Rozdział 2. - Stary, dobry Zakon

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nic mu nie będzie. Tylko zemdlał.

- Tylko dlaczego?

- Nie mam pojęcia... spójrz, chyba się budzi!

Harry otworzył oczy. Widział jakieś zamglone twarze zwrócone ku niemu. Osoba siedząca najbliżej musiała mieć włosy koloru gumy balonowej, sięgające do ramion. Obok stał jakiś wysoki siwiejący mężczyzna, a przy nim barczysty, czarnoskóry czarodziej. Chłopak zamrugał parę razy i omiótł wzrokiem pomieszczenie, w którym się znajdował. Przed oczami stanęło przynajmniej osiem dobrze znanych mu osób. Kobieta spoglądająca mu w oczy z wesołym uśmiechem była Nimfadorą Tonks, a dwaj pozostali mężczyźni to Remus Lupin i Kingsley Shacklebolt. Reszta, podobnie jak wspomniana trójka, stanowiła część Zakonu Feniksa. Gdy Harry zdążył się zorientować, że znajduje się w swojej sypialni przy Privet Drive, różowowłosa rzekła:

- Wszystko dobrze, młody? Może byś nam teraz opowiedział, co się właściwie stało...?

- Jeszcze się porządnie nie rozbudził! Daj mu odpocząć, Nimfadoro... - odezwał się ochrypły głos dobiegający z głębi pokoju.

Tonks odwróciła się powoli i spojrzała na Alastora Moody'ego, wykrzywiając wargi.

- Nie mów... do mnie... Nimfadora... Szalonooki... - warknęła, mocno podkreślając dwa ostatnie słowa. - Przepraszam cię, Harry, za takie powitanie.

Harry sam nie wiedział, co powiedzieć. Wspierając się na ramionach, powoli usiadł na łóżku. Zauważył, że ma na sobie to samo ubranie, jak jeszcze w kręgielni. Zdołał jedynie wydusić:

- Ja długo tu jestem?

- Jakieś dwie godziny - odparł Lupin.

- Tylko... ja nic nie rozumiem. Czemu tu wszyscy jesteście? Kto was przysłał? Gdzie są Dursleyowie? Wpuścili was? - zaciekawił się Harry, gdy nagle zebrała mu się wielka ochota na zadawanie pytań.

- Wiedziałem, że zaraz zechce mu się nas o wszystko wypytywać - zarechotał starszy czarodziej z kępką siwych włosów na głowie. Był nim Elfias Doge.

Harry uświadomił sobie nagle, że musi wyglądać trochę głupio, siedząc niemal wystraszony niczym jakiś siedmiolatek, otoczony przez grupkę członków Zakonu Feniksa. Całość dopełniał fakt, że jak gdyby nigdy nic siedzieli sobie w sypialni mugolskiego mieszkania, co zdawało się w pełni normalne jedynie dla Harry'ego.

- Słuchaj, Harry, razem z Tonks postaramy ci się wszystko wyjaśnić, ale najpierw ty musisz opowiedzieć, co się stało w tej kręgielni - powiedział Lupin z zaciekawieniem. - Twój wuj i ciotka nic nie widzieli albo niczego nie chcieli powiedzieć, a twój kuzyn po powrocie do domu od razu zaszył się w swoim pokoju.

Chłopak zaczął więc opowiadać, uwzględniając dziwną chęć zrobienia Dudleyowi czegoś na przekór jego oczekiwaniom. Na informację o piskliwym głosie usłyszanym we własnej głowie, czarodzieje wymienili tylko znaczące spojrzenia, lecz nic nie skomentowali. Tonks zaś powiedziała tylko:

- No dobra, to rzeczywiście dość dziwne, ale wytłumaczymy ci teraz, jak się tu znaleźliśmy. Dumbledore już wcześniej nas zawiadomił, że dziś mamy cię przenieść na Grimmauld Place... tak, wiemy, że się cieszysz. - Tonks się uśmiechnęła, widząc minę Harry'ego. - No więc powiedział nam o tym, ale wszyscy zapomnieliśmy o zawiadomieniu twoich mugoli... tak, wiem, głupio zrobiliśmy - dodała, nerwowo oglądając paznokcie.

- W każdym razie weszliśmy do domu, ale nikogo nie zastaliśmy. Samochodu też nie było, więc uznaliśmy, że gdzieś wyszliście - rzekł Lupin.

- Prawdę mówiąc, bardzo się zdziwiłem, zauważywszy, że ciebie nie ma, Potter - wtrącił Moody, spoglądając na Harry'ego swoim magicznym okiem. - Nie sądziłem, że Dursleyowie zabiorą cię gdzieś ze sobą.

- Ja... ciotka Petunia... - zaczął Harry.

- Dobra, nieważne - przerwała Tonks. - Uznaliśmy, że nie będzie rozsądne korzystać z waszej lodówki, choć byłam tak głodna, że zjadłabym hipogryfa z kopytami. Mimo to nie czekaliśmy długo.

- Bo pół godziny później wróciliście. Kompletnie nie wiedzieliśmy, jak się zachować, zwłaszcza że drzwi nie były zamknięte - dodał Lupin.

- Na dodatek twoja ciotka wbiegła do mieszkania, niosąc cię w ramionach. Dość ciekawie wyglądałeś - oznajmiła Tonks, uśmiechając się. Harry poczuł rumieńce na policzkach, wyobrażając sobie tę zawstydzającą scenę.

- W każdym razie, gdy tylko weszliście do środka, twój wuj zaczął się wydzierać na całe gardło, że ,,co my tu robimy i jak śmiemy przesiadywać jak gdyby nigdy nic w ich kuchni"... - mruknął Lupin ponuro.

- I wcale bym mu się nie dziwił, Remusie - rzekł Elfias Doge ze złością. - Spójrz na nasze ubrania! I oni mieliby nas powitać z otwartymi ramionami? Jeśli o mnie chodzi, to chyba pierwszy raz uczestniczę w tak słabo zaplanowanej akcji! A myślałem, że Zakon jest już lepiej wyszkolony niż piętnaście lat temu...

- Uspokój się, Elfiasie - warknęła Tonks, którą istotnie mocno uraziło stwierdzenie, że Zakon jest słabo wyszkolony. - Jak powiedział Remus, twój kuzyn od razu popędził do swojego pokoju. Pan Dursley był strasznie oburzony, gdy zaczął go uciszać Szalonooki, głównie dlatego, że starał się nie patrzeć na jego twarz. - Tu Moody prychnął z pogardą. - Natomiast pani Dursley, położywszy cię na kanapie w salonie, siedziała tylko przy stole, wydając jakieś odrażające dźwięki, najprawdopodobniej na widok mojej fryzury - rzekła Tonks, odrzucając jaskraworóżowe włosy z twarzy.

- My po prostu staraliśmy się im wyjaśnić, że jesteśmy znajomymi Harry'ego i przyjechaliśmy tu na czyjeś polecenie, aby go zabrać gdzie indziej - powiedział Lupin. - Niestety, już to, że jesteśmy twoimi znajomymi, wywołało u nich jeszcze większy gniew.

Harry pomyślał, że sama prośba tłumaczenia czegokolwiek Dursleyom była fatalnym błędem, ale powstrzymał się od komentarza. Wyobrazić sobie też, jak wielką hańbą musiało być dla wuja Vernona rozmawianie z różowowłosą kobietą, mężczyzną z mocno poharataną twarzą i sztucznym okiem, innym facetem z szatą podartą prawie jak u bezdomnego oraz piątką innych nienormalnych osób.

- Dlatego kazałem mu się zamknąć i postawiłem mu różdżkę pod szyję, ot co - wtrącił Moody, patrząc na Harry'ego już normalnym wzrokiem. - Powiedziałem, że jesteśmy tu, aby cię stąd zabrać i że on sam powinien się z tego cieszyć, bo przecież cała trójka podobno cię nie znosi.

- Co prawda Dumbledore nalegał, by trzymać nerwy na wodzy, rozmawiając z tymi mugolami - stwierdził Lupin.

- Ale prawdę mówiąc, gdy Szalonooki pogroził mu różdżką - wtrąciła Tonks. - to zaczęli być dla nas trochę milsi. Poprosiliśmy panią Dursley, by zaniosła cię do twojej sypialni, a Emmelina, która wyglądała z nas wszystkich najmniej czarodziejsko, zapytała grzecznie, czy moglibyśmy się czegoś napić, bo przebyliśmy długą drogę. Jak pewnie się domyślasz, nie spotkało się to z sympatyczną odpowiedzią.

- Petunia, pewnie ze strachu przed nami, zabierała się już do parzenia herbaty - wyjaśniła Emmelina Vance, stając obok Lupina. - ale Vernon znów zaczął wykrzykiwać jakieś dziwne teksty. Dopóty, póki nie napotkał złowrogiego spojrzenia Moody'ego. Bał się pewnie kolejny raz ujrzeć jego różdżkę na swojej szyi.

- To gdzie oni teraz są? - zapytał wreszcie Harry.

- Na dole w kuchni. Na twoim miejscu jednak nie szłabym teraz tam - poleciła Tonks. - Mam wrażenie, że przed chwilą słyszałam twojego wuja, niespecjalnie zadowolonego z obecnej sytuacji.

Harry'emu ani było w głowie rozmawiać teraz z wujostwem, chciał tylko wiedzieć, kiedy i jak dostaną się na Grimmauld Place. O to też zapytał.

- Proszek Fiuu odpada, wszystkie kominki są obecnie pod kontrolą. Świstoklik byłby niezły, ale myślę, że nie działałby teraz na terenie zamieszkiwanym przez mugoli - odparł Lupin. - I, Harry, ty chyba nie masz jeszcze kursu teleportacji?

- No jasne, że nie ma, przecież trzeba mieć na to siedemnaście lat - wtrąciła Tonks.

- A więc co ty na to, Potter, aby powtórzyć akcję z zeszłego roku? - odezwał się Moody, uśmiechając się do Harry'ego.

*

Godzinę później Harry, Tonks, Lupin, Moody i reszta Zakonu Feniksa szybowali na miotłach ponad Anglią, kierując się do Londynu. Przekonywanie Dursleyów do tego, aby Harry mógł z nimi lecieć, nie trwało długo. Ku jego zdziwieniu, jego wujostwu było już praktycznie wszystko jedno. Szybko się z nim pożegnali, jednocześnie dając do zrozumienia, że jego towarzysze nie są tu ani trochę mile widziani.

Lecąc ponad mugolskimi miastami Harry, czuł się wolny jak jeszcze nigdy tego lata. Trzymał się w ogonie za Lupinem, za nim szybował Kingsley, po obu bokach miał Tonks i Emmelinę Vance, a wokół frunęli Elfias Doge, Hestia Jones i Dedalus Diggle. Całą grupą dowodził Moody. Tak jak on stwierdził, akcja wyglądała do złudzenia tak samo, jak rok temu. Wiele razy zakręcali, wzbijali się w górę czy zmieniali kurs, co w istocie nie umknęło uwadze pozostałych.

- Uwaga! Będzie zwrot na zachód! Wydawało mi się, że jakieś typki nas śledzą! - zawołał Moody po jakimś czasie.

Harry usłyszał, jak Tonks i Emmelina mamroczą coś pod nosem z niezadowolenia. Sam był już dość zmęczony, ale uczucie, że już niedługo spotka Syriusza, a może też i Rona z Hermioną, przewyższało wszystko. Właśnie rozmyślał o tym, jak przyjaciele zareagują na jego dziwną przygodę w kręgielni, gdy usłyszał kolejny komunikat Szalonookiego:

- ...wzbijamy się w górę, a potem skręt na wschód, znów widziałem coś niebezpiecznego...

- SZALONOOKI, CO JEST Z TOBĄ?! CZY TY CHCESZ SIĘ TAM DOSTAĆ W PRZYSZŁYM TYGODNIU?! TEN CHŁOPAK JUŻ TU DRĘTWIEJE Z ZIMNA, NIE WSPOMINAJĄC O MNIE! - wrzasnęła Tonks, jednocześnie wykonując polecenie Moody'ego.

- Przestań marudzić, Nimfadoro, wiem, co robię... - odparł Moody ze złością.

- NIE NAZYWAJ MNIE NIMFADORĄ! ILE RAZY MAM CI TŁUMACZYĆ?! - zdenerwowała się Tonks, prawie wpadając na Harry'ego z miotłą. - Przepraszam, młody, już nie będę się tak darła...

Wreszcie jednak czarodzieje wrócili na normalny kurs, co w istocie poprawiło też stan lotu. Dlatego też około dziesięciu minut później Harry, przyciskając dłonie do miotły ze zmęczeniem, mógł dostrzec wyłaniające się zza innych budynków okna domu mieszczącego się przy Grimmauld Place. Tak się ucieszył, że z tego wycieńczenia prawie spadł z miotły.

Harry, Lupin, Tonks, Moody, Emmelina i reszta załogi, jak na zawołanie zeskoczyli z mioteł tuż przed kamienicą z numerami numer 11 i 13. Harry'ego wcale nie zdziwił brak numeru dwunastego, bo po chwili zaczął się ujawniać między innymi dwoma. Siedziba Zakonu Feniksa niczym się nie zmieniła od jego ostatniego pobytu w tym miejscu. Gdyby ktoś ujrzał go po raz pierwszy, mógłby stwierdzić, że od wielu lat jest kompletnie nieużywany. Ponure białe okna tkwiły w brudnej ścianie z ciemnej cegły. Moody szybko podszedł do drzwi z czarną, łuszczącą się farbą, stanął na wydeptanych schodach i nacisnął klamkę. Otworzywszy drzwi, mruknął do pozostałych czarodziejów:

- Ruszajcie się. No, już, wchodźcie! Tylko jak najciszej, wiecie, kogo możemy obudzić...

Trzymając się za Lupinem, Harry podreptał po stopniach i stanął na długim, ciemnozielonym dywanie. Gdy tylko przeszedł kilka kroków, tuż przed nim pojawiła się znajoma, rudowłosa kobieta.

- Och, już jesteście! Harry, kochaneczku, jak się czujesz? - zawołała Molly Weasley, przytulając go do siebie. - Na brodę Merlina, jak ty wyrosłeś! Jesteś chyba tego samego wzrostu, co Ron, a przecież zawsze był taki wysoki. Tak, Ron jest tutaj również - dodała, widząc otwarte usta u Harry'ego. - Zaraz się z nim zobaczysz, niestety Hermiona nie mogła w tym roku... och, przepraszam, miałam nie krzyczeć!

Harry prawie podskoczył w miejscu, kiedy usłyszał krzyki dochodzące z obrazu na ścianie, okrytego poszarpaną zasłoną, która teraz lekko się falowała.

- Szlamy, szumowiny, zdrajcy krwi, brudni mieszańcy plugawiący dom moich ojców...

- No nie! Znowu ją ktoś obudził... Jesteście już? Och, Harry, witaj! - powiedział Syriusz Black, który właśnie pojawił się w korytarzu.

- Syriusz! - Ucieszył się Harry, podbiegając do ojca chrzestnego i ściskając go.

- A wy, moi drodzy, zostaniecie na kolację? Będzie za jakieś pół godziny, więc zdążyliście w samą porę - powiedziała pani Weasley, spoglądając na Tonks, Lupina i resztę czarodziejów.

Tonks, na wiadomość o kolacji, zerwała się na równe nogi i pobiegła do kuchni, gdzie szybko umyła ręce i usiadła przy stole. Powiedziała, że z chęcią mogłaby w czymś pomóc. Moody prawie od razu musiał wyjść, ponieważ miał do wykonania jeszcze jakąś ważną misję. Na kolacji zostali natomiast Lupin, Kingsley, Emmelina i Elfias. Reszta szybko się pożegnała i rozeszła do swoich domów.

- Harry, Ron jest w swojej sypialni na górze, tam, gdzie spaliście rok temu. O nie, tego ciężkiego kufra nie będziesz sam dźwigał... Syriuszu? - rzekła pani Weasley. - Pomożesz mu?

- Z przyjemnością - odparł Syriusz, uśmiechając się do Harry'ego.

Syriusz wziął do rąk kufer, a Harry chwycił Błyskawicę i klatkę z Hedwigą. Obaj pomaszerowali po wysokich schodach.

- Naprawdę, nie masz pojęcia, jak się cieszę, że w końcu do nas dotarłeś - rzekł Syriusz, zerkając na Harry'ego przez ramię.

- Ja tak samo - odpowiedział Harry. - Eee... tak się zastanawiam... dlaczego Hermiona nie mogła przyjechać?

- Chyba nie jestem tym, kto powinien ci to mówić - mruknął Syriusz.

Harry się zaniepokoił.

- Ale... nic jej nie jest? - zapytał.

- Niee... po prostu... po pierwsze sam do końca nie wiem, a po drugie... - wymamrotał Syriusz. - No, są bardziej doinformowane osoby, które z chęcią ci to powiedzą.

Harry sam nie wiedział, jak to skomentować. Bił się tak z myślami, dopóki on i Syriusz nie znaleźli się na drugim piętrze, tuż przed drzwiami sypialni Rona.

- Poradzisz sobie dalej? Niedługo powinna być kolacja. No to... na razie - powiedział Syriusz, szybko schodząc schodami na dół.

Harry zapukał cicho do drzwi i nacisnął klamkę. Ron siedział na łóżku i polerował rączkę swojej ukochanej miotły - Zmiatacza 11. Spojrzawszy na Harry'ego, zerwał się na równe nogi i podbiegł do niego.

- Harry, jesteś wreszcie! - zawołał z radością, ściskając go ramionami. Pani Weasley faktycznie miała rację - Harry w istocie był już niewiele niższy od Rona, a przecież sam zawsze był niewysoki.

Chłopak uśmiechnął się do kumpla, zastanawiając się, o co zapytać go najpierw. Wkońcu odezwał się, starając się powiedzieć to dość niefrasobliwie:

- Dlaczego nie ma Hermiony? Pytałem już Syriusza, ale jakoś nic nie chciał mi powiedzieć.

- Och, Hermiona? - powtórzył Ron. - W połowie lipca pisała do mnie... ale co, ty nie dostałeś od niej listu?

- No... wysłała mi list z życzeniami z okazji urodzin oraz prezenty... i to w sumie tyle - odparł Harry.

- Mi napisała, że ma dużo rzeczy do zrobienia, ale coś mi to śmierdzi kłamstwem - rzekł Ron.

- Dlaczego? - zapytał Harry. - Wiesz, jaka ona jest: nigdy nie wyjawia nam od razu tego, co ma do zrobienia.

- Tak, wiem, ale tym razem coś tu jest nie tak. Po prostu tak jakoś czuję...

- Auuu... - syknął Harry, łapiąc się za czoło. Próbował sobie przypomnieć, czy poczuł to samo, gdy zemdlał w kręgielni.

- O właśnie! - zawołał nagle Ron. - Parę godzin temu, jak używaliśmy z Ginny Uszu Dalekiego Zasięgu, aby podsłuchać, jak rodzice rozmawiali z Dumbledore'em o tym, że miałeś jakiś wypadek w jednym z jakichś mugolskich miejsc... to, o co chodzi?

***
No i jest kolejny 😊
Proszę, nie miejcie mi za złe, że ten rozdział jest tak podobny do "Zakonu Feniksa"... XD Tak naprawdę cała opowieść będzie swojego rodzaju drugą częścią "Zakonu", ale tylko początek będzie tak łudząco do niego podobny.

Do następnego ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro