27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po moich dotychczasowych przygodach, które przytrafiły mi się w ciągu ostatnich trzech miesięcy, powinnam była przewidzieć, że tak się to wszystko skończy. Mimo to przez całą drogę na komisariat łudziłam się, że to kolejne nieporozumienie, które szybko zostanie wyjaśnione, a ja znów stanę się zupełnie wolnym człowiekiem. Tak się niestety nie stało. A ja nadal nie mogłam zrozumieć dlaczego.

Okej, ktoś umarł w mojej obecności, ale sam ten fakt nie stanowił dowodu, iż byłam jakkolwiek odpowiedzialna za tę tragedię. Przyczyna zgonu była naturalna! Co do tego nie było wątpliwości, a mimo to szanowni panowie policjanci postanowi uznać mnie za podejrzaną czynu, który nawet nie miał miejsca! I żadne tłumaczenia nie były w stanie przemówić im do rozsądku. Byli jeszcze mniej wyrozumiali niż Janicki, kiedy próbowałam ukraść mu auto, a myślałam, że to niemożliwe.

I tak oto znowu ślęczałam w celi. Tym razem sama, samiusieńka bez rozpaczającej Tyśki i wściekłej na nas dziewczyny, która pobiła się ze mną o sukienkę. Powiedzmy jednak, że to mogłam jakoś znieść, mimo że panująca wokół cisza była nieco upiorna. O wiele bardziej przerażało mnie to, że zarzuty, które chcieli mi postawić, nie dotyczyły czegoś tak błahego jak rękoczyny w sklepie odzieżowym. Doprowadzenie do śmierci niewinnej staruszki to zdecydowanie poważne oskarżenie i coś czułam, że nie puszczą mnie wolno na ładne oczy i histeryczną opowiastkę o życiowym pechu.

Do czego to doszło, że od domniemanej złodziejki, przez terrorystkę i porywaczkę dzieci, stałam się przypuszczalną morderczynią. To było tak absurdalne, że nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. Od dobrej godziny siedziałam na niewygodnej plastikowej ławeczce, wpatrując się w pustą ścianę przede mną i zastanawiając się, jak będzie wyglądało moje życie, kiedy już opuszczę zakład karny, do którego najwyraźniej chcą mnie wsadzić. Rozpaczanie i robienie z siebie wariatki nie miało w tej chwili najmniejszego sensu. Odesłaliby mnie jeszcze do psychiatryka. A z dwojga złego, to wolałam chyba więzienie. Tam przynajmniej nie szprycowaliby mnie tabletkami niewiadomego składu i pochodzenia.

Na myśl o lekarstwach przypomniała mi się biedna pani Krysia, która w związku ze swoimi licznymi chorobami (na szczęście nie psychicznymi, tylko czysto fizycznymi) przyjmowała ich całą górę. Nadal nie mogłam uwierzyć, że staruszki już nie było na tym świecie. Co prawda wszyscy, którzy ją znali, wiedzieli, że nie zostało jej za wiele czasu, ale usłyszeć od kogoś, że chorowita sąsiadka zmarła, a zobaczyć to na własne oczy i w dodatku być posądzoną o udział w tej śmierci, to jednak duża różnica. Już mogłam sobie wyobrazić, jak w końcu mnie stąd wypuszczą i wszyscy będą mnie wytykać palcem –„o to ta, która przyprawiła panią Krysię o zawał i nie udzieliła jej pomocy!". Tylko że to nie była moja wina! A przynajmniej niezupełnie.

Kiedy policjant jeszcze raz próbował ustalić, co robiłam przez tyle czasu, że nie zdążyłam zawiadomić pogotowia, naprawdę zaczęłam się czuć jak morderczyni. Może rzeczywiście gdybym zeszła wcześniej na parter albo nie zajrzała do kuchni, tylko od razu do salonu, albo szybciej zauważyła, że to nie jest zwyczajny sen, mogłabym ją jeszcze uratować. Ale tego „może" było zbyt wiele. Na swoją obronę mogłam dodać, że kiedy uświadomiłam sobie, co się wydarzyło, byłam w takim szoku, że nie myślałam jasno. W końcu był to mój pierwszy nieboszczyk w życiu, a ja nic nie poradzę na to, że traciłam rozsadek w tak stresujących sytuacjach. Czułam jednak, że tym wyznaniem tylko jeszcze bardziej się pogrążę i dostarczę policji kolejnych dowodów przeciwko mnie.

Widziałam, że nic więcej nie wskóram, więc postanowiłam mimo wszystko postarać się zachować spokój i dać się zamknąć w celi. Po cichu liczyłam na to, że sprawa rozwiąże się podobnie jak ta z bójką w sklepie – potrzymają mnie tu chwilę w ramach „nauczki", a potem tylko pogrożą palcem i wypuszczą. Z każdą kolejną minutą zaczęło jednak do mnie docierać, że tym razem zarzuty były o wiele bardziej poważne i chyba ich oddalenie nie będzie tak łatwe, jak mi się wydawało.

Za jakie grzechy, to znowu ja musiałam być poszkodowana? Dobra, największą poszkodowaną w całym tym zdarzeniu była pani Krysia – w końcu kosztowało ją to życie – ale, z całym szacunkiem dla denatki, jej teraz było już wszystko jedno. A mnie nie! Miałam przed sobą najlepsze lata życia i wolałabym ich jednak nie spędzać za kratkami. Chciałam skończyć studia, zacząć wymarzoną pracę jako tłumaczka książek, może w końcu znaleźć sobie jakiegoś faceta, wyjść za niego za mąż i mieć gromadkę dzieci. I chociaż trzy ostatnie pozycje z tej listy już od dawna wydawały się być niemal poza moim zasięgiem, to te dotyczące samorealizacji utrzymywały mnie w przekonaniu, że mogłam w tym moim marnym żywicie jednak coś osiągnąć. A teraz co? Wszystko przepadnie! I to przez jakiegoś kretyna-rabusia, któremu się zachciało okradać biedną staruszkę praktycznie bez grosza przy duszy!

Jaki ten świat jest niesprawiedliwy. Ja, przykładna obywatelka, która ma po prostu w życiu paskudnego pecha, lądowałam piąty raz na posterunku policji w ciągu jednych wakacji, a ten zbir pewnie będzie sobie chodził wolno po mieście i nikt nawet nie pofatyguje się, aby go odnaleźć i pociągnąć do odpowiedzialności za to, ile szkód narobił. Najchętniej sama bym go dopadła, bo nie miałam najmniejszej ochoty ponosić kary, na którą zasługiwał ktoś inny. Nie będę kozłem ofiarnym, koniec i kropka!

Czas płynął niemiłosiernie powoli, a mnie zaczynała dopadać coraz większa rozpacz. Z każdą dłużącą się minutą coraz bardziej docierały do mnie wydarzenia kilku minionych godzin. Jak mogłam żyć ze świadomością, że być może niechcący faktycznie przyczyniłam się do czyjejś śmierci? Dlaczego moje dobre intencje jak zwykle ściągnęły na mnie kłopoty i nieszczęścia? Czy naprawdę nie było na tym świecie gorszych ludzi, którym bardziej należały się takie tragiczne przeżycia? Już nie chodziło nawet o mnie – wiadomo, że swoje za uszami też miałam – ale pani Krysia? Czemu ta kobieta była winna? Zdecydowanie nie zasługiwała na taki los. Spokojnie mogła jeszcze cieszyć się życiem przez najbliższych kilka lat.

Nawet nie zauważyłam, kiedy po policzkach zaczęły mi płynąć łzy, które były jednoczesnym wyrazem złości, rozpaczy i bezsilności. Płakałam nad sobą, swoją dramatyczną sytuacją i oczywiście nad biedną sąsiadką, której odejście już zawsze będę miała na sumieniu. Nawet jeśli nie byłam jego bezpośrednią przyczyną.

Zaczęło mi się robić już sucho w gardle od płaczu, kiedy usłyszałam zgrzyt otwieranych drzwi prowadzących do pomieszczenia, w którym znajdowały się cele. To pewnie któryś z tych bezdusznych policjantów przyszedł mnie poinformować, że powinnam się zaprzyjaźnić z kratami, bo przyjdzie mi długo za nimi posiedzieć. Ale w sumie mało mnie to obchodziło, bo gorszej wiadomości na dzisiaj chyba już i tak nie mogłam usłyszeć.

– Zuzia? – Usłyszałam niespodziewanie dobrze znany mi, zatroskany głos, na dźwięk którego moje serce zaczęło bić dwa razy szybciej.

– Bartek? – wychrypiałam, ścierając szybko łzy z policzków, pamiętając, że Janicki nieraz powtarzał, iż nie umie sobie radzić z płaczącymi kobietami. Poza tym nie chciałam po raz kolejny wyjść na rozhisteryzowaną beksę, tylko silną kobietę, która dzielnie zniesie wszystko, nawet niesłuszne oskarżenie o morderstwo.

Nim się obejrzałam, Bartek znalazł się przy mojej celi. Przez moment liczyłam na to, że miał ze sobą klucz i będę mogła opuścić to hańbiące pomieszczenie, ale niestety nie nastąpiło żadne wielkie otwarcie oddzielających nas drzwi. Jak widać, tym razem nawet mój „chłopak" nie był mi w stanie pomóc. A skoro tak, to musiałam być w naprawdę niezłych tarapatach. Mimo to poderwałam się z niewygodnej ławeczki i podbiegłam do krat, aby być jak najbliżej niego. W tej chwili potrzebowałam czyjejś obecności, która podniosłaby mnie na duchu.

– O Boże, tak się o ciebie martwiłem – powiedział, przekładając rękę między prętami i przykładając ją do mojego nadal wilgotnego policzka. – Nic ci nie jest?

Nigdy dotąd nie słyszałam takiej troski i przejęcia w jego głosie. W oczach dostrzegłam powoli zanikający niepokój, który ustępował wyraźniej uldze. Najwidoczniej naprawdę się o mnie martwił. Co prawda przypuszczałam, że może się przejąć, jeśli nie zastanie mnie na miejscu przestępstwa, gdzie mieliśmy się spotkać, ale nie sądziłam, że tak bardzo poruszy go moje zniknięcie. Chyba rzeczywiście zależało mu na mnie, tak jak twierdził przez ostatnie kilka tygodni.

Pokręciłam przecząco głową w odpowiedzi na zadane mi pytanie, chociaż nie byłam do końca przekonana, czy faktycznie wszystko ze mną w porządku. W aspekcie fizycznym nic mi oczywiście nie dolegało, ale z psychiką już nie było tak kolorowo. No ale chyba nie było się co dziwić. Kto normalny nie przejąłby się faktem, że prawdopodobnie nieświadomie stał się zabójcą?

– Och, to dobrze – odparł na moje nieme zaprzeczenie. – Nawet nie wiesz, jak się wystraszyłam, kiedy podjechałem pod adres, który mi podałaś i nikogo tam nie zastałem. Jakiś sąsiad powiedział mi, że jakiś czas temu wywozili stamtąd zwłoki i to zaniepokoiło mnie nie na żarty. Na szczęście ktoś inny twierdził, że to na pewno nie byłaś ty, bo widział, jak policjanci zapakowali cię do radiowozu – dodał takim tonem, jakby zamknięcie w celi było jakąś nagrodą.

– Wielkie dzięki – jęknęłam lekko poirytowana. – Nie sądziłam, że życzysz mi powrotu za kratki.

– Oczywiście, że nie – sprostował szybko. – Ale mimo wszystko wolę, żeby cię aresztowano, niż żebyś była martwa.

Niezupełnie było to coś, co chciałoby się usłyszeć od swojego ukochanego, ale to zapewnienie zabrzmiało tak czule i szczerze, że aż prawie zgięły się pode mną kolana. Jeśli do tej pory miałam jakiekolwiek wątpliwości, co do tego, czy Bartkowi rzeczywiście na mnie zleżało, to właśnie się one rozwiały. Tylko dlaczego, aby to zrozumieć, musiałam znów zostać o coś oskarżona? Nie wystarczyłoby coś bardziej pospolitego jak załatwienie biletu na koncert lubionego zespołu czy propozycja wyjazdu do Hiszpanii, o którym zawsze marzyłam?

– A ja nie wolałabym ani jednego, ani drugiego – mruknęłam sfrustrowana.

– Wiem i postaram się cię stąd wyciągnąć – zapewnił gorliwie Janicki. – Ale najpierw opowiedz mi dokładnie, co się tam stało.

Nie miałam ochoty znów do tego wracać, ale wiedziałam, że jeśli chciałam wyjść na wolność jeszcze tego dnia, to musiałam po raz kolejny przebrnąć przez te traumatyczne przeżycia. Przystąpiłam więc do relacji, którą już przytaczałam dzisiaj co najmniej dwukrotnie – najpierw w kuchni pani Krysi, a następnie już w sali przesłuchań na komisariacie. Wtedy jednak trzymał mnie jeszcze szok i związana z tym adrenalina, więc nawet jeśli mówiłam nieco nerwowo, pozostałe emocje udało mi się zachować na wodzy. Tym razem tama jednak pękła. I chociaż po raz pierwszy udało mi się uraczyć Bartka historią aresztowania bez zbędnych osobistych wtrąceń, to niestety potoku łez nie byłam w stanie powstrzymać. Najwyraźniej przed kilkunastoma minutami nie zużyłam całego mojego łzowego asortymentu, który teraz swobodnie spływał sobie po mojej twarzy.

– Ale ja nie jestem żadną morderczynią! – zakończyłam swój wywód krzykiem pełnym żałości i frustracji.

– Oczywiście, że nie jesteś – zapewnił mnie Bartek, który jak na faceta nie radzącego sobie z zapłakanymi kobietami, dzielnie ścierał kciukiem kolejne łzy pojawiające się na moich policzkach. – To jakieś totalne nieporozumienie. I to nawet większe niż z kradzieżą mojej corsy – dodał lżejszym tonem, jakby chcąc dodać mi otuchy i chociaż odrobinę poprawić mi humor.

Na niewiele się to zdało, ale naprawdę doceniałam jego starania. Właściwie wzruszał mnie już sam fakt, że przyszedł do mnie i postanowił pomóc, chociaż wcale tego od niego nie oczekiwałam. To pokazywało, jak zmieniła się nasza relacja na przestrzeni naszej znajomości. Najpierw sam chciał mnie wpakować do celi, potem po litanii błagań pomógł mi się z niej uwolnić, a teraz bezgranicznie wierzył w moją niewinność i sam przybył mi z odsieczą. Czy to o czymś nie świadczyło? Czy na tej podstawie mogłam stwierdzić, że stałam się dla niego kimś naprawdę ważnym?

– No, już się nie martw – pocieszał mnie, kiedy wstrząsnął mną kolejny atak szlochu. – Zaraz coś na to poradzimy.

– A co jeśli ja faktycznie ją zabiłam? – załkałam histerycznie. – Przecież mogłam wcześniej do niej zejść i wezwać pogotowie. Albo w ogóle jej nie zostawiać!

Tak to znowu ten moment, w którym dopadały mnie wszystkie najgorsze myśli i brały górę nad zdrowym rozsądkiem. Chciałam wierzyć w to, że cała ta tragedia to niefortunny zbieg okoliczności (których przecież pełno w moim życiu) i nie było w tym żadnej mojej winy i że nawet jeśli byłabym cały czas przy pani Krysi, to być może i tak nie udałoby się jej uratować. Jednak pewien złośliwy głosik w mojej głowie uporczywie twierdził, że gdybym tylko odpowiednio zareagowała na powagę sytuacji i szybko zabrała się do działania, może nie wylądowałabym tu, gdzie się obecnie znajdowałam. I w ostatecznym rozrachunku zaczęło mnie to wszystko przerastać, a przejawem tego była moja dobrze już wszystkim znana histeria. I mimo to, że popadałam w nią tak często, to kompletnie nie wiedziałam, jak sobie z nią radzić. Ale Bartek najwyraźniej tak.

– Zuzia, spójrz na mnie – zarządził, po czym podniósł moją zapłakaną twarz tak, aby mógł mi patrzeć prosto w oczy. – To nie jest twoja wina, rozumiesz? Chciałaś tylko pomóc tej kobiecie i nie zrobiłaś jej celowo żadnej krzywdy. Nie mam pojęcia, na jakiej podstawie się tu znalazłaś, ale zrobię wszystko, aby cię stąd wydostać. A ty się już niczym nie martw, dobrze? Pamiętaj tylko, że nie zrobiłaś absolutnie nic złego.

Nie wiedziałam, czy to same słowa, czy przekonanie w oczach Bartka, sprawiło, że naprawdę zaczęłam w to wierzyć, a te wszystkie czarne myśli zniknęły jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. Nie oznaczało to, że histeria odeszła bezpowrotnie, ale zmniejszyła się jej skala i zdecydowanie łatwiej będzie mi się z nią uporać.

– Już lepiej? – spytał po chwili Janicki, kiedy moje oczy skończyły już produkcję łez, ale za to zaczęłam pociągać nosem i pokiwałam twierdząco głową. – Dobrze, zostanę z tobą jeszcze chwilę, zanim zupełnie się uspokoisz, a potem pójdę porozmawiać z tymi idiotami, którzy cię tu wpakowali, okej? – dodał, podając mi paczkę chusteczek higienicznych, które przyjęłam z wdzięcznością, bo oczywiście skonfiskowano mi torebkę z całą jej zawartością.

– Dobrze – potwierdziłam, kiedy już doprowadziłam się do względnego porządku. – Tylko obiecaj mi, że nie zrobisz niczego, co mogłoby ściągnąć na ciebie kłopoty – poprosiłam. – Nie chcę, żeby cię przeze mnie zwolnili. I tak masz już przez mnie wystarczająco dużo problemów.

To była szczera prawda. Policjanci, którzy mnie aresztowali, byli wyraźnie od niego starsi, a co za tym idzie, pewnie też wyżsi stopniem i bałam się, że jeśli Bartek się im postawi, może mieć przez to jakieś nieprzyjemności. A ja naprawdę nie chciałam być powodem jakichkolwiek trudności, które mogłyby go dotknąć. Wystarczyło już, że miałam swój udział w nieszczęściu pani Krysi i nie chciałam dokładać nikomu żadnych dodatkowych komplikacji. A już zwłaszcza Bartkowi.

– Skarbie, nie jesteś dla mnie żadnym problemem. – Po raz kolejny tego dnia starał się mnie podnieść na duchu. – Znalazłaś się tu niesłusznie i mam zamiar to udowodnić. Nie pozwolę, żeby przetrzymywali cię tutaj wbrew przepisom.

Przygryzłam nerwowo dolną wargę, zastanawiając się, jak przekonać Janickiego, aby nie nadstawiał za mnie swojego karku, jeśli groziłoby mu to nieprzyjemnymi konsekwencjami. Wiedziałam, że był człowiekiem honorowym i skoro powiedział, że zrobi co w jego mocy, abym opuściła tę celę, to tak właśnie postąpi. Nie byłam jednak pewna, czy powinien aż tak bardzo dla mnie ryzykować. W końcu nie byłam nikim szczególnym, tylko jego udawaną dziewczyną.

– Ale jeśli coś pójdzie nie tak, odpuść – zarządziłam. – Nie jestem warta twojego poświęcenia – dodałam nieco ciszej, spuszczając głowę.

W związku z tym nie widziałam jego reakcji na moje słowa, ale za to usłyszałam głębokie westchnienie. Ale nie to z kategorii „o nie, znowu to samo" czy „czemu ja muszę się użerać z tą głupią blondynką?", tylko raczej „czemu tak nisko siebie oceniasz, skoro cały czas ci powtarzam, że nie masz ku temu powodów?". Okej, może i czasami zbytnio się nad sobą użalałam, ale tym razem to było coś zupełnie innego. Nie mogłam dopuścić do tego, aby ktoś inny, dość mi bliski, obrywał za moje czynny. Czy też w tym wypadku domniemane zaniechanie.

– Zuzia, nigdy więcej tak nie mów – zganił mnie. – I pozwól, że sam ocenię, czy jesteś warta mojego poświęcenia. A zapewniam cię, że w moim mniemaniu zdecydowanie jesteś.

Niepewnie podniosłam wzrok i napotkałam jego ciepły uśmiech oraz oczy pełne troski. Boże, jak ja kochałam ten widok. Niby zdawałam sobie z tego sprawę już od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz trafiło to do mnie tak w pełni. Sposób, w jaki na mnie patrzał i jak zawzięcie chciał mnie bronić przed niesprawiedliwością tego świata, sprawiał, że to uczucie, którym go darzyłam stało się jeszcze głębsze. I teraz już wiedziałam, że strzała amora trafiła mnie na dobre, a wyplątanie się z tego naszego „związku" będzie o wiele trudniejsze i bardziej bolesne, niż zakładałam na samym początku.

Przez moment zakiełkowała we mnie myśl, że może Bartek mimo wszystko darzy mnie podobnymi uczuciami jak ja jego. Albo chociaż odwzajemnia jakiś ich ułamek. W końcu jego zachowanie w ostatnich kilku tygodniach, a zwłaszcza dzisiejsze, mogło coś takiego sugerować. Chyba nie każdy dobrowolnie narażałby swoją karierę zawodową dla dziewczyny, która nic dla niego nie znaczyła? Co prawda ustaliliśmy jakiś czas temu, że jesteśmy przyjaciółm,i i wierzyłam, że w imię przyjaźni Janicki byłby gotowy na takie poświecenie, ale w głębi duszy chciałam wierzyć w to, że to jednak coś więcej.

Męczyło mnie jednak już to życie oparte na domysłach, a nie stuprocentowej pewności. Dlatego też obiecałam sobie, że jak wyjdę dzisiaj z tej celi cała i zdrowa, to przyznam się Bartkowi do swoich uczuć. Skoro on zamierzał podjąć dla mnie ryzyko, to ja także postawię wszystko na jedną kartę. A co będzie później, to się okaże. Albo z fazy udawanego związku przejdziemy do fazy prawdziwego, albo zakończę tę całą farsę i ucieknę, gdzie pieprz rośnie, żeby w spokoju leczyć swoje złamane serce.

– Zuza, muszę ci coś powiedzieć. – Z zamyślenia wyrwał mnie jego łagodny, melodyjny głos, którego mogłabym słuchać bez przerwy. – Zdaję sobie sprawę, że to nie najlepszy moment na takie wyznania, ale dzisiejsze wydarzenia coś mi uświadomiły. Wiem, że nasz układ miał się skończyć, kiedy któreś z nas pozna kogoś innego i się zakocha, ale...

Nie było mi dane dowiedzieć się, jak dalej brzmiało jego wyznanie, bo z hukiem otworzyły się drzwi do pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy, i ktoś wrzasnął z progu:

– Janicki! Won mi stąd i to już! Miało być dziesięć minut, a zrobiło się prawie pół godziny! Dobrze wiesz, że w ogóle nie powinno cię tu być!

A więc już nagiął zasady, przychodząc do mnie. Super. Jak nic będzie miał kłopoty.

– Dobrze, już idę – odkrzyknął Bartek. – Dosłownie pół minutki.

– Żadna nawet ćwierć! Szef chce cię widzieć! Już!

Westchnął ciężko, po czym spojrzał w moje oczy, które zapewne wpatrywały się w niego z wyczekiwaniem na to, co miał mi zamiar powiedzieć. Niestety nie usłyszałam niczego, co mogłoby wprawić mnie w stan euforii lub kolejny tego dnia atak rozpaczy. Jedyne, co czułam, to frustracja.

– Muszę już iść – szepnął, zapewne po to, aby nie usłyszał go drugi policjant, który nadal stał w progu. – Ale wrócimy do tej rozmowy, jak już cię stąd wyciągnę – dodał, po czym, tak jak już miał w zwyczaju, założył mi za ucho kosmyk włosów, a następnie poganiany przez współpracownika ruszył w stronę wyjścia.

Wpatrywałam się w jego oddalającą się sylwetkę z bólem serca. I to nie tylko dlatego, że przerwano nam w tak kluczowym dla naszych dalszych stosunków momencie. Głównie ubolewałam nad tym, że pozbawiono mnie jego obecności, która wpływała na mnie niezwykle kojąco. Nie musiał nawet nic mówić czy mnie pocieszać. Wystarczyło, że był obok, i to już samo w sobie sprawiało, że wszystko, co mi się przytrafiło, stawało się jakoś mniej dotkliwe. Miałam poczucie, że z Bartkiem u swojego boku przetrwam wszystkie burze, które życie postanowi jeszcze na mnie nasłać.

Kiedy znów zostałam sama pośród czterech, pustych ścian, po raz kolejny dopadł mnie natłok myśli. Tym razem dotyczył on jednak tego, co Janicki chciał mi zakomunikować, a nie zdążył. Odtworzyłam w pamięci słowa, które padły, i próbowałam je jakoś racjonalnie zinterpretować. Co prawda nie było w nich żadnych konkretów, ale mając za przyjaciółkę studentkę psychologii, wiedziałam, że czasami nawet pojedyncze wyrazy, na które z reguły nie zwraca się uwagi, mogły mieć kolosalne znaczenie. Dlatego też dla zabicia czasu (i udręczenia samej siebie), rozpoczęłam skrupulatną analizę tego, co usłyszałam.

Postanowiłam pominąć ten fragment, w którym oznajmił, że chce mi coś powiedzieć. Nie było w nim nic odkrywczego, chociaż sposób, w jaki wymówił te słowa, mogły sugerować, że to coś naprawdę poważnego, co wywołuje u niego lekki stres. Spostrzeżenie to potwierdziło się w jego kolejnym zdaniu – „Dzisiejsze wydarzenia coś mi uświadomiły". Patrząc po tym, że główną atrakcją dnia dzisiejszego było moje (kolejne) aresztowanie, wnioski do jakich pozwoliło mu to dojść, zapewne nie były zbyt przychylne dla mojej osoby. Pewnie w końcu dotarło do niego, jakim wielkim życiowym pechowcem byłam i że trzeba uciekać ode mnie jak najdalej, póki był jeszcze na to czas, bo w innym razie nasza znajomość naprawdę może się dla niego skończyć tragicznie. Aż dziwne, że wytrzymał ze mną tak długo. Najwyraźniej potrzeba było oskarżenia o morderstwo, aby wreszcie zrozumiał, że jego życie będzie łatwiejsze beze mnie. I to dlatego dodał to zdanie, którego niestety nie zdążył dokończyć –„Wiem, że nasz układ miał się skończyć, kiedy któreś z nas pozna kogoś innego i się zakocha, ale...". Jak dla mnie te słowa mogły oznaczać tylko jedno – zamierzał zmienić warunki naszej umowy i już w tej chwili zakończyć ten nasz „związek", który nigdy nie miał prawa bytu jako prawdziwy. Nie mogłam mu mieć tego za złe. Na jego miejscu też nie chciałabym, aby ludzie myśleli, że umawiam się z kryminalistą. W dodatku, co by sobie pomyśleli Janiccy, kiedy okazałoby się, że ich przykładny syn policjant ma dziewczynę przestępczynię? To byłaby istna katastrofa, na którą w żadnym razie nie chciałam narażać Bartka. Wystarczyło już, że z mojego powodu narobił sobie problemów w pracy. Angażowanie w to wszystko rodziny nie było konieczne i naprawdę chciałam tego uniknąć.

I dlatego postanowiłam, że jak tylko mnie stąd wypuszczą, to ja pierwsza z nim „zerwę". Miałam nadzieję, że w ten sposób ułatwię mu całą tę sprawę. W końcu sam dodał, że „to nie najlepszy moment na takie wyznania", więc pewnie jednak troszkę mu na mnie zależało i nie chciał mnie dobijać po i tak już pełnym emocjonalnych zawirowań dniu. Wiedziałam, że w gruncie rzeczy Bartek miał dobre serce i trudno będzie mu powiedzieć mi wprost, że nie powinniśmy się więcej spotykać, bo jestem głupią blondynką z tendencją do pakowania się w kłopoty, która tylko utrudnia mu życie i niszczy wizerunek przykładnego policjanta. Może nawet już znalazł sobie kogoś na moje miejsce, kto będzie godnie trwał przy jego boku i nie narobi mu wstydu przy każdej nadarzającej się okazji. Może to był kolejny powód, dla którego w końcu postanowił zakończyć tę farsę. Dlatego wezmę to na siebie. Jemu ulży, że nie musi mi sprawiać dodatkowej przykrości, ja uniknę upokorzenia w postaci dostania kosza zaraz po wyjściu z celi. Oboje będziemy zadowoleni z takiego rozwiązania sprawy, każde pójdzie w swoją stronę i więcej się nie spotkamy. No chyba że znowu trafię na komisariat w związku z jakimś przestępstwem, co wcale nie było takie mało prawdopodobne.

Wiedziałam, że to jedyna słuszna decyzja, ale nie mogłam się z nią do końca pogodzić. Co prawda od samego początku byłam przygotowana na to, że ten moment kiedyś nastąpi, ale w ostatnim czasie było nam ze sobą tak dobrze, że zapomniałam, iż to wszystko miało być tylko na chwilę. Paradoksalnie zaczęło się między nami naprawdę dobrze układać i straciłam gdzieś swoją czujność. Dałam się ponieść emocjom i rodzącemu się we mnie uczuciu, równocześnie odpychając od siebie wizję nieuchronnego rozstania. I dlatego teraz to, co musiałam zrobić, bolało mnie jeszcze bardziej.

I nie chodziło tu tylko o utratę Bartka, co do którego już miałam pewność, że się w nim zakochałam, ale także całej reszty klanu Janickich. Ja naprawdę, początkowo wbrew sobie, pokochałam tych ludzi, którzy przyjęli mnie do swojego grona z otwartymi ramionami już wtedy, gdy znali mnie zaledwie od kilku godzin. Jak więc mogłam teraz o nich tak po prostu zapomnieć? O ich życzliwości, otwartości i poczuciu humoru. Nie zdarzyło mi się nawet marzyć, że mogłabym w przyszłości należeć do tak wspaniałej rodziny. I do tej właśnie niestety nigdy nie będę. Musiałam się z tym pogodzić i jakoś żyć dalej. Miałam tylko nadzieję, że Janiccy nie znienawidzą mnie za to, że tak perfidnie ich okłamywałam, bo moja sympatia do nich była w pełni szczera i bezinteresowna.

Minęło może z pół godziny od momentu, kiedy znów zostałam sama, gdy drzwi do pomieszczenia, w którym mnie przetrzymywano znów się otworzyły. Sądziłam, że to Bartek, więc wzięłam głęboki wdech, aby przygotować się na czekającą mnie niełatwą rozmowę, ale na moje szczęście (lub też nieszczęście – zależy, jak na to spojrzeć), ukazała mi się sylwetka jednego z policjantów, który mnie aresztował. Jego mina nie wyrażała żadnych emocji, więc nie chciałam sobie robić nadziei na to, że znów stanę się wolnym człowiekiem. Może przyszedł mi zakomunikować, że uznali mnie za naprawdę groźną przestępczynię i postanowili umieścić w zamknięciu już na zawsze. Właściwie dzisiaj już nic mnie chyba nie zszokuje.

Ku mojemu zaskoczeniu funkcjonariusz bez słowa podszedł do oddzielających nas krat i włożył klucz do zamka, po czym otworzył szeroko drzwi i wyraźnie czekał na to, aż łaskawie postanowię opuścić celę. Przez kilka pierwszych sekund byłam w takim szoku, że nie ruszyłam się z miejsca. Serio? Robią mi przesłuchanie z piekła rodem, wpędzają w poczucie winy, oskarżają o spowodowanie śmierci, zamykają za kratkami, a potem tak po prostu wypuszczają? Nie żebym się skarżyła na to ostatnie, ale co to za policję mamy w tym kraju? Sami nie wiedzą, czego chcą!

– Wychodzisz, czy marzy ci się noc na tej niewygodnej ławeczce? – zapytał poirytowany policjant, kiedy nadal nie ruszyłam w stronę wyjścia. – Szybka decyzja, nie mam całego dnia.

Popędzona tą uwagą, czym prędzej wybiegłam z celi. Naprawdę nie miałam zamiaru się przekonywać, czy spanie na tym kawałku plastiku było tak samo niekomfortowe jak siedzenie na nim.

– I co teraz ze mną będzie? – spytałam niepewnie, nie chcąc niepotrzebnie narobić sobie kolejnych kłopotów.

– Nic. Możesz wracać do domu – oznajmił, po czym skierował się do wyjścia z pomieszczenia.

Nie pozostało mi nic innego, jak pójść w jego ślady.

Nie bardzo wiedziałam, jak to wszystko zinterpretować, ale wyglądało na to, że znów byłam w pełni wolnym człowiekiem. Potwierdziło się to w chwili, kiedy policjant kazał mi zatrzymać się przed okienkiem, gdzie oddali mi wcześniej zarekwirowane rzeczy, czyli torebkę z całą jej zawartością. Poczekał aż sprawdzę, czy aby na pewno wszystko mi zwrócono, i podpiszę stosowne papiery. Na odchodnym mruknął coś pod nosem, co zabrzmiało jak:

– Gdyby wszyscy policjanci zakochiwali się w takich nieodpowiedzialnych kobietach i ich tak bronili, to więzienia świeciłby pustkami.

Byłam tak zdezorientowana tą uwagą, że po raz kolejny tego dnia dostałam totalnej zawiechy. Czy to oznaczało, że Bartek dotrzymał słowa i to dzięki niemu ostatecznie nie postawiono mi żadnych zarzutów? Ale w takim razie dlaczego nie widziałam go nigdzie w pobliżu? Czyżby miał jakieś problemy w związku z tym, że mi pomógł? Może właśnie wysłuchiwał reprymendy od swojego przełożonego za wtrącanie się w sprawy, które go nie dotyczyły? A co jeśli go zawieszą? Albo, nie daj Bóg, zwolnią i zakażą pracy w zawodzie? To wszystko byłaby moja wina!

Dobrze, Zuza, uspokój się. Nie histeryzuj, dopóki nie dowiesz się niczego na sto procent. Nie rób znowu z siebie przedstawienia na samym środku komisariatu. Nie zaprzepaść szansy, którą ci dali, puszczając cię wolno. Przecież nie chcesz po raz kolejny wylądować w celi.

Właśnie zastanawiałam się, czy byłoby stosownym zaczepić jakiegoś mijającego mnie funkcjonariusza i zapytać o to, gdzie mogłam znaleźć sierżanta Janickiego, kiedy jego osoba pojawiła się na horyzoncie. Już z daleka widziałam, że miał nietęgą minę. Cholera! Na bank stało się coś złego. I na pewno miało to związek ze mną! Dlaczego ja musiałam ściągać taki pech nie tylko na siebie, ale także na otaczających mnie ludzi, na których naprawdę mi zależało?

Kiedy Bartek mnie zauważył, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wydawał się szczery, ale miałam poważne podstawy do tego, aby zakładać, że był on jednak wymuszony. Przez te ostatnie kilka tygodni tak wyrobiliśmy się w udawaniu i robieniu dobrej miny do złej gry, że w kwestii zachowania Janickiego niczego nie mogłam być pewna. Równie dobrze mógł właśnie w tej chwili przeklinać mnie w duchu i zastanawiać się, jak bezboleśnie usunąć mnie ze swojego życia. A ten uśmiech to tylko przykrywka, która miała oszczędzić mi nieuchronnego rozczarowania już na samym początku rozmowy.

– Och, jak dobrze, że już cię wypuścili – oznajmił, zanim zdążyłam chociażby otworzyć usta, po czym zamknął mnie w żelaznym uścisku. – Naprawdę cieszę się, że nic ci nie jest – szepnął mi prosto do ucha.

Ten pokaz czułości niczego mi nie ułatwiał. Znalezienie się w ramionach Bartka sprawiło, że nie miałam najmniejszej ochoty się z nich uwalniać. Wiedziałam jednak, że zaraz będzie musiało to nastąpić. Póki co chciałam jednak czerpać z tego jak najwięcej przyjemności, traktując ten uścisk jako pewnego rodzaju pożegnanie, które za moment miało nastąpić.

Dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo będzie mi tego brakowało. Znaliśmy się zaledwie trzy miesiące, przez połowę tego czasu się nie zanosiliśmy, a mimo to byłam w stanie na tyle mocno zakochać się w tym chłopaku, iż wiedziałam, że to rozstanie będzie mnie wiele kosztowało. Życie czasami naprawdę potrafi być przewrotne. Kto na początku tej historii pomyślałby, że będę rozpaczać po facecie, który śmiał mnie aresztować? Ja na pewno nie.

– Słyszałam, że się za mną wstawiłeś – odparłam, kiedy nieco rozluźnił uścisk i mogłam spojrzeć mu w oczy. – Bardzo ci za to dziękuję i mam nadzieję, że cię przeze mnie nie zwolnili.

– Nic z tych rzeczy – zapewnił mnie gorliwie. – Wezwali mnie w kwestii sprawy, którą zajmowałem się rano, i dlatego nie mogłem przyjechać do twojej sąsiadki. Ale teraz to jest zupełnie nieistotne. Skoro jesteś wolna, to odwiozę cię do domu – zaproponował, wyswobadzając mnie ze swoich ramion, po czym chwycił za rękę. – Wystarczy już tych wrażeń na dzisiaj. Powinnaś odpocząć.

Jego troska naprawdę mnie urzekła. Najwyraźniej ostatecznie uznał, że odłoży tę czekającą nas rozmowę na nieco później, aby dać mi chwilę na ochłonięcie i pozbieranie się po dzisiejszym emocjonalnym rollercosterze. Ja jednak chciałam mieć to jak najszybciej za sobą. To jak z oderwaniem plastra z paskudnej rany. Im szybciej się to zrobi, bym mniejszy ból. Z zerwaniami jest podobnie. Lepiej wyłożyć kawę na ławę i skrócić sobie cierpienie, które przy rozwlekaniu całej sprawy, byłoby o wiele dotkliwsze.

– To chyba nie jest najlepszy pomysł – mruknęłam, a na twarzy Janickiego pojawiła się konsternacja. – Wrócę autobusem albo zadzwonię po Tyśkę – dodałam, aby zyskać jeszcze kilka sekund przed tym, aż przejdę do tego, do czego zmierzała ta rozmowa.

– Hej, co się stało? – spytał zaniepokojony. – Przecież wszystko dobrze się skończyło. To znaczy, nie dla twojej sąsiadki, ale to naprawdę nie była twoja wina i nie powinnaś się tym zadręczać.

Szczerze mówiąc, nadal miałam co do tego pewne wątpliwości, ale nie to w tej chwili było najważniejsze. Musiałam zebrać się w sobie i w końcu powiedzieć to, co powiedzieć należało. Dłuższe tego przeciąganie nie miało już sensu. Nikomu nie wyszłoby to na dobre.

– Tak właściwie – zaczęłam niepewnie, szukając odpowiednich słów – uważam, że nie powinniśmy się już więcej spotykać – dodałam szybko, zanim zaczęłabym się plątać i dukać jakieś trzy po trzy.

Wyraz twarzy Bartka jednoznacznie wskazywał na to, że nie rozumiał, skąd w ogóle przyszło mi to do głowy. Czy naprawdę będę musiała tłumaczyć się mu z tej decyzji? Przecież sam jeszcze jakąś godzinę temu miał zamiar zasugerować to samo. Czemu więc był teraz tak zaskoczony moją sugestią?

– Ale dlaczego chcesz zerwać naszą znajomość? – spytał naprawdę zdezorientowany. – Wydawało mi się, że świetnie się dogadujemy – dodał jakby na „obronę" naszych relacji. – Poznałaś kogoś, tak? – spytał po chwili z wyraźną nutką rozczarowania w głosie.

Najprościej byłoby skłamać i powiedzieć, że rzeczywiście umawiam się z kimś innym. Nie potrafiłam jednak tego zrobić. Wspólnie tkwiliśmy już w nieprawdzie i nie chciałam dokładać do tego nowych kłamstw. Poza tym jedna dziewczyna już rzuciła go dla innego. Nie chciałam być kolejną.

– Nie, to nie o to chodzi – mruknęłam, wciąż szukając najodpowiedniejszych słów na wyjaśnienie swojej decyzji.

– No to o co? – dopytywał zatroskany, kładąc mi dłoń na policzku.

I w tej chwili coś we mnie pękło. Czy to naprawdę nie było oczywiste?

– Bartek, czy ty nie widzisz tego, że ciągle ściągam na ciebie kłopoty? – odparłam znacznie głośniej, niż by wypadało, czym na pewno ściągnęłam na nas uwagę krążących nieopodal policjantów. – Jestem urodzonym pechowcem, który czegokolwiek się dotknie, zaraz stwarza milion problemów. Ale mój pech to moja sprawa i nie chcę, aby wpływało to na ciebie i twoją rodzinę. Przecież oni kiedyś w końcu się dowiedzą, jaka jestem naprawdę, że co chwila ląduję na komisariacie za kolejne przestępstwa. Że nie jestem przykładną dziewczyną z dobrego domu, za jaką mnie mają, tylko blondi-wariatką, która kradnie cudze samochody, porywa dzieci i przyprawia ludzi o zawał. Naprawdę chcesz, żeby myśleli, że spotykasz się z kimś takim? Ja na twoim miejscu bym nie chciała. Zasługujesz na kogoś lepszego i nie powinieneś tracić czasu na głupią blondynkę, przez którą wciąż masz tylko same utrapienia. Dlatego powinniśmy zakończyć ten cały układ. Tak będzie lepiej. – Przy ostatnim zdaniu zaczął mi drżeć głos, ale obiecałam sobie, że będę trzymać się dzielnie i nie dam po sobie poznać, jak bardzo było mi ciężko. – Na pewno już za niedługo znajdziesz dziewczynę, którą pokochasz całym sercem, a której nie będziesz musiał wiecznie wyciągać z tarapatów i się za nią wstydzić. I tego ci właśnie życzę. Żebyś odnalazł swoją prawdziwą miłość. Bo właśnie na to zasługujesz.

Poczułam, jak w pod powiekami zbierają mi się łzy, więc nie czekając na jego reakcję, obróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę wyjścia. Czułam na sobie spojrzenia mijanych przeze mnie policjantów, ale zupełnie się nimi nie przejęłam. Chciałam jak najszybciej opuścić ten budynek i pocierpieć sobie w samotności. Liczyłam na to, że tak jak ostatnim razem Bartek nie pobiegnie za mną, tylko pozwoli mi samej uporać się z targającymi mną emocjami. Ja już swoje powiedziałam i wiedziałam, że żadne jego słowa pocieszenia mi nie pomogą. Mógł mnie po raz kolejny przekonywać, że wcale nie jestem głupią blondynką, ale to i tak nie zmieniłoby mojej decyzji. To wszystko i tak trwało zbyt długo. Musiałam skończyć ze złudnymi nadziejami, bo nigdy nie wynikało z nich nic dobrego. A najlepszym na to sposobem było zerwanie wszelkich kontaktów, co właśnie uczyniłam.

Zdążyłam zrobić może z dziesięć kroków, kiedy usłyszałam za sobą zrozpaczone „Zuza!", ale postanowiłam je zignorować. Gdybym się obróciła, cały pokaz mojej niby obojętności szlag by trafił. Łzy co prawda jeszcze nie lały mi się po policzkach, ale było im do tego naprawdę blisko. Dlatego też uparcie brnęłam do przodu, zupełnie nie zwracając uwagi na to, co działo się dookoła mnie.

– Zuza, czy ty naprawdę nie rozumiesz, że to właśnie w tobie się zakochałem?!

Na te słowa zatrzymałam się w pół kroku i zastygłam niczym sparaliżowana. W czasie kiedy próbowałam przetrawić to, co właśnie usłyszałam, Bartek zdążył do mnie podbiec i stanąć przodem do mnie, tym samym zagradzając mi drogę do wyjścia, więc nie mogłam po raz kolejny uciec jak tchórz. Spodziewałam się jakichś wyjaśnień, ale nie powiedział nic więcej. Czekał cierpliwie na moją reakcję.

A ja nie byłam w stanie wykrztusić z siebie nic więcej poza głupkowatym:

– Co?

– Kocham cię – odpowiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Kocham każdą wersję ciebie. Kocham blondi-wariatkę, która próbowała ukraść mój samochód. Kocham Zuzię Kłopot, która czasami najpierw robi, a dopiero potem myśli, ale czegokolwiek się podejmie, zawsze ma dobre intencje. Kocham Zuzę, która bezinteresownie pomaga zagubionym sześciolatkom i napadniętym staruszkom, która nie boi się walczyć o swój honor i swoje racje. Kocham Zuzankę, która zgodziła się udawać moją dziewczynę i podbiła serca moich bliskich, chociaż nie musiała tego robić. Zwłaszcza po tym, jak podle ją początkowo traktowałem. A przede wszystkim kocham tę Zuzię, której tak mocno na mnie zależy, że postanowiła zakończyć naszą znajomość tylko dlatego, żebym nie miał przez nią więcej problemów.

Po takim wyznaniu opanowanie cisnących się do oczu łez było niemożliwe. Lały się strumieniami po mojej twarzy, ale zupełnie się tym nie przejęłam. Świat dookoła przestał istnieć. Zapomniałam o tym, że nadal byliśmy na komisariacie i zapewne słyszał nas tłum policjantów. Nieważne było oskarżenie o spowodowanie śmierci i dzień spędzony w celi. Jedyne, co się liczyło, to mężczyzna przede mną, który właśnie wyznał mi miłość. Czy to się działo naprawdę? A może to tylko jakiś piękny sen, z którego zaraz się obudzę? Czy byłam gotowa uwierzyć w to, że ktoś mnie pokochał? Że to właśnie Bartek mnie pokochał? Przecież dokładnie o tym marzyłam, ale życie nauczyło mnie, że marzenia bardzo rzadko się spełniają. Dlatego tak trudno było mi w to uwierzyć.

– Ale jak to? – Nadal nie potrafiłam skonstruować jakiejkolwiek bardziej elokwentnej wypowiedzi.

– Tak po prostu – odparł z uśmiechem, podchodząc bliżej i zakładając mi za ucho kosmyk włosów, po czym nie cofnął już dłoni. – Nie wiem, kiedy dokładnie się to stało, ale to uczucie zaczęło we mnie kiełkować chyba już od wesela. Potem na urodzinach zaczęło do mnie docierać, że to nie jest jakieś zwykłe zauroczenie. A dzisiaj, kiedy przez moment myślałem, że mogło ci się stać coś naprawdę strasznego, byłem już pewien. Kocham cię i po cichu liczę na to, że ty czujesz to samo.

A więc jednak. To najprawdziwsza prawda. Nie było opcji, abym mogła sobie wyśnić ten delikatny, ale zarówno pewny dotyk dłoni na moim policzku, ten przeuroczy uśmiech i tę miłość w oczach zmieszaną z nutką niepewności i oczekiwania. To wszystko było realne. I przytrafiło się właśnie mnie!

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Bartek wyznał mi swoje uczucia i teraz zapewne czekał na moją odpowiedź. No tak. Dla mnie była ona oczywista, dla niego niekoniecznie. Wciąż jednak nie mogłam zebrać myśli, więc słowa postanowiłam zastąpić czynami. Wspięłam się na palce, chociaż nie osiągnęłam przez to zamierzonego efektu. Na szczęście Bartek w mig odgadł moje intencje i już sekundę później mogłam złożyć na jego ustach czuły pocałunek.

Z początku był on dość delikatny i nieśmiały – taki, jaki powinien być każdy pierwszy pocałunek. Technicznie rzecz biorąc, w naszym przypadku był to już trzeci, ale pierwszy taki w pełni świadomy, zamierzony i poparty prawdziwymi uczuciami. Dlatego też, mimo iż nie był tak gwałtowny i namiętny jak te dwa poprzednie, to właśnie ten wydawał mi się najczulszy, najprawdziwszy i najszczerszy. Po chwili pozwoliliśmy sobie na odrobinę więcej odważnych ruchów, ale kiedy usłyszałam za sobą gwizdy i nie do końca przyzwoite okrzyki, nieco się speszyłam. Oderwałam się od ust Bartka, ale z moich nie schodził uśmiech, bo wiedziałam, że przed nami jeszcze wiele cudownych pocałunków. I miałam nadzieję, że większości takich bez przyglądającej się nam widowni.

Patrzeliśmy sobie głęboko w oczy, doszukując się w nich potwierdzenia tego wszystkiego, co się właśnie wydarzyło. Ja już nie miałam najmniejszych wątpliwości, że to najszczęśliwszy moment w moim życiu. Bartek chyba też, ale wiedziałam, że byłam mu winna te dwa słowa. On wypowiedział je bez wahania i zasługiwał na to, aby je też usłyszeć.

– Ja też cię kocham – szepnęłam z uśmiechem, bo teraz już nie musiałam się niczego obawiać.

Nim się spostrzegłam, nasze usta znów się połączyły, a chwilę później Bartek złapał mnie w talii i podniósł tak, aby móc okręcić nas wokół własnej osi. Dookoła nas po raz kolejny rozległy się wiwaty przyglądających się nam policjantów, ale miałam to gdzieś. Liczyło się tylko to, że kogoś pokochałam i ten ktoś też mnie pokochał. Mnie, pechową blondynkę z tendencją do pakowania się w kłopoty i skłonnościami do nieprzestrzegania prawa. W końcu zyskałam to, o czym od tak dawna marzyłam, i obecnie niczego więcej do szczęścia nie potrzebowałam.

– Czy to znaczy, że wycofujemy się z naszego układu? – spytał Bartek, kiedy znów postawił mnie na ziemi. – W końcu warunek został spełniony. Oboje się zakochaliśmy – dodał z tym tak dobrze mi znanym i kochanym kpiarskim uśmieszkiem.

– Zdecydowanie – odparłam w pełni szczęśliwa. – Koniec z udawaniem.

Dopóki nie powiedziałam tego głośno, nie zdawałam sobie sprawy, jaką odczułam w związku z tym ulgę. Koniec z kłamstwami i pilnowaniem, aby nic się nie wydało. Nie będziemy już musieli chwytać się półprawd i uważać na każde wypowiedziane słowo. Teraz już w pełni mogliśmy się cieszyć sobą nawzajem i nie przejmować się tym, czy ktoś przyłapie nas na czymś niewłaściwym.

– Rozumiem więc, że teraz już oficjalnie mogę cię nazwać swoją dziewczyną – dodał, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.

– Jak najbardziej, panie sierżancie – odparłam ze śmiechem, składając na jego ustach krótki całus. – Mam tylko nadzieję, że to nie zniszczy twojej reputacji.

Bartek tylko przewrócił oczami.

– Zuzia, ile razy mam ci powtarzać, żebyś się tym nie przejmowała? To, że jesteśmy razem, nie ma żadnego wpływu na moją pracę. A może przynajmniej dzięki temu uda mi się utrzymać cię z dala od komisariatu – dodał zaczepnie.

– Chyba żartujesz! – postanowiłam się z nim troszkę podroczyć. – Skoro jestem dziewczyną policjanta, zamierzam wpadać tu jeszcze częściej!

I to wcale nie był żart. Czułam, że teraz ten budynek stanie się częstym celem moich wizyt. Oby tylko ich powody były zupełnie inne niż do tej pory.

– No dobrze – odparł Bartek, opierając swoje czoło o moje. – Ale może niekoniecznie w roli oskarżonej, podejrzanej czy świadka.

Ja też miałam taką nadzieję, ale z moim pechem i blond włosami niczego przecież nie mogłam obiecać.

– To się jeszcze okaże – oznajmiłam z szerokim uśmiechem, po czym obdarzyłam swojego chłopaka kolejnym czułym pocałunkiem. 

**************************************************** 

Teoretycznie to powinna być ostatnia część tego opowiadania, ale za tydzień pojawi się jeszcze jeden rozdział – coś na kształt epilogu, pod którym znajdzie się też małe podsumowanie całej  historii :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro