przeszłość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Wszystko, co mój ojciec osiągnął w życiu, zawdzięczał wyłącznie sobie. Będąc gdzieś w moim wieku uciekł z W. i poszedł na studia wbrew woli rodziców. Niewiele wiem o tym, jak sobie radził bez pieniędzy, ale zgaduję, że nie było kolorowo. Potem poznał moją matkę – jedyną osobę mogącą dorównać mu ambicjami i determinacją.

Nie potrafię odnaleźć w pamięci chwil, kiedy widziałem ojca szczęśliwym. On nie cierpiał siedzieć w domu, rozmawiać o tym, jak było w szkole, czy pomagać w pracy na plastykę. Zapewne najbardziej barwną i sympatyczną odsłonę jego osoby otrzymywali współpracownicy. Mając kilkanaście lat zdałem sobie z tego sprawę i trochę żałowałem, że to mnie przypadło przebywać z nim, gdy siedział w domu zmęczony i poirytowany.

Przeraża mnie trochę ile mam w sobie zrozumienia dla ich obojga.

Bo nie mam za złe matce, że mnie zostawiła. Chciała się odciąć od domu pełnego awantur, które wybuchały bez większego powodu. Powrót z pracy i obawa przed kolejnymi sprzeczkami napawały ją ciągłym stresem. Ogółem – te dwa charaktery, mimo początkowego uczucia, nie potrafiły ze sobą żyć. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim byłem ja. I właśnie gdyby nie ja, to małżeństwo mogłoby skończyć się wcześniej, w lepszych okolicznościach.

Ojca również nie winię. Minęło kilka lat, znalazł nową kobietę, a ich relacja nie przypomina awantur z czasów mojego dzieciństwa. Ja zaś dostosowałem się do roli, jaka przypadła mi w domu – cienia, który musi liczyć na siebie.

Jedynymi osobami, które przejmowali się moim losem, byli ciotka i wuj. To chyba jedyna rodzina, z jaką ojciec miał w miarę stabilną relację. Ciotka Teresa szybko zauważyła, że niezbyt wesoły dzieciak ze mnie i chyba dlatego podtrzymywała relację z bratem. Prawdopodobnie z tego powodu zacząłem każdego lata lądować w W. Ojciec osiągnął porażkę – wyrwał się ze wsi bez żadnych perspektyw, gdy tymczasem dla mnie było to miejsce najbliższe sercu.

Teraz właściwie nie wiem, jakim człowiekiem jest ojciec. Częściej rozmawiam z jego nową żoną, choć naprawdę jej nie cierpię. Do matki zadzwonię od czasu do czasu – jej głos jest o wiele bardziej ciepły i czuły, choć nigdy nie wspomina, że chciałaby się ze mną zobaczyć. Pewnie boi się mojego gniewu oraz wyrzutów o dawne czasy.

Najchętniej za to, kim teraz jestem, obwiniłbym swoją osobę. Nie dlatego, bo to prawda – po prostu tak jest najłatwiej. Choć głęboko analizuję wszystko, co wokół mnie się dzieje, pod koniec idę na skróty i ogłaszam się winowajcą.

Wszystkie te nieszczęsne myśli przyszły do mnie przez zdjęcie, które leżało od wczoraj na parapecie obok łóżka. Nie wiem, czemu nie oddałem go jeszcze ciotce, ale myślenie o przeszłości zajęło mi większość dnia. Od rana, gdy biegałem z Milą (o dziwo, taki punkt zaczepienia sprawiał, że nie męczyłem się aż tak bardzo), przez czas spędzony na tarasie z psem sąsiada, gdzieś w okolicach popołudniowej kawusi kończąc. Wieczorem miałem iść do Modesta, ale nie potrafiłem o nim myśleć, bo każde wspomnienie wracało do mnie i kazało analizować się po raz kolejny i kolejny.

Naprawdę wybaczyłem rodzicom, że uczynili ze mnie osobę tak nieporadną życiowo? Jak mogłem to zrobić bez rozmowy z nimi? Dlaczego chciałbym całe życie obwiniać siebie o coś, czego nie zrobiłem?

Zawsze byłem w stanie zakończyć tę wewnętrzną dyskusję, jednak dzisiaj przemyślenia nie dawały mi spokoju. Po raz pierwszy chciałem działać, zrobić coś z tym ogromem pustych fraz i otrzymać odpowiedzi na moje pytania od kogoś innego niż mnie.

Postanowiłem powiedzieć o tym ciotce. Miałem ku temu powody wykorzystałem nadarzającą się okazję.

– Ciociu – zacząłem rozmowę, gdy oboje spotkaliśmy się w kuchni. – Chyba wreszcie się odważę.

– To znaczy?

Wziąłem głęboki wdech.

– Poszukam terapeuty.

Rozradowana ciotka od razu do mnie podbiegła i przytuliła mnie mocno, a ja poczułem się jak debil. Miłe uczucie, swoją drogą.

Sprawa miała się tak, że ciotka od dawna zachęcała mnie, żebym zadbał o swoje zdrowie psychiczne, ale nie miałem zamiaru jej słuchać. Kiedy byłem dzieciakiem, szprycowano mnie lekami i musiałem tłumaczyć się ze wszystkiego, co mi chodzi po głowie przed lekarzem i psycholożką, ale nie zapamiętałem tego dobrze. Dlatego za każdym razem, gdy ciotka próbowała mnie namówić na wizytę u psychologa lub psychoterapeuty, odmawiałem. Ale teraz, jak to zwykle w moim przypadku bywa, niesiony silnym uczuciem postanowiłem coś ze sobą zrobić. Dla szczerości ze samym sobą.

– Strasznie się cieszę, Maksiu – mówiła ciotka, będąc chyba na skraju wzruszenia. – Dzięki temu będzie ci w życiu łatwiej. Zobaczysz, biedaku.

Chciałem jakoś jej na to odpowiedzieć, ale niezbyt wiedziałem co. Czułem wdzięczność za te wszystkie lata, za każdą kawę z miodem i za dbanie o mnie, kiedy dosłownie nikt nie dbał. Ale nie byłem w stanie tego wydusić z siebie. Jeszcze nie teraz.

Dobrze, że powiedziałem ciotce o swoich zamiarach. W pewnym sensie złożyłem jej obietnicę, ponieważ gdybym się jej nie przyznał, mógłbym wycofać się ze swoich planów. Teraz to było na serio. Pierwsza dojrzała decyzja podjęta w W.

Kiedy nadszedł wieczór, wahałem się, czy pójść do Modesta. Od wczoraj byłem pochłonięty przez myślenie o dzieciństwie i nie potrafiłem skupić się na chwili obecnej. Trochę jeszcze przeżywając rozmowę z ciotką, zdecydowałem się jednak pójść.

Szedłem przez W. skąpane w złotym świetle. W słuchawkach leciała mi jakaś składanka lofi, myśli kłębiły się wokół Modesta. Od ogniska minęło kilka dni, a ja wciąż nie rozmawiałem z nim twarzą w twarz. Zacząłem się obawiać – może przez telefon kłamał i tak naprawdę nie czuje się dobrze? Z drugiej strony, brzmiał na tyle pogodnie, że ciężko uwierzyć, że mogło być inaczej. Pieprzony mętlik wędrował ze mną aż do małego żółtego domku.

– Mam nadzieję, że mnie nie oszukałeś i naprawdę wszystko okej – powiedziałem, kiedy otworzył mi drzwi.

– Kiedy ja do kogoś przychodzę, zazwyczaj mówię „dzień dobry" – odparł.

Prychnąłem na ten nieśmieszny żart i wszedłem do środka.

Jak zwykle uderzyła mnie duchota poddasza. Położyłem się na łóżku, czując zakwasy z porannej przebieżki. Modest usiadł tuż obok. Długo patrzyliśmy na siebie bez wypowiadania żadnego słowa. Tęskniłem za jego widokiem, za oczami, które jedyne zdradzały, co tli się w sercu. Ta milcząca adoracja tłumiła wszystkie emocje z dzisiejszego dnia. Tego właśnie potrzebowałem – spokoju, który znajdywałem tylko w jego towarzystwie.

Modest zbliżył się do mnie, a moment później oddawałem powolne pocałunki. Świat zdawał się zwalniać – poczucie błogości stopniowo wypełniało mój umysł.

Chciałem być z tym człowiekiem do końca świata.

Byłem skłonny mu to teraz wyznać, właściwie nie czułem przed tym żadnych barier, choć dotychczas było tak niemal zawsze. Tyle że nie zdążyłem nawet otworzyć ust, bo zadzwonił telefon.

– Kurwa mać – mruknął Modest i odsunął się ode mnie. – Jeśli to nie mama, zajebię skurwysyna.

– Spokojnie – odparłem, choć sam nie byłem zadowolony. W jednej sekundzie podniosła atmosfera przerodziła się w szarą rzeczywistość.

Modest odebrał, rzucając „halo" dość agresywnie. Aż przypomniało mi się, jak dostałem od niego w mordę. Retrospekcja nie trwała jednak długo, bo ton Modesta szybko złagodniał, przepełnił się wręcz jakąś manierą, której nigdy dotychczas nie słyszałem. Z kim on mógł tak rozmawiać?

– Muszę jechać – powiedział do mnie, kiedy zakończył połączenie. – Koleżanka miała kraksę i potrzebuje kogoś do pomocy. Będę za jakąś godzinę.

– Że co? – zapytałem, ciągle nie mogąc zrozumieć, czemu tak się przymilał podczas rozmowy. – Czemu nie odmówiłeś?

– Bo mam samochód i mogę ją odholować? – odparł ze zdenerwowaniem w głosie. – Maks, to nagła sprawa, uwinę się z tym i zaraz będę.

Strasznie się speszyłem przez te jego nerwy. Z jednej strony nie chciałem mu wchodzić w drogę, ale z drugiej – nie miałem zamiaru tu na niego czekać.

– To ja chyba pójdę do domu. Spotkamy się jutro – powiedziałem i ruszyłem w stronę drzwi.

Stanął przede mną, uniemożliwiając mi wyście.

– Co ty odpierdalasz? Po prostu tu poczekaj – rzucił stanowczo.

– Nie, to nie ma sensu...

– Zazdrosny jesteś?

– Nie jestem. Tyle że jeszcze nigdy nie słyszałem cię takim. Idę. – Wyminąłem go, ale chwycił mnie za rękaw. – Zostaw mnie.

– Skończ odstawiać jakąś szopkę! Przecież nie jadę się z nią lizać, do cholery!

– Przestań krzyczeć.

Nie bałem się go. Ale mój umysł, przez lata nauczony unikania awantur za wszelką cenę, pragnął jak najszybciej się stąd wydostać. Nie wiedziałem, dlaczego ta rozmowa się tak potoczyła, nie wiedziałem, czemu Modest aż tak się zdenerwował. Chciałem tylko być już w domu.

Wyrwałem się i wybiegłem. Ani razu nie obejrzałem się za siebie. Z trudem łapałem oddech, ledwie pojmowałem, co właściwie się dzieje. Przepełniało mnie mnóstwo uczuć – przede wszystkim strach.

Dopiero później, będąc już w pokoju, zacząłem płakać. Modest mnie nienawidzi – ta myśl nawiedzała mnie bez przerwy. Nie można kochać kogoś takiego jak ja. Przecież nawet rodzice mnie nie kochali.

Muszę stąd wyjechać. Przestać mieszać w życiu innych ludzi – to najlepsze, co będę mógł dla nich zrobić.

***

Witajcie po dosyć długiej przerwie! Chciałam przeprosić za ten rozdział, bo jest okropny i jestem tego w pełni świadoma, a jednocześnie zła, bo nie umiem doprowadzić go do perfekcji.

Poza tym zbliżamy się do końca. Może uda mi się skończyć to opowiadanie przed rokiem od publikacji od pierwszego rozdziału. ;^) Ja was serio podziwiam, że chcecie to czytać. 

Buzi, kocham was.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro