Skryta prawda

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Uh... C-co? Gdzie ja jestem?

- [T/I]! Kanada! Ona się obudziła! - zawołał ktoś.

Otworzyłam smętnie oczy. Raziło mnie bardzo jasne białe światło.

Ktoś stanał nademną osłaniając mnie przed nim. Zamrugałam, żeby obraz mi się wyostrzył. Męzczyzna poglaskał mnie po policzku.

- Kanada...

- Tak, to ja. Nareżcie. Tęskniłem za tobą, kochanie.

Podniosłam się i syknęlam z bólu. Znowu się położyłam.

Leżałam w białym pomieszczeniu na łóżku.

- Czy to... Szpital? - spytałam.

- Nie, nic ci nie będzie. Miałaś rację. Nikt zwłaszcza Rzesza nie może cię zabić ani skrzywdzić. Będę cię chronił.

Po chwili zorientowałam się, że to pokój w którym miałam spać ostatniej nocy.

- A co z Rzeszą? - spytałam.

- Już niedługo. Już nie będziemy musieli się nim martwić.

Co? Nie rozumiem. Rzesza nie żyje? Nie będzie żył? Niedługo...

Spojrzałam na brzuch. Bandarze.

- Boli? - spytał Kanada dotykając lekko mój brzuch.

- Nie tak bardzo.

Jęknęłam, kiedy Kanada przycisnął.

- Oh, przepraszam.

- Nie szkodzi. Może się zagoi.

- Na pewno.

Spojrzałam Kanadzie w oczy i dotknęłam jego policzka. Męzczyzna zamknął oczy.

Po chwili ktoś zapukał do drzwi. USA i pozostali bracia Kanady weszli do pokoju. USA podszedł do mnie.

- Is everything okay? - spytał.

- Tak - odpowiedział z uśmiechem.

Spojrzałam na przyrodnie rodzeństwo Kanady. Rozmawiali cicho o czymś. Głównie Australia szeptał Nowej Zelandii do ucha, a ten tylko przeczył głową że skrzywiona miną. Po chwili Australia zamilkł i oboje spojrzeli się na mnie. Starszy brat popchnął szesnastolatka w moja stronę, a ten opierał się.

- Nowa Zelandia, co ci? - spytał Kanada.

Nowa Zelandia spojrzał na mnie z przedażeniem i cofnał się. Australia popchnał go jeszcze raz do mnie.

- Nie, nic mu nie jest - odpowiedział za młodszego brata. - Tylko jest trochę... Wstrząśnięty, że tak to ujmę.

- Nieprawda! - zaprzeczył Nowa Zelandia.

Australia znowu szepnął mu coś do ucha.

- Dobrze - powiedział Nowa Zelandia.

Australia podszedł do mnie i się usmiechnął. Oni wszyscy byli do siebie tacy podobni. Jedynie Nowa Zelandia był taki wychudzony.

- Może być? - spytał Australia dotykając łokciem moich bandarzy.

- Co ty robisz? - powiedział Kanada.

- Tak, jest spoko.

- Sprawdzam, czy jest sztywne.

- Ma być sztywne?

- Nie.

- Dlaczego to robisz łokciem?

- Em. Chodź tu, Zelandia - Australia machnął ręką na brata.

Nowa Zelandia zawahał się. W końcu zdecydował się do mnie podejść.

- Cześć, [T/I]...

- Hej, Zelandia. Coś się stało?

Chłopak spogladał na rodzonego brata. Kiedy Australia zorientował się o co mu chodzi wstał.

- Em. USA, Kanada, chodźcie na chwilę.

- Nigdzie nie idę - odpowiedział Kanada.

- No chodź. Nic jej nie będzie - Australia zlapał Kanadę za ramię i pociągnął do drzwi. - Muszę wam coś powiedzieć. Ważnego.

Kanada w końcu pozwolił się zabrać z pokoju.

- Za chwilę, przyjdę, [T/I]...

I wyszli.

Nastała niezręczna cisza, która po chwili postanowiłam przerwać ja.

- Słuchaj, Nowa Zelandia. To co widziałeś tam w lesie z Biało...

- Nie o to chodzi. Znaczy, tak. Ale nie to chciałem ci powiedzieć. Znaczy... Się zapytać... - chłopak westchnął. - Ja...

- Rozumiem. Nie chcesz mnie już więcej widzieć. Przeszkadzam ci.

- Nie, wcale mi nie...

- I masz rację. Nie pasuję tutaj. Ale mimo wszystko zależy mi na tym, żeby tutaj zostać.

Nowej Zelandii błysnęło w oku.

- Zależy ci? Dlaczego?

- Zakochałam się w...

- Wiesz, ja właśnie ci chciałem powiedzieć... Kocham cię, [T/I]...

_________

Ktoś musiał. A że akurat Nowa Zelandia to ja go bardzo przepraszam xD

529 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro