Hepi end?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Conan stał z założonymi rękoma przed dwoma nastolatkami i patrzył na nich surowo. Każdy z chłopców odwrócił głowę tak, żeby nie patrzeć na drugiego. Szatyn musiał przyznać, iż było to dosyć dobre rozwiązanie. Na razie. Bo przecież nie po to ich tu ciągał, żeby sobie razem pomilczeli. Chciał pogodzić tych dwóch upierdliwców raz na zawsze. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego plan był tandetny i okropnie prosty, ale wiedział, że inaczej się nie da. Oni nie załapią żadnej sugestii ani aluzji.

- Mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi? – spytał, marszcząc groźnie brwi.

Chłopcy spojrzeli na niego. Harry niepewnie, a Draco z mordem w oczach. Blunt pozostał niewzruszony.

- Zrozumieliście, o co mi chodziło, kiedy mówiłem, że to, co widzicie przez lewe ramię nie jest tym, co widzicie przez prawe?

Cisza. Oczywiście. Krukon widział, że Malfoy chce już coś powiedzieć, ale chyba się rozmyślił. W Harrym kłębiło się mnóstwo emocji. Przynajmniej tak myślał Blunt, przyglądając się jego spiętemu ciału i ściągniętej twarzy.

„Biedny chłopak..."

- Chodziło mi o to, żebyście spojrzeli trochę dalej, niż czubek własnego nosa. To się bardziej tyczy ciebie, Draconie.

- Nie nazywaj mnie tak – warknął blondyn, podnosząc się z zamiarem odejścia. – W ogóle, co ja tu robię?

- Przypominam, że to nie ja chciałem pogodzić się z Harrym.

Na twarzy szatyna pojawił się lekki uśmieszek, kiedy Ślizgon złapał go za fraki, gotowy w każdej chwili rzucić.

- Kto niby tak powiedział?

- Ty – rzekł uśmiechnięty już chłopak i wyciągnął zza pleców mugolski przedmiot zwany dyktafonem.

Puścił fragment ich rozmowy, kiedy młody Malfoy przyznał, iż nie chce kłócić się z Gryfonem.

- Nie chcę kłócić się z Potterem. Nie chcę kłócić się z Potterem – powtarzał dyktafon jak zdarta płyta.

- Oddaj mi t... - Draco już miał się na niego rzucić, gdy pewna dłoń mocno zacisnęła się na jego szacie, ciągnąc w dół.

Popatrzył na bruneta skrzywiony, ale po chwili twarz zmieniła swój wyraz. Potter spoglądał na niego tymi swoimi zielonymi oczami, w których widział nikłą iskierkę nadziei. Jednak na tyle dużą, by ścisnęła ona za serce bezdusznego blondyna.

- Malfoy... Czy to prawda? – spytał Gryfon zduszonym szeptem.

Widać było, że w tamtym momencie Książę Slytherinu bił się z myślami. Conan już powoli tracił w niego wiarę, ale po parunastu długich sekundach usłyszał:

- Tak, to prawda. A teraz puszczaj.

Ale Harry nie miał zamiaru tego robić. Nie teraz, gdy usłyszał coś takiego. Gwałtownie poderwał się do góry i rzucił na szyję blondyna. Trzymał go tak mocno, że Krukon zastanawiał się, jak to możliwe, iż Malfoy jeszcze trzyma się na nogach.

- To może zaczniecie od mówienia do siebie po imieniu?

- Conan, idź stąd – syknął na niego szarooki, a szatyn nie mógł zrobić nic innego, jak się wycofać.

Ładnych parę metrów szedł tyłem, aby nie stracić ich z oczu, lecz już po chwili pędem biegł w dół schodów, odśpiewując swój hymn zwycięstwa. Miał gdzieś przechodzących uczniów i ich dziwne spojrzenia. Prawda, nie śpiewał ładnie, ale... Czuł się spełniony. Szczęśliwy, że mu się udało, zawiedziony, że to trwało tak krótko i nie mógł popatrzeć, ale najbardziej czuł wewnętrzny spokój. W końcu mógł odetchnąć, nie martwić się tym, czym martwił się przez ostatni czas. Jednak nagle napadła go pewna myśl.

„Okej, sprawiłem, że się pogodzili. I prawdopodobnie staną się przyjaciółmi. Przyjaciółmi... O cholera. Nie, nie, nie! Tak nie może, kurka wodna, być! Trudno, muszę teraz napawać się zwycięstwem. Tak... muszę. Nie no, nie dam rady!"

No i kolejną długą noc myślał, jak tu teraz zadziałać. Doszedł do jednego wniosku; nie będzie się mieszać, bo jak znów coś zwali, to będzie dupa z jego wszystkich starań. I to chyba była najmądrzejsza decyzja, jaką podjął w ostatnich dniach.

A winc, dedykacje! Nie wiem czemu, ostatnio mnie naszło. Może dlatego, że sporo osób mnie motywuje? @CreepyLivvy @Jenuara - to dla was. Pewnie znów mi nie zaznaczyło...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro