24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Już od za piętnaście druga krążyłam nerwowo między kuchnią a przedpokojem. Matko, nie pamiętałam, kiedy ostatnio tak się denerwowałam. Nawet przed pierwszym spotkaniem z Janickimi nie miałam takiego stresu jak teraz. Pewnie dlatego, iż wtedy żyłam jeszcze w przeświadczeniu, że będzie ono także ostatnim. Teraz jednak nie mogłam się uspokoić i chociaż na chwilę usiąść w miejscu.

I nie chodziło tylko o to, że atmosfera między mną i Bartkiem, z wiadomych powodów, nadal pozostawała napięta. Chociaż to także był bardzo deprymujący aspekt całej sprawy. Główną jednak przyczyną mojego niepokoju był fakt, że po raz pierwszy w historii mojego marnego żywota, w domu zjawi się mój „chłopak". Co prawda Janicki już raz przekroczył jego próg, ale wtedy występował w zupełnie innym charakterze. Teraz już nie mogłam być dla niego niemiła i odpowiadać na wszystko sarkazmem. Musiałam okazać chociaż odrobinę miłości. Co w sumie nie powinno być trudne, bo przecież żywiłam do niego uczucia, które gdzieś koło tego leżały. Niestety w moim życiu nic nie było takie proste, jak się wydawało.

Tak bardzo zatopiłam się w swoich myślach, że na dźwięk dzwona do drzwi o mało co nie dostałam zawału. Dobrze, że nikt tego nie widział – mama krzątała się jeszcze po kuchni, a tata zabawiał w salonie Konrada i Paulę, którzy przybili nieco wcześniej. Podbiegłam więc szybko do drzwi, bo po ich drugiej stronie musiał stać Bartek.

Na jego widok, tak samo jak wczoraj i dwa dni wcześniej, zrobiło mi się gorąco. W koszuli w kratę i z szerokim uśmiechem na twarzy wyglądał naprawdę seksownie. To znaczy, zawsze tak wyglądał, ale ostatnimi czasy zaczęłam zwracać na to szczególną uwagę i za każdym razem coraz bardziej mnie to zaskakiwało.

– Cześć – przywitał się wesoło, po czym, nie czekając na moje zaproszenie, wszedł do środka, a mijając mnie, pocałował mnie szybko w policzek. – Chyba się nie spóźniłem?

– Nie – wydukałam, zamykając drzwi, nadal nieco oszołomiona po tym niespodziewanym geście powitania. W sumie nie było to coś, czego już nie robiliśmy, ale sądziłam, że po tym, co się wydarzyło, i wczorajszej rozmowie, ograniczymy się z czułościami do absolutnego minimum.

Nie zdążyłam dodać nic więcej, bo w przedpokoju nagle znalazła się mama. Oczywiście nie mogła się powstrzymać przed oficjalnym przywitaniem z moim „chłopakiem". Ja rozumiem, że się tym ekscytowała i w ogóle, ale na litość boską, mogłaby trochę wrzucić na luz. Jeśli rzeczywiście chciała, żebym znalazła sobie jakiegoś porządnego męża, to niech nie robi im takiej wiochy, bo wszyscy kandydaci zwieją gdzie pieprz rośnie albo i dalej.

– Pan Bartosz! – zawołała z zachwytem, jakby co najmniej spotkała prezydenta. – Tak się cieszę, że zgodził się pan przyjąć nasze zaproszenie.

– To mnie jest bardzo miło, że zostałem zaproszony – odparł Janicki z tym swoim olśniewającym uśmiechem, który prawie powalił moją matkę z nóg. – To dla pani. – Wręczył jej bukiet tulipanów, którego wcześniej nie zauważyłam. – I proszę mi mówić na ty. Nie jestem aż tak stary – dodał, puszczając jej oczko.

No po prostu pięknie. On naprawdę chciał się wkupić w łaski mojej rodziny. I gdybyśmy byli prawdziwą parą, nie miałabym nic przeciwko. Wręcz przeciwnie, byłabym zachwycona faktem, że mój ukochany chce zrobić na moich rodzicach jak najlepsze wrażenie. W zaistniałej sytuacji, takie spoufalanie się nie było jednak wskazane. Już widziałam, jak mama zacznie rozsyłać zaproszenia na nasz ślub, a ja będę musiała jej tłumaczyć, że jednak nic z tego. No ale nie miałam do kogo mieć pretensji. W końcu sama się w to wkopałam.

– Och, dziękuję bardzo! – Zachwytom matki nie było końca. – Teraz już tak rzadko można trafić na takich szarmanckich młodzieńców. Widzisz, Zuziu, chociaż raz w życiu ci się poszczęściło!

Chyba zacznę planować matkobójstwo. Przysięgam, że jeszcze jeden taki tekst, i ten rodzinny obiadek przerodzi się w krwawą ucztę.

– To raczej mnie się poszczęściło – odparł Bartek, obejmując mnie w pasie i posyłając mi nadzwyczaj czułe spojrzenie, na widok którego moja mama prawie rozpłynęła się jak wata cukrowa. Ja zresztą też.

– Mamo, czy coś ci się przypadkiem nie przypala? – zagadnęłam, kiedy już udało mi się nieco odzyskać rezon.

Matka zrobiła przerażoną minę.

– Moja pieczeń! – krzyknęła, po czym w popłochu pognała do kuchni.

I dobrze jej tak. Trzeba było pilnować obiadu, a nie znęcać się nade mną w obecności mojego „chłopaka". Niech się teraz wstydzi, podając do stołu spalone mięso.

– Nie musiałaś jej tak spławiać – szepnął mi do ucha Janicki, kiedy kierowaliśmy się w stronę salonu. – To naprawdę urocza kobieta.

Spojrzałam na niego z ukosa.

– Chyba mamy różne definicje słowa „urocza" – mruknęłam.

– Jeśliby odnieść to do twojej, osoby to zdecydowanie są one różne – odparł, posyłając mi ten swój kpiarski uśmieszek.

Nie zdążyłam jednak zapytać, co właściwe miał na myśli, bo weszliśmy do salonu i trzy pary oczu skierowały się prosto na nas. Najwyraźniej tata skończył już wstępne zapoznanie z Paulą i teraz przyszła kolej na Bartka. Boże, miałam nadzieję, że wszystko pójdzie jak po maśle. Bo jak nie, to chyba na poważnie zacznę rozważać wstąpienie do klasztoru.

– A więc to ten twój amant – zagadnął ojciec, wstając od stołu i podchodząc do nas. – Aleś, chłopie, wysoki! – zawołał, a już na dzień dobry miałam ochotę zapaść się pod ziemię. – Nasza Zuza, to przy tobie kruszynka!

– No cóż, trzeba było brać, co dawali – odparł Bartek z uśmiechem.

– Święte słowa – poparł go tata. – Już cię lubię – dodał, klepiąc Janickiego po ramieniu.

Dlaczego nikt jeszcze do tej pory nie wynalazł urządzenia, które cofałoby czas? Oddałabym wszystkie pieniądze świata, żeby tylko nie dopuścić do tego spotkania. Przecież to będzie jedna wielka katastrofa. Jeszcze bardziej spektakularna niż wszystkie moje randki razem wzięte!

– Dziękuję – powiedział uprzejmie mój chłopak. – A to dla pana. – Podał ojcu butelkę dobrej whisky.

– O, i teraz lubię cię jeszcze bardziej!

Nie no, po prostu świetnie. Czy już na wstępie mój ojciec musiał rozbić z siebie alkoholika? Nie wystarczyło ładnie podziękować i już? Ugh, ta rodzina nie miała w sobie za grosz przyzwoitości!

Zanim mama wkroczyła do salonu z wazą wypełnioną rosołem, Bartek zdążył się przywitać z Paulą i Konradem. Nie znałam tej dziewczyny zbyt dobrze, ale póki co uchodziła za całkiem miłą i grzeczną, więc uśmiechnęła się uprzejmie do Janickiego. W przeciwieństwie do mojego brata, który mruknął tylko coś pod nosem i otaksował mojego chłopaka niezbyt przyjaznym spojrzeniem. Co to niby miało być? Wiedziałam, że jako jedyny w tym gronie był wtajemniczony w nasze udawanie, ale mógłby chociaż stwarzać pozory, że cieszył się z faktu, iż jego siostra nie była wreszcie tak zupełnie samotna.

Nie miałam jednak czasu jakoś dyskretnie mu przygadać, bo mama kazała zająć nam miejsca i wziąć się za jedzenie, póki zupa była gorąca. Nasz stół był nie za wielki, więc rodzice usiedli na krótszych jego końcach, Paula i Kondziu przy jednym z dłuższych boków, a my z Bartkiem naprzeciwko nich. Niezbyt mi się to podobało, bo mój brat cały czas łypał złowrogo na Janickiego, no ale co mogłam na to poradzić? Póki co udawałam, że zupełnie tego nie dostrzegam, i skupiłam się na opróżnianiu talerza.

Po chwili ciszy, jaka zapadła, gdyż każdy zajmował się swoją porcją rosołu, Paula kulturalnie wyraziła uznanie dla kulinarnych zdolności naszej mamy. A matka oczywiście nie mogła poprzestać na zwykłym „dziękuję", tylko zaczęła przytaczać historię niezwykłego zeszytu z przepisami swojej babci, którą my, Wójcikowie, znaliśmy już na pamięć. Chociaż słuchanie tego po raz kolejny wywoływało u mnie już lekkie mdłości, wolałam to niż rozmowę pod hasłem „sto pytań do...", która pewnie i tak czekała jeszcze dzisiaj Bartka i Paulinę.

Oczywiście się nie myliłam. Ledwo na stół wjechało drugie danie, mama zaczęła swoją tyradę. Z racji tego, że z Janickim miała już kiedyś okazję uciąć sobie krótką pogawędkę (niestety), pierwsza w obroty poszła dziewczyna mojego brata. Jak się okazało, była totalnym przeciwieństwem roztrzepanego, niebiorącego prawie niczego na poważnie Konrada. Była od niego rok młodsza, a więc w październiku zaczynała drugi rok magisterki na kierunku edukacja wczesnoszkolna i wychowanie przedszkolne. Kiedy rzuciłam żartem, że to się całkiem dobrze składa, bo Kondziu to takie duże dziecko, zaśmiała się i w pełni ze mną zgodziła. Mojemu bratu ta uwaga zdecydowanie mniej przypadła do gustu. Coś był dzisiaj nie w humorze i zupełnie nie rozumiałam dlaczego.  

 Poza tym Paula wydawała się o wiele bardziej rozgarnięta życiowo od swojego ukochanego. Kochała dzieci i zwierzęta, więc chętnie zgłaszała się na wolontariaty do różnych placówek typu świetlice środowiskowe czy schroniska. Angażowała się we wszelakie projekty charytatywne czy zbiórki pieniędzy dla potrzebujących. Miała psa, któremu poświęcała każdą wolną chwilę. Uwielbiała aktywnie spędzać czas (o czym doskonale świadczyła jej wysportowana sylwetka) – dużo biegała i jeździła na rowerze. I do tego wszystkiego pracowała jako trenerka w parku trampolin.

Mówiąc krótko – była absolutnym zaprzeczeniem tego, co reprezentował sobą mój kochany braciszek.

Na każde z pytań odpowiadała uprzejmie, ale i wyczerpująco, co oczywiście bardzo spodobało się mamie. Było widać, że czuła się dość swobodnie w naszym towarzystwie i nie wstydziła się o sobie mówić. Gdybym miała tak bogaty życiorys jak ona, pewnie też nie miałabym obaw przed spotkaniem z przyszłymi potencjalnymi teściami. Jak to dobrze, że pani Basia nie była aż tak wścibska jak moja matka.

– A to jak się właściwe poznaliście? – niespodziewanie zainteresował się tata.

– Nic nadzwyczajnego – odparła Paulina. – Mój kolega z pracy, jest kolegą Konrada ze szkoły. Któregoś wieczoru wybraliśmy się do klubu, w którym pracuje Kondziu. Chyba od razu wpadam mu w oko, bo zaproponował, że zrobi mi specjalnego drinka swojego autorstwa. Zgodziłam się bardziej na odczepne niż z faktycznego zainteresowania, ale okazało się, że ten drink był naprawdę niezły, i postanowiłam pociągnąć rozmowę. A potem to już się jakoś samo potoczyło – dodała, spoglądając czule na swojego chłopaka i posyłając mu promienny uśmiech.

Ta łajza odwzajemniła gest i wyglądali tak cholernie uroczo, że ciężko było oderwać od nich wzrok. Ja naprawdę nie miałam pojęcia, co ona w nim widziała, ale – jak to mówią – miłość bywa ślepa. I nie chodziło mi tutaj o wygląd zewnętrzny, bo w tej kwestii oboje mogli się poszczycić raczej nieprzeciętną atrakcyjnością, co sprawiało, że nadawaliby się na okładkę jakiegoś magazyny ślubnego, ale no kurczę – przecież Konrad to taka kaleka życiowa, jakich mało. Śmierdzący leń, krętacz i cwaniak, myślący jak to zarobić, aby się nie narobić. Byli kompletnie różni, ale w sumie podobno przeciwieństwa się przyciągają. Oby tylko w tej relacji to Paula miała dobry wpływ na Kondzia, a nie on zły na nią.

– Oczywiście, że od razu wpadłaś mi w oko – odparł mój brat, nie odrywając wzroku od swojej dziewczyny. – I od razu też wiedziałem, że będziesz moja – szepnął jej do ucha, ale i tak wszyscy to usłyszeliśmy, a on zarobił od ukochanej sójkę w bok.

Cóż, najważniejsze, że się dogadywali. Może ostatecznie wyjdzie z tego coś dobrego i Konrad wreszcie się trochę ogarnie. W styczniu stuknie mu ćwierćwiecze, więc chyba najwyższa na to pora.

– A wy jak się poznaliście? – spytała z uśmiechem Paula, kierując swój wzrok na mnie i Bartka.

O mało co nie zakrztusiłam się sokiem, który właśnie piłam. Cholera, miałam nadzieję, że unikniemy tego pytania. W końcu moja mama i brat doskonale wiedzieli, jak do tego doszło, a tata wydawał się tym faktem niezbyt zainteresowany (dopiero dzisiejszego poranka zdał sobie sprawę z tego, że ten facet, z którym spotykam się od kilku tygodni to mój „chłopak"), więc uznałam, że nie będę musiała wracać do tego traumatycznego przeżycia. Niestety, jak zwykle się przeliczyłam.

Żadne z naszej dwójki nie wyrywało się do odpowiedzi, więc na moment zapadła krępująca cisza. Jasny gwint. A tak dobrze szło! Czemu znowu spotyka mnie to samo? Czy ten głupi pech może już dać mi święty spokój?

– W sumie to ja też jestem ciekawy, jak to było. – Jak na skaranie boskie odezwał się mój tata. – Wydawało mi się, że spotkasz się z Tomkiem Miglaskim, a tu nagle matka mi dzisiaj mówi, że przyprowadzasz jakiegoś Bartłomieja.

Błagam niech mnie ktoś zastrzeli. Ja rozumiem, że mój ojciec miewa może lepsze rzeczy do roboty niż nadążanie za moimi miłosnymi podbojami, ale czy, na litość boską, musiał chwalić się tą niewiedzą wszem wobec? Czy on naprawdę za wszelką cenę chciał mi narobić wstydu? Najchętniej bym się do niego nie przyznawała. Niestety było już chyba na to za późno. Przynajmniej tyle dobrze, że Janicki nie był faktycznie moim chłopakiem. Upokorzenie było chociaż minimalnie mniej dotkliwe.

– Bartosza – poprawiłam dobitnie. – I wiedziałbyś o tym, gdybyś chociaż od czasu do czasu zainteresował się własną córką – dodałam, posyłając mu harde spojrzenie.

– Zuziu, jak ty się zwracasz do ojca? – skarciła mnie mama. – Nie tak cię wychowałam.

No jasne. Jak zwykle to wszystko moja wina. To ja się nie umiem dostosować do okoliczności, to ja powiem coś nie tak, to ja jestem ta zła. Tyle że to moi rodzice nie potrafili zachować chociażby pozorów przyzwoitości, kiedy przyprowadzałam do domu mojego ukochanego. No dobra – udawanego ukochanego. Ale oni nie byli tego świadomi, więc powinni się chociaż trochę wysilić.

Skoro tak, to ja postanowiłam być tą mądrzejszą i nijak się nie odezwałam, aby nie pogarszać sprawy. Nawet jeśli nie zależało mi jakoś specjalnie na tym, aby zrobić na Janickim dobre wrażenie, nie chciałam też, aby stał się świadkiem rodzinnej kłótni. Wystarczy już, że widział na własne oczy kilka moich wybuchów histerii.

– No to, Bartku, może opowiesz, jak się poznaliście – zagadnęła po chwili ciszy mama, zapewne chcąc przerwać napiętą atmosferę, która została wywołana tą nieprzyjemną wymianą zdań.

Posterunkowy ciacho spojrzał na mnie pytająco, a ja tylko wzruszyłam ramionami. I tak dwie z czterech obecnych tutaj osób znało tę historię. Nie było sensu wykręcać się od odpowiedzi.

– No więc byłem w pracy, kiedy dostaliśmy wezwanie, że w jednej z kawiarni w centrum znaleziono bombę...  – zaczął opowiastkę, która stanowiła oficjalną wersję naszego poznania dla jego rodziny. Mojej jednak nie było potrzeby cisnąć kitów.

– Oni wiedzą – przerwałam mu, a on spojrzał na mnie ze zdumieniem.

No tak, chyba mogłam wcześniej go na to przygotować. Nie sądziłam jednak, że będziemy zmuszeni wspominać to niefortunne zdarzenie.

– Myślałem, że wolisz się nie przyznawać do tego, jak to faktycznie było – odparł, posyłając mi ten swój cwany uśmieszek.

– Cóż, wtedy jeszcze nie byliśmy razem, a ja jakoś musiałam wytłumaczyć moją nocną wizytę na komisariacie – wyjaśniłam niechętnie.

I na te słowa mojemu ojcu nagle otworzyła się klapka.

– A to ty jesteś tym nieszczęśnikiem, który aresztował Zuzę za próbę kradzieży!

No pewnie. Powiedzmy to jeszcze głośniej. Niech sąsiedzi nas usłyszą!

– On cię aresztował? – Paula zrobiła wielkie oczy. Cóż, widocznie spodziewała się czegoś bardziej tradycyjnego. Jak mi przykro, że się bidulka rozczarowała.

– Ta – mruknęłam, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. – Ale zasłużyłam. Niestety.

– O, a to coś nowego – odparł kpiarsko Janicki. – Wtedy tak nie uważałaś.

– Widać, człowiek uczy się na błędach – posłałam mu słodki uśmiech.

No dobra, w moim przypadku to powiedzenie raczej się nie sprawdzało. Odniosłam w życiu tyle porażek, że trudno je zliczyć, i jakoś do tej pory nie udało mi się wynieść z nich jakichś konstruktywnych wniosków. Na okrągło tylko pakowałam się w nowe kłopoty, licząc na to, że tym razem może się uda. Najwyższy czas skończyć z tymi złudnymi nadziejami. Chciałam wierzyć w to, że te wszystkie katastrofy miały mnie przybliżyć do szczęśliwego zakończenia, ale chyba jednak się na to nie zanosiło.

Chociaż w sumie przypadkowa próba kradzieży samochodu policjanta (czyli chyba najgłupsza rzecz, która mi się do tej pory przytrafiła) nie była wcale aż takim wielkim błędem, jak mi się z początku wydawało. Ostatecznie przecież wyszłam na tym całkiem nie najgorzej – zyskałam udawanego chłopaka i chyba przyjaciela w jednym. Szkoda tylko, że inne moje wpadki nie miały równie pozytywnego finału.

– To może sama chcesz opowiedzieć tę historię? – zaproponował Bartek.

O, nie. Do tego to mnie nie przekona. Jak zwykle pewnie podejdę do tego zbyt emocjonalnie i skończy się tak, że przejdę do jakichś wątków pobocznych, zupełnie gubiąc gdzieś po drodze ten właściwy.

– Właściwe to jestem ciekawa twojej wersji tych wydarzeń – odparłam zgodnie z prawdą. Rzeczywiście z chęcią się dowiem, jak to wyglądało z jego perspektywy. – Poza tym ja uraczyłam tą opowiastką Werę. Teraz twoja kolej.

– Kim jest Wera? – zapytała czujnie moja mama.

A nie mówiłam? Nie przeszliśmy jeszcze nawet do konkretów, a już wymsknęło mi się coś, co nie stanowiło niezbędnego elementu całej tej porywającej historii.

– Jego psychiczną byłą – odpowiedziałam, skinąwszy głową na Janickiego.

– Nie przesadzaj – skarcił mnie łagodnie. – Nie jest aż taka zła. Nie umawiałbym się z wariatką.

Hm, jak na mój gust właśnie to robił. W końcu sam nazwał mnie kiedyś blondi-wariatką. Chociaż musiałam przyznać nieskromnie, że w porównaniu z Weroniką to całkiem normalna ze mnie dziewczyna. No bo naprawdę, jaką trzeba być idiotką, żeby rzucić takiego porządnego faceta jak Bartek dla pustego mięśniaka? Ja na pewno nie byłam aż tak pozbawiona mózgu.

– Skoro tak, to na twoim miejscu jeszcze raz rozważyłbym związek z moją siostrą – odezwał się Konrad.

Co go, do cholery, dzisiaj ugryzło? Ja wiem, że lubimy sobie dokuczać – jak praktycznie każde rodzeństwo – ale nigdy nie było to tak złośliwe. A przynajmniej nie w obecności osób trzecich. Jakoś ja nie robiłam mu przed Paulą antyreklamy, chociaż naprawdę by się przydała. Czemu więc on od samego początku patrzył krzywo na mojego chłopaka i jeszcze w dodatku próbował go nastawić przeciwko mnie? To było naprawdę nie fair. Powinniśmy się wspierać, a nie obracać przeciwko sobie. Gdzie się podział mój brat, któremu mimo wszystko zawsze zależało na moim dobru i szczęściu?

– Jeśli uważasz, że z Zuzią jest coś nie tak, to może najpierw popatrz w lustro – odgryzł mu się Bartek. Użył jednak lekkiego tonu, aby nie wyszło to zbyt niegrzecznie.

Przez chwilę pozostałam w lekkim szoku, bo nie spodziewałam się, że Janicki stanie w mojej obronie. Liczyłam raczej na to, że zbędzie kąśliwą uwagę mojego brata jakimś żartem albo w ogóle nie zabierze w tej sprawie głosu. Było mi jednak niezmiernie miło, że postanowił bronić mojego i tak już nieźle zszarganego honoru. Było to niepotrzebne – sama odgryzłabym się jakoś Konradowi, ale to raczej nie zrobiłoby na nim większego wrażenia. W przeciwieństwie do słów Bartka. Zgaszony Kondziu siedział z naburmuszoną miną i już się nie odezwał. Ha, dobrze mu tak. Niech wie, że z posterunkowym ciacho się nie zadziera.

– To może przejdziecie w końcu do tej opowieści – zasugerował wyraźnie zniecierpliwiony tata, przerywając kolejną niezręczną ciszę.

Teraz nie byłam już taka pewna, czy po raz kolejny chciałam się wystawiać na pośmiewisko, przytaczając tę nieszczęsną historyjkę, ale skoro słowo już się rzekło, to trzeba go dotrzymać. Poza tym nie chciałam dać Kondziowi tej satysfakcji. Niech wie, że nie miałam nic do ukrycia i wcale nie wstydziłam się tego, że od czasu do czasu wychodziła ze mnie głupiutka blondynka. Czasami (chociaż niechętnie) trzeba się do tego po prostu publicznie przyznać.

– To był późny sobotni wieczór – zaczął Bartek, posyłając mi szeroki uśmiech. – Wracałem od swoich rodziców i postanowiłem zahaczyć o supermarket, bo w lodówce świeciło mi pustkami. Od kilku dni miałem wrażenie, że ktoś kręci mi się koło samochodu, więc pięć razy sprawdziłem, czy dobrze go zamknąłem, a potem nie spuszczałem z niego wzroku, póki nie zniknąłem za drzwiami sklepu. Zrobiłem szybkie zakupy, a kiedy wyszedłem na zewnątrz okazało się, że leje jak z cebra. Szybko pobiegłem w stronę auta i stanąłem jak wryty, widząc, jak jakaś drobna, przemoczona do suchej nitki dziewczyna najpierw szarpie kluczykami w drzwiach, a potem zaczyna kopać samochód z prawie każdej strony. Gwoli uściślenia to był mój samochód – Janicki zaakcentował przedostatnie słowo i uśmiechnął się do mnie kpiarsko, a ja tylko przewróciłam oczami. – Jak na zawołanie odezwał się we mnie instynkt policjanta i, nie myśląc za wiele, ruszyłem w jej stronę, krzycząc, że jest aresztowana. Muszę przyznać, że nawet w ciemności i strugach deszczu raczej nie wyglądała na złodziejkę samochodów, ale byłem tak podminowany tym przeświadczeniem, że ktoś poluje na mój wóz, że najpierw kazałem jej położyć ręce na masce, a potem zakułem ją w kajdanki, które akurat miałem przy sobie – dodał, patrząc na mnie przepraszająco.

– Spoko. – Machnęłam lekceważąco rękę. – To nie było moje pierwsze upokorzenie tego wieczoru.

W sumie, patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, to faktycznie ta koszmarna randka z Szymonem nie była tak kompletnie bezsensowna, jak mi się wtedy wydawało. W końcu gdyby nie to, pewnie nigdy nie poznałabym Bartka. I chociaż okoliczności tego spotkanie były komiczne, dość zaskakujące i jak dla mnie niezbyt sprzyjające, to chyba nie zamieniłbym ich na żadne inne. To głupia historia, która uwłaczała mojej godności, ale była nasza. Na starość będzie co wspominać.

– I co było dalej? – spytała zaaferowana Paula.

– Ja upierałem się przy tym, że Zuza próbowała dokonać kradzieży pojazdu funkcjonariusza państwowego, a ona próbowała mnie przekonać, że zaszła niefortunna pomyłka – kontynuował Bartek. – Rzeczywiście nieopodal stała identyczna corsa, ale nie miałem pewności, że ona mówi prawdę. Tym bardziej, że nie była przy tym za uprzejma. Chyba nawet padło parę wyzwisk. Pewnie powinienem poprosić o dowód rejestracyjny i po prostu porównać numer z tym na tablicy, ale tak mnie wkurzyła tym swoim gadaniem i bezczelnością, że postanowiłem dać jej nauczkę, więc wpakowałem ją na tylne siedzenie i zawiozłem na komisariat.

Mimo że już się z tym pogodziłam, moja pierwsza wizyta na posterunku chyba na zawsze pozostanie dla mnie pewnego rodzaju traumą. Byłam zła z powodu kolejnej kiepskiej randki, zmęczona nieprzynoszącymi skutku staraniami i cała przemoczona. To był chyba jeden z  najbardziej katastrofalnych wieczorów w moim życiu. Z drugiej jednak strony w ostateczności nie okazał się tak zupełnie stracony.

– Przesłuchanie prowadził jeden z policjantów, który miał wtedy dyżur – wyjaśniał dalej Janicki. – Zuzia na pytanie „Co się stało?" zaczęła opowiadać historię swoich niefortunnych relacji damsko-męskich i dopiero po wyżaleniu się na cały ten nieszczęsny świat, doszła do wyjaśnień domniemanej kradzieży. A na sam koniec stwierdziła, że najgorsze w tym wszystkim jest to, że jest głupią blondynką.

– Nie stwierdziłam niczego, czego sam za pewne w tamtej chwili nie myślałeś. – Po raz pierwszy w ciągu tej opowieści wcięłam mu się w słowo.

– Dlaczego uważasz, że wziąłem cię za głupią blondynkę? – spytał, przyglądając mi się niezrozumiale, co nieco zbiło mnie z tropu.

Zawsze miałam wyrażenie, że już od samego początku naszej znajomości postrzegał mnie jako idiotkę, która nawet nie potrafi znaleźć własnego samochodu i całą winę za to zwala na swoje blond włosy. Ja na jego miejscu tak właśnie bym to widziała. I nie zaprzątałabym sobie taką osobą zbytnio głowy. Dziwiło mnie więc, że z sugerował, iż z jego punktu widzenia wyglądało to zupełnie inaczej.

– A nie było tak? – spytałam w pełni poważnie, zapominając na chwilę, że oprócz mnie słuchają go także cztery inne osoby. Może nie była to odpowiednia rozmowa na tę okoliczność, ale bałam się, że drugi raz okazja do zadania tego pytania może się nie przytrafić. A ja bardzo chciałam poznać na nie odpowiedź. I nie wiem czemu, ale miałam przeczucie, że mimo obecności świadków będzie ona szczera.

– Dobrze, przez moment może rzeczywiście przemknęło mi to przez myśl – przyznał z uśmiechem. – Zwłaszcza wtedy, gdy wpadłaś w histerię. Mówiłem już kiedyś, że nie radzę sobie z płaczącymi kobietami, więc nie bardzo wiedziałem, jak na to zareagować. Zrozumiałem jednak po chwili, że jesteś zwyczajną dziewczyną, która po prostu miała gorszy dzień, a ja jeszcze dodatkowo dołożyłem ci problemów. Poza tym nawet podobało mi się to, jak broniłaś swoich racji. Nie bałaś się zaciekle dyskutować z policjantem, który cię aresztował, aby udowodnić, że nie zrobiłaś niczego nielegalnego.

Zabrzmiało to dość szczerze, ale mimo wszystko miałam wątpliwości. To wyznanie kompletnie nie pasowało do tego, jak ja zapamiętałam tę sytuację.

– Jakoś z twojego zachowania wcale to nie wynikało – odparłam, przyglądając mu się podejrzliwie.

Do samego końca tej sprawy odnosiłam wrażenie, że miał ze mnie niezły ubaw. Okej, ostatecznie przeprosił za swoją przesadną reakcję i nawet poczęstował mnie batonikiem, ale to wcale nie znaczyło, że nie miał mnie za kretynkę.

– Owszem, ale nigdy też nie powiedziałem wprost, że jesteś głupią blondynką.

To chyba rzeczywiście prawda. Chociaż przekomarzaliśmy się i sobie dogryzaliśmy, nigdy nie użył tego określenie w stosunku do mnie. A przyjemniej nie bezpośrednio. Ja nie raz nazwałam go aroganckim dupkiem, ale jego obelgi były zdecydowanie subtelniejsze. Wcześniej zupełnie nie zwróciłam na to uwagi, ale tak właśnie było.

Czy kryło się za tym coś więcej? Nie byłam w stanie jednoznacznie tego stwierdzić. Przez chwilę patrzyliśmy sobie z Bartkiem w oczy i próbowałam odczytać wymalowane w nich uczucia. Czy to możliwe, że już wtedy, za pierwszym razem, dostrzegł we mnie coś, co sprawiło, że to właśnie mnie wciągnął w to całe udawanie jego dziewczyny? Nie, to czysty absurd. Zrobiłam na nim wtedy najgorsze wrażenie, jakie tylko mogłam.

– Czyli zakochałeś się w niej, chociaż próbowała ukraść ci samochód? – Z letargu wyrwał nas przepełniony entuzjazmem głos Pauliny, która chyba dostrzegła w tym jakiś romantyzm rodem z melodramatów.

– Niezupełnie – przyznał Janicki. – Kiedy już wszystko zostało wyjaśnione, odwiozłem Zuzę na parking, gdzie została jej corsa, i każde pojechało w swoją stronę – dodał, a Paula wydawała się zupełnie niepocieszona takim rozwojem wydarzeń.

– Szczerze mówiąc, liczyłam na to, że już cię więcej w życiu nie spotkam – oznajmiłam, posyłając mu słodki uśmieszek.

– Ja też myślałem, że się więcej nie zobaczymy, ale los najwyraźniej chciał inaczej – odparł, odwzajemniając gest.

Przełknęłam ciężko ślinę, bo zabrzmiało to tak, jakby naprawdę uważał nasze ponowne spotkanie za jakieś błogosławieństwo. Mając na uwadze, że miało ono związek z bombą, można by to raczej uznać za jakieś ryzykowne posunięcie opatrzności. No bo co, gdybym wcale jej nie znalazła? Gdyby zrobił to ktoś inny albo, co gorsza, nikt i wszyscy byśmy tam zginęli? To było naprawdę stąpanie po cienkim lodzie i jeśli wszystkie niezbędne składowe by się wtedy ze sobą nie zgrały, całe moje życie mogłoby teraz wyglądać zupełnie inaczej. O ile nadal by ono istniało.

– A potem to już jakoś samo się potoczyło – dodał Bartek, zręcznie kończąc tę historię.

Uf. Przebrnęliśmy przez to bez większych dramatów. W sumie nie było tak źle, jak się spodziewałam. Janicki przedstawił to tak, że nie wyszłam na kompletną idiotkę, za którą się miałam w odniesieniu do tych wydarzeń. Byłam naprawdę mile zaskoczona, że złagodził nieco cały ten obraz i już nie musiałam się martwić tym, że dziewczyna mojego brata dostrzeże we mnie rozhisteryzowaną wariatkę.

– Moment, bo chyba się zgubiłem – nagle odezwał się ojciec. – Jeśli dobrze kojarzę, to to wszystko miało miejsce na początku wakacji. A ty – wskazał na mnie – gdzieś w połowie lipca zaczęłaś spotykać się z Tomkiem – zauważył słusznie. – Kiedy więc właściwie zaczęliście ze sobą chodzić?

Jak to mówią? Nie chwal dnia przed zachodem słońca? Ja to właśnie zrobiłam i jak zwykle wymagałam od życia za dużo.

Jasna cholera! A było już tak pięknie! To nie! Oczywiście ktoś musiał wszystko zepsuć. Czy mój tata naprawdę nie miał chociaż odrobiny wyczucia? Była chyba jakaś niepisana zasada, że nie wspomina się przy nowym chłopaku córki, o jej poprzednich sympatiach. A przynajmniej nie na pierwszym spotkaniu. Trochę ludzkiej przyzwoitości!

– O, co to za przerażona minka? – zapytał Konrad, posyłając mi kpiący uśmieszek. – Czyżby szanowny pan policjant nie wiedział o twojej przygodzie z Tomaszem?

Nie no, chyba naprawdę dzisiaj popełnię jakąś zbrodnię na którymś z członków rodziny. I nawet Janicki mnie z tego nie wyratuję. Czy ja naprawdę prosiłam o gwiazdkę z nieba, chcąc, aby przestali mnie pogrążać w oczach mojego chłopka? Co jak co, ale chyba powinno im zależeć na moim szczęściu. Zwłaszcza że Bartek jawił się jako naprawdę dobra partia, którą szkoda by było spławić. Naprawdę nie mogłam pojąć, dlaczego oni mi to robili.

– Tak się składa, że wiem o wszystkim – odparł niezruszony Bartek. – Znam Tomka. Pracujemy razem. I byłem świadkiem tego, jak podle potraktował Zuzię. Odwiozłem ją po tym do domu i to chyba właśnie wtedy coś zaiskrzyło.

Faktycznie tamta rozmowa była pierwszą w naszym wykonaniu, którą można by uznać za w miarę przyjazną. Powiedzieliśmy sobie wtedy kilka całkiem miłych słów i właśnie od tego czasu zaczęłam nieco łagodniej spoglądać na Janickiego. Chyba rzeczywiście to był taki „przełomowy" moment, w którym wszystko zaczęło zmierzać do miejsca, w którym byliśmy właśnie teraz.

– W takim razie wiesz też pewnie, że Zuza nie potrafi utrzymać przy sobie faceta dłużej niż na pięć minut – dalej dogryzał mu Kondziu. – Wszyscy wieją, ile sił w nogach, zanim jeszcze zdążą ją dobrze poznać. To naprawdę niebywałe, że jeszcze tu jesteś.

Teraz to już miarka się przebrała. Mnie mógł sobie obrażać, ale nie pozwolę, aby obrzucał zakamuflowanymi obelgami w Bartka. To jest po prostu skandal, żebym musiała się wstydzić za własną rodzinę! A myślałam, że to ja jestem tą czarną owcą, która uprzykrza życie innym, ale najwyraźniej bardzo się myliłam.

– O co ci, do cholery, chodzi?! – krzyknęłam, zrywając się z krzesła i ciskając w brata piorunami. – W końcu po niezliczonych porażkach spotkałam fajnego faceta, a ty masz z tym jakiś zupełnie niezrozumiały dla mnie problem! Ja nie wtrącam się w twój związek, więc ty też zostaw mój w spokoju!

Jeśli liczyłam na to, że zrobi to na Konradzie jakieś wrażenie i zacznie się kajać, to jak zwykle mogłam to zaliczyć do puli niespełnionych marzeń. Stało się coś zupełnie odwrotnego. W oczach mojego brata także pokazał się jawna złość i już wiedziałam, że to, co za chwilę usłyszę, rozpęta prawdziwą wojnę.

– Nie mam zamiaru w spokoju przypatrywać się temu, jak ten oszust cię perfidnie wykorzystuje, wciska nam jakieś łzawe wyssane z palca historyjki i bajeruje rodziców swoim niby czarującym urokiem osobistym, a ty się na to wszystko zgadzasz i pozwalasz mówić mu do siebie „Zuziu", chociaż nawet nie jesteście w prawdziwym związku!

Zapadła kompletna cisza. Miałam wrażenie, że nikt nie śmiał nawet mrugnąć w obawie, że rozpęta się prawdziwe piekło. Co w sumie nie było dalekie od prawdy, bo mierzyliśmy się z Konradem pełnymi wściekłości spojrzeniami. Byłam tak skupiona na tej walce, że ledwie zakodowałam fakt, iż Bartek chwycił mnie za dłoń i zaczął rysować palcem na jej zewnętrznej części niewielkie okręgi, które pewnie miały mnie uspokoić. Na niewiele się to zdało. Miałam ochotę zamordować własnego brata.

– Synku, o czym ty mówisz? – Pierwsza odważyła się odezwać mama. – Jak to nie są w prawdziwym związku?

Ten obiad to było najgorsze, na co mogłam się zgodzić. Jak w ogóle mogłam do tego dopuścić? Tym razem nie zgubiła mnie głupota, ale zbytnia pewność siebie. Tak dobrze czułam się w kontaktach z Janickimi, że uwierzyłam, iż przy mojej rodzinie też mogło się to udać. Powinnam była przewidzieć, że dobrowolnie skazałam się na bezapelacyjną porażkę.

– Zapytaj Zuzi – przesadnie zaakcentował zdrobnienie. – Ona najlepiej ci wszystko wyjaśni – dodał, po czym także wstał od stołu i wyszedł z pokoju.

Paula przez moment nie wiedziała co zrobić, ale ostatecznie przeprosiła cicho i wybiegła za swoim chłopakiem. No jasne. Narobili zamieszania, a teraz zostawiają mnie sami z tym bałaganem. Za co los mnie tak karze?

Opadłam bezsilnie na krzesło i na moment schowałam twarz w dłoniach. Mama nie skierowała pytania powtórnie do mnie, ale czułam na sobie jej wyczekujące spojrzenie. W gruncie rzeczy to sama wpakowałam się w te kłopoty i musiałam teraz stawić im czoła. Obiecałam sobie, że nie będę tchórzem, który unika konsekwencji. I miałam zamiar tego postanowienia dotrzymać.

– To moja wina. – Usłyszałam głos Bartka, zanim jeszcze zdecydowałam, co sama chciałam powiedzieć. – Poprosiłem Zuzę, żeby poszła ze mną na ślub siostry. Moi bliscy naprawdę ją pokochali, więc wybłagałem kolejną przysługę i tak to się potoczyło, że do tej pory nie mam serca przyznać się do kłamstwa. Jednak wszystko, co dzisiaj powiedziałem, to prawda. Lubię Zuzię i bardzo mi na niej zależy. Może i nie jesteśmy parą, ale się przyjaźnimy i mam nadzieję, że to się po dzisiejszym dniu nie zmieni.

Nie powiem, prawie łezka mi się w oku zakręciła. To naprawdę słodkie, że wziął to na siebie, chociaż oboje byliśmy tak samo winni temu zamieszaniu. Przecież gdybym nie zgodziła się na tę szopkę, nie musiałabym się teraz tłumaczyć przed matką, dlaczego ją okłamałam. Z drugiej jednak strony, jeślibym odmówiła, nie miałabym okazji, przekonać się, że Bartek to naprawdę świetny facet, któremu przez większość czasu daleko do aroganckiego dupka, za którego go miałam. To bliższe poznanie z kolei doprowadziło do mojego niefortunnego zauroczenia, co do którego nadal nie miałam pojęcia, co z nim począć. Tak więc już sama nie wiedziałam, czy z tego wszystkiego wynikło więcej plusów, czy minusów.

Zebrałam się w sobie, aby coś dodać i tym samym zdjąć całą odpowiedzialność za oszustwa z barków Janickiego, ale i tym razem ktoś mi przeszkodził.

– Skoro to wszystko pic na wodę fotomontaż, co skąd się wzięła ta malinka na twojej szyi? – spytała mama takim tonem, jakby to była w tej chwili najistotniejsza kwestia do wyjaśnienia.

Nie, no to już jest jakaś kpina! To z tego, iż właśnie okazało się, że córka przyprowadziła na rodzinny obiad lipnego chłopaka? Najważniejsze, żeby zawstydzić ich oboje niedyskretnym pytaniem, stawiającym ich udawany związek w kłopotliwym świetle.

Żadne z naszej dwójki nie odezwało się przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, jak wybrnąć z tego bez wszczynania kolejnych komplikacji, a mama oczywiście niczego nam nie ułatwiała, wpatrując się w nas niecierpliwie.

Dlaczego ona musiała mi tak uprzykrzać życie? Jeśli będę kiedyś miała własne dzieci, to zanim zdecyduję się odezwać i narobić im obciachu, przypomnę sobie ten moment wstydu, który zgotowała mi moja rodzicielka. Oby to skutecznie odwiodło mnie od postawienia moich biednych pociech w takiej niewygodnej sytuacji, w jakiej sama się obecnie znalazłam.

Z zamyślenia wyrwał mnie delikatny dotyk męskich dłoni, które lekko odgarnęły mi z ramienia tak misternie upięte włosy, aby zasłoniły dowód tej nieszczęsnej chwili namiętności, jakiej dwa dni temu poddaliśmy się z Bartkiem. Miałam nadzieję, że nie odkryje jego istnienia, ale niestety po raz kolejny zostałam zdemaskowana. I to przez własną matkę, która twierdziła, że najwyższy czas, abym zaczęła poszukiwania męża, ale sama robiła wszystko, aby przepędzić potencjalnego kandydata.

Jeśli Janicki był zaskoczony tym, co skrywało się za moimi blond włosami, nie dał tego po sobie poznać. I ku mojemu przerażeniu, postanowił obrócić całą sytuację w, jak dla mnie, mało śmieszny żart.

– Cóż, czasami zdarza się nam być przyjaciółmi z dodatkami – odparł, posyłając mojej mamie swój firmowy, zniewalający uśmiech.

Myślałam, że matka, słysząc tę dwuznaczną sugestię, zejdzie na zawał, a ojciec wywoła taką awanturę, że sąsiedzi zbiegną się na darmowe kino. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Wręcz przeciwnie. Mama ochoczo odwzajemniła uśmiech, w którym kryło się coś dziwnego. Tak jakby dostrzegała coś, czego wszyscy pozostali byli kompletnie nieświadomi.

– Hm, rozumiem – oznajmiła, jakby właśnie usłyszała najoczywistszą, wcale nie bulwersującą rzecz na świecie. – Przyznam szczerze, że liczyłam na to, że między wami to coś poważnego, ale skoro tak, to przyjaźń też jest całkiem dobrą opcją. Ostatecznie nigdy nie wiadomo, w co z biegiem czasu może się ona przerodzić – dodała, uśmiechając się zalotnie.

Boże spraw, abym miała omamy słuchowe. Albo niech się okaże, że to tylko jakiś koszmarny sen, z którego zaraz się wybudzę, bo w tej chwili nawet brak mi słów, aby opisać upokorzenie, które odczuwałam. To już był po prostu szczyt wszystkiego. I to niestety wszystkiego najgorszego.

Nie miałam nawet odwagi spojrzeć w stronę Bartka. Mogłam sobie wyobrazić, co myślał o tej całej sytuacji, i chyba nie chciałam się utwierdzać w tym wyobrażeniu. Mogłam się założyć, że nawet Wera nie zafundowała mu tak brawurowego rodzinnego obiadku. Teraz będzie miał gorsze wspomnienia związane ze mną niż z tą wariatką. Jeszcze jakiś czas temu może byłoby mi to obojętne. Teraz jednak czułam się z tym naprawdę fatalnie.

Kolejną głuchą ciszę przerwało głośne westchnięcie mojej matki.

– Przydałoby się pozbierać talerze – zakomunikowała, jakby przed chwilą nie odbyła zapewne jednej z najdziwniejszych rozmów w swoim życiu. – Roman, pomóż mi – zarządziła, posyłając ojcu ponaglające spojrzenie i zbierając część naczyń.

Tata chciał chyba coś powiedzieć, ale widząc zabójczy wzrok mamy, odpuścił i posłusznie poczłapał za nią do kuchni. Zostaliśmy z Bartkiem sami i to wcale nie sprawiło mi jakiejś wielkiej ulgi. Moja kochana rodzinka nawarzyła piwa, a ja teraz sama musiałam je wypić.

Wzięłam głęboki wdech i niespiesznie obróciłam się w stronę Janickiego. Widząc moją nieszczęśliwą minę, chciał chyba coś powiedzieć, ale w porę odwiodłam go od czegoś, co pewnie sprawiłoby, że poczułabym się jeszcze gorzej.

– Błagam, oszczędź mi zbędnych pocieszanek – oznajmiłam żałośnie. – Doskonale wiem, jak to wygląda, i nie będę miała najmniejszych pretensji, jak teraz sobie pójdziesz i nigdy więcej nie wrócisz.

Naprawdę tak uważałam. Sama najchętniej uciekłabym od tych ludzi gdzie pieprz rośnie i nie mogłabym mieć za złe żadnemu chłopakowi, gdyby po czymś takim zerwał ze mną wszelkie kontakty. I jak tak dalej pójdzie, to naprawdę nikt mnie nie będzie chciał, mając w pakiecie tak nietaktownych teściów i szwagra. Skoro nawet udawany związek mi nie wychodził, to jak niby miałoby mi się udać z tym prawdziwym?

– Właściwie to chciałem przeprosić – odparł Bartek, kiedy byłam przekonana, że po prostu sobie pójdzie. – Za to, że to właściwie przeze mnie to wszystko się tak pokomplikowało. No i za tę malinkę – dodał z uśmiechem, którego nie mogłam nie odwzajemnić mimo podłego nastroju. – I wiedz, że wcale nigdzie się nie wybieram. To co powiedziałem wcześniej, to najszczersza prawda – bardzo cię lubię i chcę, żebyśmy się dalej... przyjaźnili. – Przy ostatnim słowie nieco się zawahał. – Nie miej za złe Konradowi, że się wygadał. On po prostu się o ciebie martwi, tylko okazuje to w niewłaściwy sposób. Wiem, bo w końcu sam mam młodszą siostrę. Rodzice też pewnie nie mieli niczego złego na myśli. Musisz zrozumieć, że oni robią to wszystko dla twojego dobra.

Chociaż trudno było mi uwierzyć w te zapewnienia, bardzo poruszyło mnie to, z jaką czułością i delikatnością Bartek wypowiedział te wszystkie słowa. Naprawdę nie sądziłam, że w obliczu takiego niefortunnego rozwoju wypadków, on nadal będzie chętny do kontynuowania naszej znajomości. Poznał już chyba wszystkie moje najgorsze strony, a mimo to wciąż był obok. To była dla mnie nowość, z którą nie do końca wiedziałam, jak sobie poradzić.

Wzruszenie wywołane tym niespodziewanym wsparciem i nagromadzonymi już wcześniej frustrującymi emocjami sprawiło, że po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Starałam się zetrzeć je dyskretnie, ale oczywiście nie umknęło to bystremu oku pana sierżanta.

– No, chodź tu – powiedział czule, wyciągając do mnie rękę, po czym pociągnął mnie do siebie, posadził mnie na swoich kolanach i pozwolił wtulić się w jego szeroki tors. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – przekonywał, obejmując mnie dość mocno i całując w czubek głowy. – Tylko już nie płacz. Przypominam, że nadal nie wiem, jak radzić sobie z płaczącymi kobietami.

Ta uwaga sprawiła, że powróciła mi chociaż odrobina dobrego humoru. Oderwałam się od jego ramienia i spojrzałam prosto w oczy. Dostrzegłam w nich coś, czego do tej pory nie widziałam w żadnych wpatrujących się we mnie męskich oczach. Nie potrafiłam tego nazwać, ale serce zabiło mi szybciej, a twarz pewnie zrobiła się czerwona, i to nie tylko od płaczu.

Wstrzymałam na moment oddech, kiedy Bartek, nie pierwszy już zresztą raz, chwycił w palce wystający mi kosmyk włosów i założył go za ucho. Opuściłam wzrok, uśmiechając się nieśmiało.

– Dziękuję – szepnęłam. – I przepraszam – dodałam, mając na myśli nie tylko dzisiejszą katastrofę, ale i wszystkie te inne rzeczy, które wydarzyły się wcześniej z mojej przyczyny.

Bartek nic już nie odpowiedział, tylko znów mnie przytulił, a ja poczułam, jakbym w końcu była we właściwym miejscu, we właściwym czasie. Jakby jego ramiona były moim jedynym schronieniem i ostoją. Jakby to było najlepszym, co mnie w życiu spotkało.

Szkoda tylko, że zupełnie na to nie zasługiwałam.

******************************************************* 

Kolejny w przyszły piątek :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro