28 - Rozdział specjalny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obiecałam Bartkowi, że jeśli zjawię się na komisariacie, to tylko i wyłącznie w roli stęsknionej dziewczyny. Właśnie złamałam tę obietnicę. Tak, właśnie mnie przymknęli. Znowu. A za co? Za to, co zawsze. Za niewinność!

Naprawdę nie mogłam uwierzyć w to, że dwa lata trzymania się z daleka od celi poszło na marne. A tak ciężko na to pracowałam! Zaskarbiłam sobie nawet sympatię większość pracujących tu policjantów. Troszkę to trwało, ale w końcu przestałam być w ich oczach blondi-wariatką, a stałam się Zuzą – dziewczyną sierżanta Janickiego. I ten tytuł naprawdę mi się podobał! Czemu więc, jak zawsze, wszystko szlag musiał trafić? Czy ja nie mogłam być zwyczajną, uprzejmą dziewczyną z sąsiedztwa? I czemu to zawsze mnie przytrafiały się takie kuriozalne sytuacje? Jak nic znowu przylgnie do mnie łatka przestępczyni. I to nie byle jakiej, ale samej królowej lokalnego kartelu narkotykowego!

Ale tym razem mój udział w całej sprawie był naprawdę, stuprocentowo nieświadomy! Gdybym wiedziała, że tak to się skończy, w życiu bym się na to nie zgodziła. No ale chciałam zrobić dobry uczynek dla przyjaciółki i jak zwykle miałam za swoje. Jak tylko mnie stąd wypuszczą, dorwę Tyśkę i rozszarpię ją na strzępy, bo to wszystko jej wina!

Dobrze, może zacznijmy od początku – w najbliższą sobotę Tyśka i Paweł biorą ślub. Co prawda moja przyjaciółka niezbyt spieszyła się do zamążpójścia, ale matka tak zawracała jej gitarę, wciąż powtarzając, że skoro ma już pierścionek, to nie ma na co czekać z obrączką, że biedna Tyśka w końcu się poddała. To nie tak, że nie chciała tego ślubu, ale nie miałaby nic przeciwko temu, aby odwlec to jeszcze z rok czy dwa. Paweł również nie miał wielkiego parcia na sformalizowanie ich związku, ale jęki przyszłej teściowej były tak męczące, że ostatecznie zgodzili się na tę doniosłą uroczystość, która miała się odbyć czwartego lipca.

Wszelkie przygotowania szły całkiem szybko i sprawnie. Jako świadkowa byłam ze wszystkim na bieżąco i oczywiście pomagałam w każdym możliwym aspekcie organizacyjnym – miałam swój udział w wyborze dekoracji, tortu, menu, no i oczywiście sukni ślubnej (która, notabene, była prześliczna!). Tyśka przez długi czas radziła sobie świetnie. Znosiła dzielnie wszystkie, w dużej mierze krytyczne, uwagi swojej matki, skrupulatnie nadzorowała przygotowania i starała się ze spokojem rozwiązywać ewentualne problemy, których niestety przydarzyło się dość sporo. Miesiącami żyła pod taką presją, że wczoraj – pięć dni przed wielkim dniem – coś w niej pękło. Nie było to może takie kompletne załamanie z pełnym wachlarzem depresji, ale popadła w lekki popłoch, który chyba trafnie można by nazwać przedweselnym stresem. Nie żeby miała jakieś wątpliwości co do wyboru przyszłego męża – co to, to nie! Już od dawna wiedziała, że Paweł to ten jedyny i żaden inny. Po prostu przerosła ją cała ta otoczka. I wcale jej się nie dziwiłam. Zorganizowanie ślubu i wesela wysysa z człowieka całą życiową energię. To naprawdę przerażające, że doszłam do takich wniosków, będąc zaledwie świadkową. Aż strach pomyśleć, co mnie czeka, jeśli kiedyś przyjdzie mi być panną młodą.

W każdym razie to właśnie od załamania Tyśki zaczęła się moja narkotykowa przygoda. Moja przyjaciółka stwierdziła, że przydałoby się jej coś na uspokojenie. Zaproponowałam positivum czy jakieś inne tego typu tabletki, ale Tyśka twierdziła uparcie, że to nic jej nie da i zażądała jakichś ziółek, które poleciła jej koleżanka ze studiów i które podobno czynią cuda. Byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tego pomysłu i starałam się wybić jej to z głowy, ale się uparła. Nie chciałam podsycać i tak już napiętej przedślubnej atmosfery, więc odpuściłam i zgodziłam się udać do jakiejś podejrzanej kobiety, w podejrzanej dzielnicy, handlującej podejrzanym towarem (Tyśka nie mogła sama tego załatwić, bo musiała odebrać suknię ślubną z salonu). I to był poważny błąd.

Moje sceptyczne nastawienie zapewne powinna już wzbudzić stara, zaniedbana kamienica, w której znajdowała się siedziba tej całej zielarki. Wiało od niej taką patologią, że aż strach było pod nią zaparkować, a co dopiero wysiąść z auta. Przemogłam się jednak w imię dozgonnej przyjaźni i poczłapałam po zdezelowanych do granic możliwości schodach na drugie piętro. Wskazane drzwi otworzyła mi kobieta w średnim wieku, cała obleczona w jakieś wzorzyste chusty i wymalowana bardziej niż strach na wróble. Wyglądała jak typowa ekscentryczna stara panna, której odbiło na punkcie jakichś naturalnych metod leczniczych. Zaprosiła mnie do środka i to zapewne też powinno wywołać we mnie jakieś chociażby zalążki niepokoju, ale ja głupia oczywiście bezgranicznie wierzyłam w dobroć ludzi, więc wepchnęłam się do mieszkania bez żadnego mentalnego oporu. Nie było to jednak zbyt dobre posuniecie, bo całe mieszkanie było zakadzone jakimiś duszącymi oparami, od których aż mnie mdliło. Na szczęście zakup towaru przebiegł bardzo sprawnie, więc obeszło się bez uszczerbków na moim zdrowiu. Tyśka skontaktowała się wcześniej z tą kobietą, więc nie musiałam tłumaczyć co i jak. Ja dałam jej wyznaczoną kwotę, a ona mi paczuszkę z jakimś zielskiem w niczym nieróżniącym się od pospolitego, zeschniętego trawska. Osobiście bardzo wątpiłam w to, aby czyniło to jakiekolwiek cuda, ale nie miałam zamiaru sprzeczać się z najlepszą przyjaciółką, która szykowała się na najważniejszy dzień w swoim życiu, więc podziękowałam ładnie, wrzuciłam zawiniątko do torebki i ulotniłam się z tej zatęchłej ruiny tak szybko, jak pozwalały mi na to moje krótkie nogi.

Z ulgą wsiadłam do mojej corsy i miałam zamiar odjechać z tej szemranej okolicy z piskiem opon, ale niestety ktoś mi w tym przeszkodził. A ściślej mówiąc, aspirant Hubert Ciszek, który znienacka zapukał w szybę mojego samochodu.

Z początku zupełnie się tym nie przejęłam. Znałam Huberta dość dobrze, bo ostatnimi czasy nieco bardziej zakumplował się z Bartkiem. Sądziłam więc, że zdziwił go mój widok w tak podejrzanej dzielnicy i w trosce o moje bezpieczeństwo, chciał się zorientować, co spowodowało, że postanowiłam się tam zapuścić. Niestety rzeczywistość okazała się o wiele bardziej okrutna.

Hubert i jego partner od jakiegoś czasu zajmowali się sprawą dilerki narkotykowej. Obserwowali podejrzane osobniki i łapali ich na gorącym uczynku. A jedną z tych podejrzanych była zielarka, u której właśnie zakupiłam ziółka na uspokojenie. Przez pierwszych kilka sekund myślałam, że to jakiś żart i próbowałam ich przekonać, że dybią na niewłaściwą osobę. No bo proszę was – że niby lekko ześwirowana kobieta po pięćdziesiątce miałaby handlować marihuaną? No bez przesady! Ja wiem, że czasami pozory mylą, ale w to naprawdę nie byłam w stanie uwierzyć. A na potwierdzenie moich słów, wyciągnęłam z torebki świeżo nabytą paczuszkę, chcąc udowodnić, że to zielsko koło narkotyków nawet nie leżało. I jak się pewnie domyślacie – to był gwóźdź do mojej trumny.

Nie ma to jak być głupią blondynką, która dobrowolnie przyznaje się do posiadania nielegalnych substancji odurzających. No ale, na litość boską, skąd miałam wiedzieć, że to nie są jakieś zwykłe, nieszkodliwe ziółka, jak przekonywała mnie Tyśka, tylko prawdziwe, najprawdziwsze narkotyki?! Przecież ja w życiu marihuany na oczy nie widziałam! Ja byłam porządną obywatelką i nie zażywałam żadnych używek! Skąd więc mogłam wiedzieć, że ta szalona kobieta sprzedała mi coś, co nie tylko wyglądało na trawę, ale nią było?! No ja się pytam skąd?!

Tłumaczenie się na nieświadomą, oszukaną ofiarę (którą przecież byłam!) na niewiele się zdało. Sądziłam, że Hubert znał mnie na tyle, aby nie wierzyć w to, że kupiłam coś takiego z premedytacją. Był jednak nieugięty. Stwierdził, że z całą sympatią do mnie, każdy taki incydent, bez wyjątku, wymaga zatrzymania i oczywiście konfiskaty towaru. I tak oto właśnie, po raz kolejny w życiu, wylądowałam zakuta w kajdanki na tylnym siedzeniu radiowozu, a paczuszka z zielskiem i moja torebka zostały zarekwirowane.

Standardowe przesłuchanie na komisariacie też nic nie pomogło. Starałam się być opanowana i spokojnie wytłumaczyć, że nie miałam nic wspólnego z handlem narkotykami, tylko po raz kolejny, jakimś cholernym zrządzeniem losu, znalazłam się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Niestety nikt nie był przekonany do mojej wersji niefortunnych wydarzeń. A przecież to jakiś absurd! Czy oni serio brali mnie za tak głupią, że mogłabym zajmować się rozprowadzaniem nielegalnych substancji, będąc dziewczyną policjanta? Przecież to jak strzelić sobie w kolano! Naprawdę myślałam, że mają o mnie lepsze zdanie i nie będą wierzyć w te brednie. I nie omieszkałam im tego wytknąć, kiedy już zaczęły mi puszczać nerwy. Potem dodałam jeszcze coś o tym, że co to z nich za policjanci, którzy zajmują się niewinną dziewczyną, zamiast ścigać prawdziwą przestępczynię, czyli szaloną zielarkę, rzucając przy tym kilka wyzwisk. I chyba właśnie to słowne ubliżanie funkcjonariuszom państwowym zadecydowało o moim obecnym pobycie w celi.

Tkwiłam w tym zamknięciu już chyba ze dwie godziny. Jak zwykle nie było to zbyt przyjemne doświadczenie, ale w sumie zdążyłam do niego przywyknąć. Poza tym na zewnątrz panował taki upał, że chłód murowanych ścian i metalowych prętów, stanowił całkiem miłe orzeźwienie. Wiedziałam, że dalsze awanturowanie się nie poprawi mojej sytuacji, więc nawet nie próbowałam się wdawać w kolejne dyskusje. Tym bardziej, że tym razem nie mogłam liczyć na pomoc Bartka. Nie było go dzisiaj na komisariacie, bo musiał odbyć jakieś szkolenie. Odkąd trzy miesiące temu awansował na starszego sierżanta, takie wyjazdy zdarzały mu się dość często. Nie pozostawało mi więc nic innego, jak grzecznie czekać na to, aż ktoś łaskawie uzna, że przetrzymywanie mnie za kratkami nie jest konieczne i dobrodusznie mnie wypuści. Nie liczyłam jednak na to, aby nastąpiło to dość szybko.

Czas spędzony w samotności pośród głuchej cieszy postanowiłam spożytkować na pewne życiowe przemyślenia.

Odkąd niecałe dwa lata temu oficjalnie zostałam dziewczyną Bartka, wszystko zmieniło się na lepsze. Wreszcie miałam u boku kogoś, kogo pokochałam całym sercem i przede wszystkim kogoś, kto kochał mnie równie mocno. To było naprawdę cudowne uczucie. Spotęgowane jeszcze faktem, że mój chłopak kochał mnie dokładnie taką, jaką byłam. Nie przeszkadzały mu moje dziwactwa, wybuchowy charakter, podejmowanie często nieprzemyślanych decyzji czy nieustanne pakowanie się w tarapaty. Co prawda przez ten czas, kiedy byliśmy razem, udało mi się uniknąć aresztowania (do dnia dzisiejszego, niestety), ale i tak zdarzało mi się wplątywać w jakieś dziwne sytuacje, które nie zawsze wychodziły mi na dobre. A mimo to Janicki wciąż był przy mnie i nie zanosiło się na to, aby miał zamiar się gdzieś wybierać.

Od czasu kiedy nasz związek stał się „prawdziwy", w naszej relacji właściwie niewiele się zmieniło. Nadal byliśmy Zuzią Kłopot i Sierżantem Dupkiem, który raczyli się uszczypliwymi uwagami przy każdej nadarzającej się okazji. Co prawda były one nieco subtelniejsze niż na początku naszej znajomości, ale zdecydowanie nadal stanowiły niejako trzon naszych stosunków. Poza tym pojawiło się oczywiście znacznie więcej czułości, które już nie były na pokaz, więc odwrotnie niż było to wcześniej – szczędziliśmy ich widoku swoim bliskim, a na więcej pozwalaliśmy sobie na osobności. Jak w każdym związku, nie obywało się też bez kłótni od czasu do czasu. Nie było to jednak nic poważnego. Raczej nietrwające zbyt długo błahe sprzeczki, które traktowaliśmy jako dobrą okazję na to, aby potem się odpowiednio czule pogodzić. Przez większość czasu byliśmy jednak zgodni i spędzaliśmy wspólnie każdą wolną chwilę, ani na moment nie mając siebie dość. A więc krótko mówiąc – sielanka trwała w najlepsze i naprawdę nie chciałam, aby kiedykolwiek się skończyła.

Na szczęście nie mieliśmy też żadnych problemów z tym, jak inni odbierali nasz związek. Moja mama oczywiście była wniebowzięta, że wreszcie istniała realna szansa na to, że jednak nie zostanę starą panną. Tata też bardzo polubił Bartka i wizja zostania czyimś teściem nie przerażała go tak bardzo jak jeszcze jakiś czas temu. Nawet Konrad spuścił z tonu i kiedy przekonał się, że Janicki nie ma wobec mnie żadnych niecnych zamiarów, tylko wręcz przeciwnie – jak najbardziej przyzwoite, zaczął przychylniej na niego patrzeć i próbować nawiązać jakąś nić porozumienia. Najlepszymi kumplami to oni raczej nie będą, ale nie musiałam się też obawiać jakichś kolejnych słownych potyczek przepełnionych nienawiścią. Znacznie lepiej Janicki dogadywał się z Pawłem, więc dzięki temu mogłyśmy z Tyśką chodzić na podwójne randki, tak jak sobie o tym marzyłyśmy od czasów podstawówki. Moja przyjaciółka była oczywiście zauroczona Bartkiem i przy każdej okazji powtarzała mi, że miałam cholerne szczęście, że trafił mi się taki facet.

Co do Janickich, to niestety nie udało nam się zachować w tajemnicy tego, jak rzeczywiście się poznaliśmy – Blanka poinformowała wszystkich wszem wobec, jaka to ze mnie niedoszła złodziejka/blondi-wariatka. Ale tak jak przekonywał mnie mój chłopak – zupełnie się tym nie przejęli. Wręcz przeciwnie – uznali tę historię za zabawną i uroczą i ani przez moment nie pomyśleli o mnie jak o rozhisteryzowanej idiotce. Szczerze mówiąc, sama zaczęłam tak postrzegać całą tę sytuację i doszłam do wniosku, że ta przypadkowa próba kradzieży okazała się początkiem mojego szczęścia, którym mogłam się obecnie napawać do woli. Jak więc mogłam uważać, że to największy błąd mojego życia? A nawet jeśli błąd – to w stu procentach opłacalny!

W tym jednym rodzina Bartka została uświadomiona, ale postanowiliśmy im nie mówić, że z początku nasz związek był lipny. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że przez większość czasu, kiedy teoretycznie udawaliśmy nasze uczucie, tak naprawdę ono zaczęło kiełkować i znaczna część naszych gestów, słów czy reakcji była autentyczna. Nie wiedzieliśmy więc sensu w tym, aby to wyjaśniać. Jedyny problem mogłoby stanowić spotkanie Janickich i Wójcików, ale moi rodzice obiecali, że jeśli do takowego dojdzie, nie pisną słówka na ten temat. Mimo pewnych wątpliwości, wierzyłam w ich dyskrecję i miałam nadzieję, że chociaż ten nasz jeden słodki sekret nie ujrzy światła dziennego.

A co poza tym działo się przez te kilkanaście miesięcy? Rok temu udało mi się obronić pracę licencjacką i obecnie byłam w trakcie magisterki. Do tego udało mi się załapać kilka dorywczych prac tłumaczeniowych. Nic wielkiego, ale zawsze to jakieś doświadczenie zawodowe i nowa pozycja do CV. Kariera Bartka też się rozwijała – jak wspomniałam, awansował na wyższy stopień i nic nie stało na przeszkodzie, aby w przyszłości piął się jeszcze wyżej. Od jakiegoś czasu mój chłopak rozglądał się także za większym mieszkaniem. Kawalerka, w której zdarzało mi się pomieszkiwać (znacznie bliżej miałam stamtąd na uczelnię niż z domu), była dla nas obojga troszkę za mała. No dobra, to głównie ja rozpychałam się z moimi gratami. Nie mogłam jednak nic poradzić na to, że do codziennego życia potrzebowałam wielu niezbędnych rzeczy. Bartek cierpliwie tolerował permanentny rozgardiasz, ale uznał, że trzeba coś na to poradzić. Wspólne mieszkanie jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyło i utwierdziło w przekonaniu, że pomimo różnic, pasujemy do siebie jak ulał.

Nieznaczne zmiany zaszły także u naszego rodzeństwa i przyjaciół. Tak jak już mówiłam – Tyśka i Paweł lada moment staną na ślubnym kobiercu. Bardzo cieszyłam się ich szczęściem, bo wiedziałam, że będą naprawdę udanym małżeństwem. Ci dwoje świata poza sobą nie widzieli. Świetnie układało się także Blance i Kacprowi. Mimo że pan Bogdan lamentował, twierdząc, że to najwyższy czas dla jego córki, aby pomyśleć o dziecku, to Traccy póki co w pełni skupiali się na swoich karierach zawodowych. Blanka cały czas zapewniała rodziców, że pociechy na pewno się pojawią, tylko jeszcze nie teraz. Państwo Janiccy mieli jednak powód do radości, bo kolejny wnuk był już w drodze. Agata była w ciąży i w październiku powinniśmy powitać nowego członka rodziny. Filip już nie mógł się doczekać, kiedy zostanie starszym bratem. Natomiast jeśli chodziło o mojego brata, to nie wiem jakim cudem, ale przez te dwa lata Pauli udało się nie uciec od niego z krzykiem. Co więcej, ostatnio Kondziu coś napomknął, że nawet chce się jej oświadczyć. Cóż, nie spodziewałabym się tego po nim, ale skoro chciał podjąć taką ważną życiową decyzję, to może jednak w końcu zmądrzał. I to czas najwyższy. Ale jak to mówią – lepiej późno niż wcale.

Moje rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych drzwi, w których stanął Hubert. Nie pozwoliłam sobie jednak na radość, bo mogła być ona przedwczesna. Wcześniejsze pobyty w celi nauczyły mnie, że dopóki kraty się przed tobą nie rozstąpią, nie można być pewnym zwrócenia wolności. Lepiej się więc nie odzywać bez potrzeby, bo można tylko jeszcze sprowadzić na siebie dodatkowe kłopoty.

– Masz szczęście, że to było tylko zatrzymanie do wyjaśnienia i nie postawią ci żadnych zarzutów – oznajmił policjant.

– A więc doszliście do wniosku, że marna byłaby ze mnie dilerka, co? – zagadnęłam, próbując zachować w głosie pewien dystans. Nie chciałam, aby pomyśleli sobie, że byłam jakaś przewrażliwiona czy brak mi poczucia humoru. Wydawało mi się, że do tej pory w oczach kolegów Bartka z pracy uchodziłam za sympatyczną dziewczynę z sąsiedztwa i wolałabym, aby kolejne aresztowanie nie zrujnowało doszczętnie tego wizerunku.

– Zuza, ja od początku wierzyłem w twoją niewinność, ale mówiłem ci, że takie są procedury – tłumaczył się, szukając w pęku kluczy zapewne tego, który uwolni mnie z tego zamknięcia.

– Teraz to i tak już nie zrobi mi różnicy – westchnęłam. – Swoje odsiedziałam. A czy słusznie, czy nie, to w tej chwili bez znaczenia.

Nie do końca tak twierdziłam, ale nie było sensu tego roztrząsać. Nie miałam zamiaru składać jakiejś skargi czy czegoś w tym stylu. Z różnych historii przytaczanych przez Bartka wiedziałam, że wplątałabym się tylko w lawinę wypełniania papierków i innych formalności, które ciągnęłyby się w nieskończoność, a ostateczny tego skutek byłby marny. Za takie rozrywki to ja dziękuję.

– Mimo wszystko przykro mi, że musiała cię spotkać ta niedogodność – kajał się dalej, otwierając w końcu przede mną drzwi. – Teraz jednak jesteś wolna – dodał, gestem zachęcając mnie do opuszczenia celi. – Możesz odebrać swoje rzeczy u pana Stasia.

Na wspomnienie policjanta uśmiech wkradł się na moje usta. Pan Stasiu w zasadzie już dawno temu mógłby przejść na emeryturę, ale komisariat był jego całym życiem, więc kiedy osiągnął wiek, który wykluczał go z czynnej służby, zajmował się wydawaniem zarekwirowanych własności zatrzymanych osób. Poza tym był jednym z kilku tutejszych pracowników, z którym utrzymywałam bliższe kontakty. Zawsze kiedy wpadałam na posterunek, zahaczałam o jego stanowisko i ucinaliśmy sobie krótką pogawędkę. Pan Stasiu zawsze miał dla mnie uśmiech, dobre słowo i paczkę herbatników, którymi ochoczo się dzielił.

Minęłam Huberta i, nie czekając na niego, ruszyłam w kierunku dobrze znanego mi miejsca. Zazwyczaj któryś z policjantów odprowadzał zwolnioną z aresztu osobę do pomieszczenia, gdzie mogła odzyskać swoje rzeczy, ale w moim przypadku nie było takiej konieczności. Doskonale wiedziałam, gdzie należy się udać.

Zanim opuściłam pomieszczenie z celami, zwróciłam się jeszcze do Huberta.

– Mam prośbę – zaczęłam, ale nie było mi dane skończyć.

– Spokojnie – zapewnił mnie. – Nie powiem o niczym Bartkowi – dodał z uśmiechem, a ja prychnęłam.

Z doświadczenia wiedziałam, że i tak się to przed nim nie ukryje. I nawet nie miałam zamiaru tego robić. Mój chłopak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że kłopoty to moje drugie imię, więc pewnie nie będzie zaskoczony, gdy usłyszy, że znów wylądowałam za kratkami. Tak więc spokojnie sama mogłam mu się do tego przyznać.

– Chodziło mi o to, że następnym razem może szybciej dochodźcie do wniosku, że ktoś jest niewinny – wyjaśniłam. – Przez te wasze ślimacze procedury, spóźnię się po odbiór weselnego kołocza!

Tak, to też miałam załatwić zaraz po zakupie uspokajających ziółek, które okazały się narkotykami. I przez to wszystko cały plan się rozjechał! Biedna Tyśka. Pewnie odchodzi od zmysłów, bo nie odbierałam telefonu. Albo, co gorsza, ktoś go odebrał i powiedział jej, że mnie aresztowali. Po prostu cudownie. Miałam nadzieję, że jakoś to ogarnę i z wszystkim się czasowo wyrobimy.

Nie czekając na odpowiedź Huberta, pognałam w stronę stanowiska pana Stasia. Musiałam szybko odzyskać swoją torebkę oraz jej zawartość i ruszyć do dalszego działania!

– Och, kogo ja tu widzę! – Pan Stasiu jak zwykle ucieszył się na mój widok. – Cóż to dzisiaj cię do nas sprowadza, kochanieńka? – spytał z uśmiechem. – Podobno cię aresztowali? To prawda?

Chętnie bym sobie z nim pogawędziła, ale już byłam w plecy o co najmniej trzy godziny, podczas których miałam załatwić sporo weselnych rzeczy. Oprócz ciasta miałam także odebrać magnesy, które miały stanowić pamiątkę dla gości, oraz wpaść do kwiaciarni upewnić się, że wszystkie dekorację będą gotowe na czas. A w chwili obecnej byłam z tym wszystkim w czarnej dupie.

– Niestety tak – odparłam z westchnieniem, a pan Stasiu spojrzał na mnie z zaciekawieniem. – To dłuższa historia, ale nie mam teraz czasu, aby ją panu przybliżyć – wytłumaczyłam uprzejmie. – Bardzo się spieszę, więc byłabym wdzięczna, gdyby zwrócił mi pan moje rzeczy.

Policjant musiał dostrzec, że nie byłam w najlepszym humorze, więc bez zbędnego przedłużania podał mi tackę z moimi gratami. Pewnie musieli przeszukać torebkę w wypadku, gdybym miała przy sobie więcej tego zielonego cholerstwa, więc wszystko leżało luzem. Podziękowałam panu Stasiowi, po czym, nie zastanawiając się, chwyciłam torebkę i zaczęłam wrzucać do niej po kolei to, co akurat wpadło mi w ręce. Portfel, telefon, chusteczki higieniczne, pomadka, pilnik do paznokci, butelka wody, pierścionek, krem do rąk, długopis... Zaraz, moment. Pierścionek? Przecież nie miałam żadnego przy sobie. Ja nawet nie przepadam za tego typu biżuterią. Na pewno nie należał do mnie i musiał znaleźć się na „mojej" tace przez przypadek.

Zaczęłam grzebać w torebce w jego poszukiwaniu i kiedy go zlokalizowałam, położyłam go z powrotem na ladzie ze słowami:

– To nie moje. Musiała zajść jakaś pomyłka.

Pan Stasiu przyglądał mi się zdziwiony, kiedy pakowałam resztę swoich rzeczy.

– Raczej w to wątpię – przekonywał staruszek. – Proszę spojrzeć na listę zarekwirowanych rzeczy – dodał, podsuwając mi pod nos kartkę, którą i tak musiałam podpisać, tym samym poświadczając, że zwrócono mi wszystko, co należało. – Pierścionek był tu od początku.

Rzeczywiście znajdował się na spisie pod pozycją ósmą. Nie zmieniało to jednak faktu, że widziałam go pierwszy raz na oczy, a więc nie mogłam być jego właścicielką.

– Ale ja jestem przekonana, że on nie należy do mnie – nie dawałam za wygraną. – Proszę go zabrać.

Naprawdę nie miałam zamiaru przywłaszczać sobie czegoś, co nie było moje. A zwłaszcza tak cennego. Nie chciałam po raz kolejny dawać policji pretekstu do aresztowania mnie. Jedną domniemaną kradzież już na koncie miałam i nie uśmiechało mi się dokładać do niej następnej, tym razem faktycznej.

– Szkoda. – Nagle usłyszałam za sobą ukochany głos, którego kompletnie się nie spodziewałam. – Miałem nadzieję, że jednak zechcesz go przyjąć.

Na te słowa momentalnie zaschło mi w gardle. Bałam się odwrócić, sądząc, że to, co prawdopodobnie właśnie miało miejsce, w moim mniemaniu było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Od dawna o tym marzyłam, ale nie mogłam uwierzyć, że to działo się naprawdę. Wszystko wskazywało jednak na to, że niczego sobie nie ubzdurałam. To była rzeczywistość.

Aby dać sobie chwilę na ochłonięcie i tym samym uniknięcie spartolenia tak ważnego w moim życiu momentu (co, znając mnie, pewnie bym zrobiła), wzięłam do ręki pierścionek i uważnie mu się przyjrzałam. Byłam w błędzie sądząc, że nigdy wcześniej go nie widziałam. Owszem widziałam. W sklepie jubilerskim.

Tyśka i Paweł wybierali obrączki, a ja akurat byłam z nimi, bo wcześniej towarzyszyłam przyjaciółce w przymiarce sukni. Kiedy oni byli zajęci wyborem symbolu swojej miłości, ja przyglądałam się gablotom z wisiorkami i kolczykami, szukając czegoś, co pasowałoby mi do mojej weselnej kreacji. Niespodziewanie trafiłam na wystawę pierścionków zaręczynowych. Troszkę wbrew sobie zawiesiłam na ich na dłużej oko. Szczególnie spodobał mi się jeden. Delikatny z niewielkim oczkiem oplecionym od góry i od dołu złotymi wypustkami. Pasował doskonale do osoby, która nie przepada za strojną biżuterią, czyli kogoś takiego jak ja. Był dla mnie idealny. I właśnie trzymałam go w dłoni.

Wzięłam głęboki wdech, zanim obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni, aby stanąć oko w oko z moim chłopakiem. Za moment prawdopodobnie narzeczonym. Tylko spokój, Zuza. Nie spieprz tego, to może też będziesz miała szansę stanąć wkrótce na ślubnym kobiercu.

To, co ujrzałam, przyprawiło mnie o szybsze bicie serca. Bartek z uśmiechem na ustach, uklęknął na jedno kolano jak prawdziwy mężczyzna, który chciał prosić swoją ukochaną o rękę. W dłoniach trzymał bukiet róż. Herbacianych. Wiedział, że nie przepadam za czerwonymi. Są takie banalne.

Nie byłam w stanie nic z siebie wykrztusić, ale Bartkowi wyraźnie było to na rękę. Mógł wygłosić przemowę, którą zapewne już dawno sobie przygotował.

– Dokładnie dwa lata temu, pod osłoną nocy i w strugach deszczu, pewna drobna, charyzmatyczna blondynka próbowała ukraść mój samochód – zaczął, a ja już czułam, że cokolwiek powie, będę tym wzruszona. – Gdybym wtedy wiedział, że aresztowanie jej okaże się najlepszą decyzją mojego życia, starałbym się być dla niej milszy. Ale na szczęście mimo to, że niesłusznie potraktowałem ją jak przestępczynię, ona nie zraziła się do mnie tak zupełnie i zgodziła się wyświadczyć mi przysługę, dzięki której miałem szansę poznać ją bliżej i zakochać się w niej do szaleństwa. Zuzia, wiesz, że kocham cię całym sercem i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Żadne z nas nie jest idealne, ale wspólnie tworzymy coś wyjątkowego. Zuzia Kłopot i Sierżant Dupek to po prostu my. I mam nadzieję, że zgodzisz się, abyśmy byli tym zgranym zespołem już na zawsze. Zuzanno, czy zgodzisz się zostać moją żoną?

O, cholera. To nie był sen. To wcale nie był sen! Mężczyzna, którego kochałam, właśnie klęczał przede mną i prosił mnie o to, abym za niego wyszła. Czy kobietę może spotkać coś piękniejszego? Być może tak, ale dla mnie to właśnie ten moment był spełnieniem najskrytszych marzeń. Chciałam zostać panią Janicką i co do tego chyba nikt nie miał najmniejszych wątpliwości. Niestety ja, jak to ja, musiałam zepsuć cały romantyczny nastrój jakąś głupią uwagą, która w tej chwili kompletnie nie miała znaczenia.

– Miałeś być na szkoleniu.

Bartek, przyzwyczajony do tego, że lubię palnąć jakąś głupotę w najmniej odpowiednim momencie, zaśmiał się tylko pod nosem. Tak dobrze mnie znał. Ale, co najważniejsze, zupełnie nie przeszkadzały mu moje najbardziej spektakularne wady. Kochał mnie mimo ich i dzięki nim.

– Jak widać nie jestem – odparł ze śmiechem. – Za to czekam na twoją odpowiedź, licząc na to, że będzie ona twierdząca.

Na moment oderwałam wzrok od przepełnionych miłością oczu mojego chłopaka i spojrzałam na pierścionek, który wciąż trzymałam w ręce. Oczywiście to nie on był w tym wszystkim najważniejszy, ale do głowy wpadł mi pewien podstępny pomysł. Nasz związek nigdy nie był taki do bólu przeciętny i zwyczajny. Oświadczyny też takie nie powinny być.

Podeszłam do Bartka, który przez cały czas przyglądał mi się uważnie. Przygryzając nerwowo dolną wargę, chwyciłam jedną z jego dłoni i rozłożyłam ją, a następnie położyłam na niej pierścionek. Janicki spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach, myśląc zapewne, że to oznacza odmowę. Powinien się domyślić, że robiłam mu psikus, ale najwyraźniej ta sytuacja za bardzo go zaskoczyła i zdezorientowała, aby przejrzeć moje zamiary.

– No na co czekasz? – spytałam po chwili, w ciągu której ani drgnął. – Chyba najwyższy czas, żebyś wsunął mi go na palec – dodałam z uśmiechem, a Bartek wyraźnie odetchnął z ulgą.

– Czyli to oznacza „tak"? – upewniał się.

– Oczywiście, że tak, wariacie! – odparłam, a zaraz potem poczułam, jak ktoś mnie podnosi, równocześnie składając na ustach czuły pocałunek.

Wokół nas, podobnie jak niecałe dwa lata temu, rozległy się gromkie brawa, gwizdy i wiwaty. Nigdy nie byłam fanką publicznych oświadczyn, ale w tej chwili wcale mi to nie przeszkadzało. Liczyło się tylko to, że Bartek mnie kochał i chciał ze mną spędzić resztę życia. Ze mną – histeryczną blondi-wariatką.

Po kilku dość namiętnych pocałunkach mój chłopak – nie, poprawka – narzeczony postawił mnie na ziemi i, tak jak poprosiłam, wsunął na serdeczny palec mojej prawej dłoni pierścionek stanowiący symbol obietnicy naszej wspólnej przyszłości. Nie byłam w stanie opisać szczęścia, które w tamtej chwili odczuwałam. To było piękniejsze, niż mogłam sobie zamarzyć.

– Kocham cię – szepnął Bartek, całując moją dłoń w miejscu, gdzie znajdował się pierścionek.

– Ja ciebie też – odparłam, mocno się w niego wtulając.

Tak było idealnie. Ta chwila mogła trwać wiecznie. Miałam jednak nadzieję, że przed nami jeszcze wiele takich momentów, w których będę czuła, że wszystko jest na swoim miejscu. Już nie mogłam się doczekać tych wszystkich cudownych przeżyć, które na nas czekają. Wiedziałam, że nasze wspólne życie będzie pełne szczęścia, miłości, zaufania i radości. Na pewno przytrafią się też jakieś trudne doświadczenia, których nie sposób uniknąć, ale wierzyłam w to, że razem przetrwamy każdą burzę. I nic nie będzie w stanie nas rozdzielić.

Chciałam rozkoszować się tą wspaniałą chwilą, ale nagle coś mnie tknęło. Oderwałam się gwałtownie od torsu Bartka i spojrzałam na niego sceptycznie, na co on odpowiedział mi wzrokiem wyrażającym nieme zapytanie, o co mi chodzi.

– Ty miałeś być na jakimś szkoleniu – powtórzyłam spostrzeżenie, o którym wspomniałam już wcześniej. – A pierścionek znalazłam wśród moich zarekwirowanych rzeczy. Czy to znaczy, że całe to aresztowanie to była jedna wielka ustawka?

Nie musiał odpowiadać. Wyraz jego twarzy mówił sam za siebie – poczucie winy przenikające się z samozadowoleniem.

– Przepraszam, skarbie, ale nie mogłem się powstrzymać – oznajmił z tym kpiarskim uśmieszkiem, swoim zwyczajem zakładając mi kosmyk włosów za ucho. – W końcu nasza znajomość zaczęła się od przestępstwa, a miłość wyznaliśmy sobie na posterunku po tym, jak cię przymknęli, więc pomyślałem...

– Że zaręczyny też powinny mieć kryminalny akcent? – przerwałam mu, patrząc na niego z ukosa.

W sumie dostrzegałam w tym pewien urok, ale chciałam się z nim odrobinę podroczyć. Nie mogło tak do końca ujść mu na sucho to, że pozwolił zamknąć mnie w celi za nic.

– Och, no nie złość się, kochanie – próbował mnie udobruchać. – Myślałem, że uznasz to za zabawne. W sumie to troszkę taka nasza tradycja.

– W takim razie proponuję, żebyśmy ślub też wzięli na komisariacie – odparłam z sarkazmem, przewracając oczami.

– Jestem za! – Usłyszałam kolejny znajomy głos, którego nie spodziewałam się tu dzisiaj usłyszeć.

Stojąca nieopodal Tyśka szczerzyła się jak głupia do sera. Jeśli cieszyła się z tego, że to poniekąd ona wysłała mnie na misję, która od samego początku miała się zakończyć aresztowaniem, to musiałam jak najszybciej zetrzeć jej ten uśmieszek z twarzy. Niech sobie nie myśli, że tak po prostu puszczę jej to w niepamięć. Nawet jeśli miała dobre intencje, to i tak należała się jakaś kara za wystawienie najlepszej przyjaciółki w ręce policji bez najmniejszych skrupułów.

– Ty! – wrzasnęłam, wyrywając się z objęć Bartka, po czym ruszyłam w jej stronę. – Jak mogłaś mi to zrobić?! Myślałam, że się wspieramy, a ty dałaś się wciągnąć w tę niedorzeczną akcję i specjalnie wysłałaś mnie do tej szalonej zielarko-dilerki!

– To moja teściowa. – Niespodziewanie odezwał się Hubert, który, swoją drogą, był kolejny na mojej liście osób do opieprzenia. W końcu mnie aresztował i zamknął w celi za coś, czego nie zrobiłam! – Może i wydaje się nieco ekscentryczna, ale w żadnym razie nie jest dilerką. To, co kupiłaś, to zwykłe, w pełni legalne zioła lecznicze.

A, no to super. Czyli jednak wprowadzono mnie w błąd, ale kompletnie inny, niż sądziłam. Jak oni mogli mi wmówić, że stałam się posiadaczką narkotyków? Przecież dobrze wiedzieli, że w takich sytuacjach popadam w histerię. To naprawdę cud, że tym razem obeszło się bez rozlewu łez i wybuchów złości. Nie zmieniało to jednak faktu, że byłam na nich wszystkich porządnie wkurzona. Niech mi oddadzą te ziółka, może rzeczywiście mają działanie uspakajające. A jak nie, to żądam zwrotu pieniędzy!

– Tak właściwie to był mój pomysł z tą lipną marihuaną. – Tyśka przyznała się bez bicia i bez cienia skruchy. – I musisz przyznać, że to był naprawdę świetny plan. W końcu ani przez moment nie przyszło ci przez myśl, że cię wkręcamy!

Niech mnie ktoś trzyma, bo zaraz znów będą musieli mnie aresztować. Tym razem za próbę morderstwa albo spowodowanie poważnego uszczerbku na zdrowiu. Byłam naprawdę bliska rzucenia się na Tyśkę z pazurami za bezczelne zorganizowanie mojego kolejnego upokorzenia, ale czyjeś silne ręce chwyciły mnie w pasie i przyciągnęły do siebie, nie pozwalając mi należycie zamanifestować mojej wściekłości.

– Zuzia, spokojnie. – Usłyszałam tuż przy uchu kojący głos mojego narzeczonego. – To nie tylko jej wina.

– No właśnie! – oburzyłam się. – Nie wstyd wam, że zaangażowaliście w to tylu niewinnych ludzi?!

Tyśka i Bartek mogli sobie knuć przeciw mnie. Ale żeby wciągać w to biednego pana Stasia? I zawsze porządnego Huberta? O jego teściowej nie wspominając! To nie jakiś tam sobie nieszkodliwy psikus, tylko fałszywe aresztowanie! Które zostało poprzedzone wrobieniem mnie w przestępstwo, które wcale przestępstwem nie było. Jak znam życie, to połowa komisariatu była w to zamieszana. A mogę się założyć, że to wszystko było nielegalne!

– Rzeczywiście nie wszystkie działania były do końca zgodne z prawem, ale nikt nie miał nic przeciwko – wyjaśnił mój ukochany. – Zgodnie uznaliśmy, że warto zaryzykować ewentualną reprymendę – dodał z tym swoim cwaniackim uśmieszkiem.

– Poza tym mama był naprawdę szczęśliwa, że mogła pomóc – dorzucił Hubert, jakby na potwierdzenie wcześniejszego usprawiedliwienia Bartka.

Mimo że nadal byłam na nich zła za to, jak perfidnie mnie wrobili, powodując kolejne zszarganie moich bardzo podatnych nerwów, byłam także pod wrażeniem tego, jak to wszystko zorganizowali. Wszyscy zadali sobie tyle trudu, abym miała niezapomniane zaręczyny z przestępstwem w tle. Każda normalna dziewczyna pewnie byłaby tym oburzona, ale ja jednak potrafiłam dostrzec w tym miłość i sympatię otaczających mnie osób. Nie mogłam tego nie docenić.

– I to wszystko dla twojego szczęścia i dobra – dodała Tyśka, zapewne mając nadzieję, że to mnie nieco uspokoi.

I tak też było. Tak naprawdę nie miałam do nich pretensji. No dobrze, może takie malutkie. Ale w gruncie rzeczy wiedziałam, że za kilkanaście lat będę wspominać ten moment ze wzruszeniem i nostalgią.

– Wiem – odparłam w pełni szczerze. – Jesteście kochani – oznajmiłam, zerkając na moją przyjaciółkę, a potem na narzeczonego. – I to właśnie dzięki wam jestem szczęśliwa.

Bartek, słysząc te słowa, pocałował mnie krótko w usta, a zaraz potem znalazłam się w żelaznym uścisku Tyśki.

Tak właśnie wyobrażałam sobie swoją przyszłość. Pełną radości, miłości i bliskich mi osób, które byłyby w stanie wiele dla mnie zrobić i którym bez wahania odwdzięczyłabym się tym samym. Długo czekałam na tę chwilę, ale naprawdę było warto.

Jak widać każdy może odnaleźć swoje szczęście. Nawet taka pechowa blondynka jak ja 😉

***************************************************

To już definitywne zakończenie perypetii Zuzy i Bartka. Mam nadzieję, że się Wam podobało. Co prawda motyw zaręczyn dość oklepany, ale wydaje mi się, że ich niecodzienna forma choć odrobinę przełamała ten stereotypowy schemat :)

Skoro to już koniec to przydałoby się jakieś podsumowanie.

Pierwsze trzy-cztery rozdziały tej historii powstały w 2014 roku. Chęci jednak szybko się ulotniły i zostawiłam to opowiadanie w spokoju, ale cały czas o nim pamiętałam. I w końcu po czterech latach poczułam się na siłach, aby zabrać się do dalszego pisania historii Zuzy. Tym razem przyszło mi to łatwiej, bo obecnie jestem w wieku głównej bohaterki, więc mogłam bardziej się z nią utożsamić. Poza tym na pewno na przestrzeni tych lat, także poprawił się mój warsztat pisarski (wiem, że te kilka pierwszych rozdziałów może nieco odstawać od reszty pod względem stylu). Cieszę się więc, że nie jest to kolejne opowiadanie w moim wykonaniu, które umarło śmiercią naturalną po napisaniu kilkunastu stron. Jestem z siebie naprawdę dumna, że udało mi się je doprowadzić do końca. I to po tak długiej przerwie. A czemu w ogóle Wam o tym mówię? Bo myślę, że to dobra rada dla innych osób próbujących swoich sił w pisaniu opowiadań. Czasami warto odłożyć coś do szuflady i wykopać po jakimś czasie. A nuż, zdobyte przez tę przerwę doświadczenie pomoże Wam w lepszym poprowadzeniu historii i jej ukończeniu :)

Zdaję sobie także sprawę, że w kwestiach prawnych i tych związanych z udziałem policji opowiadanie zapewne mocno mija się z prawdą. Mam nadzieję, że, tak jak ja, przymknęliście na to oko i czerpaliście przyjemność z historii Zuzy i Bartka, nie zastanawiając się zbytnio, czy jest ona w ogóle realna :P To tylko fikcja literacka, więc pozwoliłam sobie na puszczenie wodzy fantazji.

Tak jak zapewne większość autorów, którzy kończą przygodę ze swoim opowiadaniem, mam do Was, czytelników, ogromną prośbę – proszę, niech każdy, kto czytał to opowiadanie, zostawi po sobie jakiś ślad. Wystarczy gwiazdka, ale liczę też na komentarze, bo jestem ciekawa, co myślicie o tej historii. Dziękuję tym, którzy regularnie głosowali na każdy rozdział, ale z liczby wyświetleń wynika, że jest Was znacznie więcej. Proszę, dajcie o sobie znać! :D

Co z moją dalszą twórczością? Na chwilę obecną robię sobie przerwę i nie mam w planach w najbliższym czasie publikować nowego opowiadania. Mam kilka pomysłów (w tym pewnego rodzaju kontynuację „Ja, blondynka", której główną bohaterką była by córka Zuzy i Bartka), ale póki co to tylko jakieś zalążki, żadnych konkretów. Poza tym musiałabym się powoli zacząć przymierzać do pisania pracy inżynierskiej, więc czas też będę miała ograniczony. Jeśli jednak podoba się Wam moja twórczość, to zachęcam do zapoznania się z moimi innymi pracami i czekania na coś nowego, chociaż nie wiem, kiedy by się miało to pojawić :)

To chyba wszystko.

Ściskam Was mocno i do napisania! <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro