Harry Potter

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- No i gdzie on? Oszukała mnie, wiedziałem. Pewnie teraz się ze mnie nabija, a niech zdechnie. – Conan mruczał pod nosem ciche groźby, skierowane do swojej drogiej przyjaciółki.

Nie dawniej jak parę minut temu Brenda powiedziała mu, że widziała, jak Harry szedł w stronę domku Hagrida. Oczywiście po tej informacji Krukon wystrzelił na dwór jak z procy, żeby nie tracić więcej czasu. Jakoś ostatnio nie mógł nigdzie złapać Pottera; albo ginął w tłumie, albo jak nadarzała się okazja szatyn najzwyczajniej w świecie zapominał o swojej misji, co było dosyć dziwne, bo naprawdę mu zależało, aby plan jego i Brendy się powiódł.

- To jak? Co wymyśliłeś? – spytała blondyna drugiego słonecznego dnia po ponurym tygodniu.

- Pottera poproszę o lekcje latania – więcej czasu spędzimy razem, niż na jakichś pogaduszkach – a co do Malfoya...

I tu chłopak się zawahał. Naprawdę nie potrafił nic wykminić. Nie miał bladego pojęcia, jak podejść tego zarozumiałego blondyna tak, żeby ten nie wyczaił, że coś jest na rzeczy.

- Myślałam nad tym, aby zaprzyjaźnić się najpierw z jednym z jego przyjaciół, ale... – Z zadumania wyrwała go powolna wypowiedź dziewczyny. – Wątpię, żeby którekolwiek z nich nie wyczuło podstępu.

Conan uniósł jedną brew.

- Jakieś inne opcje...?

Johansson przygryzła wargę i pokręciła głową.

Krukonowi o mało oczy nie wyleciały z orbit. Od kiedy się przyjaźnili nie było sytuacji, z której Brenda nie umiała wyjść. Zawsze szybko znajdowała jakieś rozwiązanie. To była pierwsza akcja, w której ta blondyna nie potrafiła się odnaleźć. Wszystko obmyśliła i zaplanowała – chłopak znał ją i wiedział, iż tak jest – tylko nie tą jedną rzecz. A zawsze wszystko miała dopięte na ostatni guzik.

Nagle na usta Blunta wpełzł iście ślizgoński uśmiech. W końcu miał szansę, aby być od niej lepszym! W sensie, był od niej lepszy w paru rzeczach, ale planowanie było czymś, w czym Brenda zawsze królowała. Nikt nigdy nie mógł się wtrącać w jej harmonogram, nie mógł nic zmieniać ani dodawać. Nadszedł właśnie ten dzień, kiedy to się zmieni! I kto to zrobi? Conan Blunt we własnej osobie! Tylko teraz trzeba było wymyśleć sposób na tego Ślizgona, bo inaczej nici z triumfu. To się ogarnie później. Trudniejsze na koniec.

- Harry! – krzyknął zdesperowany chłopak, dostrzegając zdeformowany kształt okrągłych okularów Wybrańca.

Zielone oczy spojrzały na niego ze zdziwieniem, postać/ Potter zatrzymała się. Szatyn dobiegł do niego zdyszany i, zanim zaczął mówić, zgiął się w pół, żeby uspokoić oddech.

- Ja... chciałem prosić o przysługę... - zaczął jeszcze z lekko zadyszką. Podekscytowanie, że w końcu go dopadł, trochę przeszkadzało w skupieniu.

- Najpierw uspokój się, to pogadamy – usłyszał miękki głos, tak miękki, aż przeszły go ciary.

Słyszał już oczywiście, jak mówi Gryfon, ale nigdy takim tonem. Zwykle były to jakieś wykrzyknięcia, więc nic dziwnego. Jednak ta barwa tak zaskoczyła Blunta, że zapomniał języka w gebie. Na szczęście brunet wiedział, jak kontynuować.

- Jak masz na imię? – spytał widząc, iż Conan nie bardzo pali się do mówienia.

- C-conan Blunt – wydusił z siebie Krukon jeszcze lekko wstrząśnięty. Szybko wrócił do zmysłów. – Ah! Przyszedłem, by spytać, czy nie mógłbyś udzielić mi paru lekcji latania na miotle. Bo wiesz, w sumie grasz w drużynie, jesteś ścigającym, nieźle ogarniasz miotłę...

- Jasne. To kiedy mają być pierwsze zajęcia?

Okej, domyślał się, że będzie łatwo. Ale że aż tak?! To chyba nierealne. Znaczy realne, bo się właśnie stało, ale wprost nie do uwierzenia. Gdyby ktoś mu powiedział, iż Wybraniec bez mrugnięcia okiem zgodził się... Aaa, on miał cudowne serce.

- No... Nie wiem. Zgadamy się jakoś po lekcjach.

- Blunt-

- Conan.

- Conan – zaczął Harry z ciepłym uśmiechem. – Najlepiej, jakbyśmy teraz to ustalili. Nie chcę być gołosłowny, więc pozwól jakoś to zorganizować.

Harry Potter i organizacja. Dobre, szatyn prawie się zaśmiał, ale przez wzgląd na bruneta pozostał poważny. Jaki on był uroczy, no naprawdę niepojętne, jak Draco jeszcze tego nie zauważył? Ten zimny arystokrata musiał otworzyć nieco swoje serce. Szatyn właśnie uświadomił sobie, że jego zadaniem jest mu w tym pomóc. Niby to wiedział, ale w tamtym momencie uderzyło to w niego ze zdwojoną siłą.

Usiedli razem na wielkim kamieniu i porównali swoje plany. Okazało się, że, o ile nic nikomu nie wypadnie, mają dwa dni, kiedy mogą się spotkać na lekcje. Chwilę porozmawiali ogólnie o szkole i po jakichś dwudziestu minutach poszli na swoje lekcje.

- Jak było? – zaczepiła Brenda szatyna, siadając na miejscu obok.

- Opowiem ci później – szepnął chłopak, lustrując uważnie Snape'a, wchodzącego właśnie do klasy. – Jeszcze nietoperz się przyczepi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro