[5] Gówniana Poezja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

https://youtu.be/BmcIzvWz1H0

— Słyszałam, że Jake molestował cię o rolę w przedstawieniu. — Frida wyszczerzyła zęby, dopadając przyjaciółkę przy szkolnych szafkach następnego dnia.

— Wie o tym prawdopodobnie cała szkoła — rzekła burkliwie dziewczyna.

— Ale ja potrzebuję potwierdzenia ze źródła. To prawda?

Cleo starała się w tym momencie nie wybuchnąć gniewem, tylko odpowiedzieć z w miarę względnym spokojem.

— Tak, prawda.

— Zgodziłaś się?

Z jej ust wyrywał się pusty śmiech.

— Chyba żartujesz! No w życiu! Po moim zgniłym trupie!

— A ja myślę, że to byłoby ciekawe, wiesz? Zobaczysz Jake'a Wellingtona w sztuce.

— Nie zaczynaj, Frida, jak cię proszę! — Cleo ostrzegawczo podniosła głos. — Wystarczy, że prawdopodobnie kółko teatralne wyrzuci mnie na zbity pysk za to, że nie zgodziłam się przyjąć w ich szeregi ulubieńca całego Neville High.

— Aż tak źle?

— I gorzej nawet.

— W zasadzie, to o wilku mowa — szepnęła Frida z uśmiechem, a Cleo raptownie odwróciła się w kierunku, w którym spoczęło spojrzenie przyjaciółki. Obawiała się, że zaraz zobaczy durną gębę Wellingtona, ale na szczęście to tylko Matthew do niej podszedł.

— Hej, Cleo.

— Hej, Matt.

Chwila niezręcznej ciszy, podczas której, dziewczyna przyglądała się chłodno jego opalonej słońcem twarzy i jasnym oczom. Matthew Roy został obdarzony przez naturę urodą typowego australijskiego surfera, który z piękną, odsłoniętą klatą dryfuje pośród fal morskich na desce i przeczesuje palcami swoje idealne, blond włosy.

— Słuchaj... chcieliśmy cię przeprosić — odezwał się niezręcznie, wbijając nerwowo wzrok w swoje dłonie. — Za to wczoraj. Źle się zachowaliśmy.

— Wy? — Cleo uniosła cynicznie brwi. — Jakoś nie widzę tutaj reszty. Wysłali cię na odbębnienie najgorszej roboty?

Chłopak splamił twarz ognistym rumieńcem.

— Nie, po prostu... — Sam nie wiedział, co odpowiedzieć.

— Po prostu tylko tobie przyszło do głowy mnie przeprosić. Reszta ma to serdecznie gdzieś — zgadła z ciężkim westchnięciem. Niczego innego się nie spodziewała.

— Nie, wcale nie! — Matt zaczerwienił się jeszcze dorodniej.

— Dzięki, Matt. Wiem, że jesteś naprawdę spoko chłopakiem, ale nie musisz robić tego w imieniu reszty, gdy cię nawet o to nie proszą, jak mniemam. — Wysiliła się na uśmiech, chociaż w duchu była dotknięta do żywego. Nigdy nie była specjalnie lubiana w kółku teatralnym. Jej członkowie po prostu ją tolerowali, okraszając oklaskami, gdy wykazała się z jakimś tekstem, ale nigdy nie dali jej poczuć, że uważają ją za swoją.

— W każdym razie, to nie zmienia faktu, że bez ciebie ta sztuka się nie uda — stwierdził Roy zdecydowanie. — Mam nadzieję, że przyjdziesz na dzisiejsze zajęcia.

— Zobaczę, ale myślę, że jest na to szansa.

— Świetnie. To do zobaczenia. — Matt ulotnił się jak kamfora, a Frida za plecami Cleo zachichotała znacząco.

— Jaki słodziak. I jak się rumieni, gdy z tobą rozmawia.

Cleo wymierzyła przyjaciółce pełne politowania spojrzenie.

— Jest o rok młodszy.

— A co to zmienia? — Frida wzruszyła ramionami.

— Już nie przesadzaj. Zachowujesz się jak Sheila, której wystarczy zwykły uśmiech, aby pomyślała, że facet jest w niej totalnie zakochany.

— To co innego. Roy ewidentnie na ciebie leci. To widać.

Cleo prychnęła, sięgając po książki.

— Jakbym już miała się z kimś umawiać, to Matt Roy nie byłby taką złą opcją, ostatecznie — stwierdziła po chwili wahania, bo mogła śmiało przyznać, że Matt był bardzo w jej typie i jego rzekome zainteresowanie jej pochlebiało, ale wtem z głośników rozległo się klikniecie, oznajmiające rozpoczęcie transmisji radiowęzła.

Witajcie uczniowie Neville High, to znowu ja!

— Proszę, tylko nie to! — Cleo szukała sposobu na szybką ewakuację z korytarza. Szkoda tylko, że to jeszcze nie była przerwa na lunch i nie było sensu oddalać się za bardzo od klasy.

Brian już niedługo wraca z chorobowego, ale na razie, wytrzymajcie ze mną jeszcze trochę! — Rozbrzmiał jego wesoły, beztroski ton. — Jak pewnie wszyscy wiecie, zostałem uczestnikiem słynnej, miłosnej gry, a moją słodką zdobyczą ma zostać Cleo Bennett.

W tym momencie wszystkie oczy przesunęły się w jej stronę. Dziewczyna chętnie zapadłaby się pod ziemie. Była wściekła, że rozgłasza to publicznie, mimo iż, sama gra była przecież oficjalnie znana wśród uczniów i nikogo ten komunikat nie zdziwił.

Mimo wszystko czuła skok ciśnienia na dźwięk kolejnych słów z głośników:

Zawsze byłem chodzącym duchem romantyka, a ponieważ wiadomo, że panienka Bennett kocha poezje, postanowiłem publicznie przeczytać dla niej kilka wierszy na dowód mych atencji.

— Atencje? Co to są kurna atencje? — Cleo zacisnęła dłonie w pięści, starając się okiełznać irytacje, ale z każdą chwilą stawało się to coraz trudniejsze.

— Atencja to inaczej szacunek — wyjaśniła ze śmiechem Frida, rozglądając się po korytarzu, gdzie pozostali uczniowie także wydawali się głęboko rozbawieni, słuchając przekazu z radiowęzła.

Jesteś dla mnie jak poranek, jak słonko, co prześwieca przez ganek, jak ptaszek, co wiosnę wita, jak róża, co rankiem rozkwita. I w każdym dniu cząstka ciebie, w obłoku, co mknie po niebie, w radosnym locie motyla, najpiękniejsza to chwila...

Coraz mocniejszy śmiech przetoczył się po korytarzu, uczniowie wręcz nie mogli się powstrzymać, zerkając przy tym wymownie w jej stronę.

— Co to ma być? — Cleo odniosła wrażenie, że bierze udział w ukrytej kamerze.

— No nie powiem, kicz jak ta lala. — Frida z niedowierzaniem pokręciła głową.

— Słyszycie, jakie to piękne? — Sheila wyszła właśnie z pracowni biologicznej, a jej oczy zaskrzyły się ekscytacją. — Jesteś jak róża, co rankiem rozkwita... — westchnęła z rozmarzeniem.

— Ja go chyba zaraz zamorduje, przysięgam! — Cleo zacisnęła mostek nosa, marząc, aby przerwa dobiegła już końca.

— Co on kombinuje? — Frida musiała siłą woli powstrzymać się, by nie dołączyć do śmiechu na korytarzu.

— Jak to co? — Cleo posłała jej piorunujące spojrzenie. — A nie jest to jasne? Chce mnie zaszantażować!

— Te wiersze to nie szantaż, to miłosne wyznanie! — wzniosła protest Sheila.

— Acha, a mnie jedzie tu pociąg. — Cleo naciągnęła sobie dolną powiekę lewego oka. — Nawet on nie jest taki głupi, żeby uważać te wiersze za coś fajnego. Chce mnie zirytować.

— Dziwna strategia... — stwierdziła Frida, krzywiąc się.

— Wiem, o co mu chodzi, ale nie dam mu tej roli! Niech sobie leje te smutki przez mikrofon. Ja się tak łatwo nie poddam. — Powiedziawszy to, obrała kierunek na bibliotekę, tymczasem z głośników dalej sączył się poetyczny farmazon:

W górach płynie mądra rzeka, w oku płynie gorzka łza, jest ktoś taki ,kto cię KOCHA, i to właśnie jestem ja...

— To było mega słabe. — Brittney przerwała nadawanie, gdy było już po transmisji i kładąc łokcie na stole, posłała chłopakowi pobłażliwe spojrzenie. — Widać mój wykład o poznawaniu jej środowiska diabli wzięli.

— Wybacz, Britt, ale obawiam się, że jej środowisko ogranicza się do postaci prymitywnych gryzoni. — Na dowód pokazał jej obandażowaną rękę.

— Żartujesz? — Dziewczyna wybuchła śmiechem. — Ugryzła cię?

— Sam zastanawiam się jeszcze, czy to mi się nie przyśniło — rzekł burkliwie. — Louis od rana rechocze jak potłuczony z tego powodu.

— No tak, cały on. — Brittney westchnęła, bawiąc się jednym ze swoich warkoczyków. — Ale te wiersze... jak długo zamierzasz nimi katować uszy całej szkoły?

— Tak długo, jak będzie trzeba. Do skutku, Britt, do skutku.

Jesteś dla mnie całym światem, słońcem, wiatrem, lądem, wodą. Jedno wiem już dziś na pewno: chcę me życie dzielić z Tobą...

— Ile jeszcze ja się pytam? — Cleo wcisnęła głowę między złożone na stole ręce. — To już dwa dni jak na każdej przerwie recytuje te głupie wiersze.

Miała racje. Nawet uczniowie Nevile High powoli mieli tego dosyć i spoglądali na nią tak, jakby ponosiła za to całą odpowiedzialność.

No jasne. Nawet jeżeli to Jake torturował ich cierpliwość, to ona była wszystkiemu winna. Przecież nie pogniewają się na swojego ulubieńca! Nie to, co ona! Marny nikt, który już dawno powinien był paść Jakeowi do stóp i ogłosić go miłością swojego życia, jak każdy normalny na jej miejscu. Bo przecież Wellington to, kurwa, chodzący ideał.

Nawet podczas prób na kółku teatralnym reszta patrzyła na nią wilkiem, niemalże niemo wymawiając jej, że to przez nią nic się nie układało, a obsadzenie ról kompletnie im nie szło. Każdy marudził, wolałby robić coś innego, a to nie taką rolę, a to siaką... aż powoli odnosiła wrażenie, że wykupi jednostronny bilet na księżyc, bo tu, na Ziemi, więcej nie wytrzyma.

Ty jesteś dla mnie niebem, słońcem, które nigdy nie zachodzi. Jesteś dla mnie chlebem, bez którego nie mogę się obyć.

— DOSYĆ! — Poderwała głowę i uderzyła dłońmi o stół, sprawiając, że oczy wszystkich w stołówce znalazły na niej. — Mam tego dosyć! — powiedziała bojowo i zerwała się z miejsca.

Tak dłużej być nie mogło! Jej uszy nie zniosą ani jednego z tych gównianych wierszyków więcej!

Uczniowie rozstąpili się przed nią, gdy przemierzyła korytarzem w stronę studia nagraniowego, z całej siły popychając drzwi i ignorując plakietkę, że trwa transmisja.

Brittney tym razem nie zaprotestowała, tylko przywitała się z nią wymownym uśmieszkiem, jakby chciała powiedzieć „no wreszcie, dziękuję, że przerywasz tę błazenadę.".

— Bennett! — Jake wyłączył mikrofon, szczerząc zęby. — W końcu cię zmęczyłem?

— Przysięgam, że większego dupka i małpiszona jak ty to nie poznałam w całym moim życiu! — wrzasnęła, ale tym razem nie rzuciła mu się do gardła jak jeszcze kilka dni temu, zanim rozpoczęło się to całe piekło.

— Miło mi to słyszeć. — Uśmiechnął się, rozparty na krześle niczym król, czekający na hołdy.

— Kiedy zamierzasz przestać z tym cyrkiem? Rzygać się od tego już chce!

— Wiesz, jaki jest sposób, żeby to przerwać.

Cleo wciągnęła oddech i przymknęła oczy, szukając w sobie odrobiny spokoju.

— Dostaniesz tę cholerną rolę. Przyjdź dzisiaj po lekcjach na próbę — powiedziała drżącym głosem, który był jak odbezpieczony granat, gotowy w każdej chwili eksplodować.

Dla Jake'a stanowiło to niesamowicie przyjemny dla oka widok.

— Więc wygrałem pierwszą rundę. Szach-mat. — Podniósł się z krzesła i stanął blisko niej, z pełnią zadowolenia wymalowaną na tej parszywej gębie, którą chętnie by obiła na kwaśne jabłko.

— Wygrałeś walkę, ale nie wojnę — zauważyła Cleo twardo. — Ponieważ takim zachowaniem sprawiasz, że tylko bardziej cię nienawidzę.

— Od nienawiści do miłości tylko jeden krok, Bennett, pamiętaj o tym! — zawołał za nią, ale ona w odpowiedzi tylko trzasnęła drzwiami.

Wtedy Jake zaczął się śmiać.

— I co się tak cieszysz? — spytała Britt sceptycznie. — Nie wyglądała, jakby miała się w tobie zakochać.

— Och, Britt, Britt — cmoknął z politowaniem. — Nienawiść to bardzo silne uczucie. A być darzonym silnym uczuciem to więcej niż bym sobie życzył — wyjaśnił z tą swoją cholerną pewnością siebie. — Martwiłbym się, gdyby niczego do mnie nie czuła. Wtedy faktycznie miałbym problem. Ale tak? Praktycznie już jest moja. — Z zadowoleniem spojrzał na drzwi, którymi trzasnęła z taką ostentacją.

W domu nikogo nie było, gdy Cleo wróciła doń zmęczona jak nigdy wcześniej. Nie miała siły nawet zajrzeć do lodówki, gdzie pewnie zresztą i tak nie znalazłaby niczego pożywnego.

Nawet ona zaczynała tęsknić za gosposią, chociaż zawsze patrzyła na nią wilkiem, przeświadczona, że to matka powinna zajmować jej miejsce.

Niestety nic nie mogła poradzić na problem, zwany powszechnie życiem.

Już sięgnęła po telefon, by jak zwykle zamówić chińszczyznę, gdy wtem zaczął dzwonić, przyprawiając ją niemalże o palpitacje serca.

— Halo?

— Cleo? — Rozpoznała po drugiej stronie głos Maxine.

— No, hej.

— Hej, siostrzyczko. Jak się masz? Nie mogłam się do was w ogóle dodzwonić. Ani ty, ani ojciec nie odbieracie telefonu. Wszystko w porządku?

Cleo oparła się bokiem o ścianę, zastanawiając się, co odpowiedzieć.

— Jesteś tam?

— Tak, wybacz. Po prostu... chyba nie jest w porządku.

— O Boże, co się stało? — Głos siostry błyskawicznie nasiąkł niepokojem.

— Jakieś dwa dni temu przyszedł do nas list ze szpitala onkologicznego w Sydney — wyjaśniła dziewczyna zbolałym tonem. — Boję się, że ojciec albo mama mają raka.

Tym razem to po stronie Maxine zapadła cisza i serce Cleo podeszło do gardła.

— Max?

— Jestem, jestem.

— Błagam, powiedz mi, że to nie ty! — Wcześniej nie brała tego pod uwagę, ale teraz, gdy o tym pomyślała, zaczęła mieć mroczki przed oczami.

— Nie ja. Przysięgam.

— Ale wiesz, o co chodzi?

— Ojciec rozmawiał ze mną kilka dni temu — wyznała siostra oględnie. — Ale wiem, że z tobą także chce porozmawiać osobiście.

— Jest chory? — W oczach Cleo zebrały się łzy.

— Nie on.

— Więc mama?

— Też nie.

— Więc kto do cholery? Duch Święty? — Cleo straciła cierpliwość. Najchętniej rzuciłaby słuchawką o przeciwległą ścianę.

— Cleo, to nie takie proste. Porozmawiaj z ojcem.

— Jasne. Widzę, że tobie ufa i tak bardziej niż mi — fuknęła, chociaż zdawała sobie sprawę, jak dziecinnie to zabrzmiało.

— Jestem starsza, wiesz o tym. Poza tym, to bardzo bolesne.

— Mogłabym przytaknąć, gdybym rozumiała, o co chodzi.

— Cleo?

— Tak?

— Proszę cię bądź dla nie wyrozumiała. Nawet najlepsi ludzie czasem popełniają błędy.

— Ojciec nie jest najlepszym człowiekiem i wiesz o tym.

— Cleo...

— Dobra, postaram się. Ale to mnie frustruję! Zastanawiam się, kto jeszcze w rodzinie miałby być chory i przychodzi mi na myśl tylko ciotka Lacey, ale ona mieszka w Stanach i po cholerę leczyłaby się w Sydney?

Chwile jeszcze rozmawiały. Maxine opowiadała jej o college, o chłopaku, którego niedawno poznała, a także o wyjątkowo denerwującym wykładowcy.

Cleo przez moment rozważała o powiedzeniu jej o miłosnej grze, ale potem zrezygnowała z tego zamiaru. Pewnie wypaplałaby wszystko ojcu, a to nikomu nie wyszłoby na dobre.

Ojciec chciałby zaraz coś z tym zrobić i Bóg jeden wie, jakby się to skończyło.

Straciwszy całkowitą ochotę, by zjeść cokolwiek, zamknęła się w swoim pokoju i zrobiła to, co przynosiło jej w takich chwilach największe ukojenie: zaczęła pisać.

I jak Wasze opinie na temat rozdziału??? :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro