2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dzisiaj bardzo króciutki bo niespełna 900 słów. Od przyszłego rozdziału zacznie się już dziać.



Wieczór przywitałam z radością.
Ledwo żywa wyszłam na pierwsze piętro, tupiąc po drewnianych schodach. Skręciłam w ponury korytarz o popielatym, wytartym linoleum i ścianach niegdyś w piaskowym kolorze, dziś żółto brązowym. Na jego końcu mieścił się  pokój zajmowany przezemnie.

Włączyłam światło by usłyszeć dźwięk psującej się jarzeniówki. W tym domu wszystko się sypało.

Chciałam umyć pod zlewem, to prawie spadł mi na głowę.  Musiałam go podeprzeć stołkiem położonym w poprzek i biec po Krisa.

Powiesiłam ręcznik na kaloryferze  przy drzwiach i podniosłam zrezygnowana, spojrzenie w górę.  Pierwsze co zauważyłam to cień. 

Wielki jak mój palec wskazujący, szerszeń latał pod sufitem.

Odsłoniłam i otwarłam wszystkie okna, chcąc wygonić owada. Ten był uparty, jak mój świętej pamięci małżonek i że zwinnością przypisaną swojemu gatunkowi, unikał ręcznika.

Ja miałam tylko nadzieję, że nikt nie obserwuje starej baby podskakujacej w stringach oraz staniku i wywijające ręcznikiem.

Ten skurwiel na skrzydłach, przypakowany sterydami przepuścił atak.
Zwiałam na korytarz zatrzaskując drzwi i ciężko sapiąc, ręcznik trzymając w garści.

Odczekałam chwilę,  zastanawiając się jak go wykurzyć. Bo przecież muszę gdzieś spać.

Ostrożnie uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka łudząc się, że zniknie w tajemniczy sposób. Ale nie, nadal tam był i nadal latał koło lampy.
Po cichu weszłam do pokoju i postarałam się żeby go trzepnąć.  I odziwo trafiłam. Buczenie ucichło. Zabrałam się za poszukiwanie zwłok  drania.

Najpierw wytrzepalam ręcznik, sprawdzając czy nie zaplątał się w niego. Potem włosy.  Zdjęta coraz większą paniką,  nie widząc nigdzie szerszenia, a jedynie ciekawskie pająki,  sprawdziłam stanik gdzie na szczęście było czysto. Odetchnełam z ulgą. Nie chciałabym tułać się tu po lekarzach i biust pokazywać.

Przeszukałam cały pokój ale trupa nie znalazłam, jedynie więcej pająków po kątach i za szafą oraz szczątki czegoś co chyba kiedyś było myszą.

Szerszenia zauważyłam w ostatnim momencie gdy chował się pod szafą.  Nie było szans żeby go stamtąd wyciągnąć.

Pogasiłam światła,  zostawiajac otwarty balkon oraz okno jakby chciał wylecieć i zadzwoniłam do Grażyny, za którą byłam.

— W moim pokoju jest szerszeń — wyszeptałam przejęta.

To go wywal.

— Ale jak. Wlazł pod szafę. Teraz boję się spać, żeby się na mnie nie rzucił — szeptałam zasłaniając ekran żeby nie było widać światła.
Nie wiadomo co takiemu wpadnie do głowy.

Nie przesadzaj. To nie napalony zbok, żeby rzucał się na ciebie.

— A jak ugryzie mnie w gardło? Przecież ja nawet nie wiem jak jest po niemiecku, szerszeń. — Przykryłam się bardziej kołdrą, wystawiając jedynie nos na zewnątrz.

Nie panikuj. One są już prawie oswojone.

— One? To jest ich więcej?

Jak wyjdziesz na balkon, to centralnie nad drzwiami jest taka dziura. Napewno zobaczysz. I One tam mają gniazdo. Czasem pomylą dziurę i wpadają do nas.

— Ja mam cały czas balkon otwarty — wyszeptałam.

I co z tego? Rano wyleci. Wieczorem chyba mylą im się kierunki.

Po tej jakże pocieszającej rozmowie Grażyna rozłączyła się,  a ja miałam nadzieję, że szerszenie w nocy śpią, i że jeśli zacznie latać usłyszę go. Oczywiście dokształciłam się o szerszeniach, w czym pomocny był internet.

Oczywiście wiedza ta, nie uspokoiła mnie.
Zawinęłam się w kołdrę,  żeby czasem nie wlazł pod nią i poszłam spać.

Przy wszystkich wyotwieranych oknach, w nocy było zimno niczym na kole podbiegunowym. Obudziłam się skostniała,  zmarznięta i nieszczęśliwa. A właściwie to zażartowała po świcie obudziło mnie buczenie. Szerszeń latał w okół lampy. I jakby się ze mnie naśmiewając, zrobił rundkę do okola pokoju i wyleciał przez drzwi balkonowe z wielce obrażonym bzykiem, kierując się w górę.

Wyszłam za nim zerkając w górę na duży trapezowy otwór, w który spokojnie weszła by głowa.

Westchnęłam i odwróciłam się zerkając na drewniany domek.

Facet z niego stał przy wejściu z parującym kubkiem i patrzył w moją stronę.  Oglądając starą babę w staniku.
Widok jakże wspaniały o poranku...

Zastanawiałam się czy widział wczoraj moje podrygi w pokoju. Jeśli tak to jestem skończona w jego oczach. Nie żeby mnie to jakoś martwiło.

Pomachałam mu, nawet z tej odleglości widząc sporą bliznę na twarzy i ciemny zarost, który mógłby zgolić.
Nie odmachał, chociaż wykonał taki dziwny ruch, jakby miał zamiar ale się powstrzymał.

Odwróciłam się i weszłam do pokoju zamykając wszystkie okna. Zakopałam się jeszcze na godzinkę pod kołdrą.
Jak to zwykle bywa sen nie nadchodził.  Natomiast pytania owszem.

Bo niby dlaczego jakiś bezimienny facet wstaje o czwartej trzydzieści, pije kawę  zamiast smacznie spać. Gdzie był przez ostatnie kilka dni. Skąd ma taką paskudną bliznę i te jaśniutkie oczy zupełnie nie pasujące do bujnej czarnej grzywy, związanej w niedbalego kuca. I dlaczego wciąż porusza się z tym podłużnym pakunkiem, jak jakiś niespełniony artysta.

Sprawdziłam sobie ostatnio tego jägera w słowniku. I to dosłownie znaczy myśliwy, więc tak na logikę,  w pakunku musi być strzelba, tylko dlaczego gość jest przeklęty.

Wypełzlam sfrustrowana spod kołdry, stwierdzając, że facet stanowczo za dużo myśli zajmuje.
Z drugiej strony było w nim coś interesującego, chociaż sama nie wiedziałam co.

Ubrałam się szybko i wyjrzałam przez okno, a nie widząc za wiele wyszłam na balkon.

Okno i drzwi do chatki były zamknięte,  to znaczy że gdzieś poszedł.
Czyli kolejne pytanie do kolekcji: dokąd wybierał się tak wcześnie rano.

Zeszłam po skrzypiących schodach, stwierdzając, że nigdy nie polubię tego dużego, pustego jak z horroru domu.

Zrobiłam sobie kawę i przygotowałam robótkę,  jak babcia będzie spała. Odkąd wysprzątałam dom, cierpiałam na nadmiar czasu, więc powróciłam do dawnych przyjemności i zaczęłam wyszywać obrus.

Taka czynność uspokajała, niestety nie zajmowała głowy i myśli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro