15. | Nie musisz nic mówić |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Strasznie mi przykro, Księżniczko — westchnął do telefonu Adrien, wpisując w elektroniczny indeks oceny. — Strasznie chciałbym się z tobą zobaczyć, ale jestem tak zawalony robotą, że nie dam rady wyrwać się ani na chwilę. Tęsknię za tobą, wiesz?

— Wiem, Chaton... Ja za tobą też tęsknię — przyznała, upychając do torebki klucze od pierkarni. — Nie martw się. Będę grzecznie siedziała w domu i nadrabiała wszystkie seriale jakie mam zapisane na mojej netflixowej liście — skłamała, przeglądając się po raz ostatni w lusterku.

— Miłego seansu, Kropeczko.

— Dziękuję, Kotku. Miłej pracy! — zawołała.

Zanim zdążyła się rozłączyć, usłyszała dzwonek do drzwi.

***

— Luka, zdajesz sobie sprawę z tego, że ten film był beznadziejny? — roześmiała się głośno, trącając go po przyjacielsku w żebra.

— Beznadziejny? To była totalna filmowa katastrofa! Czy ty widziałaś tę scenę, gdzie facet wyznaje dziewczynie miłość, grając na gitarze? Na pierwszy rzut oka było widać, że to ściema! — Chwycił się teatralnie za serce, wywracając oczami.

— Ściema, że ją kochał, czy ściema, że grał na gitarze? — spytała, podrzucając ostatnią kulkę popcornu do góry.

— Oczywiście, że gra na gitarze. On nawet nie układał palców w odpowiedni sposób, a przecież to takie oczywiste, że jeżeli obejrzy to prawdziwy gitarzysta, natychmiast wyłapie takie niedociągnięcia.

— Och, musisz mnie kiedyś nauczyć kilku podstawowych chwytów! To zawsze było moje marzenie! — wyprzedziła go o krok i chwyciła za obie ręce, przyglądając się błękitnym tęczówkom z błaganiem wypisanym na czole.

— No i jak miałbym ci odmówić, co? — Wyszczerzył zęby w iście hollywoodzkim uśmiechu i otworzył przed nią drzwi. — To co? Ciepła herbatka? Musimy przepić tego gniota.

— Znam fajne miejsce. Ruszajmy!

***

Białe płatki śniegu wirujące na prawie niewyczuwalnym wietrze opadały na jej nos, rozmazując lekki makijaż. Mróz delikatnie szczypał w policzki, jednak mimo wszystko, w towarzystwie Luki czas płynął tak sympatycznie, że nawet nie zorientowała się, kiedy zrobiło się tak późno. Nie chciała jednak jeszcze wracać do domu. Wiedziała, że po powrocie będzie musiała w końcu zabrać się za tak mocno odkładane przez siebie w czasie pakowanie, a w poniedziałek czeka ją powrót do uczelnianej rzeczywistości.

Z jednej strony cieszyła się, że znów zobaczy Alyę, Julekę i przede wszystkim Adriena... Z drugiej jednak strony, musiała brać się ostro za naukę, bo plan zajęć z semestru na semestr stawał się coraz bardziej wymagający. I tak, po wycieczce do kina oraz wypiciu gorącej herbaty korzennej w ulubionej kafejce, udało jej się namówić Lukę jeszcze na spacer w okolice Trocadéro. Pomimo, że chłopak odwracał się co kilka kroków, jak gdyby upewniając się, że nikt za nimi nie idzie, spacer był naprawdę przyjemny i nie chciała go tak szybko kończyć. Wskazała więc na pustą ławkę z przepięknym widokiem na Wieżę Eiffle'a i zaproponowała krótki odpoczynek.

— Wydajesz się zdenerwowany, wszystko w porządku? — odezwała się, w końcu przerywając ciszę panującą między nami od kilku minut.

— Troszeczkę... Wydawało mi się... Zresztą nie ważne — odparł, unosząc delikatnie kąciki ust. Przechylił głowę do tyłu, przyglądając się spadającym płatkom śniegu. — To zabawne, że każdy płatek śniegu wygląda zupełnie inaczej, choć każdy z nich jest w zasadzie taki sam, prawda? — Nie odrywając wzroku od zachmurzonego nieba, dodał — To zupełnie tak jak z ludźmi. Poruszając się w tłumie zupełnie obcych ci osób, nie zastanawiasz się nad tym, kim są ci, którzy cię mijają. Każdy dokądś goni, każdy ma swoje własne sprawy i problemy i nie zastanawia cię to, dopóki twojej uwagi nie przykuje ktoś wyjątkowy.

Odwrócił głowę w jej kierunku i znów posłał jej ten uroczy uśmiech, a ona poczuła, jak na jej twarz wpełza rumieniec, tak bardzo odmienny od tego, który utrzymywał się na niej wcześniej od mroźnego powietrza smagającego ich policzki.

— Tak było również ze mną. Zawsze pogrążony we własnych myślach, nie przejmowałem się ludźmi mijanymi na uczelnianych korytarzach. Czasami ktoś znajomy krzyknął „cześć!", ktoś poznał mnie z zespołu i chwalił naszą muzykę. Morze znajomych i nieznajomych twarzy, zlewające się w jedność. Tak było dopóki nie zobaczyłem ciebie, Marinette. — Zamilkł na moment, przyglądając się jej twarzy, jak gdyby próbował z niej odczytać reakcję. — Oczywiście na początku moją uwagę przykuł twój wygląd. Włosy ciemne, jak grudniowe, nocne niebo. Roześmiane oczy, które zawsze sprawiały, że zastanawiałem się, czy bardziej przypominają mi fiołki, czy może niezapominajki? Potem, zacząłem zastanawiać się jaka jesteś. O czym myślisz, co lubisz robić w wolnym czasie... Z czasem dowiedziałem się, jak masz na imię i od tamtej pory, moje spojrzenie na świat się diametralnie zmieniło. Już nie było tylko tłumu. Byłaś ty, Marinette i cała reszta ludzi, którzy byli dla ciebie tłem.

— Luka... — zaczęła, czując jak w jej żołądku zaciska się właśnie ciasny supeł, którego za nic w świecie nie mogła rozplątać. Wiedziała, do czego zmierzała ta rozmowa i nie do końca podobało jej się to, co musiała odpowiedzieć na to piękne wyznanie.

— Nie musisz nic mówić. Nie oczekuję od ciebie niczego w zamian. Wiem, że twoje serce należy do kogoś innego. Nie podoba mi się to, że jest to akurat Adrien Agreste, to fakt, ale... przecież to nie my decydujemy, komu oddajemy swoje serce, prawda? Gdy przychodzi właściwy czas, ono samo od nas ucieka... Czasem w niewłaściwym kierunku, jednak zanim je dogonimy, orientujemy się, że ono już na zawsze przestało należeć do nas samych. Niestety, nie byłem w stanie dogonić mojego serca zanim uciekło do ciebie. I choć ty nigdy się po nie nie schylisz, wiedz, że ono zawsze będzie u twych stóp. Kocham cię, Marinette, ale nie mówię tego, żeby przysparzać ci problemów. Wyznałem ci to, bo nie chcę, żeby między nami wisiało jakieś niedopowiedziane zdanie. Co by się nie działo, zawsze możesz liczyć na moje wsparcie.

— Dziękuję Luka — szepnęła.

Nie zauważyła nawet, kiedy po jej policzkach zaczęły płynąć gorące łzy, tak bardzo kontrastujące z zimowym wiatrem. To, co usłyszała przed chwilą zupełnie nią wstrząsnęło. Wiedziała, że Luka coś do niej czuł, jednak nie spodziewała się tak szczerego i dojrzałego wyznania. I chociaż wiedziała, że to nie było jego zamiarem, wyznanie to sprawiło tylko, że poczuła się wobec niego jeszcze gorzej. Jak złoczyńca, który z premedytacją odtrąca jego miłość, mimo iż  sam powiedział, że przecież nie jesteśmy w stanie kontrolować tego, do kogo należy nasze serce.

— Nie płacz, Nettie — powiedział, delikatnie zagarniając kciukiem ostatnią łzę, która w połączeniu z tuszem do rzęs, stworzyła niewielką, czarną smugę pod jej okiem. — Nie lubię, kiedy się smucisz. Już ci mówiłem, wiem, że kochasz Adriena i nie mam ci tego za złe. Chcę być twoim przyjacielem. Uwierz mi, samo egzystowanie przy twoim boku jest dla mnie wystarczające. — Chłopak wstał nagle z ławki, podał jej rękę i poprawił różową czapkę, która zsunęła się nisko na jej czoło. — Gdybym wiedział, że tak zareagujesz, odprowadziłbym cię wcześniej do...

Nie zdążył skończyć zdania. Zamiast tego, wprost rzucił się na nią, obrócił o 180 stopni i zamknął szczelnie w żelaznym uścisku. Była zupełnie zdezorientowana. Chciała wyrwać się z jego objęć, zapytać, dlaczego to zrobił, gdy nagle zadzwoniło jej w uszach.

Huk.

Kilka gołębi, które jeszcze sekundę temu odkopywały spod śniegowej pierzynki okruchy, porozrzucane rano przez dzieci, w jednej chwili uciekły w popłochu. Obrazy, które pojawiały się przed oczami Marinette, przewijały się, jak w zwolnionym tempie.
Chcąc zlokalizować wzrokiem źródło strzału, który przed chwilą usłyszała, nie zwróciła uwagi na to, że już nie Luka obejmował ją. To ona trzymała w swoich ramionach jego zupełnie bezwładne ciało, które po chwili ugięło się w kolanach i opadło bezszelestnie w grubą warstwę śniegu.

Jej ciałem wstrząsały dreszcze. Opadła na kolana, u boku chłopaka, który jeszcze kilka minut temu deklarował jej swoje dozgonne uczucia, by teraz leżeć niczym bezwładna marionetka, bez życia.

— Marinette... uciekaj... — szepnął cicho, zanim stracił przytomność. 

— Nie... nie... nie! To bez sensu! Muszę... muszę zadzwonić po pogotowie... — krzyknęła. Drżącą dłonią wysypała zawartość swojej torebki, w poszukiwaniu jedynej możliwej deski ratunku, jednak zanim zdążyła cokolwiek zrobić, oprawca Luki znalazł się tuż za nią, przykładając do jej twarzy chusteczkę, nasączoną chloroformem. Ostatnim obrazem, jaki zarejestrowała zanim straciła przytomność, była twarz niskiego, łysego mężczyzny, który wpatrywał się w nią, oblizując lubieżnie usta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro