2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Boże, Tyśka, nie mam się w co ubrać! – biadoliłam do słuchawki.

Była sobota, dziewiętnasta trzydzieści pięć. Byłam umówiona z Szymonem dopiero na dwudziestą trzydzieści. Biedak podobno pracował do późna nawet w weekendy. Przez cały dzień wmawiałam sobie, że mam mnóstwo czasu na przygotowania. A jak przyszło co do czego, to połowa mojej szafy znalazła się na łóżku, a i tak nic w moich oczach nie było odpowiednie na randkę w ciemno. A jeśli miałam się nie spóźnić (mama ciągle mi powtarzała, że jak facet widzi, że kobieta jest punktualna to zawsze dodatkowy plus, dopiero po ślubie można to strojenie trochę przeciągnąć, bo wtedy już nie ma wyjścia – musi czekać), to musiałam wyjść za jakieś czterdzieści minut.

– Jak chcesz, to mogę pożyczyć ci worek na ziemniaki. – Usłyszałam od strony drzwi.

Chwyciłam pierwszą lepszą szmatkę i rzuciłam nią w stronę Konrada, mojego parszywego brata.

– Naprawdę śmieszne – starałam się przekrzyczeć jego śmiech. – Moje życie uczuciowe wisi na włosku, a ty się ze mnie perfidnie naśmiewasz.

– Jakbyś nie zauważyła, twoje życie uczuciowe wisi na włosku do kilku ładnych lat. Chociaż nie, czekaj... Ono nigdy nie istniało!

Kolejna bluzka poszybowała w jego kierunku. Chwilę potem doskoczyłam do drzwi i porządnie je zamknęłam.

Tyśka nie skomentowała mojej wymiany zdań z Kondziem, którą na pewno bardzo dobrze słyszała, tylko od razu przeszła do konkretów.

– Ta niebieska sukienka – zaproponowała.

– Zakończyła swój żywot na urodzinach Gośki. Poplamiłam ją sokiem porzeczkowym.

– Fakt. A ta kremowa?

– Nie, no bez przesady – rzuciłam. – Jest za elegancka. Byłam w niej na weselu.

– Zielona tunika.

– Wyglądam w niej grubo.

– To różowa.

– No co ty! Nie chcę wyglądać jak głupia lala!

– Zuzik, ty naprawdę nie masz się w co ubrać! – wrzasnęła przerażona.

– Gdybym miała, to bym do ciebie nie dzwoniła, głupku!

Cisza. Dobra, trochę przesadziłam. Ale kiedy już oswoiłam się z myślą o tej nieszczęsnej randce, stwierdziłam, że może jednak tym razem mi się uda. Już ja się o to postaram. Dlatego wszystko musi być idealne – łącznie z aspektem wizualnym.

– Hmm... To może włóż po prostu te nowe obcisłe dżinsy i jakiś fajny T-shirt – odezwała się w końcu moja przyjaciółka.

– Nie za skromnie? – spytałam pełna obaw.

– Z tego, co mówił Paweł, to Szymon też się nigdy specjalnie nie stroi.

A więc stanęło – dżinsy, nowa bluzka na ramiączkach z nadrukiem i żakiet na wypadek chłodnej nocy. Do tego jeszcze lekki makijaż i buty na niewysokim obcasie. Jestem dużo niższa od Tyśki – nieco ponad sto sześćdziesiąt centymetrów, ale i tak wolałam nie przesadzać.

Został jeszcze jeden problem – co z moimi nieszczęsnymi, blond włosami? Kiedy spotykałam się ze swoimi znajomymi, zazwyczaj wiązałam je w kucyk albo w warkocz. Nie było wtedy aż tak widać, że są takie nijakie. Ale umyłam je zaledwie pół godziny temu i w dodatku powietrze było nieco wilgotne, więc się w miarę przyzwoicie zaczęły kręcić. Zostawiłam je więc rozpuszczone. Tylko spięłam wsuwkami denerwującą, za długą grzywkę.

Ostanie przejrzenie się w lustrze i stwierdzałam, że nie jest najgorzej. No, to do dzieła, Zuzka. Czas podbić serce Szymona.

~ ~ ~

Wjechałam na ogromny parking klubu, w którym byłam umówiona z kuzynem Pawła. Był prawie cały wypełniony po brzegi, że aż się przeraziłam, ile ludzi musi być w środku. Jak ja znajdę w tym tłumie tego Szymona?

Dopiero po chwili zorientowałam się, że parking klubu stanowił także parking dla stojącego nieopodal supermarketu. Miałam nadzieję, że więcej osób wybrało się na zakupy niż na imprezę. Nie chciałam jednak ryzykować, że w środku nocy będę się pałętać po całym tym placu w poszukiwaniu auta, więc postanowiłam zaparkować swoją corsę w pobliżu jakiegoś znaku rozpoznawczego. Dostrzegłam wolne miejsce pod ogromnym banerem reklamującym tanie kredyty i już było moje.

Sprawdziłam trzy razy, czy auto jest na pewno zamknięte. Kiedyś zostawiłam je z otwartymi na oścież drzwiami od strony kierowcy pod blokiem Tyśki. To naprawdę cud, że nikt go sobie nie przywłaszczył. Od tamtej pory zawsze wszystko dokładnie sprawdzam.

Weszłam do tego klubu i rozejrzałam się dookoła. Budynek był wyraźnie podzielony na dwie części. Pierwszą stanowiła kawiarnia, a w głębi dostrzegłam ogromny parkiet i bar. Z tamtej części również dudniła muzyka, ale nie na tyle głośno, żeby trzeba było się przekrzykiwać.

Rozglądałam się w poszukiwaniu Szymona. Tak właściwie nie wiedziałam, w której części byliśmy umówieni. Tyśka oczywiście zapomniała mnie o tym drobnym szczególe poinformować. Co ja mam zrobić? Zły początek to najgorsze, co może się przytrafić na pierwszej randce. Potem jest już tylko gorzej.

Nagle ktoś popukał mnie w ramię. Obróciłam się w tamtą stronę. Chłopak był dość wysoki i nawet przystojny. Uśmiechał się w moją stronę. Myślałam, że to ten cały Szymon, ale po chwili dostrzegłam, że ma na sobie uniform z logo lokalu. Kelner.

– Nie, dziękuję – powiedziałam, zanim zdążył mnie zapytać, czy w czymś pomóc. – Szukam kogoś.

– Wiem – odparł z cwanym uśmieszkiem. – Szukasz mnie. – Pobladłam. – Zuza, prawda?

– Szy... Szymon? – wyjąkałam.

Super. Najwyraźniej moja kochana przyjaciółka zapomniała wspomnieć mi jeszcze o kilku ważnych kwestiach. Na przykład takich, że kandydat na mojego potencjalnego chłopaka jest kelnerem! Niby to nic strasznego. Żadna praca nie hańbi (czy jakoś tak), ale wyobrażałam to sobie jakoś inaczej. Myślałam, że skoro pracuje do późna, to musi skończyć jakiś megaważny projekt, bo gonią go terminy. Zawsze marzyłam sobie, że spotykam się z jakimś intelektualistą albo biznesmenem, który ślęczy po nocach, aby zarobić krocie na prezenty dla mnie. I tu nagle dup! Rzeczywistość. Ale ja jestem naiwna, nie ma co.

– Coś nie tak? – spytał Szymon, kiedy nie odzywałam się przez dłuższą chwilę. – Jestem aż tak wielkim rozczarowaniem?

Nawet nie wiesz, jak bardzo. Nie, no, nie powiem mu tak. Nie byłam aż tak okrutna. Mama zawsze mi mówiła, że szczerość to podstawa relacji międzyludzkich. Oj, coś chyba nie tym razem.

– Nie, no co ty – mruknęłam, choć myślałam zupełnie co innego.

Ale w sumie z wyglądu był całkiem, całkiem. Chyba nie powinnam skreślać go z powodu złego pierwszego wrażenia (chociaż to nie wróży najlepiej). Dobra, Zuza, weź się w garść i do boju!

– To dobrze, bo ja jestem wręcz mile zaskoczony – powiedział nadal z tym swoim uśmieszkiem przylepionym do twarzy. – Paweł mówił, że jesteś ładna, ale nie myślałem, że aż tak.

Boże, ciekawe, czy wszystkim dziewczynom pociskał takie kity. Dobra, przyznaję niechętnie, że przez chwilę zrobiło mi się ciepło na sercu. Ale tylko przez małą chwilunię. Dopóki nie pomyślałam, że mógł to powiedzieć z grzeczności, tak samo jak ja zaprzeczyłem, że jest rozczarowaniem.

– To może usiądź przy stoliku, a ja zaraz do ciebie dołączę, tylko przebiorę się w swoje ciuchy. Właśnie skończyłem zmianę.

Ale ulga. Już się bałam, że będzie biegał między stolikami i tylko w jakiejś wolnej chwili przysiądzie się do mnie na pięć minut, podczas których będzie komentował moją rzekomą urodę.

Wskazał mi jeden z wolnych stolików, a sam zniknął gdzieś na zapleczu. Dosłownie minutę później podszedł do mnie inny kelner, aby odebrać moje zamówienie. Zajrzałam do menu i o zgrozo! Te ceny to sobie chyba z księżyca wzięli! Nie dałam jednak po sobie poznać, że przeraził mnie widok dwucyfrowej ceny za szklankę zwykłej coli. Z wielką rozpaczą wzięłam do tego jeszcze kawałek wuzetki. Może dadzą mi jakiś rabat, skoro umawiam się z ich pracownikiem.

Piętnaście minut później szklanka była do połowy opróżniona, talerz po ciastku pusty, a ja nadal siedziałam sama. Gdzie ten człowiek się podziewał? Ile można się przebierać? To ja się staram z całych sił być na czas, a ten tu mnie olewa. A może on umówił się z dwiema dziewczynami na raz, tamta jest ładniejsza (zapewne brunetka) i poszedł sobie do niej. Nie, no dobra – przesadzam. Jak się stresuję, zawsze w mojej głowie powstają niestworzone historie.

– Przepraszam, ale musiałem jeszcze rozpakować towar. – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Szymona, który nagle się przede mną zmaterializował.

Tyśka minęła się trochę z prawdą, mówiąc, że ten facet się nie stroi. On się chyba w lustrze nie widział! Przetarte spodnie khaki (nikt takich nie nosi od kilku sezonów) i do tego rozciągnięta koszulka w paski! Nawet dziecko by się lepiej ubrało. Chyba wolałam go tym uniformie.

– Nic nie szkodzi – odparłam słodko, kiedy usiadł obok mnie.

– No, więc – zaczął niepewnie – dlaczego postanowiłaś się ze mną umówić?

– Tyśka mnie zmusiła – odparłam, zanim zastanowiłam się, co mówię. O matko! Zabrzmiało, jakbym się nad nim litowała. Chociaż z każdą kolejną chwilą wydawało mi się, że właśnie do tego zmierzałam. – To znaczy, zaproponowała mi tę randkę, a ja stwierdziłam – czemu nie?

– Aha. Szczerze mówiąc – oj, nie wiem czy chcę, abyś był, aż tak szczery – moja mama ciągle mnie wypytuje o dziewczynę, a mnie z żadną nie wychodzi. Dlatego ucieszyłem się, kiedy zadzwonił Paweł, bo mogłem z czystym sercem powiedzieć mamie, że idę na randkę.

O mało się nie zakrztusiłam tą cholernie drogą colą. Po prostu pięknie. Koszmarnie ubrany kelner i w dodatku jeszcze maminsynek. A miał być porządny. W co ta Tyśka mnie wpakowała? Chyba zacznę planować morderstwo.

– A twoja mama? – spytał nagle.

– Co moja mama? – odparłam głupio.

– No, czy ucieszyła się, że idziesz na spotkanie z chłopakiem?

Niech mnie ktoś zastrzeli. Czy ja wyglądałam na dziesięciolatkę, która ze wszystkiego zwierza się mamusi? Przepraszam bardzo, nie byłam taka jak on! Moja matka nie miała potrzeby wtrącania się w moje nieistniejące życie uczuciowe, jak to ujął Konrad.

– Nie mówiłam jej o tym.

Przez następną godzinę zdążyłam doskonale poznać wszystkie wady i zalety pani Elżbiety – mamy Szymona. Tak! Gadał cały czas o swojej matce! Myślałam, że tam skonam. Naprawdę byłam bliska wybuchu histerycznym płaczem. Powstrzymała mnie tylko potrzeba zachowania dumy i godności. Szymon zdawał się jednak nie zwracać uwagi na mój brak zainteresowania i rozpacz wymalowaną na twarzy. Nadal wymieniał dania, które jego mamusi wychodziły wyśmienicie, zaznaczając, że z ciastami sobie niezbyt radzi – przeważnie wychodzi jej zakalec.

Zastanawiałam się, jak tu zakończyć swoje męki, kiedy ktoś odszedł do naszego stolika.

– Szymon? – spytał niski, chuderlawy chłopak.

– Grzesiek? Kopę lat, stary!

No i pięknie. Grzesiek bez pytania dosiadł się do nas i chłopcy zamówili sobie po piwie. A ja poszłam w odstawkę. Nawet nie zostałam przedstawiona. Naprawdę straciłam resztki szacunku do Szymona. Chociaż duża jego część ulotniła się już wtedy, kiedy okazał się kelnerem. Wskaźnik powoli spadał, a teraz z hukiem dobił zera.

Minęło kolejne pół godziny, podczas której nikt nie zwracał na mnie uwagi. Tak nie może być! Jestem kobietą! Zasługuję na jakieś należyte traktowanie! Naprawdę nie dziwiłam się, że żadna go nie chciała. Z takimi manierami...

– Idę do toalety – oznajmiłam, ale i tak chyba tego nie dosłyszeli.

W łazience na szczęście nikogo nie było. Opłukałam sobie twarz dla orzeźwienia po traumatycznych przeżyciach i chwyciłam za telefon.

– Halo? – Odezwał się głos po drugiej stronie.

– Tyśka! To jest jakiś koszmar!

– Ale co?

Chętnie bym ją palnęła w łeb. Jak można w takiej chwili zadawać tak głupie pytania? Ja tu przeżywałam właśnie tragedię!

– Randka. Szymon. Wszystko!

– Aż tak źle? – spytała z lekkim współczuciem.

– Gorzej! Jest kelnerem, ubiera się jak menel, ciągle gada o swojej matce, a teraz przysiadł się do nas jego kumpel i żłopią piwo! – rzuciłam na jednym wdechu.

– Nie! – wrzasnęła moja przyjaciółka z niedowierzaniem.

– Tak! Boże, Tyśka, co ja mam robić?!

Chwila ciszy. Na pewno intensywnie myślała. Już sobie wyobrażałam, jak trybiki w jej głowie pracują na najwyższych obrotach.

– Wiej! – To zabrzmiało jak rozkaz.

– Co?!

– Wiej – powtórzyła łagodniej.

– Ale jak?

Okej, to był właśnie ten moment, kiedy mój mózg robił sobie przerwę i przeistaczałam się w głupią blondynkę rodem z kawałów wujka Zbyszka. A najgorsze było to, że nie mogłam nad tym zapanować. Po prostu tak się czasami działo i musiałam z tym żyć.

– Normalnie! – wrzasnęła na mnie. – Zbieraj manatki, wyjdź z klubu, wsiądź do corsy i odjedź. Skoro on jest zajęty kolegą, to nawet nie zauważy twojego zniknięcia. Proste? Proste.

– Ale to takie nie w moim stylu.

Usłyszałam westchnięcie po drugiej stronie słuchawki.

– Zuza, proszę cię. Skoro on okazał się palantem, to ty chociaż raz możesz być zołzą.

Właściwie dlaczego nie? Każde nowe doświadczenie jest cenne. A co tam. Kiedyś słyszałam, że zołzowate blondynki są sexy.

– Dobra! W takim razie wieję!

Rozłączyłam się, zanim Tyśka zdążyła coś powiedzieć, i przystąpiłam do akcji. Poprawiłam włosy, założyłam żakiet (na dworze pewnie było już chłodno), przewiesiłam torebkę przez ramię i wyszłam z łazienki. Ruszyłam dumnie w stronę wyjścia. Nawet nie spojrzałam w stronę tych dwóch głupków, bo jeszcze mogliby mnie zauważyć.

Dotarłam bezpiecznie do drzwi. Niestety akurat do środka wchodziła jakaś większa grupa, więc musiałam zaczekać, aż łaskawie odblokują przejście. Odeszłam jakieś trzydzieści metrów, kiedy usłyszałam, jak ktoś woła moje imię. Cholera! Teraz, kiedy ja próbowałam kulturalnie uciec, to jemu przypomniało się o moim istnieniu!

Przyspieszyłam kroku, równocześnie szukając kluczyków do auta. Zatrzymałam się za jakimś jeepem, który był na tyle duży, aby mnie całą zasłonić, i rozejrzałam się w terenie. Minęła dobra minuta, zanim odnalazłam wielki baner, pod którym zaparkowałam. Był tak daleko! No, ale w końcu chciałam mieć punkt rozpoznawczy – coś za coś.

Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w tamtą stronę. Szybkim marszem. Broń Boże biegiem. To by mogło mnie zdradzić. Słyszałam jeszcze wołanie Szymona, ale go ignorowałam. A masz, buraku!

W połowie drogi zaczęło padać. Najpierw tylko siąpiło, ale w końcu rozlało się na dobre. No i za co Bóg mnie tak karze?! Przecież jestem grzeczna! Teraz to już ruszyłam sprintem. Miałam gdzieś Szymona. Poza tym było ciemno, a w tej części parkingu było mniej latarni niż przy samym klubie. A jeśli nie śledził mnie, tylko wołał (tak przynajmniej przypuszczałam, bo jego krzyk był coraz cichszy), to i tak mnie nie zauważy.

Dotarłam pod baner i kolejną chwilę zajęło mi odnalezienie mojego samochodu. Baner był naprawdę gigantycznych rozmiarów, stało pod nim z piętnaście aut. W dodatku deszcz nadal lał, co wcale nie ułatwiało mi zadania. Jasnoniebieska corsa. Jasnoniebieska corsa. Jest! Podbiegłam do niej, jakbym dostała jakiegoś turbo doładowania, i zaczęłam wciskać kluczyk do drzwi (pilot zepsuł mi się w zeszłym tygodniu i ciągle nie miałam czasu zawieźć go do naprawy). Za pierwszym razem nie trafiłam. Czemu tu było tak ciemno?! Pochyliłam się tak, aby mieć zamek na wysokości oczu. Znalazłam dziurkę, ale kluczyk nie chciał wejść.

– Co za ustrojstwo – warknęłam coraz to bardziej zdenerwowana.

Ja tu moknę, a ten dziad nie chce się otworzyć!

Po kilkunastu próbach w końcu kluczyk znalazł się w zamku, Za wcześnie cieszyłam się jednak sukcesem. Klucz, owszem, tkwił w dziurce, ale potem ani drgnął. Zaraz się wścieknę.

– I ty Brutusie przeciwko mnie?! – wrzasnęłam na pół parkingu, aż jakaś para stojąca kilka metrów ode mnie spojrzała w moją stronę.

Stwierdziłam, że skoro nici z otwarcia drzwiczek, to chociaż odzyskam kluczyki. To się przeliczyłam. Zaklinowały się na dobre. Chwyciłam je nawet w obie dłonie i zaparłam się nogami. I nic.

Kolejny raz tego dnia byłam bliska rozpaczy. Chociaż teraz doszła do tego jeszcze złość. Żeby się jakoś wyładować, zaczęłam kopać zdradziecką corsę. Najpierw w bok, potem w koło. Przygotowywałam się właśnie do megakopniaka wymierzonego w zderzak, kiedy usłyszałam za sobą:

– Stać! Policja! Jest pani aresztowana!     

*****************************************************

Kolejny rozdział za tydzień :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro