Złote Skrzydła

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Uważaj, [T/I]! - krzyknął Kanada popychając mnie na łóżko.

- Co się dzieje?! - krzyczał Australia zza ściany.

- Nawalają! To napad! - odpowiedział USA wchodząc z buta do mojego pokoju. 

Kanada wstał gwałtownie, złapał brata za nadgarstki i wstrzasnął nim.

- Uspokuj się! Zobaczę co się...

Znowu coś trzasnęło w szybę, aż pękła.

Wszyscy padli na ziemię. Tylko ja, nie mogąc uciec, oberwałam potłuczonym szkłem. Zamknęlam oczy.

- [T/I]! Nie ruszaj się! - Kanada podniósł rękę.

To nie jest łatwe się nie ruszać, kiedy masz na twarzy mnóstwo małych szkiełek! Tak strasznie mni korciło, żeby je z siebie zrzucić, ale ni mogłam, bo wbiłyby się bardziej.

Rana na brzuchu i szkło na twarzy... Czy to nie oby za dużo?

USA wybiegł z pokoju i mówił coś głosno, jednak nie mogłam poznać słów. Kanada podszedł do mnie i ostrożnie oczyścił z ostrych przedmiotów.

- Nic ci nie... - urwał i zamarł. 

- Kanada?... - spytałam.

- To zemsta - odezwał się ktoś za nim. - Otóż nie pozwolę się tak upokarzać. Mojego ojca także. Teraz ty poczujesz ból. 

Oczy Kanady zrobiły się zamglone. Męzczyzna upadł na podłogę. 

- Kanada! - wrzasnęłam.

Zamarłam, kiedy zobaczyłam wysokiego męzczyznę stojacego nieco dalej. 

- Ty! Idziesz ze mną - powiedział Rosja i złapał mnie za koszulkę i zaciagnał. 

Szarpałam się i miotałam. 

Na nic. 

- To boli! Puszczaj! - wrzeszczałam.

Rosja nie odpowiedział. Przeciągnął mnie przez drzwi. Złapałam się ramy. 

- Puszczaj, mała! - warknął Rosja. 

- Nie nazywaj mnie tak! 

Skręciłam się i Rosja poluzował uścisk. Zanim zdążyłam się wyrwać, złapał mnie ponownie.

- Bo cię zastrzelę zanim dotrzemy na miejsce! - zagroził mężczyzna. 

Przestałam się stawiać. To i tak było na nic. Był on prawie dwa razy wyższy i silniejszy ode mnie. 

Zanim przekroczyliśmy próg spojrzałam jeszcze na Kanadę. 

- Nie!!! - krzyknęłam za nim. - USA! AUSTRALIA! NOWA ZELANDIA!!! RATUNKU!!!

Rosja przystanął i odwrócił się. 

- Zamknij się... Uwierz mi. Nikt cię nie słyszy. 

Zamarłam. 

- Co im zrobiłes?!

Rosja zaśmiał się. 

- Po co ci te informacje? Po co sobie zawracać głowę? Już i tak jest za późno. 

- Co to znaczy?!

- Dowiesz się potem. Powiem ci jedno. Jestem zbyt niecierpliwy i przewrażliwiony na takie szczekanie i popiskiwanie. Pozwól, że ułatwię sobie tę sprawę.

Rosja sięgnął po pistolet i wycelował we mnie. 

- Słodkich snów, [T/I]...

- Nie!....

I wtedy poczułam ostry ból w ramieniu. Dalej już niczego nie pamiętam.

                         ***

 Obudziłam się w dziwnym miejscu. Słońca nie było. Tylko ciemność. Gdy moje oczy mogły już wyostrzyć obraz, zorientowałam się, że kojarzę to miejsce, chociaż nigdy tu nie byłam. 

Chwila. 

Czarne jak smoła drzewa bez liści ani igieł, czarna, zimna i mokra ziemia, zgniłe krzaki. 

Tego miejsca nie dało się pomylić z żadnym nawiedzonym cmentarzem w horrorach.

To był Trzeci Świat.

Rozejrzałam się nerwowo. 

Na ziemi leżał zniszczony łańcuch. Taki sam łańcuch przytrzymywał ZSRR, kiedy byłam tu gdzieś w pobliżu i zanim dobrze poznałam Kanadę. 

Jednak w przeciwieństwie do wcześniejszej wizyty w Trzecim Świecie, nie było widać w pobliżu żadnych normalnych drzew. 

Wstałam i otrzepałam się z mokrego runa. 

- Zaczekaj, zobaczymy co zrobi - odezwał się ktoś niedaleko mnie. 

Zamarłam. 

Ktoś mnie obserwował. 

Ponownie się rozejrzałam mając nadzieję, że wypatrzę kogoś schowanego w jakimś ciemnym miejscu. 

Nic. Nic co by się rzuciło w oczy, albo gdzie możnaby się schować. 

Coś zaszeleściło nieopodal. Zobaczyłam małą postać biegnącą przez krzaki i przewracając się o najmniejsze korzenie. 

Jednak moja uwagę przechwycił trzepot skrzydeł nademną. 

Spojrzałam w górę. 

W moją stronę zlatywała kobieta ze złotymi skrzydłami ptaka i wylądowała obok mnie. 

- Witaj, jesteś [T/I], tak? 

- Skąd wiesz jak... Nie dziwi cię, że... Jestem... Czekaj... Jesteś... Krajem? Masz skrzydła? 

Kobieta zaśmiała się lekko i przyjaźnie. 

- Na imię mi, Kazachstan. 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro