko na posterunek, tym samym po raz kolejny naruszając prawo to tak. Siostra, czy ty kiedykolwiek zmądrzejesz?

Chętnie odpyskowałabym, że z naszej dwójki to zdecydowanie ja byłam tą bardziej inteligentną (no a przynajmniej zazwyczaj), ale rozpętałoby to tylko niepotrzebną kłótnię. W chwili obecnej najważniejszy był Antek, a nie moje słowne potyczki z bratem. To może poczekać.

Zostawiając Konrada bez słowa odpowiedzi, podeszłam bliżej chłopca, który znów mocniej ścisnął swoją maskotkę. Miałam tylko nadzieję, że przez rozmowę z tą łajzą, nie straciłam całego zaufania malucha, które wcześniej udało mi się zdobyć.

– Bardzo chciałabym ci pomóc znaleźć wujka, ale sami nie damy sobie rady – oznajmiłam miłym, ale też stanowczym głosem. – Myślę, że musimy pojechać na policję. Oni na pewno będą wiedzieć co robić – przekonywałam, patrząc chłopcu w oczy. – Mogę cię tam zawieść? Pojedziesz ze mną?

Wahał się wyraźnie przez chwilę, co było dla mnie zupełnie zrozumiałe. Szczerze mówiąc, sama byłam chyba jeszcze bardziej zdenerwowana niż on, ale starałam nie dać tego po sobie poznać. Musiałam grać pewną siebie, aby uwierzył, że miałam tylko i wyłącznie dobre intencje. W końcu pokiwał głową na zgodę, a ja uśmiechnęłam się szeroko, chcąc mu dodać odwagi.

– No to chodź. – Wyciągnęłam do niego rękę. – Tam niedaleko stoi mój samochód.

Antek dość szybko chwycił moją dłoń, po czym ruszyliśmy w kierunku corsy.

– Zaraz, a co ze mną? – Usłyszałam za sobą jęk Kondzia. – Jadę z wami! – ogłosił, kiedy postanowiłam go zignorować.

– Nie ma takiej opcji – oznajmiłam, nawet na niego nie patrząc. – Będziesz mi tylko przeszkadzać. Sama załatwię to szybciej z odpowiednimi osobami.

– A no tak, zapomniałem to twoim chłopaku.

– Udawanym chłopaku – sprostowałam dobitnie. – Który swoją drogą wisi mi przysługę, więc będzie musiał mi pomóc. I jakby co, wyciągnie mnie z kłopotów. Chyba.

Kiedy dotarliśmy do corsy, Antek bez problemu usadowił się na tylnym siedzeniu, za kierowcą. Co oczywiste – nie miałam fotelika ani, jak to się mówi, poddupnika – więc upewniłam się skrupulatnie, czy aby na pewno dobrze zapiął pasy. Dodatkowo i tak będę starała się jechać w miarę ostrożnie i nie za szybko. Naprawdę nie chciałam mieć na sumieniu nieszczęśliwego sześciolatka.

– Nie bądź tego taka pewna – ostrzegł mnie braciszek. – Na niektóre przewinienia nawet ukochany policjant nie pomoże.

Posłałam mu pełne politowania spojrzenie, po czym wsiadłam do samochodu i zapaliłam silnik.

– A jak ja mam teraz wrócić do domu? – znowu zaczął biadolić, zanim zdążyłam wrzucić wsteczny bieg.

Westchnęłam ciężko, po czym sięgnęłam do leżącej na siedzeniu obok torebki.

– Masz tu na bilet – odparłam, podając mu wyciągniętą z portfela pomiętoloną dychę. – Do zwrotu! – zastrzegłam, po czym zamknęłam szybę i przygotowałam się do opuszczenia parkingu.

Kątem oka zauważyłam, że Kondziu nadal stał w tym samym miejscu, przyglądając mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Postanowiłam się tym nie przejmować, tylko skupić na tym, że z prawnego punktu widzenia chyba właśnie porwałam dziecko.

Cholera jasna! Oby Bartek spełnił swoje zadanie jako sfingowany chłopak i wyciągnął mnie z ewentualnych kłopotów. A jak nie, to najwyżej znów trafię za kratki. Ale w sumie co to dla mnie? W końcu nie byłby to pierwszy raz. I znając mnie, pewnie nie ostatni.

– No to jedziemy – ogłosiłam wesoło, patrząc na Antka we wstecznym lusterku.

Boże, spraw tylko, aby to nie był kolejny błąd mojego życia.  

*************************************************************** 

Kolejny rozdział za tydzień 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro