25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaparkowałam moją corsę pod jednym z bloków na dość ekskluzywnym osiedlu. Nie miałam pojęcia, skąd Blanka i Kacper mieli już na starcie wystarczająco funduszy, aby kupić mieszkanie w tak wypasionym miejscu, ale nic tylko pozazdrościć. Mnie pewnie nie będzie na to stać nawet za dziesięć lat. To może nawet lepiej. Zmniejszy się przynajmniej prawdopodobieństwo, że wpadnę na nich po tym, jak już zakończę swoje popisy w roli dziewczyny Bartka.

Wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się za bliźniaczą corsą. Mieliśmy przyjechać razem, ale Janickiego zatrzymała jakaś niespodziewana sprawa w pracy, więc uznaliśmy, że aby nie tracić czasu, każde przyjedzie na miejsce swoim autem. Dla mnie to nawet lepiej, bo przynajmniej nie będzie mnie kusiło, aby sięgnąć po alkohol. W sumie nigdy nie byłam na parapetówce i nie wiedziałam, czy nowe mieszkanie wymaga opicia, ale i tak wolałam nie ryzykować. Z tego, co słyszałam, mają się na tej imprezie pojawić ludzie, których nie znałam, więc wolałam nie raczyć ich przedstawieniem ze mną pijaną w roli głównej.

Chociaż po tym, co wydarzyło się u mnie w domu w zeszłym tygodniu, to już chyba nic mnie bardziej nie dobije. Bartek wydawał się nie przejmować tą całą sprawą i zwalił to na troskę moich bliskich wobec mojej osoby, ale ja nie byłam w stanie patrzeć na to równie przychylnie. Zachowanie Konrada było karygodne, a rodzice też nie popisali się klasą. Niby nie było się czym przejmować – w końcu Janicki nie był prawdziwym kandydatem na mojego ewentualnego męża, ale jak to wróżyło na przyszłość? Zdecydowanie nie najlepiej. Jak będą tak traktować każdego mojego chłopaka, to nie miałam się co łudzić, że nie zostanę starą panną. Czekałam tylko na moment, w którym dojdę do wniosku, że pora kupić sobie kota, aby uchronić się przed samotnością.

Bartek jeszcze długo starał się mnie pocieszać i chociaż chciałam mu wierzyć, to obawy nie znikały. Mogłam się założyć, że nie wszyscy faceci byli tak tolerancyjni w kwestii zawstydzających rodzinek jak on. Aż bałam się pomyśleć, jak mogliby zareagować w starciu z moją wścibską matką, nietaktownym ojcem i wrednym bratem. Pewnie zostawiliby mnie bez mruknięcia okiem. O ile jeszcze wcześniej sama bym ich do siebie nie zraziła.

Starałam się jednak teraz o tym nie myśleć. Musiałam przetrwać spotkanie z Trackimi i masą ich znajomych. A to wymagało ode mnie pełnej koncentracji. Zabrnęliśmy już tak daleko, że szkoda było to teraz zaprzepaścić.

Na osiedlową drogę wjechała identyczna jak moja corsa, a ja odetchnęłam z ulgą. Przez chwilę prześladowała mnie przerażająca wizja, że Bartek spóźni się o wiele dłużej, niż początkowo zamierzał, i będę zmuszona sama stawić czoła tym wszystkim ludziom. Na szczęście tym razem los się do mnie uśmiechnął. Ciekawe, na jak długo.

Janicki zaparkował kilka miejsc dalej niż ja, po czym wysiadł z samochodu. Wyraźnie zmęczony, ale z uśmiechem na twarzy ruszył w moją stronę. Oddałam gest, szczerze ciesząc się na jego widok. I to nie tylko dlatego, że nie chciałam samotnie krążyć po mieszkaniu jego siostry.

– Cześć – przywitał się i schylił, aby pocałować mnie w policzek (ze względu na prowadzenie auta miałam na sobie trampki, więc miał utrudnione zadanie). – Przepraszam, że tak to wyszło, ale w poniedziałek mamy na komisariacie inspekcję i teraz na ostatni moment musimy ogarnąć całą papierkową robotę – tłumaczył się z krzywym uśmiechem.

– Nie ma sprawy – odparłam lekkim tonem, po czym chwyciłam go za rękę i ruszyliśmy w stronę odpowiedniej klatki.

Takie drobne gesty tak weszły nam w nawyk, że nawet przestaliśmy zwracać na nie uwagę. To było tak naturalne, jakbyśmy byli parą z kilkuletnim stażem, a nie dwójką ludzi, których prawie nic nie łączy. Dotyk Bartka, jednocześnie silny, ale delikatny, sprawiał mi naprawdę dużą przyjemność oraz poczucie bezpieczeństwa. Czułam się przy nim już naprawdę swobodnie.

Nie widzieliśmy się od tego niefortunnego obiadku w zeszłą niedzielę, więc w drodze windą na odpowiednie piętro wymieniliśmy się kilkoma zdawkowymi informacjami o tym, co działo się przez ten tydzień. W gruncie rzeczy nie było to nic szczególnego – Bartek większość czasu był w pracy, a ja cieszyłam się ostatnimi dniami leniuchowania przed powrotem na uczelnię. Niby błahe sprawy, ale rozmowa nie była już tak wymuszona, jak na początku naszej znajomości. Naprawdę interesowało nas to, co wydarzyło się u tej drugiej osoby.

– Schowasz mi kluczyki i portfel do torebki? – spytał, kiedy wysiadaliśmy na siódmym piętrze. – Mam płytkie kieszenie w spodniach i boję się, że w tym tłumie mogą mi gdzieś wypaść.

– Jasne – odparłam, otwierając moją dość obszerną, ale wypełnioną mnóstwem często zbędnych bibelotów torebkę. – Wrzucaj.

Bartek zajrzał do wnętrza i chyba nieco się przeraził.

– Mam nadzieję, że nie zginą w tych odmętach kobiecych drobiazgów – zagadnął niepewnie, wkładając swoje rzeczy do środkowej przegródki.

– Spokojnie – zapewniłam. – Ich znalezienie może trochę potrwać, ale obiecuję, że będą bezpieczne – dodałam z głupkowatym uśmiechem, a Janicki jak zwykle pokręcił głową z politowaniem.

Kiedy podeszliśmy pod właściwe drzwi, już można było usłyszeć dochodzący zza nich gwar. Z tego, co słyszałam, była to impreza organizowana w gronie przyjaciół i znajomych. Na pewno nie zastaniemy tam państwa Janickich ani rodziców Kacpra, bo dla nich było przewidziane przyjęcie w nieco spokojniejszej atmosferze. Błażeja i Agaty także nie będzie – mieli jakieś zobowiązania związane z drugą stroną rodziny. Tak więc po przekroczeniu progu tego mieszkania, czekało mnie zderzenie z tłumem ludzi, których kompletnie nie znałam. Odrobinkę mnie to przerażało, ale z drugiej strony może nie będę musiała aż tak bardzo skupiać się na tym, aby zachować pozory. Przecież nigdy więcej nich nie spotkam. Wiem, że to samo powtarzałam sobie przy ślubie Blanki i Kacpra względem Janickich, ale tym razem naprawdę wątpiłam w to, abym musiała się przejmować kontaktami z ich znajomymi.

– No, nareszcie jesteście! – zawołała uradowana pani domu, po czym przywitała nas wylewnie mocnymi uściskami. – Już myślałam, że nie dotrzecie.

Bartek zaczął wyjaśniać, że musiał dłużej zostać w pracy, i w tym czasie przemieściliśmy się z przedpokoju do salonu, w którym panoszyło się naprawdę mnóstwo jak na tak niewielką przestrzeń ludzi. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu chociażby jednej znajomej twarzy. Kilka z nich faktycznie nie wydawały się zupełnie obce, zapewne musiałam je kojarzyć z wesela. Nie byłam jednak w stanie dopisać do nich imion czy relacji, jakie łączyły ich z gospodarzami. Miałam nadzieję, że oni także niezbyt dobrze mnie pamiętali i będziemy mogli powtórzyć zapoznanie, co zapewne pomoże mi w niepalnięciu ewentualnej gafy.

Ledwo zdążyliśmy się przywitać z Kacprem i zaznaczyć, że żadne z nas nie tyka dzisiaj alkoholu, kiedy ktoś zawołał Bartka z drugiego końca pokoju. Janicki odwrócił się w tamtą stronę i uśmiechnął szeroko na widok jakiegoś barczystego faceta mniej więcej w swoim wieku, którego kompletnie nie kojarzyłam. Zaraz potem chwycił mnie za rękę i pociągnął w tamtym kierunku. Chyba czekało mnie zapoznanie. Miałam nadzieję, że uda mi się nie zrobić z siebie idiotki.

– Marek, kopę lat! – zawołał Bartek, witając się z kumplem.

– Ciebie też dobrze widzieć, brachu – odparł. – Chyba już od pół roku próbujemy się zgadać na jakieś piwo i cięgle nam nie po drodze. Mieliśmy być z Anią na weselu, ale niestety w ostatniej chwili wypadł mi wyjazd służbowy – dodał z wyraźnym żalem, a ja dopiero wtedy zauważyłam, że przy jego boku stoi niewysoka, niepozorna brunetka, która najwyraźniej musiała być rzeczoną Anią. – Ale nie bój się, na twój ślub stawię się, choćby się paliło i waliło. No o ile dożyję tego momentu! – zaśmiał się, więc chyba ostatnie zdanie miało być żartem. Bartek nie wydawał się nim oburzony, chociaż wyraźnie wskazywało on na to, że jego kolega, tak samo jak rodzina, wątpił w jego szybki ożenek. Troszkę to smutne, kiedy wszyscy dookoła wypominają ci, że czas najwyższy się ustatkować.

– Uważaj, bo ten moment może nadejść szybciej, niż myślisz – odparł lekkim tonem Janicki, po czym objął mnie w pasie i przyciągnął bliżej siebie. – Poznajcie Zuzę – przedstawił mnie, uśmiechając się słodko w moją stronę. – Zuziu, to Marek, kumpel mój i Kacpra ze szkoły, oraz jego narzeczona Ania.

Na mój widok oczy Marka zrobiły się wielkie jak pięciozłotówki. Nie miałam pojęcia, czy ten szok wynikał z faktu, że Bartek w ogóle miał jakąś dziewczynę, czy z tego, że stanowiłam totalne fizyczne przeciwieństwo Wery, którą na pewno musiał znać. Jakakolwiek była tego przyczyna, liczyłam na to, że miała ona pozytywny wydźwięk w stosunku do mojej osoby. Naprawdę nie miałam ochoty użerać się z kimś, kto miałby do mnie jakieś nieuzasadnione uprzedzenie. To całe udawanie i tak już za dużo mnie kosztowało.

Uśmiechnęłam się słodko, chcąc przełamać nieco napiętą atmosferę i pokazać, że fajna ze mnie babka i że mam całkiem przyjazne zamiary. Przy Janickich się to sprawdziło. Oby i tym razem nie zwiodło.

– Cześć, miło was poznać – przywitałam się wesoło, kiedy po dłuższej chwili ani Marek, ani Ania się nie odezwali.

Czekałam na jakąś reakcję w podobnym tonie, ale niestety chyba liczyłam na zbyt wiele. Niespodziewanie jednak Marek zrobił krok w moją stronę, po czym złapał mnie za ramię i ścisnął je tak mocno, aż pisnęłam z niespodziewanego bólu, a on jakby odetchnął z ulgą.

Co to niby miało być?! Czy ten facet to jakiś świr? Ja tu kulturalnie próbuję rozpocząć znajomość, a on do mnie już na dzień dobry z łapami? Jakim cudem Janicki mógł się kumplować z kimś takim?

– Co ty robisz? – warknął Bartek, chowając mnie za swoimi plecami, tak aby jego kumpel nie miał już do mnie swobodnego dostępu.

– Spokojnie, brachu. – Marek uniósł ręce do góry w geście poddania. – Sprawdzałem tylko, czy jest prawdziwa – dodał z głupkowatym uśmiechem. – Kacper wspominał, że przyszedłeś na wesele z jakąś fajną laską, ale nie chciałem mu wierzyć. Wiesz, po tej całej dramie z Werą naprawdę zacząłem wątpić w to, czy jeszcze sobie kogoś znajdziesz. A tu proszę bardzo. – Skinął w moją stronę. – Skoro tak zacięcie jej bronisz, to chyba musi to być coś poważnego. I w dodatku przerzuciłeś się na blondynki! Kto by pomyślał?

Jak Boga kocham, krew się we mnie zagotowała. I to nie z powodu tego, jak ten palant potraktował mnie, ale ze względu na to, iż śmiał sugerować, że Bartek nie był w stanie znaleźć sobie porządnej dziewczyny. No, bo helloł! Która by nie chciała mieć takiego faceta – przystojnego, silnego, odważnego, zabawnego, opiekuńczego, no i może czasem wykurzającego, ale każdy musi mieć przecież jakieś wady. Ja na pewno bym chciała! Jeśli więc ktoś tutaj był ślepą kurą, której trafiło się ziarnko, to zdecydowanie byłam to ja!

– Słuchaj, koleś. – Nagle przemówiła przeze mnie moja waleczna natura, więc stanęłam przed Janickim i postanowiłam się zmierzyć z tym typkiem oko w oko. – Może i wyglądam na głupią blondynkę, ale to nie upoważnia cię do publicznego upokarzania kogoś, kogo uważasz za swojego kumpla. Każdy ma prawo do szczęścia, bez względu na to, jak to szczęście wygląda. Tak więc może następnym razem, kiedy będziesz chciał skomentować czyjeś życiowe wybory, zastanów się dwa razy i ugryź w język!

Dopiero kiedy skończyłam swój wybuch, zdałam sobie sprawę, że wrzawa, która się wokół nas roznosiła, nagle ucichła. Cholera jasna! Znowu to samo! Dlaczego to ja nie potrafiłam się ugryźć w język, kiedy by należało, tylko dawałam się ponieść emocjom, które zawsze zwodzą mnie na manowce. Ugh! Znowu wyszłam na hipokrytkę.

Marek przyglądał mi się zszokowany, jakby nigdy w życiu nie widział wkurzonej dziewczyny, która broni swoich racji. A może faktycznie uznał mnie za głupią blondi i teraz zastanawiał się, jak to jest możliwe, że jednak miałam własny rozum.

– Chociaż wizualnie do Wery jej daleko, to charakterek tak samo wybuchowy – stwierdził w końcu po kilku sekundach, zwracając się do Bartka. – Dobrze, że przynajmniej robi szum o istotne sprawy, a nie jakieś swoje durne fanaberie, które nikogo nie obchodzą – dodał ze śmiechem, ale dla mnie to wcale zabawne nie było.

Okej, może i ostatnie zdanie było jakimś zawoalowanym komplementem, ale guzik mnie to interesowało. Takie stwierdzenia z ust kogoś, kto nie miał w sobie za grosz kultury i jakiejś moralnej przyzwoitości, były nic niewarte.

– Nie porównuj mnie do tej pindy – warknęłam, grożąc mu palcem. – Ja przynajmniej mam swoją godność.

Zazwyczaj, bo jak wszyscy wiemy, zdarzało mi się ją gdzieś zgubić. Ale ten koleś nie musiał być tego świadomy. Potraktował mnie jak jakąś głupiutką lalunię, o której można w jej obecności mówić w osobie trzeciej i się jeszcze z tego perfidnie naśmiewać. Byłbym to w stanie przeboleć, jeśli faktycznie byłabym jakąś zupełnie obcą laską. Ale na litość boską – byłam dziewczyną jego przyjaciela! A przyjaciołom takich świństw się nie robi!

– Ale przecież ja nie miałem niczego złego na myśli – zaczął bronić się Marek.

– No, ja mam nadzieję. – Usłyszałam za sobą, a zaraz potem Janicki objął mnie ramieniem. – Bo Zuza to najlepsze, co mnie w życiu spotkało, i nie pozwolę na to, aby ktokolwiek ją obrażał.

To stwierdzenie było mocno na wyrost, ale przynajmniej temu bucowi w końcu zrobiło się głupio. Chyba wreszcie dotarło do niego, że nie byłam jakąś przelotną znajomością na jedną imprezę (chociaż w pierwotnych założeniach tak to właśnie miało być), ale kandydatką do poważnego związku i należy mi okazać chociaż odrobinę szacunku. Nie żeby mi jakoś na tym bardzo zależało, ale mimo wszystko wolałabym nie być postrzegana jako głupiutka lalunia, którą można się chwilę zabawić i potem porzucić. To nie świadczyłoby dobrze ani o mnie, ani o Bartku. A tego drugiego w szczególności chciałabym uniknąć.

– Nie spinaj się tak, stary. – Marek ocknął się z odrętwienia i najwyraźniej marnym sposobem postanowił obrócić wszystko w żart. – Jeśli to ta jedyna, to dobrze dla ciebie – dodał z głupkowatym uśmiechem, który najchętniej starłabym mu go z twarzy.

– Wręcz wspaniale – odparł Janicki, posyłając mi ten zniewalający uśmiech, od którego zrobiło mi się gorąco, i prawie nogi się pode mną ugięły.

Kurka wodna. Liczyłam na to, że tego typu reakcje miałam już za sobą i zmierzam w kierunku odkochania, a nie większego zakochania. Niestety chyba jednak nic z tego. I coś czułam, że nie nastąpi to, dopóki drogi moje i Bartka w końcu się nie rozejdą. Nadal nie ustaliliśmy, kiedy do tego dojdzie, ale chyba czas najwyższy w końcu podjąć jakieś rozsądne postanowienia. Nie mogliśmy przecież ciągnąć tej szopki w nieskończoność.

Jeśli moja reakcja na wybrzmiałe słowa jakkolwiek odbiegała od tego, jak powinna w tej sytuacji czuć się do szaleństwa zakochana dziewczyna, to nikt nie zwrócił na to uwagi. Janicki nadal wydawał się szczycić tym, że rzekomo znalazł we mnie miłość swojego życia, a Marek chyba zastanawiał się, jak wybrnąć z całej tej sytuacji z twarzą. Wybrał to, co ja też zazwyczaj preferowałam, czyli jak najszybsze stracenie się z pola widzenia.

– W takim razie życzę wam szczęścia – odparł, chociaż nie do końca zabrzmiało to szczerze. – To ja może pójdę po dolewkę. – Wskazał na swój pusty kufel po piwie. – Przynieść wam coś? – zapytał uprzejmościowo, pewnie licząc na to, że odmówimy.

I tak właśnie zrobiliśmy. Już nawet nie chodziło o to, że oboje byliśmy dzisiaj kierowcami i procenty nie wchodziły w grę, ale o to, aby ten facet jak najszybciej zszedł mi z oczu i więcej się nie pokazywał. Przynajmniej ta jedna moja prośba została wysłuchana.

– Ty serio się z nim kumplujesz? – spytałam z wyrzutem, kiedy Marek i Ania oddalili się na tyle, abyśmy mogli swobodnie o nich porozmawiać.

Bartek wzruszył ramionami.

– Zazwyczaj nie jest taki bezczelny – wyjaśnił. – Poza tym rzadko go widuję, bo to bardziej kumpel Kacpra niż mój. Grali razem w szkolnej reprezentacji piłki nożnej. Ja wolałem siatkówkę.

Oby to wytłumaczenie było prawdziwe, bo jeśli nie, to oznaczałoby, że Janicki miał naprawdę fatalny gust w kwestii dobierania sobie znajomych, czego bym się po nim nie spodziewała. Nie żeby mi ten fakt jakoś bardzo doskwierał – w końcu to nie ja w przyszłości będę się musiała męczyć z jego kumplami – ale chyba czułabym się rozczarowana, jeśli w rzeczywistości kolegowałby się z kimś tak aroganckim i wrednym. W końcu ostatnimi czasy uważałam go za naprawdę porządnego człowieka i liczyłam na to, że jego przyjaciele też tacy właśnie będą.

– Powiedzmy, że ci wierzę – mruknęłam w odpowiedzi, rozglądając się za jakąś inną, bardziej przyjazną twarzą, z którą mogłabym zamienić kilka słów.

– W sumie to cieszę się, że palnął takie głupoty, bo przynajmniej mogłem zobaczyć Zuzię Kłopot znowu w akcji – oznajmił Bartek z głupkowatym uśmiechem. – Szczerze mówiąc, to trochę się za nią stęskniłem – dodał ze sztucznym westchnieniem, a ja dałam mu sójkę w bok.

– A ja wcale nie – odparłam zgodnie z prawdą. – Naprawdę wolałabym nie wychodzić przy twoich znajomych na blondi-wariatkę, która rzuca się na ludzi bez powodu i wygłasza jakieś bezsensowne tyrady, kiedy powinna się przytkać.

Ale niestety to byłam cała ja. Chociaż w przypadku dzisiejszego wybuchu, miałam jakieś usprawiedliwienie. Uwagi Marka w jego mniemaniu może i miały być zabawne, ale ja odebrałam je jako wysoce niestosowne. Ani ja, ani Bartek nie zasługiwaliśmy na takie traktowanie, nawet jeśli nie była to jawna kpina, tylko kumpelski żarcik. Niestety mało śmieszny.

– No co ty, byłaś wspaniała! – pochwalił mnie z ciepłym uśmiechem. – Nie dość, że stanęłaś w swojej, to jeszcze w mojej obronie. Chociaż to wcale nie musiałaś. Zwłaszcza że wcale nie jesteśmy razem.

– Ale jesteśmy przyjaciółmi – stwierdziłam coś, co sam niedawno zasugerował.

– Jesteśmy? – zapytał Janicki tonem, którego używał zawsze, kiedy się droczyliśmy, i uśmiechnął się cwanie.

– Oczywiście, że tak – odparłam w pełni poważnie. – A przyjaciele się wspierają. O czym szanowny Mareczek chyba nie ma pojęcia – dodałam, posyłając znaczące spojrzenie w stronę tego buca, który właśnie zagadywał jakąś biedną dziewczynę.

– W takim razie cieszę się, że mam taką zaangażowaną przyjaciółkę – oznajmił Bartek, biorąc między palce kosmyk moich włosów. – Mam nadzieję, że ja też będę dobrym przyjacielem. Nie mogę jednak niczego obiecać, bo nigdy wcześniej nie przyjaźniłem się z dziewczyną – dodał, uśmiechając się znacząco.

Okej, to ostatnie zdanie i te gesty sugerowały coś zupełnie innego niż to, o czym właśnie rozmawialiśmy. Nie miałam jednak pojęcia, jak się do tego odnieść. Wydawało mi się, że po tej akcji w jego urodziny, wyjaśniliśmy sobie jasno i wyraźnie, że zostajemy tylko i wyłącznie przy udawaniu pary i o żadnym prawdziwym związku nie ma mowy, bo to na pewno byłby totalny niewypał. No dobra, może nie aż tak jasno i wyraźnie, ale sądziłam, że Janicki załapał aluzję. Tymczasem robił coś dokładnie odwrotnego. I to w obecności tłumu ludzi, kiedy nie było sposobności na to, aby po raz kolejny omówić tę kwestię. Tym razem może nieco bardziej dosadnie, bo takie napomknienia, które rzucał od czasu do czasu, naprawdę mieszały mi w głowie. Gdzieś w głębi serca liczyłam na to, że te wszystkie sugestie wynikały z prawdziwych uczuć, a nie dlatego, że byłam jedyną dziewczyną, którą miał pod ręką. Co prawda nie podejrzewałam go o takie perfidne wykorzystywanie sytuacji, ale nie mogłam być niczego stuprocentowo pewna, zanim nie usłyszę jednoznacznej deklaracji. I do tej pory nie miałam zamiaru do niczego dopuścić, bo nie pozwolę sobie na to, aby stać się zabawką, którą można rzucić w kąt, kiedy już się znudzi.

– Cóż, zawsze marzyłam o tym, aby być królikiem doświadczalnym damsko-męskiej przyjaźni – odparłam z sarkazmem, próbując przełamać odrobinę napiętą atmosferę, która się wokół nas wytworzyła.

– Czyżbyś nie wierzyła w taką relację? – spytał, przyglądając mi się uważnie.

W sumie to nie potrafiłam na to jednoznacznie odpowiedzieć. Chciałabym, aby taka przyjaźń była możliwa, ale to, co faktycznie czułam do Bartka, niestety wyraźnie temu przeczyło. Nie mogłam jednak powiedzieć mu tego wprost. Skoro już zdecydowałam się skrywać swoje uczucia i dać umrzeć tej miłości śmiercią naturalną, nie miałam zamiaru zmieniać zdania. A przynajmniej nie w takich okolicznościach. I nie, kiedy nie miałam pewności, że to uczucie odwzajemnione. Cieszyłam się z tego, co mieliśmy, i nie chciałam niszczyć tego dla czegoś, co prawdopodobnie nie miało prawa bytu.

Aby uniknąć odpowiedzi na to w sumie dość podchwytliwe pytanie postanowiłam odbić piłeczkę.

– Ty chyba też nie, skoro do tej pory nie miałeś żadnej przyjaciółki – odparłam ze słodkim uśmiechem.

– Po prostu nie miałem ku temu okazji – oznajmił, wzruszając ramionami.

– Ojej – mruknęłam z udawanym rozczuleniem. – Czyżby żadna dziewczyna nie chciała się z tobą przyjaźnić? Biedactwo – poklepałam go po ramieniu w geście pocieszenia.

Takie przekomarzanie się pozwalało mi nabrać dystansu do tego, co się między nami działo. Dokuczanie sobie było czymś znajomym, nad czym nie musiałam się zbytnio zastanawiać, analizować każdego wypowiedzianego i usłyszanego słowa. Nie bałam się, że palnę jakąś głupotę, bo wiedziałam, że Janicki uzna to za żart i odpłaci mi się czymś podobnym. To było takie... nasze. I za nic nie chciałam tego zmieniać.

– Niestety – potwierdził ze smutną minką. – Kiedy tylko pojawiała się na horyzoncie jakaś kandydatka, od razu okazywało się, że liczyła na coś więcej – dodał z westchnieniem.

Co do tego nie miałam akurat żadnych wątpliwości. Mogłam się założyć, że już nawet dziesięć lat temu Bartek był ciachem, które wręcz nie mogło się odpędzić od dziewczyn. Aż dziwne, że teraz żadna się koło niego nie kręciła. Co prawda teoretycznie był zajęty (przeze mnie), ale na pewno znalazłaby się taka, której by to nie przeszkadzało. I on też nie powinien mieć nic przeciwko, bo w końcu nie miał wobec mnie żadnych zobowiązań. Wspólnie ustaliliśmy, że możemy spotykać się z innymi osobami, więc nie widziałam powodu, dla którego Janicki miałby z tego nie korzystać.

– A teraz nie ma żadnej na widoku? – zapytałam niby obojętnym tonem, chcąc nieco wybadać grunt.

– Nie bardzo – odpowiedział z udawanym zmartwieniem. – Najwidoczniej po mieście rozniosła się wieść o mojej zadziornej dziewczynie, która jest w stanie walczyć o swoje za wszelką cenę – dodał, uśmiechając się kpiąco.

Ha, ha, bardzo śmieszne. Wystarczy już, że prawie cały komisariat wiedział o tym, że sierżant Janicki był na tyle szalony, aby umawiać się z wariatką, która próbowała ukraść jego samochód. Naprawdę wolałabym, aby ta rewelacja nie rozprzestrzeniała się jeszcze bardziej, bo nim się obejrzymy, stracimy nad całą tą sytuacją panowanie. To i tak cud, że minął miesiąc i nikt się jeszcze nie zorientował, że to wszystko jedna wielka ściema.

– A jak tam u ciebie? – zapytał po chwili. – Znalazłaś już faceta, który nie ucieka od ciebie po pięciu minutach znajomości?

Wiedziałam, że nie było w tym zdaniu ani krzty złośliwości, ale mimo wszystko zrobiło mi się trochę przykro na wspomnienie, że kolejne wakacje przeminęły bez chociażby cienia szansy na jakiś poważny związek. I chociaż przez kilka ostatnich tygodni mogłam się cieszyć jego namiastką, to jednak nadal było to dość dołujące. A jak jeszcze sobie przypomnę, że Tyśka właśnie się zaręczyła, a ja dalej tkwiłam w martwym punkcie, z którego raczej szybko nie ruszę, to czułam się jeszcze gorzej.

Nie chciałam jednak okazywać tego Bartkowi. I tak już musiał wysłuchiwać mnóstwa moich lamentów, które pewnie obchodziły go tyle co zeszłoroczny śnieg. Nie było sensu jeszcze bardziej się pogrążać.

– Na razie jesteś jedyny, ale wciąż nie tracę nadziei – odparłam lekkim tonem, sugerującym, że wcale, a wcale się tym nie przejmuję. – Ale kiedy już do tego dojdzie, no to chyba... będziemy musieli skończyć z tym całym udawaniem – rzuciłam niezobowiązująco, chcąc nakierować rozmowę na kwestię, którą już od jakiegoś czasu chciałam omówić.

Brnęliśmy w tę całą zagmatwaną sytuację, ale jakoś nadal nie ustaliliśmy, jak długo ma to jeszcze trwać. Co prawda nie wydawało się to już tak uciążliwe, jak na początku, ale mimo wszystko lepiej wyznaczyć sobie jakiś limit. Zwłaszcza że naprawdę zaczynałam przywiązywać się do Janickich i im dłużej będziemy to ciągnąć, tym trudniej będzie mi się od nich odwrócić.

– Chyba tak – potwierdził Bartek neutralnym tonem głosu, więc nie byłam w stanie wywnioskować, co rzeczywiście o tym myślał. – Wprowadźmy może taką zasadę – zagadnął po chwili – jeśli któreś z nas się zakocha, koniec z udawaniem. Tak żeby niczego więcej już nie komplikować. Zgoda?

Musiałam przyznać, że to całkiem uczciwy układ. Póki nic nie stało na przeszkodzie, mogliśmy nadal grać swoje role szaleńczo zakochanych w sobie ludzi. Jeśli jednak pojawi się ktoś trzeci, należałoby wyprostować sprawy, aby przypadkiem nie popaść w takie zawirowania, z których nie bylibyśmy w stanie wyjść bez ujawniania naszej małej tajemnicy.

– Zgoda – odparłam z uśmiechem, mając poczucie, że przynajmniej ten jeden raz zrobimy coś tak, jak należy.

– O, czyżby jakiś zakładzik? – Niespodziewanie koło nas znalazła się Blanka, uśmiechając się do nas znacząco.

– Raczej obustronne przyzwolenie na pewne działanie – odparł tajemniczo Bartek, zapewne chcąc podsycić ciekawość swojej siostry, która miałam minę, jakby podejrzewała nas o coś wysoce niestosownego.

– To nie to, co myślisz – dodałam szybko, chcąc rozwiać jej błędne przypuszczenia.

Właściwie nie wiedziałam, czemu czułam potrzebę dementowania jej ewentualnych domysłów. Przecież tak jak zaznaczył kiedyś pan Bogdan – oboje z Bartkiem byliśmy dorośli i tak po prawdzie mogliśmy robić, co nam się żywnie podobało. A że nie robiliśmy tego, co każda normalna para w naszym wieku, to już inna sprawa. I może nawet lepiej nie przyznawać się, że nasza „miłość" była czysto platoniczna, bo mogłoby to tylko wzbudzić więcej podejrzeń. Nie czułam się jednak zbyt swobodnie, rozmawiając o tak intymnych sprawach z członkami rodziny mojego "chłopaka".

– Przecież ja nic nie mówię – odparła na swoją obronę rozbawiona Tracka. – Ale coście się tak spięli? O nic was nie posądzam – dodała z cwaną minką, która sugerowała coś zupełnie innego. – W każdym razie cokolwiek macie do omówienia, możecie to zrobić potem, bo teraz to ja porywam Zuzę na zwiedzanie – oznajmiła, chwytając mnie za rękę i ciągnąc w swoją stronę. – Co prawda nie ma tego za wiele, ale pomagałaś w wyborze dekoracji, więc należy ci się odpowiednie zaprezentowanie efektów końcowych.

Nie sądziłam, abym dostrzegła cokolwiek przez ten tłum, ale nie protestowałam. Przede wszystkim dlatego, iż wiedziałam, że nie miałam z Blanką żadnych szans. I tak postawiłaby na swoim, więc nie było najmniejszego sensu się sprzeciwiać. Z drugiej strony prawdopodobnie moja noga więcej w tym mieszkaniu nie postanie, więc mogła to być jedyna okazja, aby przyjrzeć mu się nieco bliżej.

Wzruszyłam bezradnie ramionami w stronę Janickiego, a ten tylko uśmiechnął się szeroko i patrzył, jak znikamy z Blanką w kuchni. Pomieszczenie było niezbyt obszerne, ale dobrze zagospodarowane. Urządzone w nowoczesnym, minimalistycznym stylu, ale przy okazji zawierającym wszystkie konieczne sprzęty i przestrzeń niezbędną do typowej, kuchennej krzątaniny. Następnie zawędrowałyśmy do sypialni, w której standardowo znajdowało się duże łóżko z szafkami nocnymi i pojemna szafa. Nad posłaniem wisiało oprawione w ramę sporych rozmiarów zdjęcie ślubne Trackich, a na parapecie zauważyłam kaktus, który wspólnie wybrałyśmy podczas zakupów. Nie ominęłyśmy też łazienki, która w beżowo-brązowej tonacji prezentowała się naprawdę dobrze, a kabina prysznicowa była chyba nawet większa od tej, którą miałam u siebie w domu.

Przez cały ten obchód Blanka trajkotała o tym czy o tamtym, głównie narzekając na to, jak to teraz długo czeka się na zamówione meble i jak Kacper notorycznie odrzucał jej dekoracyjne pomysły. Potakiwałam posłusznie na te zażalenia, chociaż tak naprawdę myślami byłam zupełnie gdzie indziej.

Chcąc nie chcąc, zaczęłam rozwodzić się wewnętrznie nad tym, co właśnie z Bartkiem ustaliliśmy. Wiedziałam, że to jedyne właściwe rozwiązanie tej sytuacji, ale mimo wszystko po tym, jak klamka zapadła, zrobiło mi się tak jakoś... przykro. Chociaż ten nasz „związek" trwał jakieś półtora miesiąca, naprawdę zdążyłam przywyknąć do tego, że byliśmy razem i było mi dziwnie z myślą, że za chwilę to się skończy. Wiem, co sobie myślicie – jeszcze tak niedawno broniłam się przed tym wszystkim rękami i nogami, a teraz prawie rozpaczałam po czymś, co nawet nie było prawdziwe. Sama wciąż nie mogłam uwierzyć w to, jaki obrót przybrała ta historia. Ale musimy powiedzieć sobie szczerze – nie zamierzałam zakochać się w Janickim. To się po prostu stało i już. A teraz czym prędzej musiałam się odkochać, bo jeśli tego nie zrobię, to będę naprawdę cierpieć, kiedy na jego drodze stanie inna dziewczyna, którą on pokocha całym sercem (spójrzmy prawdzie w oczy – nie ma szans na to, abym to ja pierwsza sobie kogoś znalazła).

– Hej, wszystko w porządku? – Z zamyślenia wyrwał mnie troskliwy głos Blanki. – Jesteś dzisiaj jakaś nieobecna. Czyżby jakieś kłopoty w raju? – spytała z lekkim uśmiechem.

Odwzajemniłam gest, kręcąc przecząco głową.

– Nic z tych rzeczy – zapewniłam. – Po prostu przytłacza mnie trochę wizja nowego roku akademickiego – dodałam mało wiarygodną wymówkę. – Czeka mnie pisanie pracy licencjackiej.

Kurczę, mogłam powiedzieć, że faktycznie coś było nie tak między mną i Bartkiem. Wtedy prościej byłoby wytłumaczyć, czemu tak nagle się rozstaniemy. Jeśli będziemy pomału oswajać Janickich z ewentualnością wielkiego zerwania, podrzucając jakieś uwagi, że nam się jednak nie układa, chyba łatwiej będzie im to przełknąć. Nie będą dopytywać o szczegóły i znów niepotrzebnie się zamartwiać. To chyba kolejna kwestia, którą powinnam omówić z posterunkowym ciacho – taktyka przygotowania gruntu pod wiarygodne zerwanie.

– Nie ma się czym przejmować – zapewniła mnie Tracka. – Na pewno poradzisz sobie śpiewająco! Jeśli się lubi to, co się robi, to wszystko idzie jakoś łatwiej.

Wierzyłam w to, że jej mądrości rzeczywiście się sprawdzają, ale tak naprawdę praca dyplomowa nie była dla mnie takim problemem, jak przywyknięcie do myśli, że już za niedługo sierżant dupek może na dobre zniknąć z mojego parszywego życia. Co prawda odkąd go poznałam, wylądowałam na komisariacie aż cztery razy (co nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło), ale mimo wszystko spotkało mnie przez ten czas także wiele dobrych rzeczy. I to właśnie głównie za sprawą jego osoby. Ciężko było mi więc z tego zrezygnować. Wiedziałam jednak, że to, co stworzyliśmy, nie mogło trwać wiecznie.

– Mam taką nadzieję – odparłam, chcąc zakończyć już ten temat i odwrócić uwagę Blanki, pytając ją o coś związanego z mieszkaniem. Niestety ktoś mi w tym przeszkodził.

– Zuzia, dasz mi klucze do corsy? – Usłyszałam za sobą głos Bartka, który zaraz stanął obok nas.

– Której? – spytałam automatycznie, zaczynając poszukiwania w swojej torebce.

– Nie-twojej – odparł, a ja uśmiechnęłam się głupkowato. Ha! Wiedziałam, że moje nazewnictwo się przyjmie!

– Nie-twojej? – spytała zdziwiona Tracka i w tym momencie zdałam sobie sprawę, że ta wymiana zdań ujawniała jeden z naszych skrzętnie skrywanych sekretów.

Cholera! Tyle konspiracji, żeby historia z blondi-wariatką nie ujrzała światła dziennego, a tu chwila nieuwagi i bam! Wszystko poszło w niwecz. Takie szczęście to miałam tylko ja.

Przerwałam grzebanie w torebce i podniosłam wzrok na Blankę, która wpatrywała się w nas pytająco. Cóż, chyba czas najwyższy wyznać swoje grzeszki.

– Mamy takie same samochody – odparł Bartek takim tonem, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie, na co jego siostra uśmiechnęła się głupkowato.

– Ale zbieg okoliczności! – zawołała z entuzjazmem. – Ile to tych cors jeździ po mieście! Nie uwierzysz – zwróciła się do mnie – ale jakiś czas temu jakaś wariatka próbowała ukraść samochód Bartka, bo miała taki sam i myślała, że to jej! – dodała, po czym wybuchła gromkim śmiechem.

Janicki i ja pozostaliśmy zupełnie poważni. To nie tak, że nie potrafiłam się śmiać ze swojej głupoty. Po prostu w tym momencie nie uważałam tego za zabawne, bo musiałam się przyznać, że w moim przypadku kolor blond niestety od czasu do czasu szedł w parze z brakiem rozumu.

– Czemu macie takie beznamiętne miny? – spytała, kiedy już nieco się uspokoiła i zauważyła nasz brak reakcji. – Przecież to naprawdę śmieszne! No chyba że... – Spojrzała na mnie i uśmiech zamarł jej na twarzy, kiedy wreszcie dodała dwa do dwóch.

Postanowiłam już bardziej tego nie komplikować, więc powiedziałam po prostu:

– Tak, to byłam ja.

Po tym wyznaniu zapadła ciężka cisza. Blanka najwyraźniej próbowała przetrawić to, co właśnie usłyszała, ja nie miałam na chwilę obecną nic więcej do dodania, a Bartek objął mnie, zapewne w geście otuchy, ale z jakimikolwiek wyjaśnieniami czekał do momentu, aż jego siostra wszystko sobie w głowie poukłada.

– Ale... – zaczęła po chwili. – Dlaczego to ukrywaliście? Przecież to naprawdę świetna historia!

Ta, jasne. Może dla niej, bo to nie ona wychodziła w niej na totalną idiotkę.

– Po prostu Zuza wstydziła się trochę tego, że poznaliśmy się w tak niefortunnej sytuacji – odparł Janicki bez skrępowania. – I ja też nie chciałem, żebyście zrobili sobie z nas głupie żarty. Dobrze wiesz, jaka była moja reakcja na to wydarzenie. Nie jestem z tego dumny i chciałem oszczędzić Zuzi kolejnych upokorzeń. Dlatego uznaliśmy, że to będzie taka nasza tajemnica – dodał, posyłając mi czuły uśmiech.

To wyjaśnienie może nie do końca pokrywało się z prawdą, ale podobało mi się, jak Bartek z tego wybrnął. Wyjaśnienie, że nie chciałam pokazywać się z nie najlepszej strony przed bliskimi mojego nowego chłopaka, było dość wiarygodne i w sumie nawet prawdziwe. Naprawdę wolałam, aby Janiccy nie byli od samego początku świadomi, że ukochana ich syna co chwila pakuje się w jakieś kłopoty z prawem.

– Ale przecież naprawdę nie ma się czego wstydzić! – próbowała przekonać mnie Blanka. – Każdemu mogło się coś takiego przytrafić! I wcale nie uważam cię za wariatkę – zapewniła. – Tym bardziej, że mój braciszek też się nie popisał, zakuwając cię z kajdanki, bez możliwości wyjaśnień. – Posłała Bartkowi znaczące spojrzenie. – Ale to jest przeznaczenie! Kto by pomyślał, że w takich okolicznościach można spotkać prawdziwą miłość! Zobaczycie jeszcze będziecie się z tego śmiać i opowiadać tę anegdotkę wnukom!

Już to widzę. Na pewno przyznam się własnym potomkom, jakie hańbiące przygody spotkały mnie za młodu i jak zakochałam się w facecie, który niesłusznie mnie aresztował. Chociaż może nawet nie będzie ku temu okazji, jeśli zostanę starą panną, na co od dłuższego czasu nieuchronnie się zanosiło.

– No ty i mama na pewno zrobicie z tego rodzinny hit – odparł Bartek z westchnieniem.

Na tę uwagę oczy Trackiej się zaświeciły. Chyba właśnie zdała sobie sprawę, że odkryła news, którym jak najszybciej należy się podzielić z resztą świata. Na moje nieszczęście.

– Kacper! – zawołała, rozglądając się po tłumie w poszukiwaniu męża. – Nie uwierzysz, czego się właśnie dowiedziałam! – krzyknęła, po czym zupełnie się nami nie przejmując, ruszyła w stronę salonu.

No po prostu pięknie. Teraz to już nic mnie nie uratuje. Mój wizerunek w oczach Janickich jak nic z hukiem rozbije się o bruk.

Ale w sumie, czy to takie straszne? W końcu i tak prędzej czy później będę musiała się z nimi pożegnać. I bez znaczenia będzie to, jakie oni będą mieli o mnie mniemanie. Może nawet lepiej, jeśli będzie ono nienajlepsze.

– Jedyne pocieszenie jest takie, że jak już zerwiemy, to będziesz mógł powiedzieć, że to dlatego, że jestem głupią blondynką – oznajmiłam, kiedy wpatrywaliśmy się w Blankę, która zaczęła zniknąć w tłumie i oddaliła się już na tyle, aby nas nie słyszeć.

Usłyszałam nad uchem jego ciężkie westchnienie.

– Ile razy mam powtarzać, że nie jesteś głupią blondynką? – zapytał, obracając mnie w swoją stronę tak, aby mógł spojrzeć mi w oczy. – I zapewniam cię, że nikt tak nie uważa. A na pewno nie ja i nie moi bliscy. Oni cię uwielbiają i na pewno nie zaczną cię traktować inaczej ze względu na to, jak się rzeczywiście poznaliśmy. Myślę, że pozostali, tak samo jak Blanka, uznają to za jakieś niebywałe zrządzenie losu.

Właściwie to może faktycznie nim było. Skoro póki co Janicki był jedynym facetem, który przetrwał ze mną więcej niż jedną koszmarną randkę, to chyba najgłupsza rzecz, jaką w życiu zrobiłam, okazała się w ostatecznym rozrachunku całkiem opłacalna.

– Cóż, obyś miał rację – odparłam nie do końca przekonana do jego wizji. – Ja nie widzę tego tak optymistycznie, ale nawet jak się troszkę ze mnie ponabijają, to jakoś to przeżyję.

Może nawet nie byłaby to taka wielka tragedia. Sama nabrałam już do tej sytuacji nieco dystansu i jakiekolwiek przytyki na ten temat nie bodły mnie już tak bardzo jak wcześniej. W końcu nie mogłam cofnąć czasu, więc należało się z tym pogodzić i jeśli zajdzie taka potrzeba z godnością przyznać się do popełnionych błędów i starać się nimi zbytnio nie przejmować.

– Nikt nie będzie się z ciebie śmiał – oznajmił stanowczo Bartek. – Nie pozwolę na to. Jesteśmy Zuzia Kłopot i Sierżant Dupek, pamiętasz? Duet niezwyciężony. – Ostatnie zdanie dodał ze swoim firmowym uśmiechem, a ja na ten widok nie mogłam się powstrzymać od chichotu.

Kiedy przeanalizowałam sobie jego słowa, zrozumiałam, że powiedział to wszystko w pełni poważnie. Naprawdę miał zamiar bronić mnie przed złośliwymi żartami i przykrymi uwagami. Naprawdę uważał nas za zgrany team, który ze wszystkim sobie poradzi. Naprawdę mu na mnie zależało. I nie byłam pewna, czy to powinno mnie cieszyć, czy raczej niepokoić.

Nie chciałam jednak teraz tego roztrząsać, więc postanowiłam skierować rozmowę na mniej zobowiązującą wymianę zdań.

– Teraz już nie jesteś dupkiem – odparłam z uśmiechem.

– Tak? – zagadnął zaciekawiony. – Bardzo się cieszę, ale w takim razie chyba musimy zaktualizować moją ksywkę. Jaką proponujesz?

Udałam, że się zastanawiam, ale obojgu nam przyszło na myśl to samo.

– Myślę, że posterunkowy ciacho będzie bardziej na miejscu – zasugerowałam, uśmiechając się kokieteryjnie.

– Podoba mi się – oznajmił z pełną powagą. – Chętnie ją przyjmę – dodał, po raz kolejny tego dnia chwytając kosmyk moich włosów i zakładając mi go za ucho.

Ten z pozoru błahy gest zaczynał dla mnie naprawdę wiele znaczyć. Chyba nawet zbyt wiele. I zaczęłam się obawiać, że zrezygnowanie z niego i innych rzeczy, które wiązały się z obecnością Bartka w moim życiu, będzie znacznie trudniejsze, niż na początku zakładałam.

I nie byłam w stanie nic na to poradzić. 

********************************

Dzięki za gwiazdki. Kolejny w przyszły piątek :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro