4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaraz chyba zwariuję. Jechaliśmy już dziesięć minut, a w samochodzie panowała grobowa cisza. Ja tak po prostu nie umiem. Nawet jak jadę moją corsą do najbliższego sklepu, włączam radio. Po prostu nie znoszę ciszy. A to chyba dlatego, że wtedy za dużo myślę i przychodzą mi do głowy głupie rzeczy (jak to blondynce). Za to teraz – od dziesięciu długich minut bałam się, że to myślenie doprowadzi mnie do czegoś naprawdę idiotycznego. Od samego początku korciło mnie, żeby wcisnąć ten guziczek uruchamiający radio. Powstrzymywałam się jednak ostatkami sił. Policjant jeszcze pomyśli, że znowu chcę coś ukraść. Dlatego też siedziałam zupełnie nieruchomo – tak, żeby nie miał się czego przyczepić. Boże, że też jedna głupia pomyłka prześladuje mnie jak cień.

Nagle zaburczało mi w brzuchu. Przycisnęłam do niego dłonie, mając nadzieję, że sierżant niczego nie usłyszał. Cholera, tu panowała taka cisza, że nawet głuchy by usłyszał. To trochę dziwne, że właśnie teraz chciało mi się jeść – w środku nocy. Ale właściwie moją kolację stanowił kawałek wuzetki, która mimo swojej ceny nie była jakoś wyjątkowo wyśmienita.

– Masz.

Nagle przed moimi oczami pojawił się czekoladowy batonik. Ośmieliłam się spojrzeć w stronę policjanta. Dalej gapił się na drogę, a jego wyciągnięta ręka trzymała słodką przekąskę. Zastanawiałam się, czy powinnam ją wziąć, kiedy zabuczało mi po raz drugi.

– No bierz – ponaglił mnie. – Mimo wszystko nie chcę, żebyś mi tu zeszła z głodu.

Wzięłam batonik, otworzyłam go i jadłam ostrożnie, żeby nie nakruszyć. Konsumpcja zajęła mi jakieś dwie minuty, a potem znowu zaczęłam się nudzić. Byliśmy dopiero w połowie drogi, a to dlatego, że jak na złość staliśmy na wszystkich światłach. Od dzisiaj nie lubię czerwonego.

Nie mając innego zajęcia, pozwoliłam sobie pogapić się trochę na sierżanta. Oczywiście starałam się to robić jak najdyskretniej. Już wcześniej zdążyłam zauważyć, że był naprawdę wysoki i postawny. Musiał być przed trzydziestką. Co prawda widziałam tylko jego prawy profil, ale w pamięci nadal miałam jego cudowne oczy, w których można się zatracić, i usta wprost stworzone do całowania. Nieco przydługawe, lekko falowane, ciemne włosy były jeszcze lekko wilgotne. Mokry T-shirt przykleił się do umięśnionych ramion. Westchnęłam cichutko. Taki facet to marzenie. Chętnie bym się z nim umówiła, gdyby jeszcze chwilę temu nie był skłonny zamknąć mnie w więzieniu.

– Podoba ci się to, co widzisz?

I nie był taki arogancki. Ja rozumiem, że w policji nie trzeba ciepłych kluch, tylko stanowczych i pewnych siebie facetów, ale, na litość boską, mógłby się postarać być trochę milszy. Od chwili kiedy się poznaliśmy (czyli jakieś niecałe dwie godziny temu), traktował mnie jak największego zbrodniarza. Okej, na początku miał ku temu powody. Ale skoro już wszystko się wyjaśniło, mógłby obrócić to wszystko w żart. A tymczasem byłam dla niego nadal głupią blondynką, która chciała zwinąć mu samochód.

– Niekoniecznie – skłamałam gładko. – Ale ty gapiłeś się na mnie podczas przesłuchania, więc teraz jesteśmy kwita.

Chcąc udawać niewzruszoną, odwróciłam się w stronę szyby. Niestety nie znalazłam tam niczego ciekawego. W ciemnościach niewiele było widać, a droga była prawie pusta.

– Wiesz – odezwał się niespodziewanie – gapiłem się na ciebie, bo przez tę cienką, mokrą bluzeczkę dość dużo było widać.

Przerażona spojrzałam na swój biust. Jedyne, co zobaczyłam, to różowy stanik prześwitujący przez kremową bluzkę. Powinnam wiedzieć, że się ze mnie nabijał. Nigdy nie wychodziłam z domu bez kompletnej bielizny.

Nagle usłyszałam jego śmiech. I był to najcudowniejszy śmiech, jaki w życiu słyszałam. Taki ciepły i melodyjny. Mogłabym go słuchać godzinami. Zuza, ogar! Tan facet śmieje się z ciebie! Cholera. Mogłam jednak nakruszyć tym batonikiem.

– Nie widzę w tym nic śmiesznego – mruknęłam urażona.

– A ja tak – odparł z uśmiechem i, o dziwo, wydawał się on całkiem szczery. – Cała jesteś śmieszna.

O, nie! Mogłam być głupia, ale nie śmieszna! Chociaż w jego mniemaniu to chyba jedno i to samo. Ale tylko ja mogłam obrażać samą siebie, nikt inny nie miał do tego prawa. A już na pewno nie jakiś, pożal się Boże, policjant.

– Jestem śmieszna?! – wrzasnęłam.

– To znaczy, miałem na myśli zabawna – odparł lekko zmieszany. – No wiesz, śmieszna w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Nie kumałam tego faceta (jakbym jakiegokolwiek kiedykolwiek kumała). Najpierw był na mnie śmiertelnie obrażony, a teraz gadał mi takie rzeczy. Na pewno czegoś ode mnie chciał. Może odszkodowania? Ale nie wydaje mi się, żeby moja noga pozostawiła jakieś trwałe uszkodzenia na jego corsie. A nawet jeśli można byłoby się doszukać jakiegoś wgniecenia, to za takie traktowanie niewinnej, bezbronne kobiety i tak powinien dostać figę z makiem.

– A więc godzinę temu byłam złodziejką, a teraz jestem pozytywnie śmieszna. Nie ma co, jest postęp – odparłam z sarkazmem.

– Wiem, że głupio wyszło – powiedział, kiedy wjeżdżaliśmy na parking pod klubem. – Po prostu od kilku dni mam wrażenie, że ktoś ciągle kręci się koło mojego auta. I kiedy zobaczyłem, że majstrujesz coś przy zamku, a potem bezczelnie je kopiesz, naprawdę myślałem, że chcesz je ukraść.

Powiedzmy, że mu wierzę. Okej, wyjaśnił swoje przewrażliwienie, ale nadal nie usłyszałam tego, na co liczyłam, od kiedy wyszliśmy z komisariatu. Byłam kobietą, wymagałam szacunku i należytych przeprosin za poniesione szkody moralne!

Policjant zatrzymał się obok mojej corsy. Parking pomału pustoszał, więc raczej nie istniało ryzyko, abym znów próbowała wsiąść do auta obcego faceta. Dla pewności zerknęłam jednak na rejestrację. Tak, to na pewno mój samochód.

Już miałam wysiadać, kiedy postanowiłam powiedzieć sierżantowi, co o nim myślę. Miałam nadzieję, że nie zawiezie mnie z powrotem na komisariat, tym razem pod zarzutem obrażania funkcjonariusza państwowego.

– Słuchaj... Bartłomiej – powiedziałam ostro, kiedy przypomniałam sobie, jak miał na imię. Tamten policjant nazwał go Bartkiem, ale ja chciałam, żeby zabrzmiało to oficjalnie.

– Bartosz – poprawił mnie z uśmiechem.

– Nieważne – warknęłam. – Myślałam, że z uwagi na wykonywany zawód jesteś człowiekiem uczciwym i dobrze wychowanym. Najwyraźniej jednak się myliłam.

Najpierw zrobił zdziwioną minę, ale po chwili chyba coś mu zaświtało. Spoważniał, jakby miał zamiar wygłosić jakąś ważną mowę.

– Przykro mi, Zuzanno, że wziąłem cię za złodziejkę. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Z całego serca cię przepraszam.

Ten dureń znowu się ze mnie naśmiewał! Powiedział to tonem bohatera melodramatu, który prosi ukochaną o wybaczenie. Znowu dałam się nabrać, a przecież już zdążyłam się przekonać, że nie traktował mnie poważnie. Postanowiłam jednak kontynuować tę szopkę. To najlepsze, co mogłam zrobić. Poza tym nie miałam już sił na sprzeczki. Ludzie, było grubo po północy!

– Przeprosiny przyjęte – powiedziałam głosem wytwornej damy. – A teraz pozwól Bartoszu, że wysiądę z twojego wozu, wsiądę do mojego i odjadę do domu.

– Ależ oczywiście – odparł z kpiącym uśmieszkiem.

Otworzyłam drzwi i z gracją oraz wdziękiem stanęłam na chodniku.

– Do widzenia.

„Mam nadzieję, że więcej się nie zobaczymy" – dodałam w myślach.

Kiedy odpowiedział na pożegnanie, ruszyłam w stronę mojej corsy. Dzieliły mnie od niej dosłownie centymetry, kiedy usłyszałam:

– Zuza!

Odwróciłam się na pięcie w stronę tego palanta. Czego on jeszcze ode mnie chciał do cholery?! Nadal uśmiechał się jak głupek.

– Co?! – wrzasnęłam wkurzona nie na żarty.

– Obawiam się, że daleko nie zajedziesz – powiedział, machając czymś w moim kierunku.

Kluczyki. Wyciągnął je ze swojej corsy i wrzucił do skrytki. Jęknęłam. Po prostu pięknie. Pewnie zastanawiał się, kiedy sobie o nich przypomnę. Ciekawe, czemu nie zaczekał, aż wyrzucę na chodnik całą zawartość torebki. Miałby jeszcze większy ubaw.

– Łap! – krzyknął i rzucił nimi.

Złapałam je zgrabnie i bez słowa wsiadłam do samochodu. Wzięłam kilka głębokich wdechów i odpaliłam silnik. Ruszyłam w ciemną noc, nie oglądając się za siebie. Jak dobrze, że ten koszmar się wreszcie kończył.

~ ~ ~

– Opowiadaj!

– Co?

– Jak było!

– Gdzie?

– No, w więzieniu!

To już jest po prostu skandal. Człowiek ledwo przekroczy próg, a już są mu wypominane przypadkowo popełnione błędy. I to w jaki bezczelny sposób! Chyba powinnam poszukać sobie nowej przyjaciółki.

– To nie było żadne więzienie! – wrzasnęłam z oburzeniem, opadając ciężko na kanapę.

– Jak to nie? – spytała poruszona Tyśka, siadając obok mnie.

No po prostu nie wierzę. Zamiast pocieszać mnie po traumatycznych przeżyciach i cieszyć się, że nic mi się nie stało, to ta jędza podniecała się tym, że jej kumpela rzekomo wylądowała za kratkami. Dlaczego ja mam takiego pecha do otaczających mnie ludzi?

– A co, życzysz mi, żeby mnie przymknęli?

– Oczywiście, że nie – oburzyła się. – Ale pomyślałam, że twoje dość niecodzienne przeżycie, jakim jest noc spędzona w celi, pozwoli mi w zrozumieniu ludzkiej psychiki.

Chyba jeszcze nie wspominałam, że Tyśka studiowała psychologię. A więc tak. Właśnie to robiła i doszukiwała się w innych jakichś nietypowych zachowań, a potem analizowała je w odniesieniu do całego społeczeństwa. Nie pytajcie mnie, o co w tym wszystkim chodzi. Wystarczy mi to, że najczęściej to ja byłam obiektem jej badań. Naprawdę nie musiałam wiedzieć szczegółowo, co potem robiła ze zdobytą wiedzą.

– Boże, Tyśka, ciebie naprawdę nie obchodzi, co ja wczoraj przeżyłam?! Przyszłam tu jak do terapeuty, a nie psychicznego psychologa!

– Przecież kazałam ci opowiadać!

Ta rozmowa jeszcze dobrze się nie zaczęła, a ja już miałam ochotę wyjść. Ale w końcu dawałam sobie radę już w gorszych sytuacjach. I to jakoś przeboleję.

Nie chcąc ciągnąć dalej tej bezsensownej wymiany zdań, zaczęłam relacjonować wczorajsze, a w sumie trochę i nawet dzisiejsze, wydarzenia. Na początku wróciłam oczywiście do nieszczęsnej randki z tym pacanem Szymonem, potem szczegółowo opisałam moją brawurową ucieczkę i upokorzenie w postaci zakłucia mnie w kajdanki w miejscu publicznym (chociaż nie miałam pojęcia, czy ktoś to w ogóle widział).

– Ale był chociaż przystojny? – spytała Tyśka rozgorączkowana.

– Szymon? – spytałam głupio. – Był paskudny!

– Nie on! – wrzasnęła oburzona. – Policjant!

Zamilkłam na chwilę, przypominając sobie jego sylwetkę. O matko! Dopiero teraz, tak na trzeźwo oceniając sytuację, zdałam sobie sprawę, że to było naprawdę ciacho. I w innym życiu pewnie wzdychałabym do niego z daleka. Ale niestety w moim prawdziwym, parszywym żywocie byłam nadal na niego wściekła za to, jak podle mnie potraktował. Lepiej dla niego samego, żeby już nigdy nie pojawił się na mojej drodze.

– Cholernie przystojny – mruknęłam. – I to było w tym wszystkim najgorsze.

– No chyba właśnie najlepsze! Ile ja bym dała, żeby taki posterunkowy mnie zaaresztował – rozmarzyła się Tyśka.

– Sierżant – poprawiłam ją, a ona spojrzała na mnie z niezrozumieniem w oczach. – To był sierżant.

– No to jeszcze lepiej!

Wcale nie podzielałam jej entuzjazmu. Ten jeden, i z resztą niesłuszny, konflikt z prawem, sprawił, że nie miałam już ochoty wchodzić w jakiekolwiek bliższe relacje ze służbą bezpieczeństwa.

– Może i był przystojny, ale charakter miał podły. Hello! Przecież ten facet mnie aresztował! Za niewinność!

– A tam przesadzasz. – Tyśka machnęła rękę. – A tak de facto, to przecież próbowałaś się dostać do nieswojego samochodu, więc te oskarżenia można uznać za uzasadnione.

No po prostu nie wierzę w to, co słyszę! Uzasadnione?! UZASADNIONE?!

Wstałam gwałtownie z kanapy i ruszyłam w stronę wyjścia. Jeśli tak chcieli mnie tu traktować, to nic to po mnie. Moja noga tu więcej nie postanie! To już nie była kąśliwa, aczkolwiek do bólu szczera uwaga przyjaciółki. To był słowny atak na moją osobę! Nie zamierzam tego tolerować! Ot co!

– Zuza, co ty robisz?

– Wychodzę – oznajmiłam wyprutym z emocji głosem. – Jeśli nadal masz zamiar trzymać stronę tego policjanta – palanta, zamiast swojej najlepszej przyjaciółki, to możesz sobie poszukać nowej.

Tyśce mina zrzedła. Ha! Dobrze ci tak!

– Oj, no weź, Zuzik. Przecież wiesz, że... – urwała, widząc moje mordercze spojrzenie. – Tak, ten gość do zdecydowanie palant. Nie miał prawa o nic cię oskarżać. Jesteś czysta jak łza.

Uśmiechnęłam się triumfująco. Miałyśmy taką zasadę, że zawsze, choćby nie wiem co, stoimy za sobą murem. I jeśli którejś zdarzyło się ją złamać, natychmiast musiała poprawić swój błąd. Tym razem była to dość błaha sprawa, ale mimo wszystko należał mi się zwrot honoru.

Mimo to jednak kierowałam się do wyjścia.

– Halo?! – zawyła Tyśka. – Gdzie idziesz?

– Na zakupy. Muszę się odstresować.

– A to idę z tobą.

Moja przyjaciółka chwyciła torebkę leżąca na fotelu i podążyła za mną. Czas na shoppingowy szał!

~ ~ ~

– Wchodzimy jeszcze tu?

Podniosłam wzrok, żeby zobaczyć, jaki sklep wybrała Tyśka. Szczerze mówiąc, miałam już dość na dzisiaj tych zakupów. Byłyśmy chyba w trzydziestu sklepach, a kupiłam sobie tylko jedną bluzkę. Nie to co moja przyjaciółka. Ta taszczyła ze sobą chyba ze osiem reklamówek z logami różnych sieciówek. Ta kobieta kupowała wszystko, co jej się w oczy rzuci. Ale ona jest chuda i wysoka jak tyczka, a na takich to każdy ciuch dobrze wygląda. Czasami jej tego zazdroszczę.

– Wymiękam – mruknęłam. – Nogi mnie już bolą.

– Cienias z ciebie – odparła, patrząc na mnie z politowaniem. – Nie przeszłyśmy nawet połowy galerii.

Rozejrzałam się dookoła, szukając jakiegoś wybawienia. Niedaleko dostrzegłam niewielką kawiarenkę i naszła mnie ochota na dobrą kawę i kawałek sernika. Tak, to zdecydowanie pomoże mi odzyskać siły. Tyśka, o dziwo, chętnie przystała na mój pomysł i kilka chwil później już siedziałyśmy przy stoliku. Popijałyśmy kawę, gadając o tym i o tamtym, kiedy za moimi plecami rozległ się jakiś zaskoczony, męski głos.

– Zuza? Tyśka? No nie wierzę!

Obróciłam się zdezorientowana. Za mną stał całkiem przystojny facet, mniej więcej w naszym wieku, i uśmiechał się do nas głupkowato. Skąd ja tego typka znałam? No, bo skądś musiałam go znać, skoro on znał mnie. Poza tym ta twarz. Gdzieś się już na nią natknęłam.

– Krzysiek? – zapytała Tyśka z niedowierzaniem. – Krzysiek Bielecki?

O ja cież pierdzielę! Gdybym wiedziała, że wyrośnie z niego taki przystojniak, to dałabym mu to ciastko. No, ale mając siedem lat, takich rzeczy nie można przewidzieć. A może to tylko ja jestem na to za głupia? Sama już nie wiem. Nie zmieniało to jednak faktu, że stał tu teraz przede mną i aż emanowała z niego boskość.

Chłopak posłał nam swój olśniewający uśmiech, bez pytania przysunął sobie krzesło i się do nas dosiadł.

– Już nawet nie pamiętam, kiedy się ostatnio widzieliśmy. Ale muszę przyznać wyrosły z was piękne kobiety.

Nie zarumień się! Tylko się nie zarumień!

Cholera! Na pewno się zarumieniłam.

– Och, jaka ulga, że z wiekiem zmieniłeś patent na podryw – odparła z uśmiechem Tyśka, mając zapewne na myśli pierwszy dzień szkoły i ciągnięcie nas za warkocze. – Może tym razem Zuzka da się przekonać – dodała, puszczając do mnie oczko.

Jaka franca!

– A to co? Koło panny Zuzanny nie kręci się żaden przystojniaczek? –Krzysiek uśmiechnął się do mnie jeszcze szerzej.

– No jakoś tak się złożyło, że nie – odparłam lekko onieśmielona.

Zobaczcie, cóż to czas potrafi zrobić z człowiekiem. Jeszcze kilka lat temu nie znosiłam tego faceta całym sercem. Chyba o tym nie wspomniałam, ale te dziecinne zaczepki nie były jego jedynym przewinieniem w stosunku do mojej osoby. Nawet w czasach gimnazjum bywał dla mnie niezbyt miły. Wiecie, jak to jest. W okresie dojrzewania chłopcy z reguły nie potrafią należycie okazywać uczuć i robią wszystko, aby zaimponować swoim kumplom. Jednak to, że zrozumiałam to po latach, nie zmieniało faktu, że mu nie wybaczyłam. Nadal czułam się urażona. I powinnam mu to pokazać. Niech się chłopak wstydzi za błędy młodości. Tyle że ten jego diabelsko seksowny uśmiech skutecznie mi to uniemożliwiał.

– Jak to? – wtrąciła się Tyśka. – Zapomniałaś już o posterunkowym ciacho?

Szczerze mówiąc, to tak. Na chwilę udało mi się o nim zapomnieć, ale oczywiście od czego ma się najlepszą przyjaciółkę? Od przypominania ci o największych upokorzeniach twojego życia. Naprawdę myślałam, że to już zamknięty temat. Przynajmniej na dzisiaj. Jak widać, jednak byłam w błędzie.

– On się koło mnie nie kręci! – zaprotestowałam, darując sobie wytknięcie pomyłki co do jego stopnia. – Przez niego przeżyłam koszmar! Mam nadzieję, że nigdy więcej go nie spotkam!

– A tam dramatyzujesz. – Machnęła lekceważąco ręką. – Pewnie wcale nie jest taki zły.

Gdybym była postacią z kreskówki, to właśnie w tej chwili z uszu uszłaby mi para. A tak pewnie tylko zrobiłam się cała purpurowa na twarzy. I to nie jest zbyt atrakcyjne. Zwłaszcza jeśli obok ciebie siedzi potencjalny kandydat na udaną randkę.

– Czy chcę wiedzieć, o czym mówicie? – spytał Krzysiek, uważnie nam się przyglądając.

– Nie – odparłam stanowczo, zanim Tyśka zdążyła się odezwać. – A co u ciebie słychać? Studiujesz?

– Pracuję – sprawnie podjął temat. – Studia to nie dla mnie. Szkoła była męczarnią i nigdy nie byłem tak szczęśliwy jak w dniu zakończenia technikum. Za nic w świecie nie dałbym się znów zaciągnąć do szkolnej ławki.

Ściślej rzecz biorąc, na uczelniach są sale wykładowe, ale postanowiłam o tym nie wspominać. Musiałam jednak przyznać, że rzeczywiście Krzysiek nigdy nie był orłem i studia z dużym prawdopodobieństwem byłby dla niego stratą czasu.

– Ale ty pewnie wybrałaś jakiś prestiżowy kierunek – zwrócił się do mnie. – Zawsze miałaś duże ambicje.

Moje ambicje chyba wcale nie były takie wygórowane, ale moich rodziców owszem. Sami mieli tylko wykształcenie średnie, więc marzyło im się, że ich dzieci osiągną w kwestii edukacji znacznie więcej. Pokładanie tej nadziei w Konradzie okazało się niestety bardzo zgubne. Mój kochany braciszek, podobnie jak Krzysiek, nie wykazywał choćby najmniejszego zainteresowania własnym wykształceniem. Osobiście do tej pory nie wiem, jakim cudem udało mu się zdać maturę. Co prawda z większości przedmiotów na marne trzydzieści procent, ale jednak. O uczelni wyższej nie było nawet mowy. Tak więc wielkie oczekiwania rodziców spoczęły na mnie. Mając za antyprzykład Kondzia, musiałam się spiąć i robić wszystko, co w mojej mocy, aby starzy mieli się kim chwalić przed tymi wszystkimi wrednymi ciotkami na nadętych rodzinnych zjazdach. Prymuską raczej nie byłam, ale szło mi całkiem nieźle. Bardzo dobre oceny, kilka świadectw z paskiem i parę wygranych konkursów w moim wykonaniu przyniosło rodzicom ulgę po dwójkowym, mało zaangażowanym synu. W takim wypadku studia były oczywistością. Problem stanowił jednak ich kierunek. Tata usilnie próbował mnie namówić na coś ścisłego, najlepiej technicznego. W końcu co chwilę trąbią w mediach, że brak nam dobrze wykształconych fachowców, że to zawody z pewnym zatrudnieniem. Ale chociaż matma nie była mi straszna, to o wiele większą łatwością przychodziła mi nauka języków. Dlatego też ostatecznie wybrałam filologię angielską z specjalizacją tłumacza. I wiem, co powiecie – ile my to już mamy tych anglistów! Po cholerę nam kolejni! Może i tak, ale nie miałam zamiaru do końca życia męczyć się z czymś, czego nie cierpię. Ojciec przez długi czas nie mógł tego przeboleć, ale ostatecznie pocieszył się myślą, że za pięć lat będzie się mógł chwalić na prawo i lewo córką magistrem. O ile dotrwam do dyplomu, bo póki co ten angielski to nie jest taki łatwy, jak się mi w liceum wydawało.

– Można tak powiedzieć – odparłam wymijająco. Zaledwie tydzień temu jakimś cudem udało mi się zaliczyć sesję i póki co nie miałam ochoty o tym rozmawiać. Do października zero rozmów o językach obcych. Lub co gorsza w nich.

Zastanawiałam się, jak dalej poprowadzić rozmowę, żeby nie było tak drętwo, ale niespodziewanie rozdzwonił się telefon Krzyśka. Przeprosił nas i odszedł od stolika, aby spokojnie porozmawiać. Nie zdążył nawet zrobić trzech kroków, kiedy Tyśka zaczęła się szczerzyć jak głupi do sera.

– Kobieto, ty to masz farta! – szepnęła konspiracyjnie. – Najpierw sexy policjant, a teraz brzydal z podstawówki, który okazał się niezłym przystojniakiem. I to wszystko jednego dnia!

Jakbyście nie zauważyli, jakoś nie podzielałam jej entuzjazmu. Jak dla mnie to nie żaden tam fart, tylko pech w czystej postaci. No dobra, może w przypadku Krzyśka nic jeszcze nie poszło źle, ale zapewniam was, że nie trzeba będzie długo na to czekać. Wiedziałam to z doświadczenia. Jak coś zaczyna się nie najgorzej, to potem spieprzy się z podwójnym impetem.

– Nie ciesz się tak, bo wyglądasz, jakbyś uciekła z wariatkowa – skarciłam ją. – Z moim szczęściem, to nim się obejrzę, będzie już po sprawie.

– Nie bądź taką pesymistką. Jak będziesz miała takie podejście, to w życiu nikogo sobie nie znajdziesz.

Może i było w tym trochę prawdy. No, ale jak miałam mieć lepsze nastawienie, skoro spotykały mnie same nieszczęścia? Wczorajszy wieczór i sprawa z kradzieżą samochodu przelała moją czarę goryczy. Chciałabym wierzyć, że nic gorszego już mnie nie czeka, ale wiedziałam, że los lubi płatać figle. I miałam przeczucie, że co do mojej osoby to ma jeszcze jakieś szatańskie plany.

– Ale jedno musisz przyznać – powiedziała Tyśka, kiedy nie odezwałam się przez dłuższą chwilę. – Wyrósł z niego niezły facet – dodała, patrząc w stronę Krzyśka. – Nie powinnaś przepuszczać takiej okazji. Najwyżej wam nie wyjdzie i już.

Czasami zazdrościłam jej takiego lekkiego podejścia do życia. Coś poszło nie tak – trudno, olej to. Cała Tyśka. Tylko że ja tak nie potrafiłam. Każdą porażkę rozkładałam na części pierwsze, analizowałam i zastanawiałam się, w którym momencie powinnam postąpić inaczej. Wiedziałam, że to głupie, ale nie umiałam po prostu się nie przejmować.

– No nie wiem – mruknęłam, miętosząc w palcach papierową serwetkę. – Nie mam z nim najlepszych wspomnień.

Wiedziałam, że gimnazjum rządzi się swoimi prawami, ale to jednak taki okres w życiu człowieka, który pozostawia po sobie piętno na wiele lat. I ja niestety chyba się go jeszcze nie pozbyłam.

– No, to może warto zastąpić je jakimiś milszymi – rzuciła szybko, zanim obiekt naszej rozmowy wrócił do stolika.

– Niestety muszę się już zbierać. Siostra potrzebuje podwózki – ogłosił Krzysiek. – Ale naprawdę miło było was spotkać – dodał z uśmiechem, patrząc prosto na mnie i całkowicie olewając Tyśkę. – Może umówilibyśmy się na jakieś dłuższe spotkanie i powspominali stare, dobre czasy?

Już miałam się jakoś zgrabnie wymigać, ale oczywiście ktoś mnie uprzedził.

– Pewnie! – zawołała jak na mój gust zbyt radośnie moja przyjaciółka. – Bardzo chętnie znów się zobaczymy. Prawda, Zuza? – dodała, znacząco na mnie patrząc i lekko kopiąc pod stołem w nogę. Ugh, wiedziała, jak tego nie znoszę!

– Jasne – wykrztusiłam niezbyt przekonująco, bo na nic lepszego nie było mnie stać, a zaprzeczenie nie wchodziło w grę.

– No to świetnie – ucieszył się Krzysiek. – To może w sobotę, w tej nowej knajpie na rynku? – zaproponował, a ja mogłam jedynie pokiwać głową na zgodę. – To jesteśmy umówieni! – zawołał, po czym się pożegnał i szybkim krokiem oddalił w stronę wyjścia z galerii.

Kiedy tylko zniknął nam z pola widzenia, posłałam Tyśce zabójcze spojrzenie.

– Nie dziękuj – odparła z przekąsem. – Zobaczysz, ta randka przełamie twoją kiepską passę.

Oby miała rację, bo jak nie, to pierwsze, co zrobię, to pójdę do Rossmanna po czarną farbę do włosów. 

***************************************************************************** 

Dziękuję za gwiazdki pod poprzednimi rozdziałami. Komentarze także są mile widziane :) 

Kolejny rozdział za tydzień. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro