4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Fetor i ruch w miastach jest nie do zniesienia, ludzie nie przepadają za podobnymi mnie, więc unikałem jednych i drugich jak mogłem. Co z tego jeśli Centrala wysłała mnie, właśnie na taki śmietnik charakterów.

Tych tutaj mocno przyszpiliło, skoro zgodzili się na warunki stawiane przez Centrale i wysokość nie małego wynagrodzenia, ba nawet oddali szopę do dyspozycji. Dzięki temu byłem blisko skraju lasu i zagrożonych miejsc.

Spóźniony na spotkanie przeskoczyłem dwa schody będące przy wejściu do Ratusza. Wtedy dotarł do nozdrzy subtelny zapach lawendy i piżma, który natychmiast rozpoznałem, ostatnio bardzo mnie prześladował.

- Kurwa - skomentowałem cicho moje podejrzenia. Zapach był ciepły, świerzy, zupełnie jakby jego właścicielka przeszła tędy przed sekundą.

Automatycznie poprawiłem kurtkę i przeczesałem palcami zmierzwione włosy. Mając nadzieję, że mylę się pierwszy raz w życiu.

Otworzyłem ciężkie, metalowe drzwi i wszedłem w miły chłód, odrazu wyczuwając inwazję smrodu, który niemal zwalił z nóg paraliżujac na moment zmysły. Nienawidziłem tego uczucia, chwilowego bezwęchu.

Przebiegłem przez schody, unikając spoglądania na nielicznych ludzi i być może ta chęć szybkiego znalezienia się na ich szczycie, a potem u burmistrza, mnie zgubiła. Ruszyłem w kierunku jednego z trzech białych korytarzy. Na zakręcie, z mocą tarana uderzył we mnie zapach lawendy, a jeszcze silniej wściekłość na kretynizm Krisa. Po jaką cholere bierze tą babkę na takie spotkania.

Zapach przybierał na sile i lawenda ledwo wychamowała żeby nie zderzyć się ze mną.

Zielone, spłoszone oczy, z lekkim odcieniem brązu i żółci, przypominały las późną jesienią, a spomiędzy nich wyłaniały się skrawki błękitu, jakby niebo chciało przebić się przez liście.

Wąskie usta wygięły się w uśmiechu, a ściągnięte brwi rozluźniły, kiedy mnie rozpoznała.
Serce tłukło się o klatkę, niczym zamknięty w niej koliber.

Zrobiłem jej przejście. Ona jednak zamiast iść podeszła o krok i zaczęła mówić, niskim aksamitnym głosem. Kołyszacym jak delikatne fale na morzu

"Idź już kobieto zanim zaczniesz żałować". - Pomyślałem, przekręcając głowę żeby ją lepiej widzieć i pocierając swędzącą bliznę.
Wyminąłem ją strasząc reputacją, którą najwyraźniej miała gdzieś albo poprostu nie rozumiała co mówię, bo nadal była miła. Przyznam, że było to dziwnie przyjemne uczucie. Aksamitny głos gonił mnie, pieścił aż zacząłem się zastanawiać jak spisały by się jej usta. Serce tej istotki tłukło się niczym koliber w klatce i dłużej już nie mogłem milczeć.

—Sep, koliberku. — Cuż mi szkodzi zdradzić imię skoro nie będziemy więcej rozmawiać, a o spotkaniu z nią nawet nie myślałem. Zbyt wielka przepaść nas dzieliła.

Powtorzyła imię, które spłynęło z języka miękkim aksamitem, upadając u mych stóp przejrzystą kroplą rosy. Powiedziała to tak intymnie, że byłem już na wpół sztywny. Kląłem w myślach. Ta kobieta niedość, że się nie bała to jeszcze prowokowała tą swoją udawaną niewinnością.

Zacisnąłem dłoń na klamce próbując się opanować. Powtarzając w myślach aby nie patrzeć na nią. Odwróciłem głowę, nadal tam stała uśmiechając się. Zacisnąłem szczenkę.

Mogłem ją dopaść w dwóch krokach, wepchnąć do pustego pokoju za nią i zadrzeć tą kolorową spódnicę okalającą kostki, a potem...
Potrząsnąłem głową, stwierdzając, że za bardzo ponosi mnie wyobraźnia.
Nacisnąłem klamkę, obiecując sobie, że będę jej unikać. W końcu nie ma co robić komuś dziadostwa z życia dla własnych zachcianek.

W żółtym pokoju konferencyjnym, przy długim stole siedziało dziesięciu mężczyzn, przyglądało mi się z obrzydzeniem i uwagą.
Burmistrz siedzacy na głównym  miejscu to gruby, siwy gość odsunięty daleko od stołu z brzuchem dotykającym blatu. Zastępca z wąsem i kucykiem oraz Kris i kilku jego znajomych.

— Miałeś załatwić problem — zaatakował zastępca piskliwym głosem, gniewnie poruszając wąsem.

— Miało nikogo niebyć w lesie  — odparłem chłodno, zerkając na Krisa, prostując się i odsuwając krzesło, na którym miałem zamiar usiąść.

— Już jej tłumaczyłem, żeby tam nie łaziła — odparł Kris, wzdychając. — Powinna odpuścić.

Jakoś miałem wątpliwości, czy babeczka jest wstanie zrezygnować z czegoś. Wyglądała na dość upartą.

— W połowie przyszłego miesiąca, chcemy zacząć inwestycje, a tu jeszcze nic nie załatwione...więc radziłbym się spieszyć z zadaniem.

W duchu wywróciłem oczami. Szczerze nie lubiłem tego zadufanego w sobie dupka z wąsem. Podejrzewałem, że nikt nie płakałby za nim, a już napewno nie żona. Na usta cisnęły mi się słowa, że radzić i rzadzić to może mną jedynie Centrala, a i tak nie zawsze  ale milczałem.

— To jest jeszcze miesiąc — wtrącił się jeden z trzech elegancików. — Zdążymy wjechać z buldożerami.

— Ale czas...

— Najważniejsze jest bezpieczeństwo pracowników — przerwał chłodnym głosem, deweloper, przyglądając się mi z uwagą. — Ile czasu potrzebujesz, żeby się uporać z problemem?

— Ciężko powiedzieć. —Nawet ja słyszałem jak  gównianie to zabrzmiało. — To kilka grup, składających się z trzech, czterech osobników. Dokładnie nie wiem ile ich jest. Problem w tym, że kiedy zlikwiduje jedną z grup, reszta na kilka dni znika, ukrywając się. Zanim wytropię wszystkie, może minąć trochę czasu — powiedziałem przyglądając się grubasowi kręcącemu młynki kciukami. —Miesiąc to może być minimum.

— Stawka taka jaką ustaliliśmy. Nie dam ani centa więcej — odezwał się burmistrz wysuwając dolną szczenkę.

Co za skąpy idiota.  Nie dziwne, że to miasto upadało pod jego rządami.
Sprzedadzą ziemię deweloperowi, a mieszkańcy i tak nic z tego mieć nie będą. Nawet ci mieszkający najbliżej.

— Nic się nie zmieniło — odpowiedziałem powoli.

Miałem co jeść, gdzie spać, a po skończonej robocie będę mieć jeszcze sporo kasy,  której część pójdzie na dziwki. Jeśli oczywiście znajdzie się taka, która mnie przyjmie nie trzęsąc się ze strachu jak królik w norze.

— To wszystko? — zapytałem. Nie miałem ochoty siedzieć w tym miejscu, w tym towarzystwie.

— Nie. — To był jeden ze znajomych Krisa. — Trzymaj się z daleka od naszych kobiet.

— Rozumiem — odparłem z najniewinniejsza miną, na jaką było mnie stać. Śmieszył mnie ich tok myślenia. Jeszcze chwilę temu, mówiliśmy o pracy, a teraz o pieprzeniu.

— Znajdź sobie inną kobietę.  Może tą opiekunkę.

Kris zamrugał powiekami, słysząc ciężki głos Johana.

— Słucham? A kto będzie się babką opiekował?  — powiedział zirytowany.

— Znajdziesz inną opiekunkę — wtrącił jeden z towarzyszy.

— Ale ta jest świetna — odparł Kris  — Babką ją uwielbia.

— Inną też będzie uwielbiać. Więc jakby nie było, Kris. Zostałeś przegłosowany.

Himbewerg spojrzał na mnie błagalnie. 

Zastanawiało mnie czy tak ją bronił  z powodu babki, czy chciał być uczciwy wobec obcej mu osoby, czy liczył na jeszcze coś.
Osobiście stawiałem na jeszcze coś, wiedząc jak skrupulatnie ją podgląda. Wyglądało na to, że Kris chciał umoczyć chuja w zagranicznej cipce.

— Skoro to wszystko, to można się rozejść — zarządził burmistrz. Odetchnąłem z ulgą, wychodząc pierwszy.

— Zaczekaj — zawołał Kris, wybiegając i zatrzymując mnie. — Dam ci pieniądze. Dużo pieniędzy,  tylko jej nie dotykaj.

Prychnąłem.

— Tak bardzo chcesz ją przelecieć? — zapytałem, a on pobladł.

— To nie tak...Posłuchaj jak nie chcesz pieniędzy to możemy się podzielić — ściszył głos bo z pokoju wychodzili właśnie mężczyźni.

Ludzie to mendy — stwierdziłem w myślach.

— A jak? — wpadłem mu w słowo.  — I nie, nie możemy.

Miałem ochotę zrzucić go ze schodów przed nami. Walić o ziemię tym pustym łbem, aż wypłynie pieprzony mózg.

— W takim razie twój kontrakt...

— Zostałeś przegłosowany Kris. Laska jest moja. — Zbliżyłem się nieco wykrzywiając usta i błyskając ostrymi zębami — Spróbuj  ją tylko tknąć, a nie będziesz musiał się martwić, ani o kutasa, ani mój kontrakt.

Bogowie, połknijcie mnie w całości. Co ja odpierdzielam. Odkąd to bronię  uciśnionych i bezbronnych.


Wieczorem siedziałem w chatce przyglądając się jak ściąga pranie z balkonu. Przez chwilę miałem ulotne wrażenie, że szuka mnie wzrokiem ale czemu taka piękność miałaby to robić.

— Tessa — mruknąłem wyobrażając sobie jak wtulam twarz w ten duży biust i gładzę szerokie biodra.

Otrzepałem się szybko z marzeń, przypominając, że miałem dać jej spokój. Kiedy jednak usiadła na balkonie z książkami zrozumiałem, że jest tu tak samo samotna, niechciana i odrzucona. Tylko ja przynajmniej wiedziałem dlaczego, a ona nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.

Odstawiłem kubek na stół. Po co ona tu co chwilę zerkała. Przeszła się przez balkon i znowu spojrzała, a potem z drugiej strony.  Przecież i tak nic nie widzi bo jest ciemno.

Wymknąłem się z chatki i udałem na pobliskie drzewo, skąd miałem doskonały widok na sypialnie Krisa i pokój Tessy.

Przez chwilę przyglądałem się podskakującym cyckom Ginny, kiedy ujeżdżała Krisa. Jej kręcone rude włosy sterczały we wszystkie strony. W chwilę później zamienili się miejscami i Kris brał ją od tyłu  zaciskając zęby i strojąc miny jakby było mu niedobrze.

Wyciągnąłem z kieszeni kanapki, odwinąlem z papierka i przez chwilę rzułem.

— Hm...Nie dodałem sałaty.

Zerknąłem na okno, gdzie moja ulubioną parka nadal się gimnastykowała.

Tess zgasiła światło u babki. Mignęły mi jej czerwone majtki i wyciągnięty podkoszulek, kiedy zamykała balkon popatrzyła w stronę mojej kryjówki  i zasłoniła okna.

Obudził mnie ruch i czyjeś szybkie kroki tłumione przez trawę. Zerknąłem przez okno, przy którym spałem. Wedle nieba było po trzeciej w nocy. Ktoś zatrzymał się przy oknie, próbując stłumić pośpieszne oddech, zbyt gwałtowne bicie serca.
Wciągnąłem powietrze. Zapach ewidentnie należał do Krisa. Było w nim coś ziemistego wymieszanego z psią sierścią, a pod spodem tliły się nikłe nutki lawendy i piżma.

Mimowolnie zacisnąłem szczękę, ten skurwysyn ma na sobie jej zapach, a miał niedotykać.
Głowa Krisa zajrzała do środka, a rozglądnąwszy się zniknęła za framugą.

Usłyszałem głośniejszy oddech, chyba ulgi i mężczyzna niezdarnie zaczął przełazić przez okno, dysząc przy tym ciężko.
Pisnął, kiedy go chwyciłem i wciągnąłem do środka, przetaczając się z nim przez łóżko na podłogę. Osobnik wił się pode mną, a ja czułem wyjątkowo miękkie kształty. Zakleszczyłem po bokach jego ręce nogami, a dłońmi dotknąłem obfitego biustu.

— Koliberek.

Nie doceniłem jej, a raczej giętkości nóg, bo oto próbowała jedną zarzucić mi na szyję, usiłując wymknąć się z dosiadu. W efekcie kopneła kolanem w plecy.  Szybko obruciłem ją na brzuch. Znowu siadłem, nachylając się i unosząc jej głowę,  mocno trzymając za gardło, nos wtulając w zagłębienie szyi. Pachniała wściekłością i strachem.

— Co tu robisz? — zapytałem, ledwo się powstrzymując aby nie liznąć miejsca tętna. W spodniach miałem niemożliwie ciasno, a jakąś część mnie chciała, żeby odparła, że chce tego co ja.
Poluźniłem chwyt, co oczywiście musiała wykorzystać na dalsze wicie się pode mną co tylko bardziej mnie podniecało.
Cholerna baba.

— Walka nic ci nie da — szepnąłem do ucha podgryzając je.

— Złaź ze mnie! — warknęła rozpaczliwie, błagalnie, co było jak kubeł zimnej wody na moją głowę.
Co ja wyprawiałem. Byłem gotów ją skrzywdzić.

Błyskawicznie się zerwała, kiedy tylko ją puściłem. Poprawiłem spodnie w kroku.

— Są zamknięte — zauważyłem, kiedy podbiegła do drzwi i zaczęła szarpać klamkę.

Zaświeciłem światło,  aby przyjrzeć się jej uważniej. Przekrzywiłem głowę, żeby lepiej ją widzieć.

— Powtórzę pytanie. Co tu robisz?

— Wychodzę — oparła się plecami o drzwi.

— Tak szybko? Nie napijesz się herbaty? Nie ściągniesz tych brudnych dziadów cuchnących Krisem.

Nie powinienem nic mówić na temat łachów bo pobladła i mocniej zasłoniła się ubraniem.
Odwróciłem się od niej do małego piecyka i nastawiłem wodę na herbatę. Od prawej strony niewiele widziałem i gdyby chciała mnie uderzyć, musiałbym liczyć na słuch. Ona jednak starając się być jak najciszej otworzyła zamek w drzwiach i ostrożnie wyszła.
Słyszałem jej szybkie bicie serca, napędzane strachem, chrapliwy oddech kiedy biegła po miekkiej trawie i widziałem ją przez okno gdy wspinała się po stromych schodach.

Zaparzyłem sobie kawę,  wiedząc że już nie zasnę. Krótko po świcie pozbierałem najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyłem w drogę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro