1. polowanie, napad i nowy przyjaciel

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Biegł przed siebie. Teraz przeszło mu przez głowę, że niepotrzebnie rzucił się w pogoń za zającem, powinien był być trochę bardziej cierpliwy. Mógł czekać w trawie aż zając będzie na czystej pozycji i zdjąć go strzałą, ale teraz było już na to za późno, jednak łowca był dosyć zdesperowany, burczało mu w brzuchu, a ostatnio widywał coraz mniej zwierzyny w lesie. Może gdyby był typem filozofa zastanowiłby się nawet nad tym dlaczego tak jest.

Biegł całkiem szybko, w pewnym momencie nawet zaczął zmniejszać dystans do zwierzęcia, ale potem znowu zwierzę oddaliło się. Na ten moment nie miał zbyt wielu opcji. Gdyby sięgnął po łuk, zając zwiększyłby dystans, zanim by wycelował i wystrzelił, zwierzę mogłoby być już poza jego zasięgiem.

Rzadko zachodziły u niego takie procesy myślowe, w sumie rzadko zachodziły u niego jakiekolwiek procesy. Zwykle nie zastanawiał się nad niczym. Naprawdę nie lubił żałować swoich decyzji, a gdy nie zastanawiał się nad swoimi czynami, niczego nie żałował i nie obchodziło go czy gdzieś popełnił błąd czy nie. Tak było wygodniej.

Przez myśl przeszło mu, że gdyby był wilkiem z łatwością dopadłby futrzaka. Wiedział, że pogonił go w kierunku przeciwnym od jego nory, i wiedział też, że powoli zbliżają się do linii lasu, a zdecydowanie łatwiej było mu polować na bardziej otwartej przestrzeni, więc czas na upolowanie obiadu już się kończył.

Zaczął wyobrażać sobie, że jest wielką futrzastą bestią na czterech łapach, początkowo nic się nie działo, ale potem coś poczuł. Ogarnął go nagły przypływ energii. Nie biegł już dłużej na dwóch nogach, tylko pędził na czterech, błyskawicznie skracając odległość do ofiary. Dla niego jednak czas zwolnił. Nagle poczuł jak coś innego bierze nad nim górę, coś czego nie umiał skontrolować. Rzadko myślał racjonalnie, ale zwykle było tak z jego własnego wyboru, tym razem jednak było inaczej, i nie był pewien czy mu się to podoba. Te myśli zdekoncentrwały go, czas znowu przyspieszył, jednak jego ciało dalej parło naprzód. Nogi mu się poplątały. Potknął się, wracając do swojej ludzkiej formy. W oddali majaczył zarys lasu, w kierunku którego pomknął zając.

Cholera, pomyślał, patrząc jak jego obiad oddala się, po czym znika na lini lasu.

__________

Nie bardzo wiedział co się właściwie stało. Zastanawiał się, czy to aby na pewno nie tylko gra jego wyobraźni. Może znowu miał gorączkę. Ale nie, rzeczywiście czuł się inaczej. Biegł zdecydowanie szybciej, a jego poczucie czasu naprawdę się zmieniło, ba, nawet prawie dopadł zająca, ale się przestraszył. Przestraszył? Może to nie było odpowiednie słowo, ale jedyne jakie przyszło mu do głowy. Na prawdę się bał. Bał się braku zahamowań. Miał wrażenie, że gdyby w tamtym momencie złapał zwierzę, zabiłby je w jakiś nieludzki sposób, na przykład rozszarpując je na kawałki albo połykając w całości. Skrzywił się trochę na tę myśl. Był trochę dziki, ale bez przesady. Nie mógłby tego zrobić.

Postanowił o tym nie myśleć, bo zastanawianie się nad tym nieco go niepokoiło. Siedział teraz na niewielkich rozmiarów skale, w lesie, w miejscu, gdzie drzewa jeszcze się nie zagęszczają. Spojrzał w niebo. Było jeszcze jasno, ale wiedział, że za godzinę, góra dwie, słońce zacznie zachodzić. Jego myśli w końcu powędrowały w trochę innym kierunku. Był głodny. Niesamowicie głodny. Westchnął cicho. Znowu będzie szedł spać bez kolacji, albo najje się podejrzanie wyglądających grzybków i będzie miał halucynacje. Pokręcił głową przypominając sobie jak drzewa do niego szeptały, a niebo wirowało.

Nagle usłyszał za sobą szelest. Nadstawił uszu, a jego mięśnie napięły się, gotowe na wszystko. Może nie do końca na wszystko, ale jedno z dwóch — ucieczkę, albo dobycie łuku. Bał się, naprawdę się bał. Od jakiegoś czasu męczyły go sny o bestii. Podkradała się do niego od tyłu... Zawsze zaczynało się od szelestu... Jednak teraz wiedział, że nie śpi...

— Hej, ty! — usłyszał za sobą głos. A głos oznaczał człowieka.

Co prawda zdziwił go trochę głos w środku lasu, mimo to rozluźnił się. Człowiek był mniej groźny niż bestia. Tak mu się przynajmniej zdawało. Nie za bardzo wiedział jak postępować w obecności ludzi, ale odwrócił się w stronę z której dobiegł dźwięk.

— Hej — odpowiedział, czy może raczej wyharczał. — Hej — powtórzył już normalnie.

Już dawno nie używał swojego głosu. Już dawno nie musiał się do nikogo odzywać. Aż dziw, że jego głos w ogóle zadziałał.

Zobaczył przed sobą postać. Jasna cera, brązowe włosy, duże zielone oczy i...

Kusza? Wycelowana? We mnie?, pomyślał trochę zaskoczony.

Nie zdążył nawet przeanalizować swojej sytuacji, bo brązowowłosy opuścił broń, skanując jednocześnie chłopaka.

— Aj, ale bieda — spojrzał na niego rozczarowany. — Myślałem, że cię obrabuję czy coś. Ale nie masz przy sobie nic, co by mnie interesowało — wzruszył ramionami.

Chłopak z kuszą spojrzał na niego jeszcze raz. Dokładnie zlustrował go wzrokiem. Chłopak siedzący na skale miał na sobie jakieś obdarte, nieco zabrudzone ciuchy. Nie miał przy sobie żadnych przydatnych rzeczy, no może oprócz łuku, ale jakiś tam łuk nie mógł się równać z jego kuszą. Skrzywił się lekko, pokręcił głową, rozczarowany i już miał odpuścić i odejść, ale gdy jego wzrok padł na płowe włosy nieznajomego, potem na jego twarz przyozdobioną brązowami piegami, a wreszcie jego oczy spotkały się z jasno-niebieskimi oczami chłopaka, coś jakby sobie uświadomił i podstępny uśmiech przebiegł mu przez twarz.

— A może jednak masz...

— Oczy? — zapytał przerażony niebieskooki.

Zielonooki wybuchnął na to śmiechem i zakasłał.

— Nie, idioto. Boże, skądś ty się urwał, serio.

Ten drugi nadal patrzył na niego zdziwiony i lekko zaniepokojony. Zupełnie nie rozumiał przybysza. W ogóle nie rozumiał ludzi.

— Jestem Skiron — powiedział, zawieszając kuszę na ramieniu, stawiając stopę na skale i wyciągając dłoń w stronę jasnowłosego.

Jasnowłosy po chwili wahania niepewnie uścisnął jego dłoń, bo chyba tak robili ludzie, jednak nie odezwał się ani słowem.

— Jezu, jakiś ty niezręczny — skomentował jego milczenie Skiron. — Jak masz na imię?

— Nie wiem — odpowiedział niepewnie.

Skiron strasznie dużo gadał, przynajmniej jego zdaniem, a słowa nie były do niczego potrzebne, a już na pewno nie takie z kąśliwymi uwagami.

Na twarzy ciemnowłosego malowało się zdziwenie i chyba współczucie, ale zaraz potem jakby się podekscytował.

— Już wiem! — oświadczył z uśmiechem. — Masz na imię Tony.

— Tony? — zdziwił się Tony.

— Aha, Tony — uśmiech nie schodził mu z twarzy. — Podoba ci się?

I w ten sposób właśnie Skiron i Tony zostali przyjaciółmi. Skiron wydawał się być z tego faktu zadowolony, za to Tony już mniej, ale w milczeniu zaakceptował swój los.

__________

jeżeli ktoś to będzie czytał to napiszę więcej, serio
proszę

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro