[8] Muzyczny Orgazm

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

https://youtu.be/BKkoRfaUiv0

— Nie no! Przecież to jakiś horror! We wszystkim wyglądam po prostu beznadziejnie! — Cleo ze złością rzuciła jedną z niewielu kreacji, jaką zdołała wygrzebać z dna szafy.

Nigdy nie przejmowała się faktem, że zasób spodni i bluz znacząco przekracza ilość sukienek czy spódniczek w jej szafie.

Po co komu ciuchy, które są niewygodne, prawda? I tak pół dnia musi przechodzić w znienawidzonym, gryzącym mundurku, ale mniejsza o to.

Czasem po prostu przychodzą takie chwile, kiedy ładna sukienka jest niezbędna, ale okazuje, że w szafie brak czegokolwiek ciekawego.

A może to z nią było coś nie tak? Nawet w najładniejszej kreacji wyglądała jak wymiętoszona po treningu maskotka drużyny, a przecież nie uprawia sportu, na Boga!

— Ta niebieska jest całkiem spoko — zawyrokowała Frida, przeglądając jakiś babski magazyn, który kupiła w sklepie przed przyjściem do domu Bennettów, by wesprzeć przyjaciółkę przed jakże arcyważnym wydarzeniem, jakim jest pierwsza w życiu randka.

Taka prawdziwa!

— W niebieskiej wyglądam jak wieloryb. — Skrzywiła się Cleo, spoglądając na Sheile, wyjadającą serowe chrupki z opakowania, których okruszki rozrzucała bezwstydnie po całym łóżku dziewczyny. — A ty, co sądzisz Shel?

— Co ja sądzę? — Spojrzenie Rogers mogłoby ją przepalić żywcem. — A to, że trzeba być zasranym kretynem, żeby wybierać się na randkę z Mattem, gdy można spędzić ten sam wieczór z o niebo przystojniejszym Wellingtonem.

Cleo zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy do jej „mądrej" koleżanki dotrze wreszcie, na czym polega gra Amora, ale prawdopodobnie próżno oczekiwać, że rychło to nastąpi.

Gdyby to Sheila została wytypowana do roli ofiary w tej grze, zapewne już przy pierwszym podejściu padłaby w ramiona Jake'a ze świętym przeświadczeniem o szczerości jego uczuć.

Taka po prostu już była, chociaż czasami aż prosiła się o porządną kłótnię, na którą Bennett miała nieodpartą ochotę nie pierwszy raz.

Zamiast tego jednak musiała skoncentrować się na o wiele poważniejszym problemie, jakim był dobór sukienki.

— A może po prostu pójdę w spodniach? — zaproponowała, ignorując przytyk Rogersówny.

— Oczadziałaś?! — Frida podniosła gwałtowne oburzenie, rzucając magazyn na bok i czym prędzej zerwała się z łóżka, by zajrzeć do szafy koleżanki. — Żadnych spodni, Cle. Już wystarczy, że po miasteczku nosisz się w tych ohydnych dresach!

— Ej, są wygodne!

— I poplamione sosem pomidorowym! — Frida zerknęła wymownie na dowód rzeczowy, leżący aktualnie na oparciu fotela. — Dobrze, że zatrudniliście Albę, przynajmniej ktoś w tym domu zrobi wam pranie.

Cleo zazgrzytała zębami. Czy jej przyjaciółki zawsze muszą się czepiać? Przecież nie jest tak źle. Pierze swoje rzeczy... od czasu do czasu. Ale to jeszcze nie powód, żeby ją krytykować!

— To, co ja mam zrobić? — Wzniosła bezradnie ręce. — Te cztery, brzydkie szmaty są na mnie już dawno za małe.

— Potwierdzam. Nie wiem, gdzie je kupiłaś, ale pogotowie modowe musiałoby cię zakuć w kajdany za coś takiego — stwierdziła rzeczowo Sheila, ubrana dzisiaj w nienaganną sukieneczkę w różowe kwiaty, do tego sznur pereł wokół szyi i połyskliwie cyrkonie w uszach.

— Mogę ci coś pożyczyć — zaproponowała po chwili wahania Frida. — Ale wiesz... nie chcę, żebyś mi usmarowała sukienki czymś obrzydliwym, jak to masz w zwyczaju. — Pozwoliła sobie na nie pierwszą i nie ostatnią szczerość, na którą Cleo zareagowała ostentacyjnym przewróceniem oczami.

— Boże, jeżeli miałabym cały wieczór myśleć o tym, gdzie siadam i co jem, żeby przypadkiem nie ufejdać twoich super drogich sukienek to od razu wolę wskoczyć w mój pomidorowy dres.

— Dramatyzujesz. — Frida zaczepnie szturchnęła ją w ramię. — Mnie chodzi tylko o to, żebyś jednego wieczoru nie zachowywała się jak dziki, rozwydrzony chłopak.

— Tylko dama — doprecyzowała Sheila ze złośliwym uśmieszkiem. — No wiesz, Matthew Roy to syn lekarzy, musisz pamiętać, jaki to poziom człowieka. Zachowanie troglodyty przy nim nie przejdzie.

— Jesteście okropne! — Cleo puściły nerwy i zamachnęła się pretensjonalnie rękoma, przed którymi Frida rezolutnie uskoczyła na bok. — Traktujecie dzisiejszy wieczór, jakby to była jakaś chora gra! A przecież nawet jeszcze nie zdecydowałam, czy go lubię, a nawet gdyby... nie zamierzałabym udawać przed nim kogoś, kim nie jestem!

— Nie musisz udawać. — Sheila pokręciła głową i powiedziała coś nadspodziewanie mądrego. — Po prostu, kiedy kogoś lubisz, chcesz wyeksponować przed nim najpiękniejszą część siebie.

Ostatecznie stanęło na tym, że wcisnęła się w miętową sukienkę Fridy, obszytą białą koronką, w której czuła się co najmniej idiotycznie, ale nie tak, jak w dwucentymetrowych szpilkach.

Uśmiechając się głupio do Matta, podjeżdżającego autem pod jej dom, zastanowiła się przez chwilę, co skłoniło ją do przywdziania tak dyskomfortowego obuwia.

Aha, no tak, Frida i jej długie kazanie na temat kobiecości, wzmocnione morałami Sheili. Kiedy obie się zawzięły wobec niej, to nie było już rady.

Uległa dla świętego spokoju. Teraz najchętniej rzuciłaby każdej w twarz tym cholernym, wykrzywiającym jej stopy butem.

— Wow, pięknie wyglądasz! — Roy rozjaśnił twarz uśmiechem, zatrzaskując za sobą drzwiczki ślicznego czerwonego autka, które pewnie pachniało w środku wciąż nieskazitelną nowością.

I wtedy Cleo pomyślała, że może jednak dobrze, że ma na sobie te buty, w końcu wsiąść do takiego auta w brudnych trampach wydawało się nie lada profanacją.

— Dziękuję. Ostrzegam jednak, że w każdej chwili mogę zagrozić mało efektownym runięciem na twarz — zaczęła pesymistycznie prorokować, podczas gdy on wręczył jej pojedynczą, czerwoną różę, którą ukuła się w palec.

Matt zaśmiał się serdecznie.

— Chętnie cię poratuję w razie czego. Męskie ego niczego tak nie uwielbia, jak dokarmić się możliwością wspomagania damy w opresji.

Damy. Cleo skomentowała to mało wesołym uśmiechem, musiała jednak przyznać, że Roy zachowywał się dość naturalnie i nie licząc mało oryginalnej róży, zrobił na niej dobre wrażenie.

Pomijając fakt, że był trochę zielony na twarzy.

Natomiast, co ważne, nie ubrał się w garnitur, jak przez chwilę się obawiała. Czarne jeansy ze złotą obszywką, zwykłe sportowe buty – na które zerkała zazdrośnie – oraz biały T-shirt, wyłaniający się spod czarnej, luźnej marynarki sprawiły, że poczuła się o wiele lepiej, mając świadomość, że ich spotkanie nie ma charakteru, aż tak oficjalnego, jak przypuszczała Frida.

— To co, jedziemy? — zapytał, otwierając przed nią drzwi od lewej strony, jak przystało na zagrożonego wyginięciem dżentelmena.

— Jasne. — Podreptała do auta jak niezdarne dziecko i z ulgą opadła na siedzenie, czując pierwsze obtarcia na stopach.

Zerknęła jeszcze z irytacją w stronę kuchennego okna, gdzie zdradliwie poruszyła się firanka.

Alba. No jasne. Ojciec od rana był w ratuszu, ale za to ich gosposia robiła za rodzinny monitoring.

Nie wydawała się specjalnie zadowolona, gdy Cleo oznajmiła, że wychodzi dzisiaj wieczorem z Mattem.

— Walczysz z przeznaczeniem. To się na tobie zemści — wygłosiła proroczo grobowym tonem, powodując, że na ciele szatynki objawiła się gęsia skórka, a tuż po niej płomienny gniew.

Cleo chętnie dałaby Albie do słuchu, ale wolała nie prowokować wiedźmy, skoro obie darzyły się dawką ogromnej przyjaźni.

Matt wyjechał z podjazdu, włączając cicho radio.

— Dokąd jedziemy? — spytała go.

— Do „Jas-Jas" — poinformował z radością, chociaż jej nic konkretnego to nie mówiło.

— Jas- Jas?

— No jak to? Nie wiesz? — Roy żachnął się z rozbawieniem. — Najlepszy bar w okolicy. Grają tam dobrą muzę, same niezależne kapele. Spodoba ci się.

— A co lubisz słuchać?

— Nic oryginalnego. Dużo rocka, trochę electro, ale najlepiej z gatunku Indie, a ty?

— W sumie słucham, co popadnie. Co akurat mi się spodoba. — Wzruszyła ramionami. — Wiem, nudziara ze mnie.

— Dlaczego? — Matt posłał jej uśmiech. — Po prostu się nie ograniczasz. Jesteś otwarta na wszystko.

Prychnęła.

— Nie mieć gustu muzycznego w tych czasach to niemal towarzyskie samobójstwo — skwitowała poważnie. — To przykre, że większość dzieciaków potrafi się pokłócić o to, która kapela jest bardziej cool, a nie mając nic konkretnego do powiedzenia w kwestii wyborów parlamentarnych.

— Rozumiem, że ty tak? — W głosie chłopaka pojawiło się rozbawienie i przez moment Cleo obawiała się, że zabrnęła za daleko.

Delikatność! Bądź delikatna! Głos Fridy rozbrzmiał tubalnie tuż za jej uchem, powodując, że mimowolnie się wzdrygnęła.

Jasna cholera to się nie uda! Jak nic zaliczy randkową katastrofę!

— No jasne! Tu chodzi o przyszłość kraju! Muszę mieć pewność, że osoba, na którą oddam mój drogocenny głos, nie poniesie mojej przyszłości w kompletne bagno — powiedziała wojowniczo, a głos Fridy niemal wrzasnął jej do ucha:

DELIKATNOŚĆ!!

Przez resztę drogi ich rozmowa toczyła się na luzie, chociaż Bennett mimowolnie dorzucała swoje buntownicze tekściki, ale Matt dzielnie nie pozwalał się prowokować, nie dając po sobie poznać, jakie ma zdanie na ten temat.

W końcu dojechali pod wspomniany bar, nad którego wejściem migotał czerwony, neonowy napis „Jas-Jas". Po wyjściu z auta od lokalu od razu powiało wonią ostrego jedzenia i Cleo poczuła, że jest piekielnie głodna.

Sam budynek mieścił się w małej kamienicy, a do środka prowadziły schody w dół, gdzie słychać było gwar sobotnich rozmów ludzi, którzy w weekendy wiedli całkiem bujne życie towarzyskie.

Nie to, co ona, prowadzona pod ramię Matta niczym mała wystraszona dziewczynka na zupełnie obcej planecie.

W środku było duszno i tłoczno. Musieli się przepchać przez morze ciał do stolika, który Matt jakimś cudem zarezerwował na dzisiejszy wieczór. A owym cudem było nic innego jak gruby zwitek australijskich dolarów, o czym ona nie miała sposobności wiedzieć.

Dopiero kiedy usiadła i rozejrzała się wokół, uznała, że jest coś klimatycznego w takich miejscach jak to.

Ściany były złożone z nagiej, czerwonej cegły i przyozdobione zdjęciami licznych kapeli, które grały tu wcześniej oraz atrapami dziwnie wymalowanych gitar.

Po drugiej stronie widniała podwyższana scena, nad którą znów wisiał podobny, neonowy napis „Jas-Jas".

Przy drewnianych stołach rozmawiało różnorakie towarzystwo. Od spokojnie gadatliwych licealistów, po grupę gotów, którzy wyglądali, jakby właśnie zrobili sobie przerwę w picu kociej krwi.

Przy rozświetlonym na czerwono barze siedziało kilka roznegliżowanych kobiet, towarzyszących podchmielonym mężczyznom, na których z politowaniem łypał dość przystojny barman, czyszczący kieliszki.

Całkiem odważne miejsce jak na pierwszą randkę, pomyślała Cleo z zaskoczeniem, ale było ono całkowicie pozytywne. Ostatnie czego by sobie życzyła to jakaś nudna restauracja z kapelą smyczkową, próbującą uśpić sztywnych, odpicowanych gości.

— I jak? Podoba ci się? — Matt z uśmiechem zareagował na jej roziskrzone spojrzenie, wygłodniale pożerające wszystko wokół.

— Taak, bardzo! — Próbowała przekrzyczeć hałas.

— Chcesz coś zamówić? — Podał jej wymęczone i zużyte menu pełne oczywistych dań jak ryba z frytkami czy niezliczone rodzaje burgerów i kebabów, serwowanych w zestawach z wielosmakowymi colami.

Ostatecznie zdecydowała się na burgera, frytki i colę. Mat wybrał dla siebie tylko cole, wydając się jeszcze bardziej zielonym niż wcześniej.

— Dobra, pójdę zamówić. Zaczekaj tu na mnie. — Podniósł się z miejsca, a ona skinęła mu głową.

Ledwie się oddalił, a wszystkie światła w barze gwałtownie przygasły, natomiast sama scena została oświetlona, ściągając uwagę wszystkich gości.

— Dzisiaj zagra dla was „Emerald Nightmare".

Od razu poczuła, że coś jej to mówi, ale dopiero gdy na scenie pojawił się wspomniany zespół, żółć podeszła jej do gardła.

Nie może być! Otworzyła szerzej oczy na widok Jacoba Wellingtona we własnej osobie. Wszędzie rozpoznałaby te irytująco nieuczesane, długie włosy oraz smoliste spojrzenie czarnych jak węgiel oczu, gdy złapał za mikrofon, odzywając się do widzów charakterystycznym, ciężkim, papierosowym głosem.

— Hej ludzie, to my, Emerald Nightmare i rozniesiemy tę scenę dla was. Bawcie się dobrze! — Po jego słowach rozbrzmiała ciężka, rockowa muzyka i elektryzująca wibracja szarpniętych strun od gitary elektrycznej w jego rękach.

Oprócz nich byli tu: Marvin na perkusji, Louis z gitarą oraz – największe zaskoczenie – Helen z klasycznymi skrzypcami, które okazały się nadawać piosence niebywały klimat.

Muzyka szybko przeniknęła przez komórki jej ciała. Wrażenie było takie, jakby wewnątrz brzucha miała umieszczony niewielki głośnik, wibrujący teraz dźwiękami gitar i skrzypiec.

Goście lokalu szybko skupili uwagę na zespole, ale w półmroku trudno było zobaczyć wyraz ich twarzy.

Cleo nie zastanawiała się jednak za bardzo nad nimi, sama czując, że jest kompletnie bezradna wobec mocy tej obezwładniającej muzyki, a przede wszystkim tego niskiego, ochrypłego głosu Wellingtona, powodującego, że dostała przyjemnych dreszczy, a jej serce podskoczyło podniecone w piersi.

Tak jednak nie mogło być! Z całej siły wbiła sobie paznokcie w przedramię, pozwalając, aby chwilowy ból wyrwał jej umysł z hipnozy.

Nie zauważyła, kiedy Matt wrócił do stolika, niosąc ich zamówienia.

— Strasznie cię przepraszam! — zawołał, a z jego twarzy biła autentyczna skrucha. — Nie miałem pojęcia, że będą dzisiaj grać!

„Walczysz z przeznaczeniem", usłyszała głos Alby i stłumiła w sobie irytujące westchnięcie.

Czy kiedykolwiek ktoś z nim wygrał?

Nie potrafiła sprecyzować, czy chodzi jej o przeznaczenie, czy o Wellingtona.

Spojrzała posępnie na burgera przed sobą, całkowicie tracąc apetyt.

— Już trudno! Przecież nie zepsują nam wieczoru! — odezwała się głośno, starając się przybrać lekceważący wyraz, ale jej uwaga desperacko rwała się ku scenie, a uszy domagały się muzycznych pieszczot, okraszonych głosem Wellingtona.

Mogła powiedzieć, że doznawała muzycznego orgazmu, co ani trochę jej się nie podobało.

Matt zadawał jej jeszcze kilka pytań, próbował zagaić, a ona odpowiadała mu ze sztuczną wesołością, chociaż na drugi dzień, nie umiałaby nawet zrelacjonować, o czym konkretnie rozmawiali.

W pewnym momencie Roy upił łyk coli i przełknął nerwowo ślinę.

— Nie czuję się najlepiej — wyjaśnił przepraszająco dziewczynie. — Pójdę na chwilę do łazienki. — Nie czekając na jej odpowiedź, zniknął ze stolika, nim zdążyła na niego spojrzeć.

Prawdę mówiąc, ulżyło jej, gdy odszedł. Nie musiała udawać, że potrafi się na nim skupić.

Bez przekonania żuła burgera, za to wściekłość zapijała potężnymi łykami wiśniowej coli, odpychając od siebie wrażenie, że ta muzyka to w jakiś sposób dłonie Jakea zachłannie dotykające ją zmysłowo po całym ciele.

Grali tak kilka piosenek, podczas których Matt się nie pojawił, a ona tego nie zauważyła. Kiedy muzyka ucichła, Cleo odetchnęła z ulgą, a po barze rozniósł się entuzjastyczny aplauz wraz z radosnymi wiwatami.

— Dziękuję. Grali dla was „Emerald Nightmare". Polecamy się na przyszłość — znów ten seksowny, ochrypły głos, od którego zadrżała i odwróciła wzrok, ponieważ w zapalonych nagle światłach twarz Jakea wydawała się jeszcze bardziej fascynująco mroczna.

Nie możesz pozwolić, żeby ci to zrobił, pomyślała bojowo.

Dopiero wtedy, nieco zaskoczona, rozejrzała się za Mattem, ale nigdzie w sali nie było go widać. Za to Jake szóstym zmysłem wywęszył jej obecność i posłał jej szeroki, tryumfalny uśmiech wprost ze sceny.

Z najwyższą obrazą majestatu odwróciła wzrok, infantylnie go ignorując.

Gdzie się podział Matt do wszystkich piekieł?

Chciała natychmiast zerwać się z miejsca, gdy Jake przeprosił zespół i zszedł ze sceny, zmierzając prosto na nią.

Ostatecznie jednak uznała, że to by tylko bardziej go ucieszyło. Musi pokazać, że jego obecność nie zrobiła na niej większego wrażenia.

— Bennett, ty tutaj? Oczom nie wierzę! — zawołał i od razu dosiadł się bez pytania.

— To miejsce Matta — powiedziała sucho.

— Tak? Nie widzę go teraz. — Jake teatralnie rozejrzał się po sali.

— Jest w łazience. — Od bodaj półgodzinny, dodała w myślach z coraz większym niepokojem.

— Coś nie tak? — Jake spytał z troską, ale po jego minie wnioskowała, iż doskonale rozumie, że on sam wywiera na nią silny niepokój. — Czyżby cię wystawił?

Niemożliwe, żeby to zrobił! Nagle zaczęła panikować.

— Skądże! Po prostu źle się poczuł. Pójdę go poszukać.

— Chłopak da sobie radę! — Chwycił ją za rękę i ściągnął z powrotem na siedzenie. — Powiedz mi lepiej, co tu robisz. Nie wiedziałem, że kręci cię nasza muzyka.

— Nie kręci, Jake. Nie wiedziałam nawet, że tu gracie.

— I co? Nie podobało ci się? — Kącik jego wargi niebezpiecznie się zatrząsnął, jakby próbował nie wybuchnąć śmiechem na widok jej wyrazu twarzy, tak bardzo dlań czytelnego.

Podobało się! I to jak cholera!

— Wiem, że jesteś narcystycznym dupkiem z bezdennym ego, ale w zasadzie nie słucham takiej muzy jak wasza.

— To jeszcze nie znaczy, że nie może ci się spodobać.

— Było za głośno. Ledwo co słyszałam. — Powiedziawszy to, zrozumiała w mig, jak kłamliwie to zabrzmiało i chętnie przywaliłaby sobie w brzuch.

Ośmieszająca się kretynka!

— Doprawdy? — Lewa brew chłopaka sugestywnie się uniosła. Prowokował ją, a jej zaschło w ustach.

Wiać!

— Idę poszukać Matta! Coś jest nie tak. — Podniosła się i tym razem jej nie zatrzymał.

Czuła jednak, że odprowadza ją uważnym wzrokiem. Szczególnie wtedy, gdy potknęła się na tych cholernych, przeklętych szpilkach.

Jak myślicie, co stało się z Mattem? Wystawił naszą Cleo czy może coś innego? Czekam na Wasze teorię na ten temat i oczywiście nie zapomnijcie o pozostawieniu po sobie gwiazdki i komentarza, to wiele dla mnie znaczy. :) Do następnego Wtorku!

NASTĘPNY ROZDZIAŁ: 30.05.17

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro