Rozdział 22. - Ginny triumfuje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejny miesiąc nauki w Hogwarcie minął Harry'emu bardzo miło. Miał już za sobą trzy spotkania GD, na którym poruszał tematy w dużej mierze nawiązujące do zajęć z ubiegłego roku. Wielu czarodziejom bowiem w dalszym ciągu nie wychodziły pewne zaklęcia ochronne, a każdy chciał być wyszkolony jak najlepiej. Dlatego też Zaklęcie Patronusa, które pierwotnie miało być pierwszym w tym roku, młody Gryfon postanowił zostawić na późniejsze wykłady.

Jak już Harry, Ron i Hermiona zdążyli się przyzwyczaić, w piątek prawie równo z dzwonkiem na koniec lekcji zielarstwa wybiegli z cieplarni prosto do Wieży Gryffindoru, tam w swych dormitoriach przebrali się z szat uczniowskich w normalne ubrania, po czym udali się na siódme piętro, gdzie zażyczyli sobie Pokoju Życzeń dla odpowiedniego celu. Nie zdziwił ich zupełnie fakt, iż w przytulnym salonie z trzaskającymi płomieniami w kominku nikogo jeszcze nie było. Usiedli zatem na miękkim dywanie, oczekując reszty czarodziejów. Ron bawił się sznurowadłami, Hermiona oglądała końcówki swoich włosów, a Harry rzucał różdżką z ręki do ręki. Ponieważ ta cisza była już dość denerwująca, zdecydował się wreszcie odezwać:

— Wiecie, ostatnio tak sobie myślałem...

Ron aż podskoczył lekko z zaskoczenia, Hermiona zaś uniosła głowę.

— Myślałem, jak by można urozmaicić nasze spotkania...

— Urozmaicić? — zdziwił się Ron. — Wszystkim się bardzo podoba taka forma zajęć. Co chciałbyś dołożyć?

— Uważam, że fajnie byłoby zaprosić jakąś osobę z zewnątrz na jedno lub dwa spotkania. Rozumiecie, kogoś, kto się na tym wszystkim dobrze zna.

— Kogo masz na myśli? — spytała Hermiona wyraźnie zaintrygowana. Harry odniósł wówczas wrażenie, że przyjaciółka już zna odpowiedź.

— Profesora Lupina albo Szalonookiego — odrzekł Harry, na co Ron prawie zakrztusił się własną śliną.

— Żartujesz? — Chłopak zrobił wielkie oczy. — Harry, nie obraź się, bo jest to naprawdę fajny pomysł, ale zastanów się: jak chcesz ich wpuścić do zamku?

— Przecież mamy tu kominek. — Harry machnął ręką w tamtą stronę. — Z Grimmauld Place mogą się tu przenosić za pomocą Sieci Fiuu.

— Ależ nie będą mogli się tu przenieść. Przecież to nawet nie jest prawdziwe pomieszczenie — rzekła Hermiona. — Co by powiedzieli, wszedłszy do kominka? „Do Pokoju Życzeń, w którym Harry Potter uczy swoich kolegów zajęć obronnych”? To by ich donikąd nie zaprowadziło.

— Poza tym nie pamiętasz, co ci powiedzieli ludzie z Zakonu, gdy przybyli do ciebie w wakacje? — dodał Ron. — Że nie możecie się przenieść na Grimmauld Place, chociażby dzięki Sieci Fiuu, bo to zbyt ryzykowne, teraz gdy...

— ...śmierciożercy robią swoje, a kominki są pod kontrolą — dokończył Harry ze smutkiem. — Może macie rację. — W tym momencie kilka osób weszło do Pokoju.

— A jeśli tak ci zależy na ich wiedzy, to na święta jedziemy przecież do Kwatery Głównej Zakonu — mruknął Ron naprędce i puścił do niego oko, po czym wszyscy troje wstali, by przywitać się z kolegami. Na razie byli to wszyscy Gryfoni z ich roku oraz Ginny Weasley i Luna Lovegood.

— Czołem wszystkim! — zawołał Ron z uśmiechem, co pozostali miło odwzajemnili.

— Miło was widzieć — powiedziała Ginny i założyła za ucho pasmo swych płomiennorudych włosów.

Ron szepnął do Harry'ego:

— Coś ostatnio często poprawia te włosy w twojej obecności. Czemu ich po prostu nie zwiąże?

Jednak nie to tak zaintrygowało Harry'ego. Już machał wesoło do Ginny, gdy przeszła obok niego, niby przypadkiem ocierając swoje ramię o jego. Ron zamrugał ze zdziwienia i patrzyła to na siostrę, to na Harry'ego. W tym samym czasie Hermiona klasnęła z uciechy i witała kolejno przybyłe osoby. Wszyscy członkowie z Ravenclawu i Hufflepuffu byli wreszcie obecnie w salonie, dlatego Harry wyjątkowo poprosił, aby nikt nie siadał, od razu bowiem przejdą do tematu dzisiejszych zajęć.

— No to cześć wszystkim — zaczął. — Chciałbym, abyśmy dziś zajęli się zaklęciem ochronnym, na które, jak mniemam, wszyscy długo czekaliście. Będzie to Zaklęcie Patronusa.

Przez pomieszczenie przeszły szmery radości i zduszonych okrzyków.

— No właśnie. — Harry się uśmiechnął. — Może najpierw podzielicie się na dwie grupy? W pierwszej będą osoby, które nie umiały wyczarować cielesnego patronusa lub — tu Gryfon nieznacznie zerknął na Cho — wyczarowały go raz i więcej im nie wyszedł. Wy staniecie po mojej prawej stronie. Pozostali, którzy nie mają większego problemu z tym zaklęciem, staną po mojej lewej stronie.

Nie zdziwiło go wcale, gdy zauważył, że zdecydowana większość czarodziejów zdecydowała się ustawić po prawej stronie. W tej drugiej grupie znaleźli się tylko Ron, Hermiona, Ginny, Luna i Seamus.

Harry zrobił kwaśną minę, podrapał się po głowie i powiedział:

— Taaak... niestety spodziewałem się tego. W takim razie niech teraz każdy z was — tu zwrócił się do czwórki pozostałych czarodziejów — zaprezentuje swoje patronusy. Ron, ty pierwszy. A i pamiętajcie wszyscy, bez wyjątku! — dodał. — Tutaj bez szczęścia nie uda wam się wyczarować swojego patronusa! To musi być najszczęśliwsze wspomnienie, jakie wam przyjdzie do głowy!

Młody Weasley uśmiechnął się niepewnie i wysunął lekko na środek, po czym wyciągnął różdżkę z kieszeni spodni i zrobił nią mały obrót ręku, wołając:

Expecto patronum!

Z końca różdżki wyskoczył srebrny, błyszczący pies, szczekający i merdający ogonem wesoło. Tym razem na twarzy Rona zagościł uśmiech pełen samozadowolenia, a pozostali członkowie GD nagrodzili go gromkimi oklaskami.

— Seamus, twoja kolej!

Seamus przełknął ślinę, a następnie przy pomocy różdżki i zaklęcia wyczarował całkiem ładnego, połyskującego lisa.

Harry w międzyczasie krzyknął:

— To teraz wasza trójka razem! Hermiona, Ginny, Luna, pokażcie, co potraficie!

Dziewczęta stanęły obok siebie z różdżkami w dłoniach i krzyknęły:

EXPECTO PATRONUM!

Po chwili po całym Pokoju Życzeń biegała mała wydra, kłusował duży, przepiękny koń i kicał puszysty, uroczy zając. Wszystkim ludziom tak bardzo się to spodobało, że bez żadnego polecenia poustawiali się w małych odległościach od siebie i zaczęli ćwiczyć. Każdy raz po raz obracał różdżką, wypowiadał inkantację zaklęcia, poprawiał się, i tak dalej i tak dalej. Harry krążył między kolegami, czasami im pomagając i doradzając oraz zachęcał Rona, Hermionę, Seamusa, Ginny i Lunę do robienia tego samego. Mijało już piętnaście minut, a żaden czarodziej nie dawał sobie rady z zaklęciem.

Jednak w pewnym momencie... ktoś krzyknął zaklęcie głośniej niż wszyscy, a całe pomieszczenie rozświetliło się srebrną poświatą. Po chwili w powietrzu fruwał wspaniały, srebrno-biały łabędź. Pozostali na moment przestali próbować zaklęcie i na widok patronusa aż odebrało im mowę. Wszyscy wychylali głowy, chcąc sprawdzić, z czyjej różdżki wyskoczył.

Dowiedzieli się o tym szybciej, niż by sobie tego wyobrażali. Jakaś dziewczyna zapiszczała:

— Aaaa, Cho! Nie mogę uwierzyć! Wreszcie to zrobiłaś!

I wszystko było jasne. To Padma Patil wisiała u Cho Chang na szyi i gratulowała jej szczerze. Gdy w końcu Cho uwolniła się z uścisku przyjaciółki, miała szansę szeroko uśmiechnąć się do reszty GD i usłyszeć brawa. Dziewczyna uznała, że należy jej się mały odpoczynek, dlatego usiadła na podłodze, niedaleko kominka. Niedługo potem usiadł obok niej Harry.

— Twój patronus był naprawdę piękny! Bardzo się cieszę, że udało ci się go wyczarować w naszym gronie — pochwalił ją, starając się, aby brzmiało to bardzo naturalnie, a nie jakby się podlizywał.

— Dzięki, Harry. Również bardzo się cieszę — odrzekła Cho.

— A jak podobały ci się patronusy innych? — zapytał Harry.

— Och, no... też były ładne — zamyśliła się Krukonka. — Na przykład zając Luny! Idealnie odwzorowuje jej charakter i usposobienie, nie uważasz? Jednak zaciekawiły mnie też patronusy twoich przyjaciół, Rona i Hermiony. Słyszałeś, że teriery rasy Jack Russell mają to do siebie, że lubią uganiać się za wydrami? Myślisz, że to zbieg okoliczności?

— Aaach, no tak, faktycznie. Szczerze? Nie, to nie może być zbieg okoliczności — stwierdził Harry. — Faktem jest, że Ron i Hermiona często się kłócą, ale przecież kto się czubi, ten się lubi! W zasadzie nigdy na poważnie nie myślałem o nich jak o parze, ale kto wie? Może coś z tego będzie. Natomiast powiązanie ich patronusów to z pewnością nie jest zbieg okoliczności, mówię ci.

Przez kilka chwil Harry i Cho rozmawiali jeszcze o szkole oraz zbliżających się OWTM-ach siódmoklasistów, a dziewczyna spojrzała na Gryfona z uśmiechem. Harry również na nią popatrzył, ale starał się nie przyglądać jej tak mocno. „Co za głupota! Patrzysz na nią, a jednocześnie starasz się tego nie robić”, powiedział jakiś cichy głosik w jego głowie. Siedzieli jakieś sześć cali od siebie. „Możesz bez wahania pokonać tę granicę, skarbie, nie krępuj”, znów odezwał się ten cichy głosik. „Zamknij się”, pomyślał Harry z irytacją. Znów popatrzył na Cho, która wyraźnie nie wiedziała, jak się zachować. Następnie spuścił wzrok na jej usta i przez pół sekundy zdawało się, że oboje zbliżają się do siebie, kiedy ktoś stojący przed nimi zawołał:

— Harry... jest już po dwudziestej. Chyba pora kończyć.

Była to Ginny Weasley. Ktoś inny na pewno byłby skrępowany, przeszkodziwszy kolegom w rozmowie, ale nie ona. Uśmiechnęła się tylko przyjaźnie i odwróciła się na pięcie. Harry zauważył, jak Ron stoi niedaleko i tłumi w sobie śmiech na jego widok, Hermiona zaś ciągnie go za rękę i szepcze mu coś na ucho. Brunet ponownie spojrzał na Cho i powiedział:

— No to... chyba trzeba kończyć.
— Tak — odrzekła Cho. — Już pora.
— Hej, słuchajcie wszyscy! — Harry wstał z podłogi i zwrócił się do pozostałych czarodziejów. — Na dzisiaj kończymy!

Przez cały pokój przeszedł lament pełen niezadowolenia.

— Ale spokojnie, widzę, że wszyscy mocno się staracie. Spotykamy się za tydzień o tej samej porze w tym samym miejscu. I będziemy kontynuować Zaklęcie Patronusa.

Czarodzieje zaklaskali krótko i kolejno zaczęli kierować się do wyjścia, żegnając się z Harrym i całą resztą. Harry podążał wzrokiem za Cho, lecz ta od razu poszła z Padmą Patil. Po jakimś czasie w Pokoju Życzeń zostali już tylko Harry, Ron i Hermiona. Ron zagryzł wargę nerwowo, po czym uśmiechnął się głupkowato.

— Co cię tak cieszy? — zapytał Harry rozbawiony.

— No co... fajnie było? — rzucił Ron.

— Gdzie było fajnie? Z kim było fajnie? — zdziwił się Harry. — Spotkanie przebiegło bardzo miło, to tyle.

Hermiona przewróciła oczami i oświadczyła:

— Ronowi chodzi o to, czy fajnie ci się rozmawiało z Cho. Podobno Ginny zastała was w jakiejś jednoznacznej sytuacji.

— Co?! Jakiej jednoznacznej... — zawołał Harry, nie wiedząc zupełnie, co powiedzieć. — Ja... znaczy... owszem rozmawiałem z nią i było miło, ale nie wiem, on jakiej jednoznacznej sytuacji mówisz.

— Ginny mówiła nam co innego — stwierdziła Hermiona.

— To znaczy?

— Hermiona, nie męcz go — powiedział Ron. — Chodźmy do wieży i nie zawracajmy sobie tym głowy. Czy aż tak istotnym jest, co Harry mógł robić ze swoją byłą?

Na to pytanie Hermiona już nie miała odpowiedzi. Zamiast tego szybko opuściła pomieszczenie i poszła przed siebie. Chłopcy zaś normalnie skierowali się do dormitorium chłopców i poszli spać.

*

Następnego dnia Harry obudził się po ósmej. Uznał, że nie warto marnować czasu na leżenie w łóżku, dlatego postanowił od razu wstać i się ubrać. Za dziesięć dziewiąta opuścił Wieżę Gryffindoru i udał się na śniadanie do Wielkiej Sali. Przy stole Gryfonów dostrzegł Hermionę spokojnie jedzącą owsiankę i czytającą Prorok Codzienny, popijając ciepłą herbatę. Brunet zawahał się i już miał zawrócić, kiedy jego ramię objęła czyjaś ręka.

— Cześć! — zawołał Ron wesoło i mocno się zaciągnął. — Nie jesteś głodny? Chodź do stołu, bo zaraz nic nie zostanie.

Chcąc nie chcąc, Harry usiadł przy stole, a Ron opadł obok niego i od razu zaczął nakładać sobie kiełbaski na talerz. Młody Potter rzekł do Hermiony cicho:

— Jesteś na mnie lub na Rona obrażona?

— Nie, dlaczego — odparła Hermiona.

— Od wczoraj, gdy skończyliśmy spotkanie GD, dziwnie się zachowujesz.

— Och, no wiesz, po prostu zdziwiło mnie to — tu Hermiona ściszyła głos — co słyszałam od Ginny o tobie i Cho.

— To powiedz mi, proszę, co takiego od niej słyszałaś — rzekł Harry.

Hermiona wymamrotała pod nosem coś w stylu „Głupio mi o tym rozmawiać z chłopakiem”, ale ostatecznie nachyliła się Harry'emu na ucho i syknęła:

— Podobno prawie się pocałowaliście!

Chłopak zakrztusił się kawałkiem wówczas jedzonej grzanki, bo mimo wszystko trochę zdziwiło go to, że Ginny może się aż tak nim interesować. Chciał zrobić minę, która mówiłaby, że nie wie, o czym Hermiona mówi, ale jej to nie zwiodło.

— Harry, powiedz, czy tak było?

Harry skrzywił się niechętnie i kiwnął głową.

— Okej, nie ma sprawy — odparła Hermiona.

— Naprawdę? Nie będziesz się znowu czepiać? — zapytał Harry nieprzyjemnym tonem.

— Harry, nie chcę się wtrącać w twoje życie prywatne. Niech ci się podoba, kto ci się wymyśli.

— Ale Cho mi się wcale nie podoba! — zawołał Harry, sam poważnie zastanawiając się nad prawdziwością tych słów. Hermiona musiała poczuć to samo, bo uniosła brwi z powątpiewaniem.

— To po prostu widać. To widać na kilometr. Ale mów, co chcesz. — Hermiona wzruszyła ramionami i ponownie zajęła się swoją owsianką.

Harry westchnął głęboko i obrzucił wzrokiem stół Gryfonów. Nie chciało mu się tłumaczyć, kogo szuka. Po prostu wstał od stołu i bez słowa wyszedł z Wielkiej Sali. Skierował się z powrotem do pokoju wspólnego Gryffindoru. Było tam tylko kilku nieznanych mu uczniów. Obrócił się na pięcie i już miał znów przejść przez dziurę pod portretem, kiedy zderzył się z jakąś dziewczyną. Z dziewczyną, której właśnie szukał.

— Harry! Przepraszam, że na ciebie wpadłam — wymamrotała Ginny Weasley.

— Nic się nie stało. Właśnie cię szukałem — rzucił Harry i pociągnął piętnastolatkę za ramię w kierunku wyjścia. W korytarzu nikogo akurat nie było, a Harry był ku temu rad, gdyż mógł załatwić to, co trzeba. Ginny stanęła naprzeciwko niego i spytała:

— Coś się stało?

— Wyjaśnij mi — zaczął Harry, starając się przybrać jak najmilszy wyraz twarzy i jak najspokojniej się zachowywać — dlaczego nagadałaś Ronowi i Hermionie, że wczoraj w trakcie spotkania GD prawie całowałem się z Cho Chang.

— Nie wiem, o czym mówisz — mruknęła Ginny, ale jej oczy błądziły po całej okolicy, przez co widać było, że kłamie.

— Daj spokój — fuknął Harry. - Nawet gdyby tak się stało, to co ciebie to interesuje?

Cóż, nie było to zbyt kulturalne zagranie, ale inaczej nie mógł się zachować.

— O, czyli się przyznajesz? — spytała Ginny z entuzjazmem.
— Nie muszę się przyznawać, bo to żadna zbrodnia — warknął Harry. — Tylko wiesz, pewne rzeczy to jednak sprawy prywatne i nie musisz ich rozpowiadać.

— Skoro to żadna zbrodnia, to dlaczego się tego wstydzisz?

— Nie wstydzę się, bo... zaraz, przecież my nic konkretnego nie zrobiliśmy! — bronił się Harry ze złością.

— Ach tak? — Ginny podeszła do niego, delikatnie złapała go za ramiona i zanim ten zdążył zareagować, przycisnęła swoje wargi do jego. Na dwie sekundy Harry odwzajemnił pocałunek, ale zaraz potem odsunął się gwałtownie i jęknął:

— Co... ty...

— Nie zdążyłeś zrobić tego z Cho, to chociaż zdążyłeś zrobić to ze mną — oświadczyła Ginny, po czym, powiedziawszy Grubej Damie hasło, wróciła do pokoju wspólnego.

Dopiero wtedy Harry zauważył, że u szczytu schodów stali Ron i Hermiona. Nie wiedział tylko, jak długo tam stali.

***
Przybywam nieco później, niż zapowiadałam, bo jak przewidywałam, ani w krakowskim hostelu, ani w zakopiańskim ośrodku nie było grama Internetu. Zaraz, ja chyba tu o tym nie wspominałam? Dziś o 1:45 wróciłam z zielonej szkoły, która miała miejsce w Krakowie i Zakopanem, a na sam koniec w Energylandii 😎💪 Chciałam Wam napisać w publicznych konwersacjach, że z przyczyn technicznych rozdział może się nie pojawić do piątku, ale nie mogłam i tego zrobić...

Jak Wam się podobał rozdział? Wątki miłosne już chyba rozkręcają się na dobre 😍

Do następnego ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro