Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

9 X 2002, sobota


Środek nocy okazał się mroźny. Brązowe kotary były zasłonięte. Jednym źródłem ciepłego światła była stojąca w rogu salonu lampa lekko schowana za małą biblioteczką naprzeciw paleniska. Żar w kominku powoli dogasał.

Pansy, Harry, Draco i Strout siedzieli w fotelach, milcząc. Uzdrowicielka miała notatnik Hermiony w rękach. Jedynym dźwiękiem słyszanym w pomieszczeniu był odgłos przewracanych kartek.

Malfoy wezwał ich wszystkich od razu, zaczynając od Parkinson, która gdy tylko dostała sowę, niezwłocznie poinformowała szefową oddziału. To Pansy stwierdziła, że należy ściągnąć jeszcze Pottera. Przy tak ogromnej luce w pamięci, Hermiona nie byłaby skłonna uwierzyć im w jakiekolwiek wyjaśnienia. Tym bardziej że w trakcie wojny nie znała Strout zbyt dobrze. We własnym domu oraz swojej pracy nie miała osoby, której zaufałaby od razu.

— Żaden z mugoli nie ucierpiał od tej rośliny. Ani psychicznie, ani fizycznie — zaczęła Strout cicho i bezsilnie, unosząc wzrok znad papierów. — Jutro z samego rana zaczniemy testy i dokładną analizę. Bazując na notatkach pańskiej żony i tym razem ze wszystkimi dostępnymi środkami ostrożności.

Malfoy siedział zgarbiony w fotelu, pochylając się do przodu. Był całkowicie spięty. Przejęta Pansy zerkała co rusz na niego, to na uzdrowicielkę w nadziei, że uda im się ustalić coś więcej.

— Sprawdzę, czy się nie obudziła — zaoferował szeptem Harry, który czuł się beznadziejnie bezradny w kwestiach medycznych. Malfoy sztywno pokiwał głową na tę propozycję, choć w oczach widać było zmartwienie i wdzięczność.

— Nie można podać jej jakiegoś eliksiru? Naparu? Czegokolwiek? — zapytał niskim głosem, na co Strout zacisnęła usta na chwilę przed odpowiedzią.

— Niestety. Jak mamy okazję zauważyć, ten składnik jest na tyle niezbadany i nieprzewidywalny, że obecnie nie podałabym jej nawet Eliksiru Przeciwbólowego — westchnęła ciężko i zerknęła na Pansy. — Najwyraźniej silnie reaguje z magią. To były jedynie opary, wyłącznie zapach, panie Malfoy.

— Czyli mamy czekać, tak? — Pytanie zabrzmiało wściekle. Kobieta przygryzła wnętrze policzka i znów zerknęła w notatnik.

— Więcej będę wiedziała jutro. Mnie też bardzo zależy na dobrym zdrowiu Hermiony — powiedziała cicho. — Jest naszą Mistrzynią Eliksirów — uśmiechnęła się ciepło, jakby próbując przekonać Draco co do swoich intencji. — Proszę o nią dbać, przekazywać informacje powoli. Może zabierać ją w miejsca, w których często przebywała w ostatnich latach?

— Brzmi jak zgadywanie, a nie jak porządna diagnoza medyczna.

— Malfoy! — syknęła Pansy karcąco.

Uzdrowicielka pokręciła głową, obserwując chłodne spojrzenie mężczyzny.

— Każda diagnoza związana z utratą pamięci ma podobne zalecenia. Hermiona lubi piec, prawda? — zagadnęła z niespodziewanym ożywieniem. — Często przynosiła nam ciasta na oddział. Jeśli będzie pamiętała ostatnie przepisy, co pozornie wydaje się nieznaczące i błahe, będzie to świetny znak. Wtedy możemy udokumentować, że engramy wciąż utrwalają pamięć w jej umyśle. Pansy, słońce — zwróciła się kobieta słodkim tonem — wyjdź jutro wcześniej z dyżuru. Przekażę ci wszystkie informacje, które zdobędziemy podczas analizy, a ja będę czekała na raport o stanie Hermiony, dobrze?

— Oczywiście.

— Świetnie. Notatki Hermiony zabieram do dalszych badań.

Kobieta wstała z fotela, więc Draco również poderwał się z siedzenia, a za nimi Pansy. Mężczyzna włożył dłonie w tylne kieszenie garniturowych spodni. Ruszyła w stronę drzwi, ale zatrzymała się w progu, aby odwrócić się na moment.

— Bardzo mi przykro, panie Malfoy.

_____


— Harry!

Granger obudziła się na skrzypnięcie otwieranych drzwi, przez które Potter wchodził bez wyważonej dla aurorów ostrożności. Miał krótką brodę, zmierzwione włosy i swoje okrągłe okulary. Zmężniał. Tyle dostrzegła w świetle nocnej lampki, która stała na stoliku przy łóżku. Od razu rzuciła się przyjacielowi na szyję, ściskając go mocno, jakby sprawdzała, czy w ogóle jest prawdziwy.

— Cześć! — zaśmiał się, lekko przyduszony pod naciskiem jej objęć. Odwzajemnił jej gest w lżejszym tonie. — Godryku, śmierdzisz jakimś piołunem. Strułaś się czymś w laboratorium?

Hermiona od razu oderwała się od niego, jednak nie puściła jego ramion.

— Ja... chyba... — Rozejrzała się w pośpiechu. Znów była w nieznanym pomieszczeniu. — Słuchaj, Harry, mam chyba omamy — zaczęła szybkim, gorączkowym tempem. — Bardzo możliwe, że nasza rozmowa dzieje się tylko w mojej głowie... Auć! — Odskoczyła jak oparzona od Pottera, chwytając się za ramię, w które ją uszczypnął. Spojrzała się na niego z wyrzutem, przyciągając rękę do piersi. — Co to ma być?

— Nie masz omamów, a to, co usłyszałaś od Malfoya musi być przerażające — powiedział spokojnie, drapiąc się z zakłopotaniem w tył głowy. — Bladego pojęcia nie mam, jak i ile mogę ci powiedzieć, ale faktycznie wojna już się skończyła. Jesteśmy bezpieczni. Trochę liczyłem na to, że wróci ci pamięć po kolejnej drzemce.

— Och. — Hermiona wyprostowała się zdekoncentrowana. — O jakim laboratorium mówisz?

Harry skrzywił się lekko, zastanawiając się, czy to on powinien jej wszystko przekazywać.

— W Mungu. Jesteś tam Mistrzynią Eliksirów. Dziś pracowałaś nad... cholera — mruknął, znów drapiąc się, tym razem po brodzie — pracowałaś nad jakimś nowym składnikiem. Wiem, że Parkinson odprowadziła cię tutaj, bo źle się czułaś — wskazał palcem na drzwi za sobą — ale wtedy było wszystko w porządku. Malfoy wrócił do domu, ty się obudziłaś i już niczego nie pamiętałaś.

— Mieszkam z Malfoyem? — spytała zszokowana.

— Hermiona... — zaczął delikatnie, znów się krzywiąc — ty za niego wyszłaś. Dwa lata temu, latem.

Nie mogła wytłumaczyć tego, dlaczego własne kolana odmówiły jej posłuszeństwa. Cofnęła się na drżących nogach do łóżka, siadając na materacu. Oparła się dłońmi po bokach, aby utrzymać się w pionie. Serce zabiło jej mocniej. Co się stało? Dlaczego? Otworzyła suche usta, ale nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego pytania. Szok i niedowierzanie były otępiające. Harry postanowił podejść bliżej i kucnąć naprzeciwko kobiety.

— Chyba za dużo powiedziałem — uśmiechnął się kwaśno. — Bardzo cię przepraszam. Wszystko w porządku?

— Jak... — odchrząknęła, aby skorygować słaby ton głosu. — Jak to się stało? Malfoy był Śmierciożercą... — Próbowała zebrać myśli, przelać je na słowa. Mimo tego, że jej ręka wciąż pulsowała od szczypnięcia, zaczęła podważać teraźniejszość. Świadome sny. Słyszała o nich. Może właśnie doświadczała jednego z nich?

Drzwi znów otworzyły się, wpuszczając więcej światła z korytarza wprost do sypialni. W progu stanął Malfoy, a za nim Pansy. Omiótł chłodnym spojrzeniem sytuację, z ulgą widząc przytomną Hermionę.

Choć ta patrzyła się na niego z przerażeniem.

— Wie, że jesteście małżeństwem. Wie, gdzie pracuje — bez wahania powiedział Harry przez ramię. Wiedźma spojrzała się zdezorientowana na przyjaciela. Poczuła się wręcz... zdradzona.

— Widzę — uciął Malfoy. — Strout nakazała informować ją powoli, Potter.

— Konsultowaliście się z uzdrowicielką? — spytała zaskoczona Gryfonka. W tym momencie Pansy przepchnęła się do pokoju pod ramieniem Draco. Dłoń cały czas trzymał na klamce.

— Cześć, pamiętasz mnie? — Pansy uśmiechała się blado. Hermiona uniosła brwi.

— Parkinson. Byłaś w Slytherinie, prawda?

— Wystarczy — zarządził ostro Malfoy, znów przenosząc ramię przed koleżankę, powstrzymując ją od dalszego zbliżania do Hermiony. — Granger powinna coś zjeść i odpocząć. Zaraz coś przyniosę. Potter, porozmawiaj z nią spokojnie. Chodź, Pansy.

Ślizgonka wyglądała na szczerze zawiedzioną tym, że nie zaznała miejsca w pamięci przyjaciółki, a tym bardziej nie potrafiła postawić się na miejscu Draco, który przecież był jej mężem. Zerknęła na niego z ukosa ze współczuciem. Zignorował jej empatię, oziębłym ruchem głowy wskazując, aby wyszła. Odwróciła oczy od przyjaciela i powoli ruszyła do progu, a on kroczył za nią.

Drzwi zamknęły się, przez co półmrok powrócił do sypialni.

A Granger czuła rosnącą w sobie panikę.

— Nie chcę tu być — wyszeptała Hermiona ze wzrokiem wbitym w złożone na kolanach dłonie. — Czy ja mam własny dom? Czy moi rodzice wrócili do Anglii?

Odruchowo, aby pocieszyć dziewczynę, Harry ułożył dłoń na jej ramieniu.

— Wiem, że to zabrzmi dla ciebie dziwnie, ale to jest twój dom. Posłuchaj, spójrz na mnie — również zniżył ton głosu do szeptu — jesteś tu najszczęśliwsza. Taka, jaka byłaś w Hogwarcie. Masz tu nawet własną bibliotekę. — Po tych słowach uśmiechnął się pocieszająco i ścisnął łokieć Hermiony. — Twoi rodzice są bezpieczni, ale nie ma ich w Anglii.

— Odnalazłam ich w ogóle? — spytała, chowając twarz w dłoniach.

— Tak, odnalazłaś.

— A co z Ronem? Resztą? Wszyscy żyją? — Seria pytań ciągnęła się niezmiennie. Czego innego mógł się spodziewać? Potter wziął głęboki wdech i zacisnął na chwilę usta.

— Ron jest cały i zdrowy. Razem z Ginny grają zawodowo w Quidditcha. Obecnie są na wyjeździe, na meczach, dlatego nie ma ich z nami. Nie powiem ci nic więcej, słyszałaś Malfoya. Informacje muszą zostać przekazywane powoli — powiedział Harry.

— Nie wierzę mu.

Przyjaciel przeczesał palcami brodę w zastanowieniu, ilu informacji może jej udzielić. Hermiona była zawzięta, co do pytań i zdezorientowana. Widział, jak drży. Jak jest na skraju płaczu, ale dzielnie trzymała się granicy, której nie chciała przekroczyć. Walczyła sama ze sobą. Zupełnie niepotrzebnie, ale nie mógł jej winić. Nie wyobrażał sobie bycia w jej pozycji. Szukał sposobu na zapewnienie jej komfortu, pocieszających słów, po prostu czegokolwiek, co mogłoby ulżyć jej stresowi.

W końcu wpadł na pomysł.

— Malfoy i ja pracujemy jako aurorzy. Jeśli nie jest to indywidualna misja, zwykle jesteśmy razem w drużynie. Nie zawahałbym się w powierzeniu mu własnego życia. — Zyskał jej uwagę. — Jesteś z nim całkowicie bezpieczna. To ty sprawiłaś, że my zaufaliśmy mu tuż po woj... cholera. Znów gadam za dużo — parsknął, spuszczając wzrok na podłogę i kręcąc w niedowierzaniu głową. Drzwi znów się otworzyły. Tym razem Malfoy był sam, a w dłoni trzymał talerz z pieczonymi warzywami w sosie. Harry jednak nie przerwał. — Ostatnie twoje wspomnienie jest z naszej wyprawy po Horkruksy? — Draco minął ich, aby postawić jedzenie na szafce nocnej. Hermiona skarciła spojrzeniem Harry'ego, jakby wyjawiał właśnie największy sekret.

— Tak — odpowiedziała po chwili cicho. — Byliśmy w namiocie. Ron cały czas nosił medalion, bez przerwy. Chcieliśmy mu go zabrać. — Czuła na sobie nieprzerwany wzrok blondyna. Ignorowała go, skupiając się na jedynym elemencie, który wydawał jej się racjonalny. Na Harrym.

— Rzeczywiście tak było — potwierdził Potter. — Czy pamiętasz, co się działo później?

— Obudziłam się tutaj.

— Fiołek przygotowała ci pokój gościnny, Potter — wtrącił nagle Malfoy niezbyt uprzejmym tonem. — Daj Hermionie zjeść i odpocząć.

Sugestia była zanadto słyszalna. Wybraniec podniósł się na proste nogi, co sprawiło, że Hermiona poczuła szybsze bicie serca. Panika wracała. Nie chciała zostawać sam na sam z Malfoyem w obcym miejscu.

— Wiem, co myślisz, Granger. Będzie za ścianą. Po prawej stronie — wyjaśnił blondyn, wyczuwając jej zdenerwowanie. — Ale naprawdę powinnaś odpocząć. Masz za sobą dużo wrażeń.

— Jasne, będę obok. Po dziewiątej muszę zbierać się do pracy. Zastępuję cię w Leeds. — Harry uśmiechnął się pokrzepiająco do Hermiony. — Zjedz coś dobrego, widzimy się na śniadaniu.

Wiedźma pokiwała głową zestresowana, obserwując, jak jej przyjaciel wychodzi z sypialni. I wtedy zostali sam na sam. Powoli, zbierając wszystkie swoje wewnętrzne siły, przeniosła wzrok na mężczyznę. Cały czas na nią patrzył swoimi zimnymi, szarymi oczami.

— Napędziłaś mi dziś dużo strachu, Granger — szepnął, nie przerywając spojrzenia. Dłonie znów miał schowane w kieszeniach spodni.

— Czemu zwracasz się do mnie po nazwisku, skoro podobno jesteśmy małżeństwem? — Tym pytaniem wytrąciła go z zamyślenia. Konsternacja sprawiła, że rysy twarzy mężczyzny złagodniały.

— Takie przyzwyczajenie.

— Czy ja zwracam się do ciebie na co dzień po nazwisku?

— Tylko, jeśli cię wkurwię.

— Och.

Zapadła cisza. Oboje nie wiedzieli, co mogą powiedzieć. Hermiona obserwowała go w obawie, jaki będzie jego następny ruch.

Malfoy lekko podsunął talerz w kierunku żony.

— Zjedz coś. W łazience oczywiście są wszystkie twoje rzeczy — westchnął, nie wierząc do końca, że musi to tłumaczyć. — Szafa po prawej jest moja, po lewej twoja. Potter zna ten dwór w miarę dobrze. Możemy cię w każdej chwili oprowadzić.

— Dwór? Gdzie w ogóle jesteśmy? — spytała cicho dziewczyna. Powieki Malfoya zamknęły się, jak gdyby przypuszczał, co może za chwilę nastąpić.

— W Malfoy Manor.

Przerażenie odznaczało się w ciemnych oczach. Granger zagryzła usta. Niemożliwe. To samo miejsce, w którym Bellatrix ją torturowała. Przedramię nagle zaczęło ją palić.

Szaleńczy wzrok Lestrange, swąd palonego ciała i... coś.

Coś się potem stało.

Hermiona odkryła kolejną lukę w pamięci.

— Oddychaj. — Usłyszała, jak Draco szepcze. Zrobił krok w jej kierunku, co wywołało u niej jeszcze większe napięcie. Ramiona dziewczyny uniosły się. Dreszcze chłodu przeszły przez jej całe ciało. — Jesteś tu bezpieczna. Co niedzielę osobiście odnawiam wszystkie zabezpieczenia. Nikt, kto nie jest mile widzianym gościem, nie przejdzie przez bramę bez naszej wiedzy. Nie ma możliwości, by ktoś nieproszony pojawił się w domu. To jest nasza forteca, Granger.

— Malfoy, nie rozumiesz...

— Bardzo dobrze rozumiem. Nie ma już tego pomieszczenia. Ta sala nie istnieje — powiedział spokojnym tonem. Wyciągnął rękę w naturalnym odruchu, aby ją dotknąć, przytulić, zrobić cokolwiek, ale zatrzymał się wpół drogi. Był dla niej kimś niemal obcym, najprawdopodobniej Śmierciożercą. Nie czuła się przy nim bezpieczna. A to przeżył niczym sztylet prosto w serce. Nie powstrzymał wyrazu żalu, który wpłynął na jego twarz. — Zbudowałem ci tam bibliotekę. — Po usłyszeniu tych słów Hermiona przerwała swoje rozmyślania. Zaskoczył ją, ale zdobył jej uwagę. Oczywiście, że to ją zainteresowało. — Zjedz i idź spać. Będę czuwał w salonie całą noc, jeśli będziesz czegoś potrzebowała. Wystarczy, że zejdziesz po schodach i mnie zobaczysz. Twoja różdżka była w fartuchu szpitalnym. Włożyłem ją do szuflady — dodał zmęczony, niedbałym gestem wskazując na lewą stronę łóżka. — Dobranoc. Wypocznij.

— Dobranoc — odpowiedziała cicho, przez co Malfoy zdobył się na coś, co przypominało krzywy, niezręczny uśmiech. Gdy wyszedł, a drzwi zatrzasnęły się, wręcz rzuciła się do szuflady. Była tam. Jej różdżka tam była. Powoli wzięła głęboki wdech, przymykając oczy z ulgą. Spokojnie dotknęła jej na potwierdzenie, że jest prawdziwa. Żłobienia drażniły jej opuszki. Draco nie kłamał. Hermiona zasunęła przegrodę. Z całych sił próbowała uspokoić nieregularny oddech. Spojrzała na talerz.

Niechętnie zabrała się za pozostawiony posiłek. Dłubała widelcem w warzywach bez apetytu, próbując zrozumieć sytuację, w której się znalazła. Nieznany składnik, jakaś roślina spowodowała, że dokładnie pięć lat życia wyparowało z jej umysłu. Los wrzucił ją w środek chaosu. Znała tych ludzi. Była wcześniej w tym domu. Dlatego im nie ufała. Wszystkim oprócz Harry'ego. Tylko jego słowa sprawiły, że w ogóle zdecydowała się na pozostanie w tym pokoju. Gdyby nie on, wybiegłaby z tego domu czym prędzej. Nawet bez różdżki.

Merlinie, wojna zdążyła się skończyć.

Voldemort umarł.

Oni przeżyli.

Wygrali.

Żadna z tych istotnych informacji nie pozostawiła w jej głowie choćby śladu wspomnienia. Nawet nie pamiętała, jak zniszczyli Horkruksy. Czym były i jak na Godryka udało im się je pozbyć? A co, jeśli nie zrobili tego, jak należy? Obawa, że ich działania mogły być nieskuteczne tylko w niej narastała. Co, jeśli Czarny Pan jakimś cudem mógł powrócić?

Skończyła bezcelowe dłubanie w talerzu i wróciła do łóżka.

Miała mnóstwo pytań.

_____

Wstała wraz ze wschodem słońca. Była rozkojarzona odkąd tylko otworzyła oczy. Bezwładnie leżała na plecach, pustym wzrokiem wpatrując się w jasny sufit. Bała się ruszyć, jakby najmniejszy gest mógł sprowadzić na nią kolejną tragedię. Wszystko zostało podszyte strachem, ale nie przyznawała się do tego przed sobą.

Organizm musiał się regenerować. Tak przypuszczała, skoro przespała połowę ostatniej doby. O dziwo, po wyjściu Malfoya zasnęła od razu.

Kolejne minuty płynęły. Musiała zwlec się z łóżka. Przecież ucieczka przed dniem była bezsensowna. Gdzieś z tyłu głowy przemknęła jej myśl, że znów chciałaby być w namiocie. W środku wojny, uciekając przed szmalcownikami z Ronem i Harrym ramię w ramię. Ale czy na pewno byłoby to lepsze? Z pewnością znajome.

W końcu zmusiła się do ruchu.

Odsłoniła kotary, wpuszczając więcej pomarańczowych promieni słońca do komnaty. Natychmiast odjęło jej mowę, gdy zobaczyła wschód nad linią pobliskich świerków. Widok z sypialni był zachwycający. Gęsta mgła unosiła się nad ziemią wilgotną po nocnym deszczu. Szare kłęby intensywnie osadzały się w dolinach, które dostrzegała z lewej strony. Las naprzeciwko imponował zielenią. Hermiona dostrzegła jeszcze zająca, który skakał przy ogrodzeniu posiadłości. Nie widziała jednak z tej strony wyjścia, żadnej bramy.

Nieśmiało zajrzała do łazienki. Duża, biała wanna stała na czarnych, zakręconych nóżkach. Na ścianie nad nią było ogromne i niepraktycznie powieszone lustro. Czarownica podważała ulokowanie go w tym miejscu. W drugim kącie był prysznic z ozdobną, czarną głowicą. Zaciekawiło ją okno. Miało interesujący, kolorowy witraż, którego kształty układały się w zielone ważki na tle tafli wody. Hermiona przechyliła głowę w bok. Całkiem ładny. Malfoy miał gust. Po prawej stronie od wejścia stały na nóżkach czarne, marmurowe umywalki z mniejszymi lustrami. Była jeszcze mała szafka i wieszak z puchatym ręcznikiem, który pachniał jaśminem. Od zawsze uwielbiała ten zapach. Wzięła prysznic w pośpiechu. Czuła się nieswojo jak nieproszony gość. Bardzo obco. Owinęła się ciasno ręcznikiem i dopiero przy umywalce przyjrzała się swojemu odbiciu.

Merlinie.

Co jej się stało?

Nigdy nie miała tak bujnych i długich po sam pas loków. Skręt był mocny. Wydawały się gęstsze, trudniejsze do ujarzmienia. Mokre pukle sterczały na boki. Włosy nie były w ogóle napuszone, ale paradoksalnie były bardziej dzikie. Bladość skóry zniknęła. Jeszcze wczoraj przyglądała się w lesie niebieskim żyłom, które z nią kontrastowały przy rękawie szarej kurtki. Obecnie była muśnięta słońcem, przez co garść piegów ukazała się na policzkach i nosie. Przytyła też odrobinę od czasów wojny. Wydawało się, że miała większe biodra. Biust.

Pięć lat.

Wpatrywała się w swoje odbicie cała zarumieniona. Potem skupiła się na prawej dłoni, na której błyszczała złota obrączka z ornamentem listków, które wiły się wokół głównego metalu. Przez kręgosłup Hermiony przeszedł dreszcz. Szybko odwróciła wzrok i przeszła do pokoju pod szafę wskazaną przez Malfoya w nocy. Z zaskoczeniem odkryła, jak dużo białych koszul i spódnic posiadała. Znalazła też golfy i swetry w beżowych kolorach. Jedynie letnie sukienki odbiegały nieco od minimalistycznego stylu. Były żywsze, bardziej wzorzyste. Odkryła też dwie pary jeansów. Zdziwił ją brak spodni, choć faktycznie tkaniny imponowały swoją jakością. Zawsze chciała takie mieć. Lniane, jedwabne, miękkie. Przy szafce z bielizną, uniosła brwi. Koronki. Dużo koronek. Poczuła się zawstydzona swoimi wyborami, policzki ją paliły. Skąd taka odwaga?

Wybrała coś prostego. Narzuciła jasne jeansy, biały golf, spod którego wyciągnęła swoje wciąż mokre włosy.

Korytarz nie był tak przerażający, jak oczekiwała. O dziwo w posiadłości panowała ciepła atmosfera, mimo szarych ścian i kamiennych podłóg. Dookoła umieszczono dużo roślin. Kierując się w stronę schodów, obserwowała wszystko bardzo uważnie. Na ścianach powieszono obrazy, choć niemagiczne, co również było zaskakujące. Nie spodziewała się tego po Malfoyu. Może to ona? Okna były imponująco ogromne. Poranek rozciągał się wśród czubków drzew, między ogrodami, ale irracjonalnie powstrzymała się od zerknięcia na zewnątrz.

Powoli stawiała bose stopy na białych, kamiennych schodach. W domu było przerażająco cicho. Dopiero gdy zeszła do salonu, z lewej strony usłyszała dźwięki przytłumionej rozmowy. Hermiona objęła się ramionami i niepewnie poszła w ich kierunku.

Okazało się, że jest tam kuchnia.

Duże okna wpuszczały mnóstwo promieni wschodzącego słońca. Wszystkie meble wykonano w ciemnym drewnie, ale za to z białymi blatami. Niedaleko wyjścia były wysepki kuchenne, przy których siedział Harry wraz z Malfoyem. Pili właśnie kawę i rozmawiali, ale kiedy Granger weszła do pomieszczenia, przestali natychmiast, przenosząc swoją uwagę na dziewczynę.

— Cześć, Hermiona. Jak się czujesz? — spytał Harry z lekkim uśmiechem. Wyglądał na wypoczętego i już miał na sobie czarne szaty aurora. Był przeciwieństwem Malfoya, który siedział obok w ciszy. Blady, z podkrążonymi oczami i potarganymi włosami. Jego biała koszula była wygnieciona. Prawdopodobnie zasnął na sofie.

— Spałam zdecydowanie za długo. Nieczęsto ma się drzemki, które wymazują ci pięć lat życia — burknęła z ironią. Złościła się wyłącznie na siebie. Jak mogła być tak nieostrożna przy nieznanym składniku? Przez jej brak uwagi znaleźli się w nieprzyjemnej i uciążliwej sytuacji. Zgotowała sobie własne, prywatne piekiełko. Obwinianie Malfoya, któremu nie ufała, Harry'ego czy Rona, którzy w jej głowie wciąż znajdowali się w namiocie, było bezcelowe. Tylko ona była winna.

— Ma wciąż cięty język Nie jest z nią tak źle — mruknął Harry, na co Malfoy szturchnął go ramieniem bez rozbawienia. Hermiona uniosła brwi. Swoboda między mężczyznami ją zaskoczyła.

— Mogę zrobić sobie kawę? — zapytała wiedźma po chwili, wskazując na kuchenkę. Blondyn znów się napiął i wziął głęboki wdech, modląc się do bóstw o cierpliwość.

— To jest twój dom, Granger. Nie musisz pytać nikogo o pozwolenie — rzekł poważnie Malfoy. — Kawa dla ciebie jest na blacie przy lodówce.

Hermiona spojrzała ponad ich sylwetki. Faktycznie, gorący napój wciąż parował.

— Dziękuję.

Podeszła do blatu, a mężczyźni wrócili do rozmowy. Malfoy przekazywał Harry'emu wytyczne co do wyprawy do Leeds. Miała być jednodniowa i niegroźna. Gryfonka ze zdziwieniem wpatrywała się w filiżankę. Od kiedy piła bieloną kawę? Niepewnie uniosła naczynie, zaciągając się zapachem. Ona była naprawdę dobra jakościowo, ale niezwykle słaba. Nieprzekonana wzięła łyk i uniosła brwi. W tym samym momencie Malfoy obejrzał się przez ramię, aby na nią zerknąć. Widząc zaskoczenie na jej twarzy, posłał jej pytające spojrzenie. Powinna była z nim rozmawiać? Normalnie? Nie wiedziała, jak się zachować. Kilka sekund zajęło jej zreflektowanie się. Przecież podobno żyli w jednym domu.

— Jest... dobra — stwierdziła cicho Hermiona i dla pewności wzięła następny łyk. Harry również obejrzał się za siebie i finalnie obrócił na stołku całą sylwetką. Jednym palcem poprawił okulary na swoim nosie.

— Ach, Hermiona była przyzwyczajona do czarnej, mocnej — rzucił cicho.

— Tak, jak zaczęliśmy się spotykać, pijała tylko taką. — Malfoy odchylił się, opierając plecy o wyspę kuchenną i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. — Potem ci przeszło.

— Z jakiegoś konkretnego powodu? — dopytywała Hermiona znad filiżanki. Draco westchnął i palcami zaczesał w tył swoje blond pasma.

— Tak. Uwielbiałaś gorącą czekoladę, więc spróbowałem przekonać cię do słodkiej, słabej kawy. Miałaś ogromną liczbę godzin na początku praktyk w szpitalu i piłaś pięć mocnych kaw dziennie. Nie mogłem na to pozwolić.

Granger mu nie odpowiedziała. Zamiast tego wzięła swój napój i usiadła na stołku tuż przy Harrym. To zabrzmiało jak troska, a do tego ze strony Draco nie była przyzwyczajona. Nie była też na to przygotowana.

— Wiadomo, czy pamięć niedługo mi wróci? — Zmieniła temat.

Harry wypuścił powietrze przez nadęte policzki i obrócił się na stołku w kierunku wyspy. Natomiast Malfoy spojrzał się na żonę zmęczonym wzrokiem.

— Nie. Nie wiemy nic na temat tego składnika, nie wiemy nic o działaniach i czy są permanentne. — Znów był zły, choć wydawało się, że starał się hamować swoje emocje. Hermiona wiedziała, co to oznaczało. Mogła nigdy nie odzyskać pięciu lat swojego życia. Brzemię spadło na jej ramiona z ogromnym ciężarem. Pozostała jej pustka, świadomość, że fragment jej wspomnień prawdopodobnie zniknął bezpowrotnie. — Będę cię zabierał w znajome miejsca przez najbliższe dni. Jest szansa, że wspomnienia zaczną wracać naturalnie. Do czasu dalszych analiz tej pieprzonej rośliny musisz trzymać się z daleka od wszystkich eliksirów.

— Nie wiadomo, jak ten korzeń zadziała z innymi magicznymi składnikami. Na mugoli oddziałuje tylko leczniczo — dodał Potter, dopijając swoją kawę. Spojrzał na przyjaciół w niepewności, czy może zostawić ich samych. — Muszę już iść. Chcę jeszcze zobaczyć się z Jamesem, jest z Molly. Cholera. Nie pytaj, Hermiona. Nie pytaj — poprosił Harry, czując karcące spojrzenie Malfoya na sobie. Był jeszcze bardziej wściekły.

— Muszę zapytać — stwierdziła błagalnie, marszcząc brwi. — Tylko...

...wiedza może mnie uratować — dokończył za nią Draco, również chwytając za filiżankę. Szatynka zamarła zaskoczona, posyłając im zakłopotany uśmiech. Tak często to powtarzała? Malfoy wyraźnie rozchmurzył się, przez co nie postawił swojej filiżanki na blacie, chowając się za kawą.

— Draco ci wyjaśni. Później. Naprawdę muszę iść.

Harry zeskoczył z siedzenia, a Malfoy podążył za nim.

— Odprowadzę cię do drzwi.

_______

— Wziąłem dodatkowy tydzień wolnego — poinformował sztywno Malfoy, kiedy wrócił do kuchni. Stanął w przejściu, skrzyżował ramiona na torsie i oparł biodrem o framugę. Niezręczność znów wkroczyła między małżeństwo. Znów się gapił, a ona choć zagubiona, nie zamierzała odpuścić i obserwowała go równie uważnie. — Interesujące. Mentalnie masz wciąż pięć lat mniej. — Odchylił z zaciekawieniem głowę w tył, oceniając ją wzrokiem i nagle uśmiechnął się szyderczo. — Mam osiemnastoletnią żonę.

Oburzenie, jakie wstąpiło w Hermionę było wyjątkowe. Rumieńce rozlały się po jej policzkach, a opuchnięte usta otworzyły się nieznacznie. Nie potrafiła uwierzyć w to, co powiedział. Właściwie to sam jego ton zdawał się nieodpowiedni.

— Jesteś obleśny. I stary — fuknęła, opierając swoją skroń o nadgarstek, chowając przy tym zawstydzone oczy, przez co nie widziała roześmianego Malfoya. Mogła go za to przez chwilę usłyszeć.

— Dobra, Granger. Śmiało, słucham twojej salwy pytań, która wytworzyła się w twoim przepracowanym mózgu — westchnął, zbliżając się do siedzeń. — Nie na wszystkie odpowiem — ostrzegł do razu.

— W jaki sposób Horkruksy zostały zniszczone i jaką mamy pewność, że Voldemort nie powróci? — Schowała swój wstyd do kieszeni, aby zacząć od najistotniejszych kwestii. Malfoy nie wydawał się zdziwiony nawet odrobinę.

— Mieczem Godryka, jadem bazyliszka — westchnął i spojrzał w sufit, jakby próbował sobie wszystko przypomnieć. Miękkie, ciepłe promienie słońca oświetlały jego profil, sprawiając, że cienie po drugiej stronie jeszcze bardziej wyostrzały jego rysy twarzy. — Szatańska Pożoga. Była jeszcze Czarka Helgi Hufflepuff, Diadem Ravenclaw, zaskoczę cię chyba, kiedy powiem Nagini — tu zrobił pauzę, aby z satysfakcją obserwować jej zdziwienie — a jeszcze bardziej zaskoczę cię Wybrańcem. Twoje podejrzenia były słuszne, ale jak widziałaś niedawno, Złoty Chłopiec jest w pełni sił. Przepowiednia więc sprawdziła się całkowicie. — Hermiona niemal zakrztusiła się kawą, na co Malfoy zmarszczył brwi. — Powoli. Potter dostał Avadą od Voldemorta, ale obudził się kilka minut później.

— Kiedy? — wysapała.

— W czasie... potyczki. Zdarzyło im się wpaść na siebie.

— Wpaść na siebie? Musisz mi powiedzieć więcej — zażądała Granger. Draco uśmiechnął się z politowaniem. — Malfoy, to jeden z istotniejszych momentów w historii świata! Nie możesz go przede mną ukr...

— Medyczne zalecenia mi nie pozwalają.

— Medyczne zalecenia? Chyba możesz zrobić wyjątek, nie jest to przecież tajemnicą...

— Jeśli zaczniesz przeszukiwać bibliotekę, to nic nie znajdziesz. Nie mamy książek na ten temat — uciął ostrzejszym tonem, a coś w jego twarzy drgnęło. — Zostawiliśmy to gówno poza murami naszego domu. Jestem uparty i nie zamierzam narażać twojego zdrowia tylko dlatego, że chcesz usłyszeć historyjkę.

Historyjkę? Umniejszasz znaczeniu wojny? — Zachłysnęła się powietrzem. Rumieńce na jej policzkach powiększały się z frustracji. Siedziała wyprostowana, prawie w bojowej pozycji. Malfoy cynicznie uniósł brew.

— Myślisz, że śmiałbym?

Ich oczy znów spotkały się w pojedynku. Przypomniało jej to Hogwart. Tylko na moment. Był tak samo uparty.

— Dobrze... — Względny spokój, który udawała, mógł nakłonić Malfoya do większej wylewności. Skapitulowała. Harry też mówił, aby nie przekazywać jej wszystkiego od razu. Racjonalnie. Musiała podejść do tego z pełnym obrazem sytuacji. — Następne pytanie. Kto podczas wojny... umarł? — Serce Gryfonki biło nienaturalnie szybko. Na to pytanie pokręcił głową i ponownie uśmiechnął się z politowaniem.

— Wiesz, że nie odpowiem.

Spuściła wzrok. Hermiona zaczęła obracać filiżankę z prawie skończoną kawą wokół jej osi. Z ogromu pytań w swoim umyśle, nie była w stanie wychwycić ani jednego więcej. Poruszyła dwie najbardziej nurtujące ją kwestie. Reszta rzeczy była niczym ocean, z którego trudno było odjąć kilka konkretnych kropel.

— Spokojnie, nie wymuszaj niczego. — Usłyszała opanowany ton głosu Malfoya. Nie uniosła już głowy, zbyt zajęta szukaniem jakiegoś punktu zaczepienia. Dywagowała, czy coś w jej pamięci, która pozostała, wskazywało na to, że mogłaby wylądować w tym dworze z tym człowiekiem?

— Próbuję połączyć kropki — powiedziała cicho, przygryzając dolną wargę. Loki na jej swetrze wciąż były mokre. Wtedy coś przyszło jej do głowy. — Od kiedy mieszkamy razem?

— Od czterech lat.

— Tuż po wojnie wprowadziłam się do ciebie? — To też nie pasowało do chaotycznego scenariusza w jej wyobraźni.

— Przez kilka miesięcy pomieszkiwaliśmy u siebie. Trochę w domu po twoich rodzicach, trochę tutaj.

Właśnie. Rodzice. Znów zyskał jej uwagę.

— Harry wspomniał, że są bezpieczni?

— Tak, w Australii — potwierdził, kiwając głową.

— A twoi rodzice? — zapytała Hermiona.

— Ojciec w Azkabanie. Matka nie żyje, ale była na naszym ślubie — odparł Malfoy beznamiętnie. — Jesteś głodna? Kiepski ze mnie kucharz, ale nauczyłem się przy tobie smażenia jajecznicy. 

____

beta: missAxr

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro