26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostatni weekend przed powrotem na uczelnię był naprawdę ciepły i słoneczny, więc postanowiłam spędzić go aktywnie. Tym bardziej, że zbliżający się rok akademicki zapowiadał się bardzo pracowicie i wolnego czasu, który będę mogła poświęcić na jakieś zajęcia na świeżym powietrzu, będzie pewnie tyle, co kot napłakał. No ale jak się chce mieć dyplom i wykształcenie wyższe, to trzeba trochę pocierpieć, zakasać rękawy i brać się do roboty. Pracy licencjackiej nikt za mnie nie napisze (chociaż byłaby to bardzo kusząca perspektywa).

W piątek przed południem umówiłam się z Tyśką na wypad do parku. Od lat miałyśmy swoją tradycję, która głosiła, że w ostatni dzień wakacji wybierałyśmy się na spacer i lody. W tym roku nie mogła się ona dopełnić zupełnie – w niedzielę Tyśka i Paweł mieli spotkanie z jego rodzicami – więc postanowiłyśmy przyspieszyć tę przechadzkę o dwa dni. W sumie nie było to takie złe posuniecie, bo pogoda dopisywała, a z racji dnia i godziny nie powinnyśmy się natknąć na tłum dzieciaków, które lubiły biegać po wszystkich alejkach, a obecnie znajdowały się w szkole.

Punktem „zbiórki" była parkowa brama, więc ubrałam trampki, zarzuciłam na ramiona cienki sweter, chwyciłam torebkę i wyszłam z domu. Od razu poczułam na twarzy orzeźwiające promienie słoneczne i aż przykro mi się zrobiło na myśl, że za kilka dni będę musiała zapomnieć o beztroskim leniuchowaniu i w końcu zabrać się za coś, co (przynajmniej w założeniach) powinno mi pomóc w dalszym dorosłym życiu i rozpoczęciu zawrotnej kariery zawodowej.

Korzystając z tej chwili nostalgii, postanowiłam zrobić sobie takie podsumowanie tych właśnie kończących się wakacji. Nie były one takie, jak je sobie wymarzyłam, ucząc się sumiennie do sesji, ale koniec końców nie były też takie złe, jak w pewnym momencie się zapowiadało.

Jedno jednak trzeba przyznać – zaczęły się naprawdę koszmarnie. Na samo wspomnienie tej beznadziejnej randki, w jaką wmanewrowała mnie Tyśka, miałam ochotę ją udusić. W życiu spotkałam już wielu mamisynków, ale Szymon pobił ich wszystkich na głowę (a przypominam, że miałam z nim do czynienia nie dłużej niż ze dwie godziny). No i gdyby nie to nieszczęsne spotkanie, to pewnie udałoby mi się uniknąć największego upokorzenia, jakie przyszło mi doświadczyć. Do tamtej pory naprawdę nie sądziłam, że kiedykolwiek poczuję na nadgarstkach zimny metal kajdanek. W końcu byłam przykładną obywatelką, którą tylko do czas do czasu prześladował paskudny pech i która w życiu nie miała zamiaru nikogo okradać. No, ale skoro ostatecznie ta przyjemność spotkała mnie dwa razy, to widocznie aresztowanie jednak było mi pisane. I w sumie może wcale nie było to takie straszne, jak mi się na początku wydawało. A przynajmniej z każdym dniem trauma stawała się coraz mniej dotkliwa.

Spotkanie z Krzyśkiem Bieleckim i akcja z bombą też nie wywoływały we mnie zbyt dobrych wspomnień. Najadłam się wtedy takiego strachu, że starczy mi chyba na resztę życia. Z drugiej jednak strony, dobrze, że akurat zajrzałam do tej łazienki, bo nieświadomi zagrożenia, mogliśmy wylecieć w powietrze i już nic nie uratowałoby mojego marnego żywota.

Kolejna moja wizyta na komisariacie była nieco mniej drastyczna, aczkolwiek i tak zostałam posądzona o przestępstwo, którym było porwanie dziecka. Tym razem jednak sumienie miałam w pełni czyste – pomagałam tylko zagubionemu chłopcu znaleźć jego wujka, który poza tym, że był nieco przewrażliwiony, przytłoczony trudną rodzinną sytuacją i zbyt pochopnie wyciągał pewne wnioski, to okazał się naprawdę fajnym facetem. Troszkę żałowałam, że nie utrzymywaliśmy z Igorem stałego kontaktu, ale każde z nas miało swoje problemy i może to nawet lepiej, że ta znajomość umarła śmiercią naturalną. Gdyby sprawy miały się inaczej, może coś by z tego wyszło. Niestety byliśmy na zupełnie innych etapach swojego życia i raczej ciężko byłoby to jakoś połączyć.

Najistotniejsze jednak było to, że wszystkie te wydarzenia i historie łączyły się z jedną osobą, którą chociaż szczerze nie znosiłam od chwili, w której ją poznałam, okazała się najlepszym aspektem tych wakacji. Bartosz Janicki potrafił być i sierżantem dupkiem, i posterunkowym ciacho, ale przede wszystkim był moim przyjacielem, do którego czułam zdecydowanie więcej, niż powinnam.

Jak doszło do tego, że facet, który bezpodstawne zakuł mnie w kajdanki, został moim udawanym chłopakiem, który faktycznie mi się podobał? Przecież to jakiś absurd. Do tej pory nie mam pojęcia, czemu zgodziłam się iść z nim na to wesele. Ale szczerze mówiąc, wcale tego nie żałowałam. Co prawda, sprawy potoczyły się zupełnie inaczej, niż na początku zakładałam, ale gdybym miała jeszcze raz podjąć decyzję, na pewno bym jej nie zmieniła. Sytuacja nie była łatwa, a Janiccy pewnie mnie znienawidzą, kiedy odkryją prawdę, ale cieszyłam się, że mogłam spędzić z nimi tyle czasu. W końcu poczułam, jak to jest mieć chłopaka i być akceptowaną przez jego rodzinę. To naprawdę wspaniałe uczucie, kiedy taka ilość osób przyjmuje cię do swojego grona, jakbyś nie była zupełnie obcą, ale bliską im osobą. Miałam nadzieję, że jak już spotkam tego jednego jedynego (o ile w ogóle kiedyś to nastąpi), to jego bliscy również przywitają mnie z otwartymi ramionami.

A co do samego Bartka... Naprawdę nie sądziłam, że kiedykolwiek taki facet zwróci na mnie uwagę. I chociaż z początku nie pałaliśmy do siebie zbyt dużą sympatią, to chyba paradoksalnie właśnie to sprawiło, że w jego towarzystwie nie czułam się tak spięta, jak przy innych chłopakach. Fakt - w jego obecności też zdarzało mi się robić głupstwa, ale nie dlatego, że chciałam zrobić na nim jakieś wrażenie. Wręcz przeciwnie – byłam przekonana, że już myślał sobie o mnie najgorsze, więc było mi obojętne, czym jeszcze się przed nim „popiszę". I to właśnie ta swoboda, ten brak presji, sprawił, że tak chętnie zaczęłam spędzać z nim czas. A kiedy jeszcze dodatkowo przestał być sierżantem dupkiem i pokazał swoją wrażliwszą stronę, wpadłam jak śliwka w kompot. I chociaż długo nie chciałam się do tego przyznać nawet sama przed sobą, takie były fakty. Bartosz Janicki zawładnął moim sercem, ale szanse na to, że działo to w druga stronę, były naprawdę mierne.

Podsumowując, w ciągu trzech miesięcy cztery razy wylądowałam na komisariacie policji (w tym dwa jako aresztowana), narobiłam sobie tyle wstydu, że już dawno powinnam się zapaść pod ziemię, poznałam wspaniałych ludzi, których perfidnie okłamywałam, i do tego na mojej drodze napatoczyło się co najmniej pięciu facetów, przy czym żadnego z nich nie byłam w stanie uczynić moim chłopakiem, mimo że z tym, na którym najbardziej mi zależało, byłam w udawanym związku (ale to się nie liczy). Czyli w sumie wakacje jak każde inne – porażka goni porażkę i brak jakiegokolwiek życiowego postępu. Czy to się wreszcie kiedyś zmieni?

Znajdowałam się na końcu naszej ulicy, kiedy z zamyślenia wyrwał mnie czyjś przeraźliwy krzyk, dochodzący od strony domu znajdującego się po mojej prawej stronie. Mieszkała w nim samotna staruszka – pani Krysia – której czasami pomagaliśmy. Zwłaszcza mama, która robiła jej zakupy, czy zaniosła coś na pocztę. Zaalarmowana tym niepokojącym dźwiękiem, który z dużym prawdopodobieństwem mógł zostać wydany przez starszą, schorowaną kobietę, nie myśląc za wiele, pognałam w tamtym kierunku.

Wiadomo, że z moją kondycją to raczej kiepsko, ale dałam z siebie wszystko i chyba w dość szybkim tempie, dopadłam drzwi wejściowych, które okazały się otwarte. Pewnie ten fakt powinien wzbudzić we mnie jakieś podejrzenia, ale byłam tak zaaferowana wizją tego, że pani Krysi może dziać się krzywda, że zupełnie nie zwróciłam na to uwagi. Niczym torpeda przebiegłam przez przedpokój i wpadłam do salonu.

To, co tam zastałam, naprawdę było niezbyt przyjemnym dla oka widokiem. Na stoliku, kanapie i podłodze porozrzucane były papiery i różnego rodzaju bibeloty, które zazwyczaj zdobiły półki i komody. Wyglądało to tak, jakby ktoś przeczesał cały pokój w poszukiwaniu czegoś i zupełnie się nie przejmował, aby odłożyć podniesione przedmioty na swoje miejsce. Pani Krysia nie była pedantką, ale nie była także bałaganiarą. Wątpiłam więc w to, aby to ona była autorką tego harmidru. Jaka w takim razie mogła być jego przyczyna? Czyżbym właśnie wkroczyła do domu, który ktoś próbował obrabować?

O mój Boże! Czemu ja zawsze musiałam się znaleźć w takim miejscu i czasie, żeby stać się uczestnikiem jakiegoś przestępstwa? Czy chociaż raz nie mogło mi się przytrafić coś miłego? Całe wakacje na bakier z prawem i na sam koniec jeszcze coś takiego!

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że kimkolwiek był domniemany rabuś, nadal mógł znajdować się gdzieś w domu. Uświadomiwszy sobie to, narosła we mnie pewna doza strachu, ale starając się zachować spokój, rozejrzałam się dookoła i zachowałam kompletną ciszę, aby dosłyszeć ewentualne dźwięki, które mogłyby zdradzić jego obecność. Kiedy jednak spostrzegłam szeroko otwarte drzwi balkonowe, byłam prawie stuprocentowo pewna, że napastnik się ulotnił. Pani Krysia bardzo rzadko otwierała te drzwi, bo zamek ciężko chodził, a ona nie miała już na tyle siły, aby się z nim mocować.

Pani Krysia! To jej krzyk musiałam słyszeć z ulicy. O, matko, miałam nadzieję, że ten zbir nie zrobił jej żadnej krzywdy! To starsza, schorowana kobieta ze słabym sercem i każde takie stresujące wydarzenie może przyprawić ją o śmierć!

Zrobiłam kilka nerwowych kroków w głąb salonu i znalazłam ją za kanapą. Leżała na podłodze, trzymając się za pierś w okolicach serca. A nie mówiłam, że mogło ją to kosztować zawał!

– Pani Krysiu! – zawołałam, prędko do niej podbiegając. – Nic pani nie jest? – spytałam, klękając przy niej i sprawdzając, czy na pewno żyje i jest przytomna.

Miała otwarte oczy i przyspieszony oddech, co pozwoliło mi odetchnąć z ulgą. Napaść i obrabowanie jakoś jeszcze mogłam przeżyć. Ale zabójstwo? O nie, to byłoby już za wiele, nawet jak na moją policyjną kartotekę.

– Och, to ty, Zuziu – wychrypiała staruszka, próbując podnieść się do siadu, w czym jej pomogłam. – Bałam się, że to wrócił ten bandzior. Albo pojawił się jakiś następny!

– Akurat przechodziłam obok i usłyszałam pani krzyk, więc przybiegłam – wyjaśniłam, pomagając sąsiadce oprzeć się plecami o tył kanapy. – Ale co się tak właściwie tutaj wydarzyło? – spytałam, po raz kolejny rozglądając się po tym bałaganie.

Pani Krysia wzięła kilka głębokich, uspokajających wdechów i opowiedziała mi o całym zajściu. Była po drugiej stronie ogródka, pielęgnując swoje ukochane grządki kwiatowe, kiedy usłyszała jakiś huk dochodzący z domu, który zapewne był spowodowany zrzuceniem jakiegoś ciężkiego przedmiotu na podłogę. Staruszka zawsze wydawała mi się nieustraszona, więc nie zważając na nic, weszła do budynku tylnymi drzwiami od strony ogrodu. Kiedy znalazła się w salonie, złodziej właśnie grzebał w jednej z szuflad, wyrzucając całą jej zawartość na ziemię. Gdy zorientował się, że został przyłapany na gorącym uczynku, postanowił czym prędzej się ewakuować balkonowymi drzwiami, do których miał najbliżej, a po drodze staranował ducha winną panią Krysię, która zaskoczona tym obrotem sprawy krzyknęła głośno, a ja to usłyszałam. Och, jak dobrze, że akurat byłam w pobliżu!

– Na pewno nic pani nie jest? – upewniałam się, bo sąsiadka nadal była blada na twarzy i wyglądała na dość przestraszoną.

– Na pewno, moje dziecko – zapewniła, starając się lekko uśmiechnąć. – Tylko najadłam się odrobiny strachu przez tego zbira.

Wcale jej się nie dziwiłam. Gdybym na niego trafiła, też pewnie by mnie sparaliżowało i bezwiednie dałabym się sponiewierać. Oczywiście było mi szkoda biednej pani Krysi, ale w duchu dziękowałam Bogu, że kiedy tu dotarłam, tego bandyty już nie było. Bo z moim szczęściem to moja obecność pewnie narobiłaby jeszcze więcej szkód niż pożytku.

– Zabrał coś wartościowego? – spytałam, podnosząc z podłogi kilka drobiazgów i odkładając je na komodę.

– Nie jestem pewna – odparła staruszka, której twarz zaczęła nabierać kolorów. – Drogich sprzętów nie mam, a pieniądze i co cenniejszą biżuterię trzymam w sypialni.

Co do elektroniki to akurat prawda. W tym domostwie na próżno było szukać telefonów komórkowych czy laptopów. Jedyny rarytas mogłoby stanowić radio oraz telewizor i to wcale nie najnowszej generacji. Zysk z tego byłby raczej marny. Złodziej doszedł chyba do tych samych wniosków, bo oba sprzęty znajdowały się na swoim standardowym miejscu.

A swoją drogą ten cały złodziejaszek musiał być niezłym idiotą, skoro obrał sobie za cel dom starszej, samotnej kobiety. Rozumiem, że system zabezpieczenia nie był najwyższych lotów i łatwo było się do takiego budynku dostać, ale co on niby spodziewał się tutaj znaleźć? Przecież wiadomo, że ludzie w tym wieku nie są amatorami najnowszej technologii.

– Bez względu na to, czy coś zniknęło, czy nie, należałoby zawiadomić policję – oznajmiłam z przekonaniem.

– Czy to aby na pewno konieczne? – dopytywała się gospodyni. – Oni zapewne mają mnóstwo innych, niecierpiących zwłoki spraw. Co ich tam będzie obchodziła jakaś nieszkodliwa napaść.

– Jak to nieszkodliwa? – oburzyłam się. – Przecież ten człowiek nie dość, że próbował panią okraść, to jeszcze panią staranował. Tego tak nie można zostawić! Zamiar popełnienia przestępstwa też jest karalny!

A przynajmniej tak mi się wydawało. W końcu ja też niczego nie ukradłam, tylko rzekomo próbowałam to zrobić, a i tak zakuli mnie w kajdanki. Jeśli tak działa nasz wymiar sprawiedliwości, to ten chuligan tym bardziej powinien zaliczyć przejażdżkę radiowozem na komisariat.

– Proszę się niczym nie przejmować, ja wszystko załatwię – zapewniłam staruszkę. – Znam kogoś, kto nam pomoże. Proszę to zostać i odpoczywać, a ja pójdę na górę sprawdzić, czy w sypialni wszystko jest na swoim miejscu. Gdyby coś się działo, proszę głośno krzyczeć.

Pani Krysia chyba nadal nie była zbyt przekonana do mojego planu działania, ale przystała na moją propozycję. Upewniłam się jeszcze raz, że na pewno nic jej nie jest, po czym ruszyłam po schodach na piętro. Po drodze wyciągnęłam z torebki telefon, aby nie tracić czasu i od razu połączyć się z najbardziej kompetentną osobą, która była w stanie w tej chwili przybyć mi z odsieczą. Chyba powinnam dodać ten numer do szybkiego wybierania, bo z moim talentem do pakowania się w kłopoty zapewne jeszcze nie raz przyjdzie mi go wykręcić.

Na moje szczęście odebrał po dwóch sygnałach.

– Cześć, Zuziu. – Na dźwięk jego uwodzicielskiego głosu jak zwykle zrobiło mi się odrobinę gorąco. – Już się za mną stęskniłaś?

Normalnie zapewne dałabym się wciągnąć w jakąś pełną uszczypliwości wymianę zdań, ale w tej sytuacji nie było na to czasu. Co prawda bezpośrednie zagrożenie najwyraźniej już się ulotniło, ale i tak byłam jeszcze za bardzo roztrzęsiona tym, co się wydarzyło, aby prowadzić jakieś beztroskie pogaduszki.

– Musisz przyjechać do domu mojej sąsiadki – oznajmiłam bez zbędnych wstępów. – Ulica Dworcowa 3 – dodałam pospiesznie, aby nie było niedomówień.

– Coś się stało? – zapytał zatroskany. – Wydajesz się jakaś zdenerwowana.

No trudno żebym nie była! Dlaczego takie historie zawsze musiały się przytrafiać mnie?

Już miałam coś fuknąć, ale w porę przypomniało mi się, że Bartek nie był przecież wszechwiedzący.

– Ktoś włamał się do jej domu i staranował ją, gdy uciekał – wyjaśniłam naprędce, wchodząc do sypialni.

Pokój wydawał się nietknięty. Nie miałam zamiaru grzebać w szafie, ale wyglądało na to, że złodziej tutaj nie dotarł. A więc w ogólnym rozrachunku chyba tą napaścią nic nie zyskał, tylko narobił sobie kłopotów. To tak samo jak ja przez połowę mojego życia.

– Nic ci nie jest? – Z zamyślenia wyrwał mnie zaniepokojony głos Janickiego.

– Nie – odparłam krótko. – Kiedy wbiegłam do domu, jego już nie było.

– A twoja sąsiadka?

– Też w porządku, ale się nieźle wystraszyła i teraz dochodzi do siebie – dodałam, kierując się z powrotem na schody.

– Coś zginęło? – Bartek na szczęście stanął na wysokości zadania i zaczął zadawać rzeczowe pytania.

– Wygląda na to, że nie, ale przecież trzeba złapać tego zbira! – krzyknęłam chyba trochę za głośno.

Czułam, że to będzie dość emocjonująca rozmowa, więc przystanęłam na półpiętrze i tam postanowiłam ją dokończyć. Nie chciałam dawać pani Krysi kolejnych powodów do zdenerwowania. Obiecałam, że to załatwię, i taki miałam zamiar, ale wolałam jej oszczędzić dodatkowej dawki niepokoju. I tak już najadła się dzisiaj strachu, co pewnie odbije się na jej i tak kiepskim zdrowiu.

– To czemu nie dzwonisz na policję? – spytał Janicki, a mnie ręce opadły.

– Przecież dzwonię do ciebie! – syknęłam. – Ty jesteś policją!

Po drugiej stronie słuchawki rozległo się westchnienie, którego kompletnie nie rozumiałam. Przecież to jego praca! Służbowy obowiązek! Pomaganie ludziom i ściganie przestępców. I ja miałam prawo tego od niego wymagać, a on mi tu wzdychał. Co z niego za policjant?!

– Zuziu, to tak nie działa – wyjaśnił mi takim tonem, jakby mówił do niesfornej pięciolatki. – Nie mogę ot tak sobie pojawić się na miejscu przestępstwa. Musi wpłynąć oficjalne zgłoszenie.

Prychnęłam sfrustrowana. A to nie było oficjalne? Przecież nie wysyłałam mu wiadomości jakimś szyfrem, tylko bez owijania w bawełnę prosiłam o pomoc.

– A to ty nie możesz tego zgłosić, a potem przyjechać? – spytałam z nadzieją.

Skoro już wprowadziłam go w zarys sytuacji, oszczędziłoby mi to czasu tłumaczenia wszystkiego następnemu funkcjonariuszowi. Ale oczywiście jak zwykle moja wizja nie pokrywała się z tym, co mogło zajść w rzeczywistości.

– Niestety nie – odparł stanowczo. – Poza tym nie ma mnie teraz na komisariacie, więc nie przydzielą mnie do tej sprawy.

– Ale ja chcę, żebyś to ty mi pomógł – wyjęczałam żałośnie.

Naprawdę nie miałam najmniejszej ochoty na użeranie się z jakimś niekompetentnym facetem, który uzna, że całe to zajście nie kwalifikuje się do miana przestępstwa, i nie kiwnie nawet palcem, aby złapać tego oprycha. Za to co do Bartka miałam pewność, że nawet jeśli sprawa będzie z góry skazana na porażkę, i tak zrobi wszystko co w jego mocy, aby miała ona należyty finał. A pani Krysia zasługiwała na zadośćuczynienie za poniesione straty zdrowotne i moralne.

– Wiem, skarbie – odparł z czułością. – Postaram się dotrzeć tam jak najszybciej, ale na razie nie mam jak. Dlatego póki co zadzwoń na 997 albo 112 i zgłoś całe zdarzenie. Na pewno przyślą kogoś, kto odpowiednio zajmie się całą sprawą.

Ta, na pewno. Jakoś ja zawsze trafiałam na samych gburów i wątpiłam, aby tym razem było inaczej. Wiedziałam jednak, że skoro Bartek twierdził, że nie ma opcji, aby on to załatwił, to tak właśnie musiało być. Nie miałam zamiaru się sprzeczać o kwestię, w której nic więcej nie wskóram, więc niechętnie przystałam na jego plan działania. Miałam jednak nadzieję, że dotrzyma danego słowa i uda mu się tutaj niebawem dojechać.

– Nie martw się, wszystko będzie dobrze – próbował mnie pocieszyć, zanim się rozłączyliśmy. – Zaopiekuj się sąsiadką. Po takim przeżyciu, jeszcze długo może być roztrzęsiona. Gdyby coś się jej stało, zadzwoń też po karetkę.

– Tak jest, panie sierżancie – odparłam lżejszym tonem, aby nieco rozluźnić napiętą atmosferę.

– Grzeczna dziewczynka – odparł ze śmiechem. – Trzymaj się i do zobaczenia wkrótce.

Kiedy tylko zakończyłam połączenie, niezwłocznie wybrałam numer alarmowy i zgłosiłam całe zajście. Udało mi się to nawet zrobić bez zbędnej histerii, co w moim przypadku było nie lada osiągnięciem. Dyspozytorka była bardzo miła i zapewniła, że niebawem ktoś do nas dotrze. Wierzyłam jej na słowo, więc nie pozostawało nic innego, jak tylko cierpliwie czekać.

Zeszłam na dół, ale zamiast do salonu, skierowałam się najpierw do kuchni. Uznałam, że pani Krysi przyda się szklanka wody na orzeźwienie. Postanowiłam jednak zdać jej relację z tego, co udało mi się załatwić, aby się już dłużej nie zamartwiała.

– Sprawdziłam sypialnię i wygląda na to, że ten zbir nawet tam nie dotarł i wszystko jest na swoim miejscu – oznajmiłam, przelewając wodę z butelki do szklanki. – Zawiadomiłam też policję. Niestety mój przyjaciel nie może nam pomóc, ale zjawią się jacyś inni funkcjonariusze – dodałam, wychodząc z kuchni i idąc w stronę salonu. – Proszę, się więc już niczym nie przejmować. Nawet jeśli ten typek niczego pani nie ukradł, i tak należy mu się kara. I już ja dopilnuję, żeby on ją dostał!

Skierowałam się do kanapy, gdzie zostawiłam sąsiadkę przed kilkunastoma minutami. Nic mi nie odpowiedziała, co odrobinę mnie zaniepokoiło, ale uznałam, że może po prostu wciąż trzymały ją emocje i nie mogła wydobyć z siebie słowa.

Kiedy dotarłam na miejsce, staruszka znajdowała się w dokładnie takiej samej pozycji jak wcześniej. Jedyną różnicę stanowiło to, że miała zamknięte oczy. Czyżby zasnęła? Troszkę to dziwne, zważywszy na to, co niedawno przeżyła, ale starsi ludzie czasami zaskakująco reagują na stresujące sytuacje.

Szkoda mi ją było budzić, ale i tak musiałabym to zrobić, kiedy dotrze tutaj policja. Postanowiłam więc nie zwlekać i zawczasu przygotować ją na to, co jeszcze ją czeka. Wystarczy jej już niespodzianek na jeden dzień.

– Pani Krysiu? – zagadnęłam, kucając przy niej. – Przyniosłam pani wodę, a za niedługo przyjedzie policja i pewnie będą chcieli z panią rozmawiać.

Zero reakcji. No cóż, najwidoczniej ma kobitka mocny sen. W takim razie trzeba zastosować nieco bardziej radykalne środki.

– Pani Krysiu? – powtórzyłam, dotykając jej ramienia i lekko nią potrząsając. – Proszę się obudzić. Pani Krysiu?

Nadal nic. To bardzo dziwne. Musiała się zdrzemnąć zaledwie kilka minut temu i to raczej niemożliwe, aby znajdowała się w tej fazie snu, z której ciężko kogoś wyrwać. Nawoływanie i dotyk powinny być wystarczające, aby wydobyć ją z objęć Morfeusza.

Kiedy kolejne próby coraz to mocniejszego potrząsania nic nie dały, postanowiłam sprawdzić oddech. Z przestrachem stwierdziłam, że kompletnie go nie wyczuwam. W pierwszej chwili miałam nadzieję, że to po prostu coś nie tak z moim słuchem, ale kiedy przyłożyłam dwa palce do jej szyi, jak to robią na filmach, nie wyczułam żadnego pulsu.

O mój Boże, ona chyba nie żyje.

Nie żyje.

Pani Krysia nie żyje!

Krzyknęłam z przerażeniem tak głośno, że chyba słyszała mnie cała ulica, i odskoczyłam gwałtownie, przewracając się na podłogę, na której wciąż panował nieziemski bałagan. W pierwszym odruchu zasłoniłam usta dłonią, ale szybko przeniosłam ją na pierś, bo miałam problemy z nabieraniem powietrza do płuc.

Opanowanie oddechu zajęło mi chwilę, a kiedy już to zrobiłam, zaczęła pomału docierać do mnie powaga sytuacji. Kiedy rozstałam się z panią Krysią kilkanaście minut temu, była blada i przestraszona, ale w stu procentach żywa! A teraz? Chociaż wyglądała tak samo, z dużym prawdopodobieństwem była martwa!

Spokojnie, Zuza, tylko spokojnie. Weź kilka głębokich wdechów, zamknij oczy, spróbuj opanować nerwy. To się nie dzieje naprawdę. Niepotrzebnie histeryzujesz. Pani Krysia tylko śpi. To, że nie wyczuwasz tętna, o niczym nie świadczy. Nie jesteś lekarzem, nie znasz się, pewnie coś schrzaniłaś przy sprawdzaniu. Zaraz się obudzi i to wszystko okaże się tylko kolejnym koszmarem na jawie, który szybko się skończy.

Niestety kiedy otworzyłam oczy, nic się nie zmieniło. Pani Krysia nadal nie dawała żadnych oznak życia, a moja panika rosła w zastraszającym tempie. Zanim jednak dałam zupełnie ponieść się emocjom, zbliżyłam się do staruszki, aby jeszcze raz sprawdzić, czy nie doszło z mojej strony do jakiejś kuriozalnej pomyłki. Ponownie nachyliłam się nad kobietą, starając się nie myśleć, że mogłam właśnie dotykać nieboszczki, bo ta świadomość mogłaby mnie sparaliżować na amen.

Mimo zastosowania wszelakich metod, jakich uczyli mnie na kursie pierwszej pomocy, puls nadal pozostawał dla mnie niewyczuwalny. Pytanie brzmiało jednak, czy to dlatego, że go faktycznie nie było, czy to ja po prostu byłam kiepska w jego szukaniu. Bez względu na przyczynę, zapewne powinnam podjąć się resuscytacji, o której tłukli nam do głowy na wszystkich etapach edukacji, ale nawet na fantomie kiepsko mi to wychodziło, to co by dopiero było na żywym (martwym?) człowieku! Jak przez mgłę pamiętałam ostrzeżenia, że większa kara groziła za nieudzielenie pomocy niż udzielenie jej w niewłaściwy sposób, ale nie mogłam się przemóc. Poza tym z przykrością musiałam stwierdzić, że to chyba i tak nic by nie dało, bo niestety wydawało się, że pani Krysia już odeszła z tego świata. A nawet jeśli miała w sobie jeszcze jakieś resztki życia, to ja nie chciałam być tą, która ją ich pozbawi. Niech zrobią to specjaliści.

Ta myśl, przypomniała mi, co poradził mi Bartek. Pogotowie! Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? Głupia blondynka!

Zaczęłam wybierać odpowiedni numer, kiedy niespodziewanie rozległ się dzwonek do drzwi. Podskoczyłam jak oparzona, a telefon wypadł mi z ręki i z hukiem spadł na ziemię. Przemknęło mi przez myśl, że to ten złodziej wrócił, aby dokończyć dzieła, ale w porę dotarło do mnie, że przecież by nie dzwonił. To musiała być policja, którą wezwałam i o której kompletnie zapomniałam!

Zerwałam się z podłogi i pognałam do drzwi wejściowych. Otworzyłam je z rozmacham i ujrzałam w progu dwóch funkcjonariuszy w średnim wieku.

– Dzień dobry – przywitał się jeden z nich. – Było zgłoszenie wła...

– Szybko! – przerwałam mu w pół słowa. – Pani Krysia chyba nie żyje! – krzyknęłam i, nie czekając na ich reakcję, pobiegłam z powrotem do salonu.

Policjanci na szczęście nie dopytywali się, o co chodzi, tylko w szybkim krokiem podążyli za mną. Stanęłam nerwowo obok staruszki, mając nadzieję, że ci dwaj mężczyźni mieli więcej doświadczenia z prawdopodobnymi trupami i będą wiedzieli, co robić dalej.

Na widok nieruchomego ciała kobiety wymienili znaczące spojrzenia, po czym jeden z nich podszedł bliżej i, tak jak ja wcześniej, zaczął sprawdzać jej puls. Po kilkunastu sekundach pokręcił przecząco głową.

– Nie żyje – oznajmił, tym samym potwierdzając moje najgorsze przypuszczenia.

A więc to prawda! Pani Krysia nie żyje! Ten zbir ją wykończył! A ja nie byłam w stanie jej pomóc!

– Dobrze się pani czuje? – Z chwilowego amoku wyrwał mnie głos jednego z policjantów. – Dzwoniła pani po karetkę?

– Nie... nie zdążyłam – wydukałam, po czym obeszłam kanapę i opadłam na nią ciężko, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, czego byłam właśnie świadkiem.

Jakby z oddali docierał do mnie fakt, że któryś z mężczyzn zadzwonił na pogotowie. W tym momencie nic to już nie pomoże, ale najwyraźniej taka była procedura. Nie zamierzałam się mieszać, oni wiedzieli lepiej.

Przez kilka dobrych minut siedziałam sztywno na kanapie i wpatrywałam się tępo w ścianę naprzeciwko. Policjanci najwyraźniej widzieli moją reakcję na zaistniałą sytuację i dali mi chwilę na ochłoniecie i oswojenie się z tą tragiczną wiadomością, a sami w tym czasie rozglądali się po salonie, zapewne próbując ustalić, co właściwie miało tutaj miejsce.

Boże, dlaczego to się znowu dzieje? Dlaczego ja znowu musiałam znaleźć się w centrum jakiejś przestępczej afery? Kradzież i porwanie nie wystarczyły? Czy naprawdę musiał do tego dołączyć jeszcze zgon?

Och, biedna pani Krysia! Była taką kochaną osobą, a tymczasem jakiś bezmyślny rabuś przyprawił ją o śmierć! Dlaczego to ci dobrzy, niewinni ludzie muszą ginąć, podczas gdy ci okrutni i bezduszni stąpają sobie po tym świecie do woli?!

– To chyba pani telefon. – Z transu wyrwał mnie jeden z funkcjonariuszy, podając mi dzwoniącą komórkę, którą wcześniej upuściłam na podłogę.

Wzięłam od niego aparat i spostrzegłam, że na ekranie wyświetliło się imię Tyśki. No tak, byłyśmy umówione, a ja nie dotarłam na miejsce. Pewnie się zastanawia, gdzie się podziałam. Wiedziałam, że powinnam odebrać i zapewnić, że nic mi nie jest, ale nie byłam jeszcze gotowa na to, aby opowiadać o tym, co się właśnie wydarzyło. Odrzuciłam więc połączenie, po czym napisałam lakoniczny SMS, że wszystko ze mną w porządku, ale muszę odwołać nasze spotkanie, a następnie wyciszyłam telefon, aby mnie nie rozpraszał.

Kolejne pół godziny pamiętałam jak przez mgłę. Po około piętnastu minutach od zgłoszenia przybyło pogotowie. Lekarz potwierdził zgon, którego przyczyną był prawdopodobnie zawał serca. Kiedy ratownicy zajęli się tym, co się robi z ciałem nieboszczki, policjanci zabrali mnie do kuchni, aby im nie przeszkadzać i móc swobodnie porozmawiać. Nadal nie czułam się na siłach, aby przytaczać wydarzenia ostatniej godziny czy półtorej, ale widziałam, że wcześniej czy później i tak mnie to czeka. Chcąc nie chcąc, zostałam wplątana w kolejne przestępstwa i musiałam stawić temu czoła. A w sumie wolałam zeznawać jak najszybciej, póki pamiętałam jeszcze jak najwięcej szczegółów, które mogły się okazać niezbędne do złapania tego zbira, przez którego nie żyje moja sąsiadka.

– Dobrze, zacznijmy od początku – zaproponował jeden z policjantów, ten wyższy i chudszy. – Jak się pani nazywa?

– Zuzanna Wójcik – odparłam, przygotowując się na to, że skojarzą moje nazwisko i rzucą jakimś nieprzyjemnym żartem. Nic takiego jednak się nie stało. Ciekawe, czy nie wiedzieli kim byłam, czy ze względu na powagę sytuacji darowali sobie nieprofesjonalne przytyki.

– Proszę powiedzieć, co łączyło panią z denatką i co się tutaj właściwie stało.

Na dźwięk słowa „denatka" zrobiło mi się niedobrze, ale na szczęście udało mi się opanować mdłości i przejść do historii, której oczekiwali ode mnie policjanci.

Zaczęłam od tego, że jestem, a właściwe to byłam, sąsiadką pani Krysi i że znałam ją dość dobrze, bo moja rodzina często jej pomagała. Dodałam też kilka szczegółów dotyczących jej ciepłej osobowości i nie najlepszego zdrowia. Po tym ogólnopoglądowym wstępie, przeszłam do wydarzeń dnia dzisiejszego. Zrelacjonowałam wszystko ze szczegółami, starając się podawać orientacyjne przedziały czasowe, wiedząc, że i tak będą się o to dopytywać (to moje czwarte przesłuchanie, więc nabrałam już nieco wprawy). Dodałam też to, czego dowiedziałam się od pani Krysi, bo sama niestety nie była w stanie złożyć jakichkolwiek zeznań. Policjanci słuchali mnie uważnie, jeden z nich notował coś w swoim kajeciku. Starałam się nie okazywać zbytnio emocji i nie popaść w histerię, aby wzięli mnie na poważnie. Naprawdę chociaż raz chciałam wyjść na nieszczęsną dziewczynę, która przypadkiem natknęła się na miejsce zbrodni, a nie wariatkę, która z premedytacją narażała się na konflikty z prawem. Wydawało mi się, że szło mi w tej kwestii całkiem dobrze i że tym razem obejdzie się bez celi, kajdanek i przejażdżki radiowozem na komisariat, ale niestety panowie policjanci szybko wyprowadzili mnie z tego błędu.

– Dobrze, pani Zuzanno, zajmiemy się sprawą włamania, ale w tej chwili jest to kwestia drugorzędna – oznajmił jeden z funkcjonariuszy. – Chciałbym teraz jeszcze raz prześledzić rozwój wydarzeń w czasie. Według lekarza zgon pani Krystyny Olech nastąpił około czterdziestu minut przed tym, jak przybyli, a więc była to godzina mniej więcej dziesiąta pięćdziesiąt. Gdzie pani wtedy była?

Nieco zaskoczyło mnie to pytanie, więc chwilę zajęło mi zebranie myśli. Ale po chwili dotarło do mnie, że przecież to tragiczne zdarzenie musiało mieć miejsce, kiedy poszłam na górę. Dla potwierdzenia prawdziwości tego założenia, przypomniało mi się, że kiedy rozłączyłam się Bartkiem i zabrałam za wybieranie numeru na policję, zerknęłam na wyświetlającą się na telefonie godzinę. Była dokładnie dziesiąta pięćdziesiąt cztery.

– W sypialni na piętrze – odparłam z przekonaniem. – Pani Krysia twierdziła, że trzyma tam najcenniejsze rzeczy, więc poszłam sprawdzić, czy nic nie zginęło.

– Kiedy zeszła pani z powrotem na parter? – Dalej drążył policjant, a mnie zaczynało się robić gorąco ze zdenerwowania.

– Kilka minut później. Zajrzałam jeszcze do kuchni, aby przynieść pani Krysi szklankę wody.

– Czemu przebywała pani na górze tak długo, skoro podobno sypialnia była nietknięta?

Jasna cholera! Nie mogłam się przecież przyznać, że przez co najmniej pięć minut rozmawiałam z moim udawanym chłopakiem policjantem, prosząc go nieoficjalnie o pomoc. To na pewno by mnie pogrążyło. Musiałam więc coś zmyślić naprędce i modlić się, aby nie zorientowali się, że mam coś do ukrycia.

– Chwilę zajęło mi dokładne przejrzenie sypialni – odparłam, łżąc w żywe oczy, bo przecież ledwo rzuciłam na nią okiem. – A potem przystanęłam na półpiętrze, aby wezwać policję. Nie chciałam, aby pani Krysia to słyszała, bo wydawała się roztrzęsiona całym zajściem i nie chciałam jej dodatkowo stresować.

No, to już było bliższe prawdy, chociaż nie do końca się z nią pokrywało. Miałam jednak nadzieję, że takie wyjaśnienie im wystarczy i nie będą więcej mnie męczyć.

– A więc twierdzi pani, że sąsiadka była w nie najlepszym stanie, a mimo to zostawiła ją pani samą i następnie wcale nie spieszyła się z powrotem – podsumował surowym głosem policjant.

No dobra, może i nie wyglądało to najlepiej, ale ja przecież nie miałam żadnych nikczemnych zamiarów! To była starsza, schorowana kobieta, którą spotkało straszne nieszczęście i gdyby nie ja, to nie wiadomo, jak szybko ktoś by się zorientował, że w ogóle stała się jakaś tragedia.

– Przepraszam bardzo, co pan insynuuje? – postanowiłam walczyć o swoje dobre imię. – Że z premedytacją przyprawiłam ją o zawał? Przecież takich rzeczy nie da się zaplanować! Jeśli ktokolwiek ponosi odpowiedzialność za śmierć tej niewinnej kobiety, to ten złodziej, który ją napadł!

Naprawdę, czy do tej policji przyjmują samych głąbów?! Jak oni w ogóle mogli sugerować, że to wszystko moja wina? Przecież kiedy zostawiałam panią Krysię na dole, wydawało się, że nic jej nie dolega. Uznałam, że skoro przeżyła napaść, to nic jej nie grozi. Skąd mogłam wiedzieć, że nagle dostanie zawału? Nie byłam przecież jasnowidzem!

– Proszę się uspokoić – polecił mi funkcjonariusz. – Ja tylko próbuję ustalić, dlaczego pani Krystyna nie otrzymała należytej pomocy na czas, skoro pani była wtedy w pobliżu. Naprawdę nie słyszała pani jakiś krzyków czy innych dźwięków, które mogłyby sugerować, że sąsiadka potrzebuje pomocy?

– Nie, nie słyszałam – odparłam dobitnie. – A jak zeszłam na parter, początkowo myślałam, że zasnęła – uprzedziłam kolejne pytanie. – Kiedy zorientowałam się, że coś jest nie w porządku, i tak było już za późno!

– Mimo wszystko powinna była pani zawiadomić pogotowie – pouczył mnie policjant, przyglądając mi się z naganą w oczach.

Już miałam zaprotestować, zapewniając, że miałam taki zamiar, który udaremniło mi ich przybycie, ale w progu kuchni zjawił się jeden z ratowników medycznych.

– Skończyliśmy – oznajmił beznamiętnym głosem, jakby wcale przed chwilą nie zajmował się nieboszczykiem. – Zabieramy ciało do kostnicy. Trzeba by zawiadomić rodzinę.

– Zajmiemy się tym – zadeklarował policjant, zanim zdążyłam wtrącić, że pani Krysia nie miała żadnej bliskiej rodziny. – I my też powinniśmy się zbierać – zwrócił się do swojego kolegi. – A pani z nami – dodał, patrząc na mnie surowo.

– Ale dlaczego? – oburzyłam się. – Nie mam już nic więcej do dodania. Jeśli chcecie mnie targać ze sobą na komisariat, żeby wyciągnąć ze mnie więcej zeznań, to szkoda mojej i waszej fatygi.

Funkcjonariuszom zdecydowanie nie spodobało się to, co usłyszeli. Ja jednak nie miałam zamiaru się poddać. Wiedziałam już, co mnie czeka na posterunku, i naprawdę wolałabym uniknąć ciągnących się w nieskończoność procedur, które i tak nie pozwolą im na uzyskanie nowych informacji, a tylko zmarnują czas całej naszej trójce.

– Pojedzie pani z nami, ponieważ jest pani podejrzana o nieudzielenie właściwej pomocy i tym samym przyczynienie się do śmierci Krystyny Olech.

– To chyba jakiś żart! – krzyknęłam, zrywając się z krzesła. – Przecież ja nic nie zrobiłam!

– I właśnie dlatego jest pani zatrzymana – odparł policjant ze stoickim spokojem. – Zapraszam do radiowozu – dodał, wskazując na drzwi wyjściowe.

Ja chyba śnię! Przecież to nie mogło się dziać naprawdę! Nie po raz kolejny! Nie zasłużyłam sobie na to! Chciałam tylko pomóc! Czemu więc znowu ponosiłam odpowiedzialność za coś, co nie było moją winą?! To niesprawiedliwe!

Najwyraźniej tylko ja tak uważałam, bo nim się obejrzałam, na moich dłoniach po raz kolejny wylądowały kajdanki, a ja sama zostałam niemal siłą wepchnięta na tyle siedzenie policyjnego wozu.

Auto ruszyło z piskiem opon, a ja drugi raz tego dnia byłam bliska histerii. I coś czułam, że to jeszcze nie koniec.  

******************************************* 

Powoli zbliżamy się do końca tej historii. Następny za tydzień :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro