Rozdział 35. - Czarne chmury

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Kurczę, biedna dziewczyna — rzekł Ron w komentarzu na to, co Harry opowiedział jemu i Hermionie na temat przyczyn nieobecności Cho po powrocie ze świąt Bożego Narodzenia. Po wizycie Krukonki w skrzydle szpitalnym chłopak mimowolnie wrócił na resztę lekcji, lecz musiał trzymać nerwy na wodzy, gdy dzielił zajęcia z transmutacji wraz ze Ślizgonami. Harry w głębi duszy był wdzięczny Malfoyowi za to, że ten pomógł Cho Chang w ucieczce z miejsca tortur, jednak fakt, że miało to miejsce w jego rodzinnym domu, utwierdzał go w niechęci do rówieśnika. Po zakończeniu wszystkich lekcji postanowił opowiedzieć Ronowi i Hermionie o tym, co się wydarzyło. — Wpakowała się w niezłe bagno. Kto by pomyślał, że ludzie Sami-Wiecie-Kogo będą potrzebować do swoich celów akurat jej?

— Rzeczywiście to bardzo podejrzane — powiedziała Hermiona po namyśle. Harry'emu nie umknęła drobna łza, która zaszkliła się w momencie, gdy zaczął mówić o torturach Cho zadawanych przez Bellatrix. Hermiona ukrywała to, jak tylko mogła, jednak żadna dziewczyna nie przeszłaby obojętnie obok takich spraw. — Z całym szacunkiem, ale co jest takiego wyjątkowego w Cho, że akurat ją chcieli wykorzystać? Rozumiesz mnie, Harry, mówię tego, bo jej nie lubię — rzuciła szybko, widząc spojrzenia Harry'ego, które w istocie wcale nie miało być nieprzyjemne — ale no wiesz, skąd wiedzieli, że z nią trochę trzymasz? Nie chcieli porwać nas, a wybrali sobie Bogu ducha winną dziewczynę?

— Hej, wcale nie chciałbym, aby porwali mnie dementorzy do domu Malfoya — momentalnie obruszył się Ron.

— Och, Ron, dobrze wiesz, o czym mówię — warknęła Hermiona.

— Też nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi — odparł cicho Harry. — Wiem jedynie, że w tej sytuacji musimy naprawdę mieć się na baczności. Nie zdziwię się, jeśli niedługo nauczyciele ogłoszą jakieś nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Cho musiała opowiedzieć o tym przynajmniej profesorowi Flitwickowi, a szkoła powinna wiedzieć o tym, co zaszło.

— Swoją drogą, co wzięło Malfoya na taką dobroć? — zauważył Ron z rozbawieniem. — Bał się, że jeśli coś jej się stanie, to będą go łączyć z tą sprawą i chciał umyć ręce?

— Mam dokładnie to samo spostrzeżenie — odrzekł Harry, po raz pierwszy tego dnia się śmiejąc. Hermiona nie wtórowała temu, a miała głęboko zamyśloną minę. Wróciła zatem do swej pracy domowej z mugoloznawstwa, podczas gdy Ron zagadywał Harry'ego, jak mógłby spędzić czas z Cho do końca roku po jej wyjściu ze szpitala. Młody Weasley zaczął wybiegać zbyt głęboko w sferę prywatną relacji Harry'ego z Cho (obaj Gryfoni bowiem wciąż nie wiedzieli, jak nazwać stosunek tych dwojga do siebie, bo o związku raczej nie można było mówić, a i przyjaźń była zbyt słabym określeniem), gdy za kanapą pokoju wspólnego, na którym siedziała trójka przyjaciół pojawiło się dobrze znane im niewielkie stworzenie z wyłupiastymi oczami i uszami niczym skrzydła nietoperza.

— Zgredku! Co ty tu robisz? — zawołał Harry.

— Zgredek wpadł do kuchni Hogwartu, by odwiedzić swoich skrzacich przyjaciół i usłyszał bardzo nieciekawe informacje związane ze szkołą — rzekł Zgredek piskliwie.

— Co to takiego, Zgredku? To jakieś plotki? — zainteresował się Ron.

— Zgredek nie wie, czy są one prawdziwe, ale opowiadały również o Harrym Potterze — wyjaśnił skrzat domowy.

— No więc o co chodzi?

— Czarne chmury kłębią się nad głową Harry'ego — zaczął niespokojnie. — Jakieś złe siły chcą zakłócić życie Harry'ego i jego najbliższych.

— Jakie złe siły? Których najbliższych? — dopytywał Harry.

— Hej, patrzcie! Prawdziwy domowy skrzat! — zawołał jakiś drugoroczniak, który najwyraźniej pierwszy raz w życiu widział takie stworzenie na żywo. Kilkoro jego kolegów podbiegło zobaczyć Zgredka niczym obiekt w muzeum, przy czym główny „zainteresowany" poczuł się dość nieswojo.

— Co takiego ma się dziać, Zgredku? — zapytał Harry cicho, zbliżając się do Zgredka.

— Jest niebezpiecznie — rzekł równie cicho Zgredek i momentalnie zniknął. Harry opadł zrezygnowany na kanapę, wiedząc, że obecność tych kilku uczniów zestresowała skrzata. Ron zareagował na to bezceremonialnie.

— Czy to wystawa zoologiczna? Wystraszyliście go! — zdenerwował się na zgromadzonych młodszych Gryfonów. — Jeszcze jeden taki numer i odejmę wam punkty.

Drugoklasiści wymamrotali coś pod nosem i odeszli do swoich spraw. Ron nie omieszkał od skomentowania tego, co właśnie miało miejsce.

— Głupie dzieciaki. Skrzata domowego nigdy nie widziały — warknął pod nosem. — Jak myślicie, co jego zdaniem mogło być niebezpieczne?

— Albo opisał to, ilu ludzi się tu nagle pojawiło — mruknęła Hermiona — albo coś niedobrego czyha nad nami. Mam przeczucie, że ma to związek z tym, co stało się Cho.

Gryfoni ponownie zamilkli, a Harry zagłębił się w swych myślach. Tak samo cały czas nie mógł pojąć, skąd, u licha, nagle dementorom wzięło się na porywanie ludzi. Z wypowiedzeniem tego nieprzyjemnego słowa w głowie, przypomniał sobie słowa Tonks w trakcie przerwy świątecznej. Był tak zafrasowany nieobecnością Cho w pociągu i po podróży do Hogwartu, że na śmierć o tym zapomniał. Sam był w szoku, że umknęła mu tak poważna sprawa. Mogło to oznaczać, że...

— Zakon — wypalił nagle Harry.

— Co? — zdziwili się Ron i Hermiona jednocześnie.

— Zakon ostrzegał mnie, że dementorzy zostali przekupieni przez Voldemorta — Ron skrzywił się na dźwięk tego imienia — aby mnie znaleźć i dać mu na tacy. — Harry ściszył głos, żeby nikt poza nimi ich nie słyszał. — Nie mówiłem wam o tym?

— Nie przypominam sobie — rzekła Hermiona ze zdziwieniem.

— W każdym razie — ciągnął Harry — możliwe, że zanim dopadną mnie, chcą wykorzystać wszystkich kręcących się wokół mnie. Może chcą, żebym się przestraszył i w końcu sam wystawił się dementorom.

— Na brodę Merlina — mruknął Ron z powagą. — Jakim cudem on przekonał strażników Azkabanu do wstąpienia w swoje szeregi? Nikomu już nie można ufać.

— Musimy pamiętać, że w murach Hogwartu jesteśmy bezpieczni — powiedziała stanowczo Hermiona. — Cho złapali w zatłoczonej ulicy Pokątnej, ale w szkole dementorzy ot, tak nie mogą się pojawić. Trzeba być ostrożnym, ale w naszym przypadku samo bycie w szkole stanowi dla nas środek bezpieczeństwa.

Jakby na reakcję do tych słów, w pokoju wspólnym Gryfonów pojawiła się profesor McGonagall, wobec czego młodzi czarodzieje stopniowo kończyli rozmowy. Opiekunka domu, mimo wszystko, niezbyt często zaszczycała swoją obecnością uczniów w tym miejscu, a gdy miało to miejsce, oznaczało zwykle przekazanie ważnej lub bardzo złej informacji. Nie inaczej było tego popołudnia.

— Czy wszyscy uczniowie Gryffindoru są tu zgromadzeni? Sprawdźcie proszę w dormitoriach i koniecznie poproście tu resztę — zawołała profesor McGonagall. Kilkoro uczniów zniknęło po schodach do swych sypialni, po czym wracało z kolegami. W końcu wszelkie szmery ucichły i uczniowie uważnie słuchali nauczycielki.

— W związku z ostatnimi wydarzeniami, które spotkały uczennicę naszej szkoły, wprowadzamy nowe środki bezpieczeństwa w Hogwarcie. Na błoniach można przebywać wyłącznie do godziny osiemnastej, a po tym czasie obowiązkowo znajdujecie się w wieży Waszego domu. Jedynie w najważniejszych przypadkach możecie wychodzić poza Wieżę, ale w żadnym wypadku samotnie. Uczniowie do trzeciego roku mają wówczas przemieszczać się w towarzystwie co najmniej jednego starszego ucznia. Szczególnie żywię tutaj nadzieję wobec prefektów — Ron i Hermiona momentalnie wyprostowali się z powagą. — Pozostali również są zobowiązani pozostawać w co najmniej dwuosobowych grupach. Jesteśmy również zmuszeni zakazać odwiedzin Hogsmeade do odwołania.

Przez pokój wspólny przebiegł zgodny jęk zdenerwowania i rozżalenia.

— Cisza! Nam też nie są w smak takie kroki, ale musimy to zrobić dla naszego wspólnego dobra. Na chwilę obecną są to jedyne zmiany, o ewentualnych kolejnych będziemy informować na bieżąco. Dziękuję, możecie wrócić do swoich spraw. Ach, Potter, mogłabym cię prosić na słowo?

Harry rzucił Ronowi i Hermionie znaczące spojrzenie, bo zarówno on, jak i oni domyślali się, co takiego profesor McGonagall ma do powiedzenia. Machnęła do Harry'ego, by stanęli bliżej wyjścia z pokoju wspólnego, z dala od uczniów.

— Te środki ostrożności są skierowanie głównie do ciebie. Dementorzy...

— ...chcą mnie porwać do Voldemorta, tak, wiem, pani profesor — rzekł od razu Harry.

— Czyli już się dowiedziałeś — mruknęła McGonagall, przymykając oczy na dźwięk nieprzyjemnego imienia.

— Ludzie z Zakonu Feniksa mi mówili — wyjaśnił Harry.

— To zrozumiałe — odparła McGonagall. — Liczę od ciebie zatem, Potter, na wyjątkowe zastosowanie się do tych zaleceń. Nie mieszaj się w żadne sprawy, które mogłyby zaszkodzić tobie i twoim szkolnym kolegom.

— Pani profesor, ja zrobię wszystko, żeby uniknąć spotkania z dementorami, może być pani pewna — powiedział Harry pewnie.

— Taką mam również nadzieję — odrzekła McGonagall z bladym uśmiechem. — A w razie, gdyby coś się działo... Pani Pomfrey ma zapasy czekoladowych żab.

Na te słowa pani profesor wyszła z pokoju wspólnego, a Harry mimowolnie parsknął śmiechem. Wrócił na kanapę obok swych przyjaciół i opisał im rozmowę.

— No jasne, wszyscy z Zakonu o tym wiedzą — mruknął Ron. — Zapasy czekoladowych żab... Poproszę więcej nauczycieli z takim poczuciem humoru!

Harry, mimo że również rozbawiła go ta uwaga od profesor McGonagall, czuł się mocno zmęczony wydarzeniami z tego dnia. Z tego powodu pożegnał się z Hermioną wcześniej (z Ronem bowiem i tak by się pewnie spotkał jeszcze wieczorem) i udał się do dormitorium.

*

W wyniku ostatniej mocno nieprzespanej nocy spowodowanej zmartwieniem o Cho Gryfonowi udało się spać prawie dwanaście godzin, toteż obudził się na długo przed Ronem, Neville'em, Deanem i Seamusem. Ron niemalże jak zwykle na przemian chrapał i trochę mówił przez sen. Na zdanie przypominające „zbić tego kafla..." Harry przypomniał sobie, że za tydzień czeka ich kolejny mecz quidditcha, tym razem z Hufflepuffem. Wyjął zatem z torby specjalny notes z małym boiskiem do quidditcha, figurkami przypominającymi zawodników oraz małymi piłkami, przy pomocy którego można układać taktyki na mecze. Dostał go w prezencie od Olivera Wooda, dawnego kapitana drużyny i absolwenta Hogwartu, któremu profesor McGonagall najprawdopodobniej przekazała, że Harry został kapitanem. Przez godzinę siedział w łóżku z lampą nad głową i za pomocą różdżki obmyślał różne układy gry. Chwilę później jego współlokatorzy zaczęli się wybudzać, co też oznaczało zbliżające się śniadanie. Harry schował notes do torby – chętnie pokazałby Ronowi, jaki ma plan na drużynę, ale wolał nie pokazywać go całemu domowi, żeby też nie narażać się na posądzenie o faworyzowanie graczy.

Gdy Harry wraz z Ronem i Hermioną przekroczył próg Wielkiej Sali na śniadanie, od razu natknął się na Padmę Patil, która wyraźnie go szukała.

— Harry, dobrze, że cię widzę. Byłam wczoraj u Cho w szpitalu! Wspominała, że też u niej byłeś.

— A no byłem — odrzekł Harry. — Nie czuła się najlepiej.

— Jest w tragicznym stanie... — mruknęła Padma drżącym głosem. — Pani Pomfrey mówi, że zostanie w skrzydle do końca tygodnia. Fizycznie jej najgorszym problemem był wprawdzie urwany paznokieć, ale cały czas jest śmiertelnie przerażona. Jeszcze te nowe restrykcje... Ona się tak wstydzi przychodzić teraz na lekcje, twierdząc, że to, co się teraz dzieje, to jej wina.

— Bzdura — powiedział Harry. — Mogło to spotkać każdego — urwał od razu, nie chcąc wyjawiać wszystkiego, czego się dowiedział o przyczynie porwania Cho i nie wiedząc, ile z tego usłyszała Padma.

— Pewnie chciałaby, żebyś ją dziś też odwiedził. Ostatnio tyle o tobie mówiła... — rzekła Padma, uśmiechając się nieznacznie.

— Jeśli znajdę czas po lekcjach, to jak najbardziej — odparł Harry.

Padma rzuciła mu tylko smutny uśmiech na odchodne. Chłopak dosiadł się do Rona i Hermiony przy stole Gryfonów i już zauważył, że dzieje się coś, co mogłoby odgonić jego myśli od Cho lub quidditcha. Przed Ronem stał słusznej wielkości talerz, na który nakładał po trochu każdego jedzenia, które było do dyspozycji czarodziejów. Ginny, Neville, Dean i Seamus syczeli ze śmiechu, Hermiona zaś spoglądała na to z zażenowaniem i kręciła głową.

— Co on robi? — zapytał ją Harry.

— Założył się z Ginny, że jeśli zje wszystko, co mamy na śniadanie, to ta będzie mu nosiła jego torbę między lekcjami. Jeśli nie da rady, to on będzie nosił jej — wyjaśniła Hermiona, czując coraz większe zniesmaczenie. — Ja mu mówiłam, że to strasznie niezdrowe, ale oboje się uparli. Chodzę do szkoły z dzieciakami, naprawdę...

Harry z rozbawieniem obserwował to, jak Ron ze spokojem ładował w siebie kolejne porcje odżywczego śniadania. Kiedy po pół godzinie oparł się z głębokim westchnięciem na krześle i odsłaniając pusty talerz, Harry, Ginny, Neville i kilku innych Gryfonów obserwujących całe zdarzenie zaczęło bić gromkie brawa, dławiąc się śmiechem. Hermiona rzuciła mu kolejne niezadowolone spojrzenie i mruknęła:

— Tylko nie marudź w trakcie lekcji, że cię brzuch boli.

— Oj, Hermiona, nie przesadzaj — powiedział Ron, klepiąc się po brzuchu. — No, Ginny, proszę bardzo — rzucił jej swoją torbę — do lochów, pod salę Slughorna. Raz, raz!

— Tylko sobie nie pozwalaj — powiedziała stanowczo Ginny, od razu żałując takiego zakładu.

Harry już się podnosił zza stołu Gryfonów, kiedy usłyszał wołanie swojego nazwiska. Przewrócił oczami, wiedząc, co zapewne zaraz usłyszy.

— Tak, pani profesor? — rzekł, odwracając się do profesor McGonagall, podchodzącej do ich stołu.

— Profesor Dumbledore chce cię widzieć w swoim gabinecie, gdy skończysz lekcje — powiedziała profesor McGonagall.

— Ma to związek z dementorami? — Harry bardziej upewnił się niż zapytał.

Profesor McGonagall pokiwała tylko głową i wiedziała, że nie potrzebuje więcej mówić. Harry dołączył do Rona i Hermiony, po czym udali się do lochów na lekcję eliksirów. Stała tam już Ginny z jedną koleżanką, trzymając na ramieniu torbę Rona. Ron już podchodził, by przejąć od niej swoją własność, gdy usłyszał za swoją wołanie:

— Przejęty taką ilością rzeczy naraz?! Trzeba rodzinkę wykorzystywać?

To był Malfoy. Śmiejąc się, stanął przed Gryfonami wraz z Crabbe'em, Goyle'em i Pansy.

— Ja rozumiem, że nie masz za dużo rzeczy na własność w swoim chlewie, ale żeby aż tak odrzucać takie okazje?

Ron zacisnął pięści i zaczął oddychać przed nos.

— Stul pysk, Malfoy — syknął.

— Wiesz, wykorzystywanie rodzeństwa nie jest za bardzo eleganckie, zwłaszcza że jest w tej samej sytuacji co ty, Weasley — ciągnął Malfoy z szyderczym uśmiechem. — Chociaż... Co ty wiesz o kulturze, twoi starzy nie mogą znać takiego słowa, inaczej nie żyliby w takim miejscu.

Wtem zanim Ron, Harry lub Ginny mogli cokolwiek powiedzieć, Hermiona wycelowała w Malfoya różdżką i warknęła:

— Jeszcze raz odezwiesz się w ten sposób do Rona.

— To co? Szlama mnie rozbroi? — zapytał Malfoy drwiącym głosem.

Na te słowa jednym ruchem różdżki Hermiona powaliła Ślizgona na plecy i pozbawiła go lśniących, platynowych włosów na głowie. Harry, Ron, Crabbe i Goyle zaczęli chichotać, jednak Malfoy jeszcze nie mógł wiedzieć z czego. Podniósł się ciężko z podłogi i krzyknął:

— Z czego wy się śmiejecie? Pożałujesz tego jeszcze — dodał, zwracając się Hermiony, która jednak nie zwracała uwagi na te słowa. Malfoy wstał i zobaczył kawałek siebie w odbiciu stojącej obok zbroi. Złapał się za głowę i wrzasnął. Głaszcząc się po głowie, jakby myślał, że tym sposobem przywróci swoją fryzurę, wybiegł z lochów, najprawdopodobniej zgłosić do szpitala. Zawtórował temu śmiech niemal wszystkich Gryfonów.

Chwilę później profesor Slughorn zaprosił uczniów do sali na lekcję. Od razu też przywołał Harry'ego gestem ręki do siebie.

— Harry, mój drogi, jak ci minęły święta? — nie czekając na odpowiedź, jakby pytanie stanowiło tylko próbę zagadania, dodał — Słuchaj, zapewne widziałeś już te nagłówki w Proroku Codziennym. Bardzo mi przykro, że te zdjęcia wypłynęły akurat z mojego przyjęcia, ale chcę żebyś wiedział, że to nie ja wysłałem je do gazety.

— W porządku, profesorze — odrzekł Harry. Choć ani przez chwilę nie osądzał o takie kroki nauczyciela eliksirów, przez moment, gdy się tłumaczył, chłopak miał co do tego wątpliwości.

— Pewnie ten mój Bob chciał zabłysnąć w świecie dziennikarstwa i podesłał fotografie do redakcji. Nie przejmuj się tym zupełnie, jest młody, dopiero odkrywa te sprawy — kontynuował Slughorn, parskając śmiechem.

— Naprawdę nie ma o czym mówić, profesorze. — Harry przystawał przy swoim, czując się coraz bardziej niezręcznie.

— Dobrze, Harry, wracaj na miejsce, już zaczynamy lekcję.

*

Wybiła godzina szesnasta i szóstoroczni z Gryffindoru właśnie zakończyli ostatnią lekcję. Jednocześnie miał ochotę spokojnie, tak jak wszyscy udać się do pokoju wspólnego oraz odwiedzić Cho w skrzydle szpitalnym, jednak obie te czynności musiały poczekać. Harry pożegnał się z Ronem (któremu młodsza siostra wciąż nosiła torbę z książkami, a jemu doskwierał coraz większy ból brzucha z powodu porannego śniadania) i Hermioną, po czym skierował się do gabinetu profesora Dumbledore'a. Ciekaw był, co dyrektor chciał mu powiedzieć, czego ten jeszcze nie wiedział. Dziwiło go, że mimo iż został poinformowany przez sam Zakon Feniksa, profesor wciąż miał mu do powiedzenia coś ważnego. Tuż przed drzwiami gabinetu zawahał się, bo nie był pewien, jakie hasło tym razem wymyślił dyrektor Hogwartu, wciąż istnieją pewne sprawy, co do których Harry powinien mieć świadomość.

— Eee... cytrynowe dropsy? — Było to pierwsze i najłatwiejsze, co przyszło mu do głowy, jednak wejście ani drgnęło.

— Czekoladowe żaby? — Nadal nic. — Truskawki w czekoladzie? Miód pitny? Lukrecjowe gryzki? — Wtem drzwi się otworzyły i uruchomiły magiczną windę. — O, kto by pomyślał.

Gdy znalazł się przed właściwymi drzwiami gabinetu, nawet nie zdążył zapukać, a się one otworzyły. Dumbledore sięgał właśnie do swej biblioteczki, lecz „zakłócony" przybyciem Harry'ego zrezygnował z szukania książki i obdarzył młodego czarodzieja pogodnym uśmiechem.

— Wchodź, Harry, siadaj — zagadnął Dumbledore. — Musisz mi wybaczyć, ale w obecnych czasach jestem zmuszony zmieniać swoje hasła częściej niż zwykle. Rozumiesz, bezpieczeństwo.

Harry zupełnie rozumiał bezpieczeństwo, jednak nie mógł pozbyć się pewnej myśli. Czy Dumbledore się czegoś obawiał?

— Napijesz się czegoś? Wody, herbaty, może brandy? — zapytał Dumbledore, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że Harry miał jeszcze szesnaście lat.

— Panie profesorze, czegoś nie rozumiem. — Gryfon postanowił nie owijać w bawełnę i doprowadzić tę rozmowę do jej rzeczywistego tematu. — Ludzie z Zakonu Feniksa już mi wspominali, abym był wyjątkowo ostrożny, bo dementorzy chcą mnie znów złapać. Całą szkołę objęto środkami bezpieczeństwa, a mimo to ciągle mam wrażenie, że nie wiem o czymś, o czym wiedzą wszyscy.

Dumbledore musiał przewidywać, że to spotkanie potrwa trochę dłużej, dlatego odpowiadając sam sobie na propozycję złożoną Harry'emu, gestem ręki napełnił karafkę stojącą na stole ciepłą herbatą.

— Przyszedł do mnie z wizytą twój przyjaciel Zgredek. Wspominał, że próbował ci zakomunikować sprawy ważne dla nas wszystkich, ale speszył się obecnością waszych kolegów z domu, dlatego przybył prosto do mnie.

— Zgredek zdążył tylko powiedzieć, że czarne chmury kłębią się nad naszymi głowami i jest niebezpiecznie. Czarne chmury to, rozumiem, dementorzy, ale to chyba nie tylko to, prawda? — wyjaśnił Harry.

— Lord Voldemort zaskarbił sobie przychylność niemal wszystkich strażników Azkabanu. Ci, którzy mu się nie poddali, uciekli lub się ukryli. Niektórzy mówią, że Voldemort najpierw chce wykorzystać za ich pośrednictwem twoich najbliższych, bo twierdzi, że wówczas sam mu się wystawisz z racji, że nie będziesz miał nic do stracenia. Jak widzisz, już zaczął, bo podobny problem wystąpił w kontekście panny Chang. Do twoich zadań należy chronić innych, ale przede wszystkim siebie. Wiem, że profesor Snape już wprowadził na lekcjach zaklęcie Patronusa, jednak wierz mi, że trzeba będzie to ćwiczyć znacznie częściej.

— Wiem o tym. Będziemy nad tym pracować — odparł Harry.

— Cieszę się — odrzekł Dumbledore.

Dyrektor na koniec powiedział Harry'emu, by nie kręcił się za długo poza pokojem wspólnym, lecz chłopak miał jeszcze ponad godzinę, by obowiązkowo się tam znaleźć, więc zdecydował się od razu odwiedzić skrzydło szpitalne. W głowie ciągle kłębiła mu się jedna myśl. Dumbledore tak naprawdę nic mu nie przekazał. To, że ma się troszczyć o bezpieczeństwo swoje i innych, nie należało do rzeczy, które ktokolwiek powinien przekazywać, a raczej były oczywiste. Czuł się źle, nie informując o tym wpierw Rona i Hermiony, jednak w drodze do szpitala zaczarował monetę tak, by ustaliła najbliższe spotkanie Gwardii Dumbledore'a. 


***

Dzień dobry kochaneczki, jak mija początek sierpnia? Ja mam szczerą nadzieję, że ten miesiąc wakacji okaże się dla mnie choć trochę ciekawszy niż lipiec, jednak staram się pocieszać faktem, że spędzam czas ze sobą i może to dla mnie oznaczać jakiś wewnętrzny gLoW uP 😃 

Nabieramy tempa z rozdziałami, a ten potraktujmy jako pomost przed tym, co się będzie niedługo działo. Nie chcę przyspieszać akcji na siłę, natomiast myślę, że wszystko staje się coraz bardziej zagadkowe - może nawet za bardzo xD Jak skończy się nagłe zainteresowanie dementorów Harrym i jego przyjaciółmi? Chętnie poczytam Wasze przemyślenia 😜

Smacznej kawusi i pozdrawiam z rodzinką <3

Do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro