Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

9 X 2002, sobota

Hermiona była cholernie zdeterminowana, aby zrobić wszystko, co w jej mocy i pozbyć się uczucia zagubienia i dezorientacji. Niecierpliwość brała górę. Przyszła nawet do niej cicha nadzieja, że może gdy skończy kawę z Malfoyem, to z ostatnim jej łykiem luki w pamięci załatają się samoistnie.

Oczywiście, że się tak nie stało.

Po skromnym śniadaniu, które odbyło się w ciszy, Malfoy zabrał ją salonu, gdzie na jednym regale między książkami były poustawiane zdjęcia. Większość z nich ruszała się żwawo w zapętleniu. To był jego pierwszy pomysł, który mogli odhaczyć na wyciągnięcie ręki. Granger objęła się ramionami i z uwagą oglądała fotografie. Naprawdę starała się powstrzymać dręczące myśli, które zapewniały ją o wielkiej mistyfikacji.

Na pierwszym zdjęciu Hermiona zapobiegawczo poprawiała swoją długą, czerwoną sukienkę, kiedy niespodziewanie Draco objął ją w talii i przyciągnął mocno do siebie. Zaśmiała się i spojrzała w górę na jego radosną twarz. Wyglądało to tak, jakby dopiero przygotowywali się do wykonania zdjęcia. Pozowali w tym salonie.

— Moja matka nam je zrobiła. To były chyba dwudzieste urodziny Weasleyówny, tuż przed aportacją — powiedział mężczyzna, stojący za nią, kiedy zauważył, na czym zawiesiła wzrok. — Pospieszyła się nieco ze spustem, ale i tak wyszłaś uroczo. A tu... — Wskazał na zdjęcie obok, nie przejmując się zakłopotaniem, które wywołał u dziewczyny swoim komplementem. Co ciekawsze, opowiadał o tym dość obojętnym tonem. — Tu jesteśmy na przyjacielskiej rozgrywce. Właściwie po przyjacielskiej rozgrywce z Potterem i Weasleyami.

Drugi zapętlony obraz przedstawiał Ginny, która przytulała się do Harry'ego na domowym, prowizorycznym boisku. Obok stał Ron, uśmiechając się szeroko. Na końcu prawej strony stał Malfoy z miotłą w dłoni. Wszyscy świecili się od potu w sportowych ubraniach do Quidditcha. Hermiona z radością wyłoniła się zza Draco, kiedy wskoczyła na jego plecy. Złapał ją zadowolony pod udami, a ona ramionami objęła jego szyję, przez co burza loków Gryfonki oraz jej twarz wyłoniły się do zdjęcia. W tym momencie obraz zaczął pojawiać się od początku.

— Nie grałam wtedy, prawda?

— Nie, niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią — mruknął cicho i spojrzał na nią z góry. Wiedźma złapała jego wzrok. Czy on zawsze był taki wysoki? Sięgała mu zaledwie do ramienia. Przez chwilę oczy Malfoya złagodniały. Był to jednak krótki moment, który zdążyła zauważyć. Szybko odwrócił spojrzenie na regał.

Kolejne zdjęcie przedstawiało Hermionę w łóżku. Po prostu. Nie ruszało się, nie działo się nic specjalnego. Spała spokojnie z rozsypanymi na poduszce lokami, a jej usta były lekko rozchylone. Była zakryta kołdrą po samą szyję.

— Jakaś specjalna okazja? — zapytała Granger, nie za bardzo rozumiejąc genezę tej fotografii. Zwłaszcza że wyglądała na zwykły analog.

— Dałaś mi mugolski aparat na urodziny. Ślicznie wyglądałaś. — Wzruszył ramionami Draco. Znów spojrzała wprost na niego, zadzierając głowę. Był... dziwny. Wciąż słyszała słowa Harry'ego o tym, że byłby gotów powierzyć Malfoyowi własne życie. Wszystko było takie nierealne. — Reszta zdjęć jest rozstawiona po domu.

— Czemu wczoraj była u ciebie również Pansy Parkinson? — zapytała niespodziewanie Hermiona.

— U nas — poprawił ją. — Pracujecie razem w Mungu. Jest pielęgniarką. Odprowadziła cię wczoraj, gdy gorzej się poczułaś.

— Ach, tak. Wspominaliście mi o tym — mruknęła, rzucając okiem na tytuły książek przy zdjęciach.

— Jakie jest twoje ostatnie wspomnienie o mnie? — zapytał, wpatrując się w zdjęcie śpiącej żony. Hermiona musiała porządnie się zastanowić. Potarła usta kciukiem. Blondyn znów się gapił. Mógłby przestać, naprawdę. Cała ta sytuacja była niecodzienna, Granger smutna i niezadowolona, a w dodatku zdezorientowana. Nie lubiła go, był jej szkolnym dręczycielem, na Merlina, a teraz została wrzucona w sam środek romantycznej relacji. Wspólne śniadania, praca z Harrym, zaparzona przez niego kawa... to było...

Niedorzeczne.

— Nie jestem pewna. Chyba po prostu Hogwart — wyszeptała po chwili.

Pytania o ich relację kłębiły się w jej głowie, jednak na ten moment chyba nie była na tyle odważna, aby je zadać. Ze swoim obecnym umysłem nie mogła pojąć, dlaczego wyszła za tego człowieka. Był miły, zdawało się, że troskliwy. Jednocześnie cały czas wydawał się zdystansowany, nieco chłodny. Czy był taki na co dzień? Wątpiła, że mogła zakochać się w takim charakterze, po tych wszystkich latach upokorzeń.

— Nie pamiętasz Dworu?

— Bellatrix. Pamiętam Bellatrix.

Malfoy nie naciskał. Wyglądał na sceptycznie nastawionego. To było coś, co powinna pamiętać. Hermiona odkryła, że jej odpowiedź go nie zadowoliła. Odwrócił się i ruszył w stronę schodów.

— Idę wziąć prysznic — poinformował na odchodne, zostawiając Gryfonkę samą w salonie. O dziwo, sprawiło to jej niemałą przykrość. Poczucie winy, że zrobiła coś nie tak.

Kolejna niedorzeczność.

— To tylko Malfoy, uspokój się — odetchnęła pod nosem, kiedy zniknął na piętrze. Czemu tak na niego reagowała? Stwierdziła, że musi koniecznie czymś się zająć. Rozejrzała się jeszcze raz po salonie, który był nieco mroczniejszy niż reszta domu. Meble były wykonane z ciemnego drewna, fotele i sofa miały brązowe obicia. Jedna ściana, ta z kominkiem i regałem, była ozdobiona ciemnozieloną tapetą z eleganckimi, jaśniejszymi wzorami. Naprzeciw kominka były schody, a po lewej stronie od nich kuchnia. Obok niej znajdowało się coś, co przypominało jadalnię. Po prawej stronie natomiast był korytarz, prowadzący do wejścia oraz dalsze skrzydło domu. Aktualnie nie była chętna na dalsze zwiedzanie. Syndrom intruza, gościa cały czas był silny. Poczucie, że nie powinna tu być kłębiło się w jej podbrzuszu. Uznała to za instynkt.

Wróciła powoli do biblioteczki i z wahaniem wyciągnęła rękę po Historię Hogwartu. Sporych rozmiarów księgę ułożyła na swoim przedramieniu i otworzyła stronę tytułową, z szokiem odkrywając koślawy napis na dole. „Własność Hermiony J. Granger." To była jej książka! Jej wydanie, które nabyła na pierwszym roku nauki. Myślała podczas wyprawy, że zostało ono w Hogwarcie lub zagubiło się na strychu u Weasleyów. Zafascynowana przekartkowała książkę, odkrywając swoje drobne zapiski ołówkiem. Właściwie to dopiski, które skrzętnie dodawała, kiedy tylko uzupełniła swoją wiedzę o inne publikacje historyczne, związane z założycielami. Włożyła w to mnóstwo pracy i kilkukrotne przewertowanie całego wydania. Zdecydowała, że musi zabrać ten tom ze sobą na górę. Hermiona odłożyła księgę na stolik i wróciła do regału, tym razem kucając, aby przyjrzeć się dolnym półkom. Mnóstwo historii, biografii czarodziejów w tym Albusa Dumbledore'a. O tym nie słyszała. Prędko sprawdziła rok wydania. Dwa tysiące. Cóż, możliwe, że Hermiona z teraźniejszości znała tę książkę bardzo dobrze. Również zdecydowała się zabrać ją do swojego pokoju.

Trzask i jęk sprawiły, że nieomal nie upadła. Podskoczyła w miejscu i szybko wyprostowała, oglądając się za siebie.

— Pani Malfoy! Fiołek tak się martwi! — Płacząca skrzatka we wrzosowej sukience rzuciła się na nogę otępiałej wiedźmy. Granger wydawała się zbyt zszokowana, aby zrobić jakikolwiek ruch, kiedy istota oplotła mocno jej udo. Brązowe oczy się rozszerzyły. — Czy pani pamięta Fiołka?! Proszę powiedzieć, że tak! — Lamentowała, mocząc łzami spodnie Hermiony. Wtedy duże, zielone oczęta spojrzały na nieruchomą Gryfonkę, a płacz i desperacja stały się większe, kiedy Fiołek zauważyła zagubienie czarownicy. — Nie pamięta! Pani Malfoy nie pamięta!

Pani Malfoy.

Teraz naprawdę nie wiedziała, co ma zrobić.

— Spo... spokojnie. — Nieśmiało dotknęła drobnego ramienia skrzatki, próbując uspokoić jej panikę. Odpowiedziała jej jeszcze większa salwa łez, przez co kompletnie cofnęła dłoń.

Malfoy w pośpiechu pojawił się na szczycie schodów. Dźwięki płaczu sprawiły, że wyszedł prędko spod prysznica. Cały mokry, z wilgotnymi włosami, które roztrzepane układały się na boki, Miał przewiązany na biodrach biały ręcznik, którego supeł podtrzymywał lewą ręką. Był dość rozbawiony, zastając Fiołka, która przykleiła się do jego żony. Hermiona spojrzała na niego błagalnie, a on uśmiechnął się złośliwie. Choć wiedźma w skupieniu starała się patrzeć jedynie na jego oddaloną twarz.

— Fiołek, zostaw Hermionę! — nakazał leniwym tonem z górnego półpiętra. — Ona i tak ma dużo wrażeń.

Zaryczana skrzatka usłuchała, obracając się w stronę gospodarza z twarzą mokrą od łez. Draco spojrzał na Hermionę raz jeszcze, ale teraz mógł dostrzec zmarszczone w gniewie brwi i zaciśnięte usta. Była zła. Na samą siebie. Jak mogła dopuścić do posiadania skrzata domowego? Gdzie podziały się jej morale i wartości?

— Musimy porozmawiać. Pilnie — wycedziła i ruszyła w kierunku schodów, maszerując energicznie. Malfoy uniósł jedną brew, ale ramieniem wskazał górny korytarz w zapraszającym geście.

— Zrób dziś ulubioną pieczeń Hermiony — odezwał się do Fiołka, która ocierała oczy, kiedy Granger wspinała się po ogromnych schodach. Przyspieszyła tempo, słysząc polecenie, które wydał mężczyzna. Od razu, nie czekając aż za nią ruszy, skierowała się w jedynym znanym sobie kierunku — pokoju, w którym spała. Odeszli na kilka metrów od szczytu, kiedy nagle odwróciła się gwałtownie, niechcący wpadając na Malfoya, który wiernie szedł tuż za nią. Po cichu, jak na aurora przystało. Kącik ust mężczyzny drgnął, kiedy poczuł ciało żony na sobie, jednak ta odchrząknęła i pospiesznie odsunęła się od niego o krok. Przypadkowe zetknięcie nie zburzyło jej determinacji.

— Czy możesz powiedzieć, jakim cudem pozwoliłam na posiadanie skrzata domowego? Co zadziało się nie tak w mojej głowie, skoro jest to codzienność w tym domu, a ja podobno tu mieszkam? — szeptała tonem desperackim, pełnym niezadowolenia.

Malfoy nie przepuścił okazji na droczenie się, choć wiedział, że nie powinien.

— Jesteś z niej bardzo zadowolona — odparł niewinnie. Po jego minie mogła wywnioskować, jak świetnie się bawił. Wystawiła oskarżycielski palec w kierunku mężczyzny. Ten patrzył się na nią z góry z politowaniem.

— To jest niemożliwe. Dlaczego się na to zgodziłam? Co mi zrobiłeś? — Malfoy obserwował z zaciekawieniem, jak rumieńce złości podkreślały piegi rozsiane po jej twarzy. Pozostałość jeszcze po letnim słońcu.

— Pocałowałem — odparł beznamiętnie. Oburzona Hermiona wystawiony palec wbiła w mostek czarodzieja.

— Jesteś okropnym, zadufanym w sobie, niereformowalnym... — na jej słowa jego uśmiech zaczął się masochistycznie poszerzać — egoistycznym, niem...

— Ona jest wolnym skrzatem, Granger.

Zamknęła usta natychmiast, skutecznie wytrącona ze swej złości, mimo tego, iż cały czas miała zdenerwowany grymas. Wyprostowała się bardziej i zabrała oskarżycielski palec z mokrej skóry męża.

— To, co tu robi?

— Pracuje. Dostaje pensję, ma dni wolne, swoją izbę. Dziś tak właściwie robi nam wyjątek — oznajmił niezadowolony. — W weekendy zwykle nie pracuje, ale usłyszała wczoraj, co się z tobą stało i zapytała, czy może przyjść i ugotować nam coś na sobotę oraz niedzielę. Zwykle jest poza posiadłością, podróżuje, nadrabiając lata niewolnictwa u rodzin — wzruszył ramionami. Stanowczo zbiło to temperament Hermiony. Nie była przygotowana na taki rozwój sytuacji, ani nigdy wcześniej nie słyszała o takim rozwiązaniu. — Granger, program emancypacji skrzatów znam na pamięć. Nie mogłem mieć skrzata po twoich wielokrotnych wywodach, jeśli chciałem budować z tobą jakąkolwiek relację. Zresztą, po twoich pogadankach już nawet nie chciałem. — Leniwie oparł się ramieniem o ścianę. — Uwolniłem ją jeszcze w trakcie procesów, ale była tak przywiązana, że rozpłakała się jak bóbr. Sama widziałaś jej możliwości. Zaproponowałem więc i tobie, i jej rozwiązanie na płaszczyźnie pracodawca-pracownik. Wtedy dokładnie dostałem całusa, Granger. — Hermionie zrobiło się głupio. Zmieszana zamrugała kilka razy, próbując zebrać jakieś słowa. Nagle pochylił się lekko. — Chcesz powtórki z rozrywki?

— Ugh, zostaw mnie, Malfoy — odparła, burząc się nieco i cofając, ale nawet jego komentarz nie sprawił, że poczucie winy z powodu wybuchu zmalało. Hermiona Granger z teraźniejszości była jednak bardziej racjonalna, niż wydawało się to osiemnastoletniej wersji. — Osądziłam nas zbyt pochopnie, za co — uniosła podbródek — przepraszam. Jednak nie rozumiem, dlaczego droczysz się ze mną w ten sposób?

— Taki nasz zwyczaj — odpowiedział, mierząc ją wzrokiem.

_______


Na resztę dnia Hermiona zamknęła się z wybranymi książkami w pokoju. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz mogła w spokoju coś przeczytać. Podczas wyprawy kradła krótkie momenty na pojedyncze rozdziały, ale nie sprawiało to takiej satysfakcji w momencie ciągłego napięcia. Teraz uspokajały ją słowa Harry'ego, jego opanowanie i pewność, jaką emanował. Inaczej wyniosłaby się stąd jak najszybciej. Ale chciała pamiętać. Bezsilność mierziła ją od wewnątrz. Ciążąca świadomość, ile ominęło ją we własnym umyśle. Zmiany, które zaszły.

Cierpliwie czekała do wieczora na pojawienie się wieści od wspominanej przez resztę uzdrowicielki.

Malfoy również uszanował potrzebę Hermiony, aby zaszyć się w samotni z książkami. Do pokoju zapukał tylko raz, aby zawołać ją na obiad. Sam był małomówny. Tylko obserwował Hermionę, podczas gdy ona zachwycała się jedzeniem Fiołka. Skrzatka cały czas gawędziła o przepisach, starając się przypomnieć wiedźmie, co najczęściej gotowała. Potem zaczęła opowiadać o swoich weekendowych podróżach, głównie po Europie, a Granger słuchała z zaciekawieniem.

— Jesteś wolnym skrzatem? — Padło pytanie w trakcie rozmowy, na co Malfoy spiął się lekko, ale nie podniósł wzroku znad talerza.

— Tak, Fiołek dostaje galeony, za które kupuje ładne sukienki — odpowiedziała z entuzjazmem, a Hermiona nie mogła powstrzymać szczerego uśmiechu. Potem skrzatka zaczęła wychwalać krawca z Pokątnej, który zamawia przeróżne tkaniny specjalnie dla niej. Tylko w odcieniach fioletu, zgodnie z jej życzeniem. Po kolacji czarownica znów wróciła na górę, próbując skończyć biografię Dumbledore'a.

Pansy Parkinson zapukała do drzwi Malfoy Manor po szesnastej. Malfoy przywitał ją opryskliwie, karcąc za to, że powinna przerwać dyżur wcześniej.

— A co ty sobie wyobrażasz? — prychnęła, gdy zamknął za nią drzwi. — Miałam mieć dyżur do osiemnastej — podkreśliła wiedźma, bojowo kładąc dłonie na biodrach. — Jestem tak wcześnie, jak tylko mogłam być. Gdzie jest Granger?

— Na górze. Czyta — odwarknął, zabierając od przyjaciółki czarny płaszcz.

— Świetnie. Mózg nie został więc aż tak uszkodzony — zironizowała.

Przeszli do salonu, gdzie Pansy zmierzyła sceptycznym wzrokiem samotną i prawie pustą szklankę po ognistej. Usiadła w fotelu i zwróciła się do Malfoya:

— Nalej i mi. Mam potem wolne, dostarczę tylko notkę o samopoczuciu Hermiony do Strout. Właśnie — sięgnęła po swoją torbę, wyciągając pióro i czarny notatnik — jak ona się czuje?

— Ma apetyt, jest rozkojarzona sytuacją i zachowuje się jak nastoletnia ona — powiedział sucho, podchodząc do barku na kółkach, aby spełnić prośbę Parkinson.

— Żadnych wspomnień?

— Nie. Nie pamięta mnie nawet z Dworu.

— Auć. — Skrzywiła się kobieta, ale szybko dopowiedziała, reflektując swoje nadzieje. — Możliwe, że to jest skutek samej traumy, która jest dla niej obecnie świeża. Z jej stanem pamięci jest październik, a ona była w rękach Lestrange jakoś we wrześniu. — Odpowiedziało jej sztywne skinienie głowy. — Niekoniecznie musi być to smolnik.

Smolnik?

— Tak nazwali ten korzeń.

— Świetnie, więc teraz to ma nazwę — prychnął Malfoy, podając jej szklankę z alkoholem. Od razu upiła łyk, krzywiąc się lekko. Pogoda na dworze była mroźna, potrzebowała prędkiego rozgrzania. — Jak poszła analiza? Wiemy coś?

— Och, tak. Niewiele, ale można rzec, że są to w miarę dobre wieści. Będę chciała jeszcze rzucić na nią jedną diagnostykę dla pewności.

Malfoy ożywił się nieco i powstrzymał od wzięcia kolejnego łyka whiskey. Szklankę odstawił na blat.

— Masz takie uprawnienia?

— Nie doceniasz mnie, Draco. — Założyła nogę na nogę i zaczęła notować. — Korzeń jest szkodliwy dla czarodziejów. Bardzo pomogły nam jej zapiski i pewnie uratowały niejednego z naszego szpitala. Znaczy niecały korzeń — poprawiła, kreśląc zamaszyście zapisane przed chwilą słowo. Zrezygnowana przestała notować, nie mogąc się skupić. — Jego czarna powłoka. Środek jest silnie działający. Leczy rany i złamania — podsumowała w skrócie.

— Jak bardzo szkodliwy jest ten czarny fragment? — dopytał chłodno. Pansy upiła kolejny łyk. Tym razem na odwagę. Ściągnęła usta i zagryzła wnętrze policzków, szukając słów spojrzeniem w kominku.

— Trudno na ten moment określić. Wiemy, że sam zapach, opary są toksyczne. Najprawdopodobniej kontakt ze skórą czarodzieja mógłby skończyć się martwicą. Opary natomiast... — Przestała mówić na moment, spostrzegając cięty wzrok spod grzywki Draco. — Neurony... Zawołajmy Granger — zadecydowała w pośpiechu. Wstała, a blondyn podążył za nią, blokując jej drogę. Pansy cofnęła się. — To będą dobre wieści — powtórzyła z rezerwą. Wpatrywali się w siebie przez chwilę intensywnie. Metr siedemdziesiąt zawziętości i ponad metr osiemdziesiąt wściekłości.

— Fiołek! — krzyknął Malfoy. Skrzatka pojawiła się po chwili na schodach.

— Jest Fiołek! — zameldowała z chochlą w dłoni.

— Zawołaj Hermionę na dół, proszę.

Pansy odetchnęła z ulgą. Przerwali walkę na spojrzenia, wracając na swoje miejsca w ciszy.

— Zachowujesz się jak jej prywatny auror — burknęła nieco urażona i znów sięgnęła po alkohol.

— W rzeczy samej.

Hermiona zeszła na dół z książką pod pachą. Widok Pansy ją zaskoczył, ale przywitała się cicho.

— Pracujemy razem. Strout wysłała mnie z informacjami oraz pytaniami o twoje samopoczucie — wyjaśniła i wyciągnęła rękę w jej stronę. Szatynka nieśmiało ją uścisnęła i usiadła w fotelu obok kobiety. Malfoy zasłaniał usta palcem wskazującym, opierając brodę na dłoni. Zdecydował się milczeć. Parkinson odchrząknęła i przesunęła się nieco w fotelu, aby być obróconą w kierunku Hermiony. — Jestem pielęgniarką, a ty uzdrowicielką. Wczoraj analizowałaś roślinę zwaną smolnikiem. Paskudztwo okropnie śmierdziało. Dostałaś ją ze wschodniej Ukrainy, na polecenie Strout, naszej szefowej. Znaczy twojej. Ja zarządzam pielęgniarkami na dwóch piętrach — dodała z dumą, poprawiając pasmo grzywki. Hermiona uniosła jedną brew. Parkinson znów odchrząknęła, czując, że dygresja była niepotrzebna. — Korzeń był zachwalany przez mugoli. Medyków ludowych. Przykładali go do otwartych ran i bardzo pozytywnie mówili o jego właściwościach leczących. Strout słysząc same komplementy, poprosiła o wysłanie go do naszej Mistrzyni Eliksirów, czyli ciebie. — Hermiona zarumieniła się nieco od pochwały. Malfoy wpatrywał się w nią cały czas. Złapała jego spojrzenie. — Byłaś na tyle ostrożna, że analizowałaś tę roślinę w rękawiczkach. Odkryłaś, że powoduje jakieś zmiany w mózgu, wpływa na umysł, poza właściwościami leczniczymi i miałaś w pełni rację. Poczułaś się źle, miałaś zawroty głowy, więc odprowadziłam cię tutaj — tłumaczyła powoli. — Kiedy byłaś nieprzytomna, Strout szybko cię zbadała. Wczoraj. Pojawiły się zmiany w obrębie mózgu, który jest odpowiedzialny za pamięć. Dokładnie w hipokampie.

— Co to dokładnie oznacza? Jest to nieodwracalne? — Pansy zbladła, słysząc to pytanie z ust uzdrowicielki. Przybrała jednak blady, lekko sztuczny uśmiech na twarz.

— Korzeń ma dwie strony. Jest leczniczy dla mugoli, jednak w kontakcie z istotą posiadającą magię, jego odór i czarna warstwa ochronna stają się destrukcyjne. Środek pozostaje silnie leczniczy fizycznie. Jesteś przezorna, więc używałaś rękawiczek, ale to ty otworzyłaś pakunek i nawdychałaś się najwięcej tego paskudztwa. Miriam, nasza recepcjonistka z izby przyjęć przez cały dzień siedziała przy tym zapakowanym zielsku i co najwyżej pozapominała paru dat i spotkań. Ty byłaś narażona najbardziej. Strout od rana osobiście — tu zrobiła pauzę i podkreśliła ostatnie słowo w kierunku Draco — wraz z innymi uzdrowicielami prowadzili analizę, która potrwa jeszcze odrobinę czasu. Wszystko w specjalnych maskach. Na razie wiemy, że czarna część może wywołać martwicę na skórze oraz zabijać coś, co nazywa się synapsami oraz neuronami przez swoje opary.

— Połączenia neuronowe byłyby lepszym scenariuszem — mruknęła Hermiona zastanawiając się głęboko nad opcjami. Nerwy sprawiły, że zaczęła bawić się palcami, zwłaszcza obrączką, którą obracała. Pansy klasnęła przytakująco.

— Tak, dokładnie! — powiedziała z entuzjazmem pielęgniarka. — Pamiętasz to?

Zdziwiona Granger oparła się o fotel.

— Tak, wiem, czym są neurony. Magazynują informacje najprościej mówiąc. Synapsy to połączenia neuronowe, przekazują te informacje. Jeśli połączenia neuronowe są uszkodzone, można je wykształcić raz jeszcze na bazie skojarzeń lub powtarzania informacji kilkukrotnie. Tak, jak podczas nauki z podręcznika — wyrecytowała zamyślona Hermiona. Tak, skądś to pamiętała, ale źródeł tych formułek nie potrafiła odnaleźć w swojej pamięci. Jej słowa sprawiły, że pozostała dwójka ożywiła się bardziej. Malfoy pochylił się do przodu, słuchając uważnie każdego słowa żony.

— Co w przypadku uszkodzenia samych neuronów? — zapytał niskim głosem. Hermiona spojrzała na niego i odpowiedziała:

— Wtedy na ich miejsce mogą pojawić się nowe. Ale w ośrodkach pamięci to dobry scenariusz. Gorzej, jeśli uszkodzono by neurony w ośrodku ruchu — odpowiedziała cicho.

— Twoje medyczne formułki dają mi jednak sporo nadziei — odetchnęła Pansy z ulgą. — Świetnie, wystarczy bardziej zdiagnozować zaklęciem twój płat skroniowy.

— Nie chcę dawać nikomu fałszywej nadziei. Nie mam pojęcia, skąd jest ta wiedza. — Hermiona zostawiła swoją obrączkę w spokoju. — Równie dobrze mogło to być zapisane w jakimś podręczniku medycznym, który czytałam w trakcie wyprawy z Ronem i Harrym.

W salonie zapadła cisza pełna rozczarowania. Malfoy bez słowa sięgnął po butelkę ognistej, aby dolać do pustych szklanek. Hermiona nienawidziła whiskey. Może o tym wiedział, dlatego jej nic nie proponował?

Pansy znów zaczęła grzebać w swojej torbie w poszukiwaniu różdżki.

— Teraz dobre wieści. Na pewno możesz przyjmować słabsze eliksiry. W ciągu kilku dni będziemy wiedzieć, czy możemy podać ci Eliksir Wspomagający Pamięć. On wpływa korzystnie na połączenia neuronów — mamrotała brunetka w międzyczasie. — O, mam — odetchnęła z ulgą, gdy wyciągnęła ją z bocznej kieszeni. — Zrelaksuj się, poczujesz ucisk na czole.

Hermiona niepewnie, z wyraźnym dyskomfortem jeszcze bardziej zagłębiła się w fotel. Prosty ruch różdżką sprawił, że zamknęła oczy z powodu wrażenia parcia na jej czoło. Malfoy wstał, podchodząc bliżej i przyglądając się całej procedurze. Białe światło wydobywało się z końca różdżki i głowy Granger. Skupiona Parkinson zmrużyła oczy. Jej mina zgasła wraz z malejącym entuzjazmem. Nagle światło i ścisk zniknęły, a Pansy zaczęła zawzięcie notować.

Brązowe oczy otworzyły się leniwie. Szatynka musiała intensywnie mrugać, bo światło w salonie zdawało się ją razić. Minę miała skwaszoną. Zwłaszcza kiedy w jej oczy rzuciły się zaciśnięte dłonie Malfoya. Szybko schował pięści do kieszeni, gdy zauważył wzrok Granger.

— Dobra, mam złe i dobre wieści — wymamrotała Parkinson, kończąc ostatnie zdanie notatki. Malfoy przeszedł obok stolika i stanął przy fotelu Hermiony. Pochylił się i ramionami oparł o zagłówek za nią. Szatynka nie mogła go już dostrzec, ale zesztywniała.

— Mów — nakazał ostro blondyn, a Pansy westchnęła.

— Jest uszkodzenie synaps, więc to jest do wyleczenia. Zobaczymy, jak z tym eliksirem. Na razie coś, co będziemy sugerować to kompletne wrócenie do waszej rutyny — zaczęła bawić się piórem, obracając je horyzontalnie w dłoni — oczywiście bez pracy, Granger. Dopóki nie przypomnisz sobie większości informacji medycznych. Tak, jak Strout mówiła, pozabierajcie się w istotne miejsca. Pospotykajcie ze znajomymi — w tym miejscu ostentacyjnie wskazała na samą siebie końcem stalówki i odchrząknęła — ale i niech Hermiona wróci do pieczenia.

— Piekę ciasta? — parsknęła z niedowierzaniem, jakby ta informacja była dla niej zabawna i niedorzeczna.

— I to bardzo dobre — mruknął głos nad jej głową, na co wiedźma spięła się bardziej. — Co z tą drugą częścią złych wieści?

— Są uszkodzone neurony — oznajmiła ciężko Pansy bez żadnego wahania. — Jest to dość słodko-gorzkie. Neurony, które są uszkodzone były młode. Nie jestem uzdrowicielką, ale strzelam, Granger, że możesz nie pamiętać maksymalnie ostatniego tygodnia. Tych najświeższych wspomnień. Oczywiście, jak przypomnisz sobie całą resztę. Stopniowo. Bez. Żadnego. Wymuszania. — Akcent padł na ostatnie słowa. — Jeśli będę wiedziała więcej, powiem wam jutro. I tak wpadnę.

Hermiona chłonęła każde słowo pielęgniarki ze zrozumieniem, ale i strachem.

To działo się naprawdę.

To nie była jej wyobraźnia.

— Jaki czas szacujesz na odbudowę połączeń neuronowych? Tego akurat nie pamiętam — uśmiechnęła się słabo.

— Może to zająć miesiące. — Brzmiało to jak wyrok. — Równie dobrze możesz obudzić się jutro i coś pamiętać. A właśnie, dużo snu, Granger. Mózg wtedy regeneruje się najlepiej. W gorszym scenariuszu pierwsze wspomnienia będą wracać w ciągu kilku tygodni. Może być tak, że pod postacią skojarzeń.

— Pansy, mów po ludzku — powiedział poirytowany Draco. Hermiona wzdrygnęła się z powodu męskiego głosu nad sobą.

— Może podam na przykładzie... — westchnęła w zastanowieniu. — O, Hermiona może nie spojrzeć nawet na tę jedną księgarnię na Pokątnej, w której pokłóciła się z kasjerką w zeszłym miesiącu. Wiesz, o które miejsce chodzi, Draco? — zagadnęła, a Malfoy pokiwał głową. — Będzie niechętna, aby tam wejść, ale nie będzie wiedziała, dlaczego.

— Rozumiem.

— Pokłóciłam się z kasjerką w księgarni? — Tylko to zainteresowało oburzoną Granger. Draco pochylił się bardziej do jej ucha.

— Oskarżyła cię o kradzież.

— Mnie?

— Miałaś książkę z domu w torbie — odpowiedział i wyprostował się za fotelem. Hermiona była wstrząśnięta, a Pansy zaśmiała się. Granger schowała swoją czerwoną twarz w dłoniach.

Następnie Parkinson przeszła do pytań o samopoczucie wiedźmy. Oprócz rozkojarzenia i lekkiego stresu nową sytuacją nie było żadnych anomalii. Fizycznie była okazem zdrowia. Hermiona nalegała jeszcze na krótką opowieść o ich wspólnej pracy. Finalnie, Parkinson wyszła z posiadłości po osiemnastej w całkiem dobrym stanie po trzech szklankach ognistej whiskey. Sprzed bramy aportowała się do szpitala, aby przekazać raport Strout.

Draco i Hermiona zostali sami.

— Jaką mamy wieczorną rutynę? — zapytała Granger, kiedy Malfoy wrócił spod drzwi. Brzmiała na bezradną, ale i odrobinę ciekawą. Spojrzał na nią, poprawiając mankiety koszuli.

— To zależy. Czasem coś pieczesz, a ostatnio zdarzało się tak, że wpuszczałaś mnie nawet do kuchni. Dostałem zaszczytne stanowisko krajacza owoców i odmierzacza mąki. — Coś w jego słowach sprawiło, że uśmiechnęła się lekko. Widząc ten gest, Malfoy również odwzajemnił uśmiech.

Było to dziwne, ale dobre.

— Czemu nie chciałam cię wcześniej wpuszczać do kuchni?

— Cóż, raz przypaliłaś ciasto, bo odrobinę cię rozproszyłem. — Zaczął podwijać drugi mankiet, próbując przypomnieć sobie wszystkie powody.

— Rozproszyłeś? — zapytała w oczekiwaniu na dalsze wyjaśnienia.

— Mogę ci powiedzieć, ale z pewnością się zarumienisz — odparł zawadiacko z przyklejonym uśmieszkiem. Nie chciała mieć takich obrazów w głowie. Nie z nim. Szybko odwróciła wzrok na pozostawione na stoliku szklanki. Bogowie! Co za pomysł. Byli małżeństwem, ale... — Pierwszy raz, gdy chciałem ci pomóc, zadawałem tyle pytań, że odesłałaś mnie z kwitkiem. Och, użyłem też raz sody zamiast mąki.

— To dużo wyjaśnia.

— Raz na jakiś czas mamy gości. Chodzimy na spacery, zakupy. Czasem razem czytamy. Oddzielne książki, ale zdarzało mi się czytać ci do snu — opowiadał, zirytowany mankietem, który nie chciał się podwinąć i zapiąć. Walczył z nim jedną dłonią. — Mówiłaś mi, że lepiej ci tak zasnąć.

Hermiona przewróciła oczami.

— Pomóc? — zapytała wreszcie, widząc jego nieefektywne starania.

— Poproszę.

Podeszła bliżej, zmarszczyła czoło i ostrożnie obiema dłońmi podwijała materiał. Draco jak zaczarowany wpatrywał się w czubek jej głowy, kiedy mu pomagała. Obróciła jego przedramię i zobaczyła coś, czego nie dostrzegła wcześniej.

Mroczny Znak.

Serce zabiło mocniej. Czemu wcześniej tego nie dostrzegła? Zwłaszcza kiedy był w samym ręczniku? Może była skupiona na czymś innym? Starała się walczyć lub patrzeć na jego twarz. To wiele wyjaśniało. Skąd ten szok, skoro wiedzieli już na wyprawie, że Malfoy został naznaczony?

— Nie mogę go usunąć. — Niski, cichy głos zmusił ją do podniesienia wzroku. Szare oczy wydawały się mętne. — Próbowaliśmy.

— Rozumiem — mruknęła niemrawo. Musiała zaufać Hermionie Granger, której nie znała. Wzięła głęboki wdech i uparcie próbując ignorować tatuaż, dokończyła zapinanie mankietu.

Zaufaj sobie. Zaufaj Harry'emu.

Chciała odzyskać te wspomnienia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro