23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Dowiem się wreszcie, skąd się wzięłaś w tej części miasta, której jakoś dziwnie nie kojarzę? – spytała Tyśka chwilę po tym, jak wyjechałyśmy na główną ulicę. – Nie patrz tak na mnie. Musiałam wpisać adres w nawigację.

Jedno należało mojej przyjaciółce oddać – kiedy zadzwoniłam do niej z łamiącym się głosem, nie pytała, co się stało, tylko zażądała adresu, po czym po jego uzyskaniu się rozłączyła i bez zastanowienia wskoczyła do samochodu, do którego jakiś piętnaście minut później ja też mogłam wsiąść. Podczas gdy na nią czekałam, próbowałam doprowadzić się do porządku, aby nie wyglądać zbyt żałośnie, ale chyba na niewiele się to zdało. Tyśka powstrzymała się jakieś pięć minut, zanim zadała jakiekolwiek pytanie. Jak na nią to i tak cała wieczność.

– W tej klatce, pod którą stałam, mieszka Bartek – odparłam tak, jakby to wszystko wyjaśniało.

Mojej przyjaciółce jednak to nie wystarczyło.

– A byłaś tam, bo...? – Zerknęła pytająco w moją stronę.

– Bo ma dzisiaj urodziny i jego siostra wkręciła mnie w imprezę niespodziankę.

To była najszczersza prawda. Tyśka z kilometra umiała wyczuć moje łgarstwa, ale tym razem nie miała podstaw do tego, aby stwierdzić, że ją oszukiwałam. Jak zwykle nie umknęło jej jednak, że ta historia miała, znaczący dla zaistniałych okoliczności, ciąg dalszy.

– I co? Coś się wydarzyło na tym przyjęciu? – drążyła temat, chyba wyczuwając, że z własnej woli nic jej nie powiem.

I to nie tak, że nie chciałam tego zrobić. Wręcz przeciwnie, pragnęłam w końcu zrzucić z siebie ten balast targających mną emocji i obaw. Tylko że jakoś nie mogłam się do tego zmusić. Bałam się, że tylko się ośmieszę i znów wyjdę na głupią blondynkę.

Musiałam jednak zebrać się w sobie. Nie mogłam męczyć się z tym wszystkim sama, bo w końcu zwariuję.

– Po przyjęciu – wydukałam, wpatrując się uparcie w swoje paznokcie. – Kiedy zostaliśmy sami – dodałam, znów czując suchość w gardle, chociaż zupełnie innego rodzaju niż tę sprzed kilku godzin.

Tyśka tak dała po hamulcach, że o mało co nie zaliczyłam spotkania trzeciego stopnia z przednią szybą.

– Przespałaś się z nim?! – krzyknęła niedowierzająco, a ja o mało co nie zakrztusiłam się śliną.

– Oszalałaś?! – naskoczyłam na nią. – Oczywiście, że nie!

Jak w ogóle mogła coś takiego sugerować? Przecież doskonale wiedziała, że ja nie podchodziłam tak lekko do „tych" spraw i nie miałabym odwagi wpakować się do łóżka prawie obcemu facetowi. No dobra, Janicki nie był mi taki zupełnie obcy, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, aby posunąć się tak daleko. Nie, jeśli nie byliśmy w prawdziwym związku.

– No przepraszam cię bardzo, ale twój obecny wygląd sugeruje coś zupełnie innego – odparła już nieco spokojniej, uśmiechając się pod nosem. – Potargane włosy, pomiętolona bluzka, rozmazany makijaż i te nabrzmiałe usta mówią same za siebie.

O matko. Naprawdę aż tak ze mną źle? Jeśli tak, to dobrze, że zrezygnowałam z komunikacji miejskiej, bo o tej porze pewnie mogłabym się w niej natknąć na jakichś napaleńców, którzy na ten widok mogliby na mój temat odnieść bardzo mylne wrażenie i chcieć je wykorzystać.

Chociaż fakt, że w takim stanie oglądała mnie moja najlepsza przyjaciółka, wcale nie był jakoś bardzo pocieszający. Teraz już nie będę miała się jak wymigać z każdego najmniejszego szczegółu. Będę musiała jej dać pełen obraz sytuacji.

– Tylko się całowaliśmy – przyznałam w końcu, po nieznośnie przedłużającej się ciszy.

– I to chyba tak porządnie – dodała za mnie Tyśka, a ja tylko pokiwałam głową na potwierdzenie.

Dopiero teraz zaczynało do mnie docierać, jak daleko się posunęliśmy. To nie był taki niewinny całus jak ten na weselu. W tym było o wiele więcej uczucia. Pożądania. I namiętności. W ogóle wszystkiego było jakoś tak... więcej. I musiałam się przyznać sama przed sobą, że cholernie mi się to podobało. Chyba pierwszy raz w życiu poczułam, że zmysłowa przyjemność łączyła się z czymś o wiele poważniejszym, z jakimiś głębszymi uczuciami. Nawet przy Tomku, którego pocałunki rozpalały mnie do czerwoności, brakowało tego czegoś szczególnego, jakiejś więzi, która wychodziłaby poza wyłącznie nieziemskie doznania cielesne. Tyle że nie byłam tego świadoma, aż do dzisiejszego wieczoru, kiedy przekonałam się, że coś takiego naprawdę istnieje.

Należało jednak zadać podstawowe pytanie – czy Bartek poczuł to samo? Chociaż chciałam wierzyć, że tak, jakiś wredny, ale bardzo przekonujący głosik w mojej głowie podpowiadał mi, że może jednak nie. Dlatego też wyrwałam się z jego objęć jak oparzona i uciekłam, aż się za mną kurzyło. Wolałam skończyć to, zanim na dobre się rozpoczęło, niż wystawić się na późniejsze, ewentualne cierpienie. Zdrada Migalskiego dość mocno mnie dotknęła, a co by było, gdybym pozwoliła się skrzywdzić Janickiemu, na którym w chwili obecnej zależało mi jakieś sto razy bardziej? Chyba wolałabym nie mieć okazji się tego dowiedzieć.

– I dlaczego mam wrażenie, że jak tylko zaczęło się robić naprawdę gorąco, zwiałaś stamtąd szybciej, niż jakby cię dzik gonił? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Tyśki.

Moja przyjaciółka jak zwykle przejrzała mnie na wylot. Nie musiałam nic mówić, a ona od razu wiedziała, jak beznadziejnie to wszystko rozegrałam. Nie było nawet sensu zaprzeczać, że wyglądało to inaczej. Musiałam się w końcu przyznać do swoich słabości i z nimi zmierzyć. Twarzą w twarz.

– Bo tak właśnie było – przyznałam, nie patrząc w jej stronę.

Ale czy miałam się czego wstydzić? Przecież moja obronna reakcja nie była chyba aż tak bezpodstawna. Bo chociaż pragnęłam miłości, to równocześnie panicznie się jej bałam. Bałam się zaangażować, wyznać moje uczucia wprost, dać komuś się pokochać. A to wszystko przez to, iż miałam przeczucie, że ten ktoś wcale nie kochałby mnie naprawdę. No bo jak można kochać takie dziwadło jak ja?

– Ale dlaczego? – nie odpuszczała Tyśka. – Przecież skoro już zgodziłaś się udawać tę jego dziewczynę, to przecież możesz czerpać z tego jakieś korzyści. A pocałunki ponętnych ust posterunkowego ciacho na pewno się do nich zaliczają – zasugerowała lekkim tonem, jakby to nie było nic takiego.

Ale dla mnie było. I jak zawsze bezbłędnie odczytywała kierujące mną pobudki (co doprowadzało mnie do szału), tak teraz, kiedy naprawdę wolałabym, aby sama się domyśliła, ona zupełnie tego nie łapała i tym samym zmuszała mnie do powiedzenia tego na głos. Ugh, co za ironia losu.

– Bo ja... – zaczęłam ze ściśniętym gardłem. – Bo ja się w nim chyba zakochałam – dodałam tak cicho, że nie byłam pewna, czy to do niej dotarło.

Tym bardziej, że przez dłuższą chwilę nijak się nie odezwała, skupiając całą swoją uwagę na jezdni. Z napięciem czekałam na jej reakcję. W końcu westchnęła ciężko, po czym oznajmiła:

– No nareszcie – powiedziała, a ja wybałuszyłam na nią oczy. – Od miesiąca zastanawiałam się, ile czasu zajmie ci przyznanie się do tego głośno.

Że co proszę? Jakim cudem ona mogła wiedzieć o tym od miesiąca, skoro ja sama zdałam sobie z tego sprawę jakiś tydzień temu? Jest jasnowidzem czy jak? Innego rozwiązania nie widziałam.

Dopiero chwilę po tym, jak minął pierwszy szok, dotarło do mnie, że ta zołza mnie perfidnie podpuściła. Sugerowała, że całowanie Bartka to żadna wielka sprawa, chociaż wcale tak nie uważała. Chciała tylko na mnie wymusić to wyznanie. Do diabła z najlepszymi przyjaciółkami studiującymi psychologię. Zawsze znajdą jakiś sposób, żeby cię bezczelnie podejść.

– Jesteś okrutna – mruknęłam, zakładając ręce na piersi w geście oburzenia, i obróciłam twarz w stronę szyby.

– Nie, kochana, ja jestem tylko szczera do bólu – odparła słodkim głosikiem. – Ale to wszystko dla twojego dobra.

Ta, jasne. Gdyby jej zależało na moim dobru, palnęłaby mi jakąś pocieszającą gadkę, a nie jeszcze bardziej dobijała. Myślałam, że wesprze mnie w moim nieszczęściu, pogłaszcze po głowie i zapewni, że szybko mi to przejdzie. Chyba jednak wymagałam od życia za wiele.

– No ale w czym właściwie jest problem? – spytała, kiedy nie odezwałam się przez dłuższą chwilę, udając oburzenie. – Bo widzisz, normalni ludzie, jak kogoś kochają, to chcą się z tą osobą całować, a nie uciekają, gdzie pieprz rośnie.

– No co ty nie powiesz? – odparłam z sarkazmem. – Najwyraźniej ja nie jestem normalna.

Co wiadomo nie od dziś. Całe moje życie to jakaś jedna wielka anomalia ludzkości. Przypadek beznadziejny, z którym nic nie można zrobić. Nie ma się nawet co wysilać. Bo nawet jeśli coś z pozoru zmierzało w całkiem dobrym kierunku, to i tak nie byłabym sobą, gdybym ostatecznie tego nie spartoliła.

– To co się właściwie stało? – Tyśka, zupełnie pominęła kwestię mojego braku normalności. – Rzuciłaś się na niego, a on cię odepchnął czy jak?

Szczerze? Taka wersja wydarzeń byłaby chyba o wiele lepsza. Co prawda wiązałoby się to dla mnie z większym upokorzeniem, ale sprawa uczuć Bartka byłaby całkowicie jasna. Wiedziałabym, że nie mam na co liczyć, i musiałabym się jakoś z tym pogodzić. A tymczasem w głowie znów miałam totalny mętlik i nie miałam pojęcia, na czym tak właściwie stałam. Gdybym nie uciekła jak wariatka, może bym się tego dowiedziała. Teraz nie miało to już jednak najmniejszego znaczenia. Stało się, jak się stało, i trzeba dzielnie stawić temu czoła.

– To on rzucił się na mnie – przyznałam niechętnie.

Tyśka na moment aż zaniemówiła.

– No to helloł! – krzyknęła po chwili. – Czyś ty zwariowała?! Facet, w którym się bujasz, zaczyna cię namiętnie całować, a ty dajesz nogę? Dziewczyno, co z tobą jest nie tak?!

Żeby ktoś to wiedział. Naprawdę byłabym przeszczęśliwa, gdyby chociaż jedna osoba była w stanie mi powiedzieć, w czym tkwił mój problem. Może wtedy jakoś udałoby mi się ogarnąć i przestać być królową przypału. Niestety nie zanosiło się na to, aby kiedykolwiek miało to nastąpić.

– No bo co jeśli on wcale nic do mnie nie czuje? – postanowiłam zwierzyć się ze swoich obaw. – Jeśli chciał się tylko zabawić?

Jakiś cichutki głosik w mojej głowie podpowiadał mi, że taka zagrywka byłaby nie w jego stylu, ale niestety znacznie głośniejszy był ten mówiący, że powinnam się mieć na baczności. Po prostu nadal było dla mnie niepojętym to, że Janicki mógłby wiedzieć we mnie coś pozytywnego.

– Zuzka, jak Boga kocham, ty mnie dzisiaj wykończysz – oznajmiła bezceremonialnie Tyśka. – Czy ty masz oczy i chociaż trochę oleju w głowie? Przecież ten facet za tobą szaleje! Jak możesz tego nie wiedzieć?!

Jak widać mogę. Ale nie dlatego, że byłam ślepa. Ja po prostu patrzałam na całą tę sytuację realnie, w odcieniach szarości. Nie zakładałam różowych okularów tylko po to, żeby na chwilę popaść w euforię, a potem je zdjąć i zderzyć się z brutalną rzeczywistością.

– A skąd wiesz, że on nie udaje? – broniłam swoich racji. – Ostatnio weszło mu to we wprawę, więc może stwierdził, że mnie też sobie omota.

Chyba nie do końca wierzyłam w taką ewentualność, ale musiałam powiedzieć to głośno. Podświadomie liczyłam na to, że kiedy Tyśka zaprzeczy, ja też pomału zacznę się przekonywać, że miałam mylne podejście do całej tej sytuacji. Ciągłe obawy, wynikające zapewne z moich poprzednich ostentacyjnych porażek, nie chciały jednak zniknąć. Tak jakby na dobre zakorzeniły się w moim umyśle i nijak nie dało się ich wyplenić.

Moja przyjaciółka westchnęła tylko ciężko, kiedy wjeżdżałyśmy na moją ulicę.

– Powiedz mi, Zuza, czemu ty tak sama sobie utrudniasz życie? Ciągle tylko narzekasz, że żaden facet cię nie chce, a jak już się trafia taki, który by cię chciał, to panikujesz i dajesz mu kosza. Nie możesz pozwolić na to, żeby wcześniejsze niepowodzenia wpływały na twoje przyszłe związki. Ty czujesz coś do Bartka, on czuje coś do ciebie, a to już połowa sukcesu. Teraz tylko musisz dać szansę temu uczuciu rozkwitnąć. I nie zakładać z góry, że wszystko prędzej czy później się spieprzy. Wiadomo, nie zawsze będzie pięknie i kolorowo, ale to nieodłączny element każdego związku. Nie możesz rezygnować z dobrych rzeczy tylko dlatego, że boisz się tych złych. Żeby zaznać w życiu szczęścia, trzeba ryzykować, a nie chować głowę w piasek. I jeśli naprawdę ci na posterunkowym ciacho zależy, to wszystko sobie w głowie ułożysz, weźmiesz dupę w troki i pojedziesz jutro na to dziwne osiedle wytłumaczyć się z tej głupoty, jakiej się dzisiaj dopuściłaś.

– Ale... – zaczęłam protestować.

– Żadnego ale – przerwała mi stanowczo. – Przemyśl sobie, to co ci powiedziałam, i daj znać, jak dojdziesz do jakichś konstruktywnych wniosków. A jeśli zajdzie taka potrzeba, to sama wkroczę z interwencją.

No jeszcze tego brakowało, żeby moja najlepsza przyjaciółka rozwiązywała za mnie moje miłosne problemy.

W jednym jednak miała rację. Musiałam sobie to wszystko na spokojnie przemyśleć. Na chłodno, bez szalejących emocji i tysiąca myśli na minutę. W innym razie nigdy nie dojdę ze sobą do ładu.

– No na co jeszcze czekasz? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Tyśki. – Wyjazd do domu, przemyśleć swoje karygodne zachowanie. Chyba że mam ci załatwić karnego jeżyka jak superniania. – Ostatnie zdanie dodała z uśmiechem i wiedziałam, że ten wcześniejszy surowy ton był użyty tylko po to, aby trochę mną potrząsnąć.

Niezdarnie wygramoliłam się z samochodu. Rzeczywiście Tyśka wypełniła już swoją misję na dziś. I chociaż nie dostałam od niej wsparcia, na które liczyłam, to w głębi serca, wiedziałam, że potrzebny był mi taki mały opieprz. Ona też doskonale zdawała sobie z tego sprawę i właśnie taki mi zafundowała.

– Dzięki za wszystko – mruknęłam, zanim zamknęłam drzwi.

– Nie ma za co, złociutka! – zaświergotała. – Jakby co, jestem do usług!

Co do tego akurat nie miałam najmniejszych wątpliwości. Wiedziałam, że mogę do niej zadzwonić o każdej porze dnia i nocy, a ona natychmiast przybędzie mi z pomocą. To się nazywa prawdziwa przyjaźń.

Pomachałam jej jeszcze na pożegnanie, kiedy wycofywała auto z naszego pojazdu, po czym ciężkim krokiem ruszyłam w stronę domu. Zapowiadała się nieprzespana noc.

~ ~ ~

Dopiero rano odczytałam SMS, który przyszedł kilka minut po tym, jak z prędkością światła opuściłam mieszkanie Bartka. „Przepraszam. Rozumiem, że potrzebujesz trochę czasu, więc Ci go dam. Odezwij się, jak będziesz chciała pogadać" – nie brzmiało jak lipne kajanie się za wykorzystanie sytuacji. Chyba naprawdę było mu przykro, że tak niefortunnie to wszystko się rozegrało. Co prawda nie naciskał na natychmiastowe wyjaśnienia, ale to akurat mi odpowiadało. Miałam nadzieję, że dał mi chwilowy spokój, bo faktycznie uważał, że był mi on potrzebny, a nie dlatego, że chciał uniknąć konsekwencji swoich czynów. To by oznaczało, że naprawdę mu na mnie zależało.

Zważywszy jednak na to, że przez całą noc byłam nieświadoma tej wiadomości, spałam naprawdę niewiele. Przewracałam się z boku na bok, tworząc coraz to nowe scenariusze tego, jak to się wszystko może dalej potoczyć. Jak to będzie, kiedy powiem mu o moich uczuciach i on je rzeczywiście odwzajemni? Co się wydarzy, jeśli tego nie zrobi? A może w ogóle nie warto mu o niczym wspominać i udawać, że nic się nie stało? Sama już nie wiedziałam, która wersja była najbardziej prawdopodobna ani którą w chciałabym wierzyć, że będzie tą właściwą. Tyle godzin rozmyślania i nie byłam ani o krztę mądrzejsza.

W głowie miałam ciągle słowa Tyśki, że dla szczęścia trzeba ryzykować. Tylko że ja wciąż nie byłam pewna, czy jestem na to ryzyko w stu procentach gotowa. Niby nigdy nie przeżyłam jakiegoś wielkiego zawodu miłosnego, ale mimo to coś cały czas powstrzymywało mnie przed takim pełnym zaangażowaniem. I choć wiedziałam, że to głupie, nie umiałam się temu przeciwstawić. Może to dlatego, że do tej pory moje uczucia do żadnego chłopaka nie były tak silne jak te, które żywiłam do Janickiego. I kiedy coś poszło nie tak, jakoś zbytnio z tego powodu nie rozpaczałam. Po prostu godziłam się z porażką i szłam dalej.

Czułam jednak, że w tym przypadku byłoby zupełnie inaczej. O wiele gorzej. Bo jeśli zacznie się psuć (a znając mnie, na pewno w końcu do tego dojdzie), to naprawdę będę cierpieć. I być może nie tylko ja. Po tej historii z Werą Bartkowi należała się jakaś porządna dziewczyna, a nie blondi-wariatka. Nie mogłam skazywać go na tak okrutny los. I nawet jeśli teraz mogło mu się wydawać, że coś we mnie widzi, to z biegiem czasu pewnie zrozumiałby, że jestem niereformowalna, i znów zacząłby mną pogardzać. A to dla obojga nas nie skończyłoby się dobrze.

I dlatego zgodnie z przyzwoleniem Janickiego, postanowiłam dać nam kilka dni oddechu, a gdy spotkamy się następnym razem, rozegrać to na totalnym luzie. Emocje nieco opadną i pewnie oboje zdamy sobie sprawę, że nie ma do czego wracać. Taka ot chwila słabości i nic więcej. Po co to znów roztrząsać?

Z takim postanowieniem na najbliższe dni zeszłam do kuchni, żeby zrobić sobie jakieś późne śniadanie. Na moje nieszczęście przy blacie krzątała się mama, która na mój widok uśmiechnęła się radośnie, i już wiedziałam, że czeka mnie wywiad rzeka.

– I jak tam przyjęcie? Udało się? – spytała wesolutko.

Kiedy wychodziłam wczoraj z domu, musiałam jakoś wytłumaczyć moją kilkugodzinną nieobecność. Nie widziałam sensu w wymyślaniu jakiejś wyssanej z palca historyjki, więc powiedziałam prawdę – że razem z siostrą Bartka przygotowuję dla niego imprezę niespodziankę.

– Ta – mruknęłam, wyciągając z lodówki ser, szynkę i ketchup na tosty. – Niczego się nie spodziewał, ale bardzo się ucieszył.

– No to świetnie! – oznajmiła, a ja nie raczyłam jej już na to odpowiedzieć, tylko zajęłam się przygotowywaniem posiłku. – Coś taka markotna? – spytała po chwili. – Pokłóciliście się?

Przez moment zastanawiałam się, czy nie potwierdzić tego przypuszczenia. Łatwiej byłoby mi wytłumaczyć mój parszywy nastrój i odcięcie się od Janickich na jakiś czas. Z drugiej jednak strony, gdyby mama zapytała, o co była ta sprzeczka, i tak musiałabym nakłamać.

– Nie – odparłam. – Wypiłam trochę za dużo wina i się jeszcze nie pozbierałam.

To już było zdecydowanie bliższe prawdy.

– Och, moje biedactwo. – Pogłaskała mnie po głowie niczym małe dziecko. – Pić trzeba z umiarem.

Ha, jakbym tego nie wiedziała. Jednak przy panu Bogdanie nawet człowiek z najsilniejszą wolą by skapitulował.

– Córcia, a co ty masz na szyi? – spytała nagle podejrzliwie.

Przyłożyłam dłoń do wskazanego miejsca i rzeczywiście wyczułam jakąś zmianę. Z lekkim przerażeniem, podejrzewając, co to może być, pognałam do łazienki, gdzie znajdowało się najbliższe lustro.

I była tam. Duża, czerwona i niewątpliwie rzucająca się w oczy plama. Cholera jasna! Czy do tego wszystkiego Janicki naprawdę musiał mi jeszcze zrobić malinkę?!

Przyjrzałam się jej dokładnie, zastanawiając się, jak ją ukryć. Była dość spora, więc korektor nie wchodził w grę. Chyba na kilka najbliższych dni będę musiała się zaprzyjaźnić z apaszkami.

Zanim wróciłam do kuchni, wzięłam kilka głębokich wdechów, nie chcąc sprawiać wrażenia, że jakkolwiek mnie to poruszyło.

– A to chyba wychodzi mi jakieś uczulenie – oznajmiłam lekceważącym tonem, wracając do krojenia sera.

Mama spojrzała na mnie powątpiewająco.

– Zuziu, ja może i jestem stara, ale nie głupia i dobrze wiem, skąd biorą się takie plamy. Zapewniam cię, to nie żadna alergia.

Kurka wodna! Nawet moja własna matka była teraz świadoma tego, że wczoraj do czegoś doszło. Miałam tylko nadzieję, że zaraz nie zacznie mnie pytać o szczegóły, bo byłabym naprawdę zażenowana. Skoro już się cieszyła, że miałam tego chłopaka (i to według niej całkiem porządnego), to niech się nie wtrąca. Miałam już wystarczająco dużo problemów sama ze sobą. Nie ogarnęłabym jeszcze jej inwazji.

– W takim razie – zaczęła z uśmiechem, a ja aż zaczęłam się bać – skoro wyraźnie znakomicie się między wami układa, pomyślałam, że może zaprosiłabyś Bartka na jutrzejszy obiad. Ty byłaś już u Janickich, więc chyba najwyższy czas, aby ugościć twojego chłopaka u nas. Będzie też Paula, więc potraktowalibyśmy to jako spotkanie zapoznawcze. Co o tym myślisz?

To pytanie czysto retoryczne. Z moją mamą było tak, że jak coś już wymyśliła, to odwiedzenie jej od tego graniczyło z cudem. Skoro chciała zaprosić Bartka to wcale nie pytała o moją zgodę, tylko w zawoalowany sposób dawała mi do zrozumienia, że po prostu mam to zrobić.

Nie no, po prostu cudownie. Tylko tego mi jeszcze brakowało. Mój pech powrócił chyba z podwójną siłą.

Kurczę, mogłam jednak jej powiedzieć, że się pokłóciliśmy, i kłopot byłby z głowy. Teraz jednak było już na to za późno, skoro mama miała dowody rzeczowe na to, że wczoraj wieczorem rozbiliśmy coś zupełnie przeciwnego do sprzeczania się. Chociaż jak to mówią – od nienawiści niedaleko jest do miłości. I patrząc na całość znajomości mojej i Bartka, to chyba rzeczywiście coś w tym było.

Mama wpatrywała się we mnie wyczekująco, więc musiałam się w końcu odezwać. Niby mogłam się jakoś wykręcić, powiedzieć, że Bartek ma pracę czy inne plany, ale byłam tak rozedrgana emocjonalnie, że bałam się, iż mama na kilometr wyczuje moje kłamstwo. Co mi więc pozostało?

– Jasne, nie ma sprawy – odparłam, siląc się na pogodny ton. – Jesteśmy na dzisiaj umówieni, to przekażę mu twoje zaproszenia.

– Cudownie! – zawołała zachwycona. – Zaraz idę na zakupy, a potem wezmę się za ciasto.

Wyparowała z kuchni, nie czekając na moją odpowiedź, a ja odetchnęłam z ulgą, że nie muszę już udawać, jak bardzo się cieszę wizją rodzinnego obiadku. Moje rozluźnienie nie trwało jednak długo, bo zdałam sobie sprawę, że będę musiała stawić czoło Janickiemu o wiele wcześniej, niż zakładałam.

Cholera! Jeszcze dziś czeka mnie wycieczka na Sosnową.

~ ~ ~

Jeśli gdzieś w pobliżu działał osiedlowy monitoring, to te wszystkie babcie, które nie mają swojego życia, tylko podglądają cudze, myślą sobie pewnie, że jestem jakąś stalkerką z zaburzeniami psychicznymi. Od dobrej pół godziny kręciłam się przed klatką 5b i zastanawiałam się, jak najbezpieczniej to wszystko rozegrać. Wsiadając do mojej corsy, niby miałam już gotowy plan, ale kiedy tylko zaparkowałam pod blokiem na Sosnowej, cała moja dotychczasowa odwaga jakoś się ulotniła. Wiedziałam jednak, że tym razem nie mogłam sobie tak po prostu uciec. Musiałam stawić temu czoła, tylko jeszcze nie wiedziałam jak.

Chcąc dać sobie czas do namysłu, postanowiłam, że nie będę dzwonić na domofon, tylko poczekam, aż ktoś będzie wychodził lub wchodził do klatki. Zdawałam sobie sprawę z tego, że z perspektywy osoby trzeciej musiało to wyglądać naprawdę podejrzanie, ale skoro cała sytuacja mnie przerastała, to aby nie zwiać stąd z krzykiem, postanowiłam przyjąć zasadę małych kroczków. Która chyba jednak nie do końca zdała egzamin, bo kiedy dziesięć minut po moim przybyciu jakaś staruszka z pieskiem wychodziła z budynku, spanikowałam, stałam jak słup soli i drzwi zatrzasnęły mi się niemal przed nosem. Cholera. Jak tak dalej pójdzie, to zastanie mnie tu noc.

Zuza, ogar. Przecież to nic strasznego. Musisz tylko skonfrontować się z facetem, w którym się zabujałaś i od którego uciekłaś, kiedy zaczął cię całować. Nic nadzwyczajnego. Pewnie codziennie tysiące ludzi przeżywa podobne problemy. Ta, jasne. Chyba nikt oprócz mnie nie był na tyle głupi, aby tak bezmyślnie utrudniać sobie życie.

Na horyzoncie pojawiła się ta sama babunia z czworonogiem, więc zbliżała się moja kolejna szansa. I tym razem naprawdę miałam zamiar ją wykorzystać. Tak jak powiedziała Tyśka – nie mogłam wiecznie chować głowy w piasek. Skoro nawarzyłam piwa, to musiałam je teraz wypić. I to zanim się znów rozmyślę.

Kobieta podeszła do drzwi klatki, a ja podążyłam za nią, powtarzając sobie w myślach, że muszę to zrobić, koniec i kropka. Bałam się, że zauważyła mnie już wcześniej, jak kręciłam się w pobliżu, i zapyta czego, u diabła, tutaj szukam. Na szczęście była tak skupiona na swoim pupilu, że nie zwróciła na mnie uwagi. Nie byłam pewna, czy w ogóle zdała sobie sprawę z mojej obecności.

Staruszka ruszyła w stronę windy, ale ja udałam się na klatkę schodową. Wdrapanie się na szóste piętro, przy mojej marnej kondycji, jawiło się niemal jak zdobycie Mount Everestu, ale była to świetna wymówka na to, aby jeszcze trochę odłożyć w czasie czekającą mnie rozmowę. Nie musiałam i nie miałam zamiaru się spieszyć. Może mi to nawet zająć kilkanaście minut. Przynajmniej będę miała jeszcze chwilę, aby powtórnie przygotować swoją przemowę wyjaśniająco–pojednawczą.

Ostatecznie zdecydowałam się na wersję „ostrożną". To znaczy, że nie wyjawię mu swoich uczuć, a wczorajszy incydent zwalę na emocje i nadmiar alkoholu. Reszta będzie zależeć od jego reakcji. Jeśli przyzna mi rację – zapominamy o całej sprawie, określamy, jak długo jeszcze będziemy ciągnąć to przedstawienie, a ja w tym czasie próbuję się odkochać. Albo przynajmniej nie zakochać się bardziej. Jeśli jednak zasugeruje, że to nie był żaden przypadek, ale faktyczny wyraz uczuć, to ja również się troszkę przed nim otworzę. Żadnego wyznawania miłości, bo na to zdecydowanie za wcześnie, ale przyznam, że też mi na nim zależy, i zobaczymy, jak to dalej się potoczy.

Szczerze mówiąc, nie byłam pewna, która opcja wydawała mi się lepsza. Postanowiłam przestać tak wszystko skrupulatnie analizować i rozkładać na czynniki pierwsze. Moim głównym celem było doprowadzenie do konfrontacji. Jej finał póki co mnie nie obchodził. Najważniejsze, abym zebrała się na odwagę, zapukała do drzwi i zaraz po tym nie rzuciła się znów schodami w dół.

Mimo zadyszki znalazłam się na szóstym piętrze o wiele szybciej, niż przypuszczałam. Stanęłam przed drzwiami z numerem dwadzieścia, ale dałam sobie jeszcze chwilę na wyrównanie wydechu oraz poprawienie fryzury i ubrania. To nie tak, że chciałam wyglądać jak milion dolarów czy coś w ten deseń, ale sądziłam, że jak będę sprawiać wrażenie beztroskiej i pewnej siebie, łatwiej będzie mi przebrnąć przez tę rozmowę. Nie chciałam okazać słabości i tego, ile nerwów mnie to całe zajście kosztowało, na wypadek gdyby wyszło na to, że dla Bartka rzeczywiście nic to nie znaczyło.

No dobra, Zuzka. Teraz albo nigdy. Z czasem wcale nie będzie prościej, tylko wręcz przeciwnie. Załatw, co masz załatwić, i miej to szybko z głowy.

Nacisnęłam mocno dzwonek do drzwi, po czym przygryzłam nerwowo dolną wargę w niespokojnym oczekiwaniu. Przestępowałam z nogi na nogę, kiedy przez dłuższą chwilę nikt nie pojawił się w progu. Miałam nawet cichą nadzieję na to, że nie było go w domu i sprawa sama się rypnie. Niestety, kiedy zaczęłam rozważać odwrót, drzwi nagle otworzyły się gwałtownie.

Obrazek, który mi się ukazał, podniósł mi lekko ciśnienie. Dresowe spodnie, niedbale założony luźny T-shirt i wyraźnie wilgotne włosy, jednoznacznie sugerowały, że właśnie wyszedł spod prysznica. I to pewnie dlatego tak długo nie otwierał. W tej chwili jednak nie to było istotne. Ważne było to, że na sam jego widok, moje serce przyspieszyło niebezpiecznie i ani na moment nie chciało się uspokoić. Kurka wodna. Ta rozmowa chyba jednak nie będzie taka łatwa, jak sobie zakładałam.

– Zuzia? – spytał zdziwiony. – Nie spodziewałem się, że przyjdziesz jeszcze dzisiaj.

Cóż, początkowo ja też nie. Ale niestety moja matka jak zwykle pokrzyżowała mi wszystkie moje plany. Wiedziałam, że mogłam jej odmówić, ale była tak podekscytowana faktem, że jej dzieci w końcu zaczynają układać sobie życie, że nie miałam serca jej tej radości odbierać. Miałam tylko nadzieję, że chcąc ją uszczęśliwić, sama nie zafunduję sobie złamanego serca.

– Cześć – odparłam, uśmiechając się uprzejmie. – Mogę wejść?

Nie miałam zamiaru przeprowadzać tej kłopotliwej rozmowy na klatce schodowej. Jeszcze jakaś wścibska sąsiadka by nas podsłuchała i podała dalej jakieś przekręcone plotki.

– Jasne – zreflektował się szybko, robiąc mi przejście w progu. – Zapraszam.

Weszłam do pokoju, w którym panował lekki nieporządek. Na kanapie leżał stos ubrań, a na stoliku brudny talerz i kubek po kawie. Tak jakby rano ktoś opuścił mieszkanie w pośpiechu i do tej pory nie zdążył go ogarnąć.

– Przepraszam za ten bałagan – oznajmił Bartek, zbierając szybko niepotrzebne rzeczy. – Zaspałem dzisiaj do pracy, a wróciłem niedawno i nie miałem jeszcze czasu posprzątać.

Zupełnie nie rozumiałam, czemu mi się tłumaczył. Przecież nie byłam jego dziewczyną, która opieprzy go o bajzel w jego mieszkaniu. Zresztą, jak na samotnie mieszkającego faceta, i tak nieźle sobie radził z utrzymywaniem względnego porządku.

– Nie przejmuj się – odparłam, siadając na skraju kanapy. – Przyszłam bez zapowiedzi, więc nie spodziewałam się lśniących podłóg.

Ostatnie zdanie dodałam lżejszym tonem, aby nieco rozluźnić wyraźnie napiętą atmosferę. Od razu wyczułam, że Janicki czuł się równie nieswojo jak ja. Tak, jakby też nie był pewien, jak to rozegrać. Hm, myślałam, że z naszej dwójki to on będzie tym, który podejmie stanowczą decyzję w związku z tym, jak to ma dalej wyglądać, a ja tylko grzecznie się podporządkuję. Chyba jednak nic z tego nie będzie.

– Naprawdę cieszę się, że przyszłaś – powiedział, posyłając mi uśmiech i siadając na krześle naprzeciwko mnie. – Nie wiem, czy dostałeś moją wiadomość, ale uznałem, że...

– Dostałam – przerwałam mu w pół zdania, bo chciałam jak najszybciej wyrzucić z siebie to, co miałam zamiar mu przekazać, zanim znów stchórzę. – I doceniam to, że dałeś mi czas, ale uważam, że powinnyśmy jak najszybciej wszystko sobie wyjaśnić.

Bartek pokiwał głową na zgodę. Widocznie mimo niepewności, też chciał mieć to już za sobą.

– A więc jeśli chodzi o wczoraj... – zaczęłam, ale nagle kompletnie wyleciało mi z głowy, co właściwe chciałam powiedzieć. Kompletna pustka i nic poza tym. Cholera! Nawet jak już brałam odpowiedzialność za swoje głupie czyny, to nie byłam w stanie się z nich wytłumaczyć.

– Przepraszam, jeśli cię wystraszyłem. – Janicki przejął głos. – Powinienem najpierw spytać cię o zgodę albo przynajmniej trochę zwolnić tempo. Naprawdę nie chciałem, abyś poczuła się osaczona.

Powiedział to tak przejętym tonem głosu, że nie miałam najmniejszych wątpliwości, że to były szczere słowa. Doskonale zdawałam sobie jednak sprawę, że winę za wczorajsze wydarzenia nie ponosił tylko on sam. Ja też miałam w nich spory udział i nie mogłam dać mu odczuć, że było inaczej.

– Wiem – przyznałam cicho, zakładając za ucho zaginiony kosmyk włosów. – I ja też przepraszam za moją gwałtowną reakcję. Nie powinnam była uciekać – dodałam, po czym zapadła między nami głucha cisza.

Okej, przyznaliśmy się do popełnionych błędów, które złożyły się na tę niefortunną sytuację, ale tak właściwie nadal niczego sobie nie wyjaśniliśmy. Miałam wrażenie, że żadne z nas nie chciało pierwsze podjąć się tematu tej najtrudniejszej kwestii. Oboje liczyliśmy na to, że to drugie coś powie i będzie można się do tego dostosować. Każde się bało, że padną słowa, których wolelibyśmy nie usłyszeć i nie będzie można ich cofnąć. Wszystko mogło runąć niczym domek z kart i żadne nie śmiało zrobić nawet najmniejszego ruchu w obawie, że skończy się to tragedią.

Przeciągające się milczenie zaczynało doprowadzać mnie do szaleństwa. Ze względu na wykonywany zawód Bartek pewnie miał w sobie więcej cierpliwości i silnej woli, dlatego ostatecznie to ja odezwałam się pierwsza.

– Myślałam dość dużo o tym, do czego wczoraj doszło i uważam, że... – zrobiłam chwilę przerwy, na wzięcie głębszego oddechu – nie powinniśmy do tego wracać. Poniosły nas emocje i alkohol pewnie też zrobił swoje. Nie ma sensu tego roztrząsać. Po prostu udajmy, że nic się nie stało. Tak chyba będzie najlepiej.

Przez cały czas wypowiedzi uciekałam wzrokiem na przeciwległą ścianę, ale po wybrzmieniu ostatniego słowa, spojrzałam niepewnie na Janickiego. Wyraz jego twarz był naprawdę trudny do odczytania. Przez moment miałam wrażenie, że przemknęło przez nią rozczarowanie, ale trwało to tak krótko, że nie byłam tego w stu procentach pewna. Chwilę potem odchrząknął i oznajmił:

– Jeśli tak uważasz, to w porządku. Zapomnijmy o całej sprawie. Może rzeczywiście tak będzie korzystniej.

Powinnam odczuć ulgę, że się ze mną zgodził, ale gdzieś tam w głębi serca liczyłam chyba na to, że przyzna, iż to zdarzenie coś jednak znaczyło. Skoro jednak sama byłam na tyle strachliwa, że uciekłam się do kłamstwa, to jakim prawem mogłam wymagać od niego, że się przede mną otworzy? Przecież wiedziałam, jakie ma doświadczenie w kwestii związków – równie nienajlepsze jak ja – więc nic dziwnego, że także miał jakieś obawy. A może faktycznie nie byłam dla niego nikim szczególnym i tylko wmawiam sobie jakieś farmazony, żeby pocieszyć się faktem, iż nie byłam jedynym człowiekiem, który miał problemy z podejmowaniem ryzyka w imię miłości?

– No to dobrze, że sobie to wyjaśniliśmy – odparłam, starając się zachować beztroski ton. – Bo mam do ciebie ogromną prośbę –zmieniłam szybko temat na ten, z którego powodu w ogóle się tu znalazłam. – Moja mama zaprasza cię jutro na obiadek zapoznawczy. Powiedziałeś wczoraj, że mogę w tej sprawie na ciebie liczyć, więc obiecałam jej, że przekażę zaproszenie. Jeśli jednak z powodu zaistniałych okoliczności wolałbyś tego uniknąć, to w porządku. Jakoś się z tego wykręcę.

Naprawdę nie chciałam go do niczego zmuszać. Liczyłam jednak na to, że mi nie odmówi. Chociażby ze względu na to, że ja mu pomogłam w bojach z jego rodziną, więc mógłby się teraz odwdzięczyć. Wiedziałam, że pewnie będziemy się czuć nieco niezręcznie, ale ostatnie historie pokazały, że w obecności osób trzecich jakoś łatwiej było nam się dogadać niż na osobności.

– Przyjdzie też dziewczyna mojego brata, więc nie będziesz jedynym, którego moja mama zasypie kłopotliwymi pytaniami – dodałam zachęcająco, a Bartek tylko uśmiechnął się lekko w moją stronę.

– Nie ma sprawy – odparł. – Bardzo chętnie poznam bliżej twoich rodziców.

No i znowu to samo. Chwilę temu ustaliliśmy, że zostajemy w fazie udawanego związku, a tymczasem Janicki po raz kolejny mówił coś, co mogłoby sugerować, że on jednak liczyłby na coś więcej. I jak ja niby miałam to odebrać? Owszem, ja także unikałam mówienia wprost o swoich uczuciach, ale przyjemniej trzymałam się jednego frontu, a nie zgadzałam się na coś, żeby zaraz potem zmienić zdanie. A podobno to kobiety są niezdecydowane.

– Świetnie. – Uśmiechnęłam się dość szeroko. – W takim razie, będziemy czekać o czternastej.

Po raz kolejny zapadło nerwowe milczenie, więc skoro załatwiłam sprawę, uznałam, że na mnie już pora. Jakbym została dłużej, to pewnie zaraz palnęłabym jakieś głupstwo. To i tak cud, że przez te piętnaście minut, jak tu byłam, udało mi się niczego nie spartolić. Nie ma jednak sensu dalej kusić losu.

– No to już chyba sobie pójdę – zagadnęłam, podnosząc się z kanapy i ruszając w stronę przedpokoju.

Janicki nie zaprotestował, a więc dla niego to spotkanie musiało być równie dziwne i krępujące jak dla mnie. Już wolałam, jak skakaliśmy sobie do gardeł. To przynajmniej było takie... naturalne. Wtedy nic nie było w porządku, ale nie musiałam udawać, że jest inaczej. Teraz natomiast czułam, że za chwilę policzki zaczną mnie boleć od sztucznego uśmiechu. Musiałam jak najszybciej opuścić to mieszkanie.

– A i jeszcze jedno – przypomniało mi się tuż przed drzwiami, więc obróciłam się gwałtownie na pięcie i o mało co nie zderzyłam się z szerokim torsem Bartka, który najwyraźniej musiał za mną podążać, chociaż kompletnie nie byłam tego świadoma. – Nie ustaliliśmy tego na samym początku, ale uważam, że należy tę kwestię jasno określić. Nie musimy mieć siebie na wyłączność – oznajmiam, a Janicki spojrzał na mnie niezrozumiale. – To znaczy, że nie będę miała nic przeciwko, jeśli będziesz się spotykał z jakąś inną dziewczyną. I ja też chciałbym móc widywać się z kimś innym. Musimy tylko uważać, żeby nikt z naszych rodzin tego nie odkrył.

Co prawda wcale nie miałam ochoty umawiać się z kimkolwiek innym, a Blanka już raz mnie przyłapała na spotkaniu z obcym facetem, które mogło wyglądać na randkę (chociaż nią nie było), ale Bartek nie musiał o tym wiedzieć. Chciałam mu dać wolną rękę, jeśli okazałoby się, że ten wczorajszy wybuch namiętności miał podłoże czysto seksualne. Wchodząc w ten układ, umawialiśmy się tylko na udawanie pary przed jego rodziną i nic więcej, więc miał pełne prawo do kontaktów z innymi kobietami, ale postanowiłam dać mu na nie wyraźne przyzwolenie, gdyby miał co do tego jakieś wątpliwości. Zresztą może ja też powinnam sobie kogoś znaleźć. Jak to zawsze radziła mi Tyśka – zastosuję metodę klina i może uda mi się szybciej zapomnieć o Janickim.

– Skoro tego właśnie chcesz – odparł, patrząc mi prosto w oczy, jakby chciał się w nich doszukać tego, czy rzeczywiście zależy mi na takim rozwiązaniu.

– Tak będzie lepiej – powtórzyłam słowa, które już dzisiaj padły, nie potwierdzając wprost jego przypuszczeń. Pokiwał głową na zgodę, więc uznałam, że zrozumiał, co chciałam przez to powiedzieć. – No to do jutra – dodałam z uśmiechem i pociągnęłam za klamkę.

Byłam już jedną nogą na korytarzu, kiedy zatrzymał mnie jego nerwowy głos.

– Zuzia? – zagadnął, a mnie znów zaczęło szybciej bić serce. Czyżby zmienił zdanie? Czy przyzna się jednak do swoich uczuć, ja zrobię to samo i nastąpi cudowne żyli długo i szczęśliwie? Ta, to chyba marzenie ściętej głowy.

– Tak? – odparłam nieco drżącym głosem, oczekując z niepokojem tego, co się za chwilę wydarzy.

– Twój tata woli wódkę czy whisky?

A nie mówiłam? To byłoby zbyt piękne, aby było prawdziwe.

– A co? Chcesz mu się już na wstępie przypodobać? – zapytałam zaczepnym tonem, jakim zazwyczaj ze sobą rozmawialiśmy.

– Nie zaszkodzi zrobić dobre pierwsze wrażenie – odparł z uśmiechem.

Tylko po co miałby sobie zadawać tyle trudu dla dziewczyny, z którą nawet się na poważnie nie spotykał?

– Zdecydowanie whisky – odparłam zgodnie z prawdą.

– A ulubione kwiaty twojej mamy? – zapytał z tym swoim cwanym uśmieszkiem.

– Niezłe zagranie, ale nic z tego – odparłam, przyciskając guzik przywołujący windę. – Nie przeginaj, bo jeszcze się w tobie zakochają i co wtedy?

– A to byłaby taka wielka tragedia? – spytał niby kpiarsko, opierając się o futrynę.

Przygryzłam nerwowo dolną wargę, doszukując się w tym pytaniu jakiegoś drugiego dna. Przed odpowiedzią uratowała mnie jednak nadjeżdżająca winda.

– Widzimy się jutro – krzyknęłam i znów jak skończony tchórz wparowałam do środka, zupełnie ignorując jego ostatnią wypowiedź.

Kiedy znalazłam się już na parterze, odetchnęłam nieco z ulgą. Przeżyłam tę konfrontację i nawet, jakimś cudem, udało mi się niczego nie schrzanić. Jednak to jeszcze nie koniec. Jutro czekał mnie ciąg dalszy tej wyczerpującej rozgrywki. 

************************************** 

Dzięki za gwiazdki, kolejny za tydzień :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro