Rozdział 1.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przymknęła powieki, pozwalając by wiatr przyjemnie muskał jej skórę. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo upalny. Szum fal, które rozbijały się o skały pod jej nogami działał na nią kojąco, a właśnie tego potrzebowała. Wyciszenia. Po rozmowie z kuzynem czuła się zmęczona, ale odniosła wrażenie, że w końcu zrozumiał to, co cały czas próbowała mu wyjaśnić. Potrzebowali uspokoić sytuację z Konohą. Za wszelką cenę. Nie mieli ani ludzi wyszkolonych na tyle, by stawili czoła shinobi Wioski Liścia ani środków na prowadzenie wojny. Świętej pamięci wuj, Tadashi Nakamura, był uprzejmy roztrwonić większość zasobów królewskiego skarbca. Na samą myśl o tym, jak zmarnotrawił oszczędności kraju, miała ochotę wyć ze złości.

Kochała ten kraj. Kochała ludzi, którzy tu żyli, swoich przyjaciół, bliskich. Kochała swoją historię i była z niej dumna. Zależało jej, by odzyskać dawną świetność Kraju Słońca, którą przecież pamiętała. Na szczęście panowanie wuja nie trwało zbyt długo, więc nie zdołał zniszczyć wszystkiego, co władcy tego kraju budowali latami. Odzyskają dawny spokój i stabilizację. Ważne, by nie popełnić już teraz żadnych błędów.

- Czcigodna Księżniczko, chylę czoła przed twym majestatem!

Uśmiechnęła się z rozbawieniem, słysząc za plecami znajomy głos.

- Goń się, Hideki. – poleciła krótko, na co mężczyzna parsknął śmiechem i usiadł obok niej, obejmując ją ramieniem.

- Szukałem cię. – powiedział, jakby chciał jej zarzucić, że wyszła z pałacu bez słowa. Tak naprawdę jednak wiedziała, że skończył swoją zmianę i miał trochę wolnego, a nie miał ochoty wracać do pustego domu. Często to robił. Wykradał czas tylko dla nich, zabierając ją tam, gdzie nie obowiązywała ją dworska etykieta. Oparła policzek na jego silnym ramieniu i zadarła lekko głowę, by móc przyjrzeć się jego spokojnej twarzy. Hideki był przystojnym mężczyzną. Przede wszystkim był blondynem, co w tym kraju było rzadkością i co przyciągało w jego stronę wszystkie kobiece spojrzenia. Ale to nie wszystko. Był bardzo dobrze zbudowany, co było rezultatem wielu lat ciężkich treningów. Jako zastępca szefa straży królewskiej nigdy nie odpuszczał, wyjaśniając jej, że nie ma ochoty się potem tłumaczyć królowi, jak niechcący na jego warcie pozbawią ją głowy. Prawda była jednak inna. Hideki był perfekcjonistą. Jeżeli postanowił w swoim życiu się czymś zająć, i nie miało tu znaczenia, czy mówili o realizacji zawodowych obowiązków, czy o remoncie pokoju, musiało być to wykonane idealnie. Miał też piękne oczy. Błękitne. Ciepłe. Naprawdę lubiła w nie patrzeć.

- Mam wrażenie, że ostatnio coś ci się przytyło, księżniczko.

Poza tym był złośliwy, nieczuły, wredny, arogancki, pyskaty i nie rozumiała, dlaczego jeszcze nie poprosiła kuzyna, aby zdegradował go do roli stajennego.

- Nienawidzę cię. – zapewniła, co sprawiło, że roześmiał się ciepło, nie biorąc jej słów do siebie. Nigdy tego nie robił. Wyprostowała się, zerkając na mężczyznę poważnie i zmieniła temat, pytając: - Mój kuzyn wspominał dzisiaj coś o swoich dalszych planach?

- Jak kończyłem zmianę, to klarował radzie, że pokój z Konohą jest nam absolutnie niezbędny do szczęścia. Nie wiem, jak tego dokonałaś, ale udało ci się. Wydaje się w tej kwestii zdeterminowany. – odpowiedział Hideki, wsuwając do ust papierosa i zaciągając się nim. – Bardziej zastanawia mnie, jak on chce namówić Konohę do powrotu do dawnych relacji po tym, co wywinął jego szanowny ojczulek.

- To się nazywa pertraktacje ugodowe. Dwa kraje siadają przy stole i wylewają z siebie wzajemne żale i bóle, a potem szukają wspólnego rozwiązania. – rzuciła uszczypliwie, wyciągając mu z ust papierosa i samej zaciągając się nikotyną. – Jestem zresztą przekonana, że Konoha przywiezie gotowe rozwiązanie problemu. W przeciwieństwie do nas, zawarli w swojej historii już wiele traktatów o wzajemnej nieagresji. Najważniejsze, by mój kuzyn odpowiednio ich ugościł.

- Mówiłem ci już, że nie powinnaś być taka inteligentna? – spytał Hideki, przekrzywiając głowę i spoglądając na nią ze złośliwym błyskiem w oku. – Robisz się przez to zarozumiała i żaden królewicz nie zechce cię za żonę.

- Nie martw się. – kobieta uśmiechnęła się przekornie. – Najgorsze oblicze samej siebie zachowałam wyłącznie dla ciebie. Trening o tej co zawsze?

Podniosła się, spoglądając na mężczyznę z góry. Oparł się na łokciach, nie spuszczając wzroku z horyzontu. Morze było dzisiaj nadzwyczaj spokojne.

- Pewnie. – odpowiedział po chwili, zerkając na nią kątem oka. – Z przyjemnością dam ci w kość.

***

Wszystko poszło nie tak.

Przymknął powieki, mocniej zaciskając palce na kubku z gorącą herbatą. Nagrzana ceramika parzyła go w opuszki palców, ale mimo to nie poluzował uchwytu, karając się za sytuację, w jakiej się aktualnie znalazł. Nie powinno go tu być. Zaplanował swoje życie do samego końca z obsesyjną starannością. Przez kilka lat, odkąd dowiedział się o swojej chorobie, dążył do tego jednego dnia. Oczywiście, jego młodszy brat zdołał po drodze popełnić kilka błędów, przez co jego plany musiały zostać zmodyfikowane w stosunku do pierwotnych założeń, ale ostatecznie zrealizował swoją ostatnią misję zgodnie ze scenariuszem jaki sam wykreował. Punkt po punkcie. Zginął z ręki osoby, którą w swoim życiu kochał najmocniej. Zginął, upewniając się, że Orochimaru nie dostanie ich klanowego dziedzictwa w swoje obślizgłe łapska, a Sasuke zostaną przeszczepione jego oczy, aby mógł uzyskać wieczny Mangekyō Sharingan. Do momentu jego śmierci wszystko przebiegło zgodnie z jego założeniami.

Dopiero później los sobie z niego brutalnie zadrwił.

Itachi Uchiha bowiem żył. Odzyskał zdrowie, sprawność i wrócił do wioski, dla której niegdyś poświęcił wszystko. To nie był jednak happy end, jakiego oczekiwał. Tak naprawdę chciał umrzeć, ale był zbyt dumny, aby samemu odesłać się na tamten świat.

- Jesteś pewien, że nie chcesz wyjść z nami wieczorem na ramen? Naruto by się ucieszył. Zawsze o ciebie pyta.

Zadarł głowę, spoglądając na różowowłosą kobietę, która właśnie wyszła z jego domu. Oparła się plecami o ścianę i zerknęła na niego pogodnie. Lubił ją. Właściwie to ona jako jedna z niewielu odnosiła się do niego z sympatią i nie traktowała jak mordercy, którym przecież był. Nie mógł cofnąć tego, co zrobił. Nigdy nie wymaże z pamięci obrazów, które wracały do niego jak bumerang każdej nocy. Zawsze pozostanie Itachim Uchihą, który zabił cały swój klan. Który pociągnął własnego brata w odmęty mroku i cierpienia. Niewielu znało prawdę, ale przede wszystkim: niewielu chciało ją poznać. Ludzie woleli karmić się historią, którą sami sobie opowiadali, niezależnie od tego, czy była ona zgodna z rzeczywistością, czy bliżej jej było do bajek i kalumnii. Zgodnie z nią zaś był świrem o morderczych instynktach, którego podniecał zapach świeżej krwi.

- Mam dzisiaj służbę. Ale dziękuję. – odpowiedział świadomy, że nie było lepszej wymówki. Sakura była shinobi i doskonale wiedziała, że po wojnie sytuacja dalej się nie ustabilizowała, wioska była osłabiona i nieprzygotowana na kolejne natarcia. Wywiad był kluczowym elementem przetrwania. A on był świetny w tym co robił.

- Rozumiem. Gdyby coś się jednak zmieniło, będziemy w Ichiraku.

Odprowadził ją wzrokiem, gdy pewnym krokiem ruszyła w kierunku centrum wioski. Ludzie, których mijała, witali się z nią z serdecznymi uśmiechami na twarzy. Dla mieszkańców Konohy była wojenną bohaterką, która uratowała wielu shinobi na polu bitwy. Czyichś ojców, mężów, synów. Wykazała się niezwykłymi umiejętnościami medycznymi, które nie ustępowały samej Tsunade. Wszyscy wiedzieli, że razem z Szóstym oraz Sasuke i Naruto uratowała świat. On dla mieszkańców wioski pozostawał tylko mordercą. Pospolitym zabijaką, któremu powrót do wioski umożliwiło pochodzenie, pieniądze i wstawiennictwo młodszego brata.

Ironią było, że nikt go nie chciał w wiosce, dla której poświęcił całe swoje życie. Nie mógł jednak mieć do mieszkańców o to pretensji. Rozumiał.

Dalej jednak bolało równie mocno.

Podniósł się i wszedł do wnętrza domu. Z dawnej dzielnicy Uchiha został tylko kawałek placu, który wykorzystali z Sasuke, aby postawić dwa bliźniacze domki z widokiem na jezioro. Sakura jako świeżo upieczona pani Uchiha nalegała na ich własny, rodzinny kąt i nie przyjmowała do wiadomości, że mógłby zamieszkać z dala od niej i Sasuke. Dlatego gdy tylko wyszedł ze szpitala, doglądał budowy, własnymi siłami wykonując część prac. Tylko tak mógł spróbować odkupić część swoich win względem brata. Nie odmówił też Kakashiemu, gdy ten włączył go ponownie do czynnej służby jako ANBU pod jego bezpośrednimi rozkazami. Czasem miał wrażenie, że żył tylko dlatego, by spłacić swój dług względem Szóstego i Sasuke. Był im to winien.

Bezmyślnie opłukał kubek, układając go na suszarce i podszedł do okna tarasowego, wbijając swoje spojrzenie w jezioro, z którym wiązało się tak wiele wspomnień. Uważał to za drwinę losu, że pomimo niemal całkowitego zniszczenia wioski po ataku Paina, ten drewniany pomost pozostał. Zniknęła dzielnica, która była świadkiem wszystkich jego grzechów, zniknął geniusz klanu Uchiha, idealny Itachi, zniknął prestiż jednego z najpotężniejszych rodów w Kraju Ognia, ale pieprzone kilkadziesiąt kawałków drewna przetrwało. Czasem miał wrażenie, że widzi na pomoście swojego ojca, który stoi na krawędzi i pokazuje mu techniki stylu ognia. Ojca, któremu osobiście poderżnął gardło. Wtedy miał ochotę spalić ten cholerny relikt przeszłości i zapomnieć. Zapomnienie wydawało mu się wybawieniem.

Za każdym razem jednak zaciskał zęby, podnosił się i ignorując pogardę ludzi, egzystował. Żyć przestał tamtego dnia, gdy upadł na zimny kamień i wyzionął ducha patrząc na symbol klanu. Z prawdziwego Itachiego Uchihy został popiół, z którego już nigdy nie miało się nic odrodzić.

***

- Jak to nie wiesz? To czym ty, do cholery jasnej, zajmowałeś się podczas misji, skoro „nie wiesz"?!

Ostatnie dwa słowa wycedziła. Koharu Utatane była skrajnie zirytowana. Rzuciła raportem o blat jasnego, dębowego biurka i zmrużyła gniewnie oczy. Młody shinobi, który upatrywał w tej mało formalnej współpracy szansy na szybką karierę wyglądał obecnie, jakby miał się rozpłakać. Nieszczególnie ją to jednak obchodziło. Jeśli nie radził sobie z wypełnianiem ciążących na nim obowiązków, to może powinien zająć się handlem albo usługami, a nie życiem shinobi. Wychowała się podczas wojny, walczyła o przetrwanie, całe życie służyła swojej wiosce. Tym mocniej irytowali ją młodzi ninja, którzy o wojnie i polityce wiedzieli tyle, co Koharu o byciu kurtyzaną. Jej frustracja była tym większa, że miała świadomość, że on nie popełniał takich błędów. Był żołnierzem idealnym. I kiedyś i obecnie. Im mocniej chciała się go pozbyć z wioski, tym bardziej przepaść dzieląca go od ludzi, którymi chciała go zastąpić, biła ją po oczach.

Pieprzeni Uchiha.

Byli wybitnymi shinobi, ludźmi bystrymi, mającymi obycie w świecie. A jednak stanowili zagrożenie dla wioski. Byli niepewni. Może nie młody Sasuke, który wychował się już bez udziału klanu i ostatecznie wchłonął wartości wyznawane przez Hatake i Uzumakiego. Koharu jego również chciała mieć na oku, ale to nie on przesiąkał przez całe swoje młode życie klanową indoktrynacją. A wiadomo przecież, że czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci.

- Proszę o wybaczenie! – shinobi skłonił pokornie głowę. – Obecny król Kraju Słońca słynie ze swojej nieufności. Raczej ogranicza liczbę osób mających dostęp do pałacowych pomieszczeń, aby zminimalizować ryzyko, że...

- Oczywiście, że jest nieufny, idioto! Tadashi Nakamura miał rzesze zwolenników, którzy widzą Kraj Słońca jako liczący się w świecie na równi z Krajem Ognia, czy Krajem Wiatru! – warknęła, uderzając dłonią w biurko. – Chętnie podsłuchaliby jakie nowy król ma plany i pozbyli się go, podstawiając swojego człowieka. Będzie nieufny tak długo, jak długo będzie miał przeciwników politycznych!

- Udało mi się podsłuchać rozmowę króla z niejakim Hidekim w pałacowych ogrodach. Jest to wysoko ustawiony dowódca straży królewskiej. – dodał od razu mężczyzna pokornie. – Rozmawiali o wycofywaniu się z kilku decyzji Nakamury. Kilkakrotnie padło imię niejakiej Mayumi, ale nie udało mi się dokładnie ustalić, o której kobiecie może być mowa.

- Jesteś bezużyteczny. – odparła oschle Koharu. Jak zawsze sama będzie musiała ustalić wszystkie niezbędne szczegóły do podjęcia dalszych decyzji. Kakashi Hatake, który obecnie piastował urząd hokage, nie był głupi. Nie dało się nim manipulować, jak chociażby Tobiramą. Będzie musiała postawić go przed faktem dokonanym.

- Król Takuya ma kilka kobiet w najbliższej rodzinie, w tym cztery bliskie kuzynki. Jedna jest od niego sporo starsza. Podobno to bardzo inteligentna kobieta, która rządy wuja Nakamury spędziła w lochach z uwagi na różnice polityczne. Teraz naucza dzieciaki w szkole. Ma ponad pięćdziesiąt lat, więc zakładam, że to o niej musiała być mowa. Druga kuzynka jest młodsza od króla Takuyi i w zasadzie pokazuje się z nią tylko na uroczystych obchodach. Dwie pozostałe to jeszcze dzieciaki. Czcigodna Koharu, musi chodzić o starszą kuzynkę. – dodał z przekonaniem shinobi, ratując resztkę swojej reputacji. – To ona musi być tą Mayumi, która doradza królowi Takuyi.

- Potwierdź mi to. – poleciła krótko. – Oczekuję twojego sokoła na dniach. Wyruszasz natychmiast.

Shinobi skinął głową i wycofał się zgięty w pół z pomieszczenia. Dopiero, kiedy drzwi za nim cicho się domknęły, z kanapy w rogu pomieszczenia rozległ się spokojny, męski głos:

- Co zamierzasz?

- Upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. – odpowiedziała, przesuwając wzrokiem po tekście starannie wypisanego raportu, nim spaliła go nad świeczką. – Pozbędę się i tej sprytnej dziewuchy z Kraju Słońca i cholernego Uchihy.

- Jak? – Homura przechylił głowę, obserwując znad okularów jak pergamin płonie w jej dłoni.

- Starymi, sprawdzonymi metodami, kochanie. Nasi przodkowie naprawdę świetnie potrafili niszczyć ludziom życie. Nie trzeba szukać nowych rozwiązań.

***

Kakashi Hatake oparł głowę na powierzchni biurka i głucho jęknął. Niemal czuł nadchodzący ból głowy i wcale nie poprawiło to jego nastroju. Szczerze mówiąc, najmocniej w świecie miał ochotę zniknąć z gabinetu hokage, potem z wioski i odnaleźć się dopiero po wyborze kogoś na jego miejsce. Brakowało mu misji, treningów z dzieciakami i sparingów z Guyem. W zamian za to musiał użerać się z toną dokumentacji, znosić humorki daimyō oraz starać się mieć pod kontrolą wszystkie posunięcia członków Rady Konohy. O ile Tsunade, która zastąpiła na tym miejscu Danzō Shimurę, nie knuła za jego plecami, tak Czcigodni Koharu oraz Homura nie potrafili pogodzić się z wieloma jego decyzjami. Największy spór dotyczył zaś Itachiego Uchihy.

Odepchnął się dłońmi od blatu biurka i podniósł z fotela, podchodząc do dużego okna. Dawało mu widok na całą Konohę. Miejsce, które kochał i poprzysiągł chronić. Ale też miejsce, które miało swoje brudne sekrety. Miejsce, które zniszczyło jednego z najwybitniejszych shinobi swojego pokolenia. Kakashi nie miał bowiem złudzeń – Itachi Uchiha w pewnym sensie umarł. W jego oczach nie widać było uczuć, a wszystkie czynności wykonywał machinalnie. Nie cieszył się, nie smucił, nie płakał i nie krzyczał. Po prostu był. Egzystował wśród pełnych nienawiści i strachu ludzi, którzy niczego nie rozumieli. Dla nich nie był ofiarą, ale mordercą. Człowiekiem niegodnym zaufania i włączenia do wspólnoty. Właśnie dlatego Kakashi nie mógł przydzielić go do drużyny ANBU, mimo że doskonale sprawdziłby się na stanowisku kapitana, a musiał nakazać mu działać bezpośrednio pod swoimi rozkazami jako wolny strzelec. W ANBU zaufanie stanowiło podstawę i gwarantowało bezpieczeństwo. Jemu nikt nie umiałby zaś zaufać.

Kobiece kroki na korytarzu wyrwały go z zamyślenia. Odwrócił się, spoglądając na drzwi. Otworzyły się chwilę później, a w progu stanęła kobieta o czarnych włosach. Jej twarz wydała się mu znajoma. Kojarzył skądś smukłe rysy i duże, błękitne oczy, które spoglądały na niego z czymś na kształt rozbawienia. Nie mogła być też od niego dużo młodsza.

- Nie poznałeś mnie, prawda Kakashi? Nic dziwnego. Po tylu latach...

Uniósł brwi, z wrażenia nie zauważając, że zwróciła się do niego z pominięciem tytułu. Dopiero po chwili jego mózg uświadomił mu, że stoi przed nim dorosła wersja małej Mai. Nie miała już uroczych warkoczy ani zawstydzonego spojrzenia zakochanej nastolatki.

- Mai. Mai Nara. – powiedział, ciągle zastanawiając się, czy jego zmęczony mózg nie próbuje sobie z niego żartować. – Dziewczyna, która uwiodła niewinnego jounina i zniknęła bez słowa.

- Nie mogę pozbyć się wrażenia, że wspominamy zupełnie inne wydarzenia. – odparła z jakimś przekąsem w głosie, ale nie wydawała się być zła za jego słowa. Rzadko się złościła. Nie potrafił się powstrzymać. Podszedł do niej i objął ją, przyciskając pewnie do swojej piersi. Poczuł dziwną ulgę. Zupełnie tak, jakby w końcu zagubiony element puzzli trafił na właściwe miejsce.

- Dobrze cię widzieć, Mai. – powiedział szczerze. – I wyrazy współczucia z powodu śmierci twojego starszego brata.

Zesztywniała na wspomnienie straty. Nie było jej na pogrzebie. Zapewne nie zdążyła na niego dotrzeć. Możliwe też, że w tym całym powojennym zamieszaniu, zapomniano ją powiadomić.

Odsunęła się od niego, zerkając prosto w jego oczy.

- Skończyłeś na dzisiaj? Umieram z głodu. 

--------------------------------------------------

Pierwsza część za nami - mam nadzieję, że teraz wszyscy spragnieni Itachiego Uchihy będą ukontentowani chociaż w części :D Troszkę rys fabularny też się już zarysował - trzymam nieśmiało kciuki za to, że nowa historia również przypadnie Wam do gustu ❤


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro