Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zdecydowali się na wspólne czytanie. Ona w jednym fotelu, on naprzeciwko. W międzyczasie rozpalił w kominku, aby było im nieco cieplej. Przez cały czas próbowała otrząsnąć się z poczucia derealizacji, sztuczności całej sceny.

Ale chciała odzyskać wspomnienia.

Musiała więc zastosować się do zaleceń. Nawet na przymus.

Udało się jej dokończyć biografię, a Draco powoli czytał książkę o nowych opracowaniach klątw. Hermiona stwierdziła w głowie, że to bardzo pragmatyczne, aurorskie podejście.

Tej nocy poszli spać wcześnie. Malfoy umiejscowił się w sypialni, w której noc wcześniej spał Potter, tuż za ścianą. Ale Hermiona nie mogła zasnąć.

Przewracała się z boku na bok i usnęła dopiero po dwóch godzinach rozmyślań. Ta rzeczywistość wydawała się jej snem. Czymś nierealnym z Draco Malfoyem w roli głównej. Jak to się stało, że za niego wyszła? To pytanie wciąż brzmiało w jej głowie, jednak nie zdecydowała się go wypowiedzieć na głos.

Co z jej uczuciami do Rona?

Tęskniła za nim. Chciała go zobaczyć tak mocno jak resztę, ale nie było to tak intensywne, jak przypuszczała. Zastanawiała się, czy to była ta intuicja, o której wspominała Pansy?

Z Malfoyem było inaczej. Ufała mu, głównie podszeptywana przez teraźniejszą siebie oraz Harry'ego. Na pewno go nie kochała. Nie mogła też wyobrazić sobie, jak doszło do takiego momentu w jej życiu. Podobno była z nim szczęśliwa.

Harry.

Musiała spotkać się z nim jeszcze raz, najlepiej w towarzystwie Rona. Interesowało ją, jak z ich perspektywy wyglądała wojna. Myśli krążyły w chaosie jej umysłu, kiedy szukała możliwych scenariuszy. Czy musieli zabijać? Czy ona kogoś zabiła? Z frustracji schowała twarz w poduszce. Ktoś z Zakonu umarł, to było pewne, sądząc po lakonicznej reakcji Malfoya.

Kogo już nigdy więcej nie zobaczy?

_____________

10 X 2002, niedziela


Nie wyspała się, dręczona przez koszmary. Nie było to nic nowego. Żadne nowe wspomnienia. Tylko twarz Bellatrix. Jej uchwyt. Ból. Nocne zmory ustąpiły dopiero w połowie jej snu, przekształcając się w wyobrażenia o Rowenie Rawenclaw.

Na śniadanie zeszła w piżamie. Beżowa, satynowa koszulka na ramiączkach i spodenki. Wygodne, śliczne, ale obecnie nie pomyślałaby nawet o kupnie takich rzeczy. Minęłaby je w sklepie, myśląc, że są nie dla niej.

W całym domu panowała cisza.

Malfoy był już na dole. W szarych dresach, bez koszulki. Zawzięcie mieszał jajecznicę drewnianą łopatką. Dwie filiżanki kawy stały na blacie, wciąż parując.

— Dzień dobry — powiedział, wciąż stojąc odwrócony do niej plecami. Jak ją usłyszał? Naprawdę nabrał muskulatury, Hermiona musiała to przyznać.

— Dzień dobry — odpowiedziała niemrawo, wciąż zaspana. — Pomóc ci w czymś?

— Nie, nie trzeba. Bierz swoją kawę, Granger.

Posłuchała. Tego właśnie było jej trzeba. Siadła na stołku, sącząc napój. Włosy sterczały jej w każdą stronę.

— Czuję, jak wszystkie moje mięśnie są zastygłe — mruknęła cicho między łykami. Sama nie wiedziała, czemu się tym z nim dzieliła.

— Wyciągnę cię dziś z domu. — Zgasił palnik pod patelnią i przygotował dwa talerze. Tego dnia wyglądał na wyspanego, choć z lekka zdenerwowanego.

— Gdzie?

— Zobaczysz.

Nie brzmiało to na kochającą, partnerską rozmowę.

— Czy zawsze jesteś dla mnie gburowaty? — Wybrała bezpośredniość. Malfoy podsunął jej talerz z jajecznicą i zmierzył ją wzrokiem, unosząc jedną brew.

— Jestem gburowaty, Granger? — Po chwili drgnął mu prawy kącik ust.

— Okropnie. A może jesteś na mnie za coś zły? Za coś, co zrobiłam przed utratą pamięci? — Podejrzliwie zmrużyła oczy. Miała nadzieję, że jej małżeństwo nie wygląda tak każdego dnia. Doceniała jego troskę, dostrzegała ją, ale charakter mężczyzny pozostawiał sobie jak na razie wiele do życzenia.

— Chcesz szczerości? — Usiadł na stołku obok, chwytając za widelec.

— Oczywiście.

— Wracasz z pracy — zaczął powoli, zadzierając głowę w tył. Mięśnie szyi Draco napięły się, wyostrzając ścięgna pod skórą. — Twoja żona nie pamięta, że jest twoją żoną. Chce cię zaatakować, posądza cię o złapanie jej, uwięzienie. Rzuca się na ciebie z ostrym szkłem. Musisz ją obezwładniać, bo ma cię za ostatniego skurwysyna — uciął na moment, patrząc się w biały sufit. Parsknął z ironią do siebie i pokręcił głową, nie dowierzając w słowa, które wypowiada. Hermiona wbiła wzrok w filiżankę kawy. — Obecnie mnie nie kochasz, Granger. Nie pamiętasz o tym, że mnie kochasz. — Gorycz spotęgowało chłodne spojrzenie Malfoya, które przeniosło się wprost na nią. Żałowała, że zadała to pytanie tak bezmyślnie. W ogóle nie wzięła pod uwagę emocji Draco. Nastąpiła cisza. Pełna dyskomfortu. Hermiona drżącymi palcami chwyciła za ucho filiżanki.

— Przepraszam — powiedziała cicho i szczerze. Tylko tyle przyszło jej do głowy. Blondyn wziął głęboki wdech, zamknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył, wydawało się, że nieco złagodniał.

— To ja przepraszam — wyszeptał zrezygnowany. — Nie jesteś winna tej sytuacji i nie powinnaś odczuwać mojej złości. Nie jestem zły na ciebie. Pamiętaj. — Zerknął szybko na jej talerz. — Zacznij jeść. Nie gwarantuję, że ta jajecznica będzie w jakikolwiek sposób zjadliwa na zimno.

Hermiona spojrzała na swój posiłek. Wstyd palił ją całą. Zmarkotniała jeszcze bardziej, rzucając kątem oka na Malfoya.

— Widzę, że się starasz. Doceniam to — rzekła nagle, chwytając za widelec.

Łypnął na nią wzrokiem, kiedy brał łyk kawy.

— Uszkodzony mózg nie zabrał ci duszy dyplomatki w tym związku. A teraz jedz.

Niczym skarcone dziecko, wypełniła jego prośbę. Jedli w milczeniu, w zamyśleniu. Niezwykle dziwnym doznaniem była otaczająca ich cisza. Malfoy wyraźnie czuł się bardziej komfortowo z tym faktem niż Hermiona. Milczenie spinało ją od środka i powodowało pewnego rodzaju niewygodę.

— Czy tu zawsze jest tak cicho?

Draco energicznie odchylił się na stołku, unosząc brwi.

— Masz coś konkretnego na myśli?

— Brakuje czegoś tutaj. Jest zbyt cicho — stwierdziła wciąż niemrawo. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że może to być odebrane jako narzekanie. W pośpiechu spojrzała na Malfoya, który jak się okazało, powstrzymywał uśmiech na twarzy. Zasłonił usta serwetką, drugą dłonią pstrykając.

Dźwięki jazzu wypełniły nagle pomieszczenie.

Hermiona rozszerzyła oczy w zdziwieniu i rozejrzała się w poszukiwaniu źródła muzyki.

— Lepiej?

— Tak, o wiele. Skąd wiedziałeś? Jest tu jakieś radio?

— Gramofon. W korytarzu. Zwykle coś leci w tle, gdy gotujesz lub kiedy jemy.

— Skojarzenia — wyszeptała zaskoczona do siebie. Lekki uśmiech wpłynął na jej twarz. — To jest to, o czym mówiła Pansy.

Ekscytacja rozbudziła ją skuteczniej niż kawa. W brązowych oczach pojawiły się iskierki. Malfoy również był pobudzony. Rzucił serwetkę na blat. Już nie chował uśmiechu.

Po śniadaniu posprzątali razem.

Hermiona wycierała i odstawiła naczynia, a Draco je zmywał. Zabawne, w życiu nie pomyślałaby, że Malfoy będzie gotował i sprzątał. Że zobaczy go w kuchni. Że to właśnie on będzie odpowiedzialny za przepyszną kawę. Był w tym wszystkim taki... domowy. Z nagim torsem, w dresach i o bosych stopach. Nienachalnie przyglądała mu się, czekając na zmycie filiżanek z białą ścierką w ręce. Jedyne, co starała się omijać wzrokiem to Mroczny Znak. Miał jeszcze poszarpaną, paskudną bliznę pod prawą piersią. Było jeszcze kilka pomniejszych, bledszych na jego torsie. Pytania gromadziły się na końcu języka Hermiony, ale stwierdziła, że nie będzie naciskać.

— Oceniasz swój wybór życiowy? Jak ci się podoba? — zapytał, jak gdyby nigdy nic, wciąż ze wzrokiem utkwionym w mytej filiżance.

Speszona Granger natychmiast przeniosła przerażone spojrzenie na otwartą szafkę z naczyniami, przy której stała.

— Nie wiem, o co ci chodzi.

Odpowiedziało jej parsknięcie śmiechem. Hermiona zmarszczyła brwi i sięgnęła ręką do szafki, gdzie leżał czerwony dziennik w twardej oprawie. Wyjęła go, ale powstrzymała się przed przekartkowaniem w ostatnim momencie. Przecież nie znała właściciela.

— Mogę? — zapytała. Malfoy uniósł brew i zakręcił wodę. Podał jej ostatnią, czystą filiżankę.

— Śmiało. To twój zeszyt z przepisami. — Odłożyła go na blat, aby szybko osuszyć naczynie. Draco wytarł mokre dłonie o swoje spodnie. — Idę jeszcze na trening, potem szybki prysznic. Ubierz się ciepło, wyjdziemy za jakieś półtorej godziny.

Skinęła głową na znak zrozumienia. Nie spytała nawet, co trenuje, ani gdzie chce ją zabrać, bo już była pochłonięta przepisami. Rodzaj pisma, który stosowała również się zmienił. Był równiejszy oraz bardziej wyważony. Zdecydowanie pochylony w prawą stronę. Większość przepisów była ciastami. Zapisano jeszcze kilka tart, ciasteczek i muffinek. Nie było niczego na słono. O dziwo na samym końcu zeszytu po kilkunastu pustych stronach, były trzy zapomniane ciasta. Hermiona zdziwiła się nieco. Ich jedynym mianownikiem wspólnym oraz różnicą z pozostałymi przepisami był fakt, że w składzie widniała galaretka. Palcem przesunęła po składzie jednego z nich, które wymagało nieco wiśni. Chciała spróbować swoich sił w pieczeniu. Przepiśnik pozostawiła otwarty na blacie i sama poszła wziąć prysznic.

__________________________


Malfoy czekał na dole punktualnie, ubrany w czarny prochowiec i szalik. Na stopach miał czarne, wiązane buty, które przypominały obuwie wojskowe. Zmierzył Hermionę wzrokiem, kiedy była na schodach. Założyła jasny płaszcz, a włosy miała upięte na czubku głowy i zawinięte wokół różdżki. Często tak robiła, jednak nie skomentował tego nawet pojedynczym słowem. Wyciągnął swoją różdżkę, na co Hermiona stanęła jak wryta na ostatnim stopniu. Posłał jej wyzywające spojrzenie. Granger poczuła uścisk w żołądku.

Nagle wymamrotał coś, a w jego dłoni pojawił się biały szalik.

— Malfoy — syknęła cicho, karcąc go. Zadowolony podał jej brakującą odzież.

— Nie gryzę — odparł. Hermiona niemal wyrwała mu szalik i ze złością okręciła go wokół szyi. — Zwykłe „dziękuję" wystarczy.

Spiorunowała go wzrokiem. Malfoy poprowadził ją do wyjścia, otworzył drzwi, a kiedy wyszli przed Dwór, w twarz uderzyło ją chłodne powietrze. Zimno zaszczypało w jej nos i policzki, które od razu schowała za materiałem.

Granger zatrzymała się. Uświadomiła sobie, że tak naprawdę nie zna dokładnej lokalizacji Dworu Malfoyów.

Draco wyczuł to, spoglądając na nią zaskoczony, ale nie skomentował jej wahania, które wyraźnie zarysowało się w ciemnych oczach pod ściągniętymi brwiami. Ostatni raz pokręcił różdżką między palcami i wyciągnął rękojeść w kierunku żony. Odwrócił przy tym wzrok w kierunku nieba i zmrużył powieki.

— Co robisz? — wydusiła zmieszana. Wgapiała się w wystawiony przedmiot, nie rozumiejąc intencji męża.

— Weź ze sobą. Poczujesz się bezpieczniej — wyjaśnił Draco, obserwując przelatujące ptaki.

Cofnęła się o krok.

— Nie będę zabierała wolnemu czarodziejowi jego różdżki — zaprotestowała Hermiona prychnięciem. Także odwróciła wzrok.

— Mamy wspólnotę majątkową. W kwestii prawnej można rzec, że to także twoja różdżka. — Błysnął uśmieszkiem, a czubek rękojeści zakłuł Gryfonkę w brzuch. — Bierz, Granger.

Skapitulowała. Z kwaśną miną przyjęła różdżkę i schowała ją w pośpiechu do kieszeni. Nie czuła się z tym dobrze, ale Malfoy miał rację.

Czuła się bezpieczniej.

Pięknie pachniało azaliami, które rosły naprzeciwko wyjścia na klombie. W oddali zobaczyła również metalową bramę. Po bokach budynku jesienne ogrody zmieniały barwy. Krzewy były wciąż zachowane w idealnych kształtach. Ktoś o nie bardzo dbał wcześniej, latem. Zaaferowana krajobrazem nie zauważyła wzroku Draco utkwionego w jej dłoni. Musiał powstrzymać się od chwycenia jej palców. Dziewczyna jednak nieświadomie schowała ręce do kieszeni.

— Powiesz mi, dokąd idziemy?

Malfoy na dźwięk jej głosu od razu ruszył do przodu.

— Spacer po naszej posiadłości.

Dogoniła go, zrównując z nim tempo.

— Jest przerażająco zimno.

Rozbawiła go tym, jednak nie dał po sobie tego poznać. Poszli za budynek. Hermiona zerknęła na posiadłość od tyłu. Była ogromna. Co oni robili z tymi wszystkimi pokojami?

Na tylnych ogrodach wszystko było bardziej... dzikie. Drzewa nie rosły tak symetrycznie jak te przy bramie. Było kilka jabłoni z gnijącymi na ziemi owocami. Kilka klombów też już było pustych, a jedynym znakiem ich użytkowania były nagie krzaki roślin, których Hermiona nie rozpoznawała.

— Chcesz spotkać się jutro z Weasleyówną i jej bratem? — zapytał nieoczekiwanie Draco, przerywając ciszę.

— Na Godryka, oczywiście, że tak! — Hermiona zadarła głowę z wielkim entuzjazmem.

— Wyślemy potem do nich sowę. Jutro rano powinni wrócić z wyjazdu. — Również schował dłonie w kieszenie płaszcza. Szare chmury nad nimi zwiastowały zbliżający się deszcz. — Dziś przychodzi Pansy. Może przyniesie jakieś nowiny z tych pieprzonych analiz.

— Ginny i Ron wiedzą o... mojej pamięci?

— Potter już pewnie im wypaplał — powiedział Draco. Powoli wychodzili z ogrodów wprost do zagajnika. Ścieżka kończyła się na małej, metalowej furtce, którą Malfoy otworzył przed Hermioną. Dalej była leśna, wydeptana dróżka.

— A ktoś jeszcze będzie? Chciałabym zobaczyć się też z innymi — rzuciła, przechodząc dalej. Mężczyzna zamknął za nimi bramkę. Ze względu na wąski szlak byli zmuszeni do podążania jeden za drugim. Hermiona szła pierwsza, kierowana wydeptanymi śladami.

Malfoy westchnął ciężko za nią. Zastanawiał się, jak może poruszyć temat jej przyjaciół w ten sposób, aby nie przeżyła żałoby raz jeszcze. Skrycie liczył, że przypomni sobie o wszystkich jak najszybciej.

— Wiem, Granger. Małe kroki. Wiesz, co mówiła Pansy i Strout. Informacje muszą być przekazywane powoli. Znając ciebie i tak wyjdziesz od nich z pulsującą głową — mruknął za jej plecami.

Las gęstniał. Hermiona pochyliła się, aby uniknąć wpadnięcia na wystającą gałąź sosny.

— Malfoy, czy to na pewno jakieś znaczące miejsce? — zapytała, zmieniając temat. Zaczęła odczuwać lekki niepokój.

— Uwierzysz, jeśli powiem, że poszłaś tu ze mną na pierwszą, oficjalną randkę? — Hermiona prychnęła w odpowiedzi i zerknęła na niego sceptycznie znad ramienia. Malfoy szybko złapał za kolejną gałąź przy jej głowie, udaremniając uderzenie igłami w czoło dziewczyny. Zmierzył ją protekcjonalnym spojrzeniem. — Uważaj.

— Naprawdę na pierwszą randkę poszłam z tobą do ciemnego lasu?

Przez ciemny las. Zaraz z niego wyjdziemy.

Ruszyli dalej. Hermiona w większym skupieniu obserwowała teraz drogę, nie narażając się na przeszkody. Powietrze stawało się coraz bardziej rześkie, wilgotne. Chmury kłębiły się w odcieniach granatu. Drzewa po bokach powoli przerzedziły się. Wyszli na polanę. Małą, otoczoną świerkami i sosnami. Trawa wokół była wysoka, lekko wyschnięta. Na środku niej był niewielki staw otoczony trzcinami głównie z prawej strony. Tuż przy stawie stała biała, stara altana. Otwarta, zbudowana z półścianek w formie heksagonu, na podwyższeniu, które wymagało pokonania jednego schodka. Jej dach lekko się rozpadał, dwie szare dachówki leżały obok niej.

— Będę musiał tu przyjść wiosną — mruknął Draco, oceniając stan budowli. Teraz on niespiesznie ruszył przodem w kierunku altany, zostawiając Granger w tyle.

Miejsce było przepiękne, nawet z deszczową atmosferą i nieskoszoną trawą. Hermiona poszła nieśmiało krokami Malfoya. Przy altance ułożony był kamienny krąg, służący za miejsce na ognisko. Pod dachem znajdował się okrągły stolik z ławkami.

— Dobrze sobie mnie owinąłeś wokół palca na pierwszej randce — skwitowała, rozglądając się ciągle w wyraźnym zachwycie. Draco posłał jej rozbawione spojrzenie.

— Jeszcze lepiej, Granger. Była wiosna i rozpalone ognisko.

— Skąd wiedziałeś wtedy, że mi się tu spodoba? — zapytała Hermiona, zerkając na niego. Wszedł do środka altany, z zadartą głową oglądając dach od środka. Oceniał zniszczenia. Ciekawe, jak dawno ich tu nie było?

— Lubimy spokój — skwitował krótko ze wzruszeniem ramion. Wyciągnął dłoń w górę, aby sprawdzić deskę. Hermiona w międzyczasie podeszła bliżej stawu. — Przychodziłem tu w wakacje, kiedy nie byłem w Hogwarcie i nie chciałem być w domu.

Zaskoczona wyznaniem dziewczyna, skupiła znów swoją uwagę na mężczyźnie.

— Często?

— Każdego dnia.

— Och.

Malfoy otrzepał ręce i westchnął ciężko. Deski były do wymiany. Niespodziewanie zaczął odpinać poły swojego płaszcza. Sięgnął dłonią do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął termos oraz dwa stalowe kubki od kompletu. Od razu dostrzegła niuans zmniejszająco-zwiększający zaaplikowany do kieszeni.

— Chodź, Granger — powiedział. — Zapraszam na kolejną pierwszą randkę.

Hermiona uniosła jedną brew i otworzyła usta. Zamrugała kilkukrotnie. Zestresowało ją to. Nerwowo przestąpiła z nogi na nogę i po kilku sekundach ruszyła w kierunku Draco, który już nalewał im herbaty. Tak po prostu uznał to za randkę? Dlaczego w tej sytuacji był tak... rozluźniony? Usiedli naprzeciwko siebie, a Granger od razu chwyciła za rozgrzany kubek, aby pozbyć się zimna szczypiącego dłonie.

— Kolejna pierwsza randka. Brzmi dość absurdalnie — powiedziała nieśmiało — z naszym duetem. — Malfoy swobodnie oparł się o ściankę plecami.

— Rozpatruję to w kategorii przywilejów.

— Zabrzmiało to jak komplement.

— Czternastoletni ja zabiłby za taką możliwość — rzekł rozbawiony Malfoy, sięgając po swoją parującą porcję herbaty. Również Hermiona pociągnęła łyk. Chciała rozsądnie podejść do całej sytuacji. Przeanalizować ją.

— Czternastoletni ty? Dlatego w Hogwarcie byłeś wredny? — zagadnęła niby od niechcenia.

— Cóż — westchnął Draco i przeczesał palcami swoje włosy do tyłu. — Byłem sfrustrowany. Byłaś poza moim zasięgiem. Możliwościami. — Wydawał się Hermionie obojętny względem każdego wypowiedzianego słowa. Tak, jakby wspomniał o wczorajszej pogodzie. W tym wszystkim był nieczuły. Ciągle wysyłał jej sprzeczne sygnały. Jego czyny były wiarygodne. Troska, zapamiętywanie drobiazgów i robienie małych rzeczy, takich jak kawa świadczyły o tym, że mu zależało. Granger nie zamierzała określać tych uczuć innymi synonimami. Jednocześnie był strasznie oschły, niemal, jakby traktował ją jak denerwujący element, z którym ma obowiązek użerać się na co dzień. Kogoś, za kogo jest odpowiedzialny. Zmarznięte palce zaczęła pocierać o brzegi kubka. — Tuż przed drugim rokiem ojciec dowiedział się, że jego pierworodny jest zainteresowany szlamą. — Gryfonka zbladła, choć nie zabrzmiało to jak obelga. Malfoy oparł tył głowy o drewnianą kolumnę, łączącą półścianki. Przymknął oczy, wdychając wilgotne powietrze. Delektował się nim. — Wtedy usilnie starał się zreflektować moje podejście. Nie powiem, skutecznie je zdusił.

— Dlatego wiedział, kim jestem, gdy spotkaliśmy was na Pokątnej — rzekła cicho, wpatrując się w zamknięte powieki aurora.

— Dokładnie, Granger. Byłem dość naiwny opowiadając o tobie z zachwytem. Dość młody, by wyżłobić i wykrzesać nienawiść do ciebie w impulsywny sposób. Och, gdybyś wiedziała, jak umierałem wewnętrznie, gdy na horyzoncie pojawił się Krum — zaśmiał się. Białe zęby błysnęły na moment. Ewidentnie traktował to wspomnienie z politowaniem.

— Ty...? — Mnóstwo informacji, których nie spodziewała się w żadnym stopniu. Jednocześnie, coś w Malfoyu sprawiało, że chłonęła je z ciekawością, pragnęła więcej. Hermiona założyła nogę na nogę i pochyliła się nad stołem, odstawiając kubek. Bezpardonowo przyglądała się zrelaksowanemu mężczyźnie. Wydawał się podawać jej na tacy. Bezbronnie opowiadał o wszystkim, co działo się w Hogwarcie, ale mimo to pozostawał dla niej zagadką.

— Wszystkie oczy były utkwione w Potterze. Moje nie mogły oderwać się od ciebie.

_____________

Wielkim wyzwaniem okazało się przekłucie pomysłu w rzeczywisty czyn. Dłonie Hermiony lekko drżały, kiedy przyglądała się misce na blacie w kuchni z odmierzoną ilością mąki. Pomysł, że mogła piec dla przyjemności był w tamtym momencie abstrakcyjny. Jedyne, co odczuwała to presja, którą narzucała sama sobie. I to w czymś tak niesamowicie codziennym. Zwykłym. W tamtym momencie nienawidziła pieczenia. Robiła to tylko dlatego, aby przypomnieć sobie cokolwiek.

Z wręcz zmartwioną miną i lekko odchyloną od szafki sylwetką — zupełnie jakby przed nią stało jadowite zwierzę — dosypała do miski cukru. Zaraz potem zajrzała do przepisu, upewniając się, że nadeszła kolej na proszek do pieczenia.

— Sowa wysłana. Wszędzie cię szukałem — powiedział Malfoy, wchodząc do pomieszczenia. Na widok żony, która zaczyna piec, uniósł brew i stanął po drugiej stronie blatu. Wzrokiem omiótł skrupulatnie przygotowane składniki. Cały obraz przypominał pracownię do eliksirów z perfekcyjnie odmierzonymi zawczasu produktami, niżeli ciepłą, domową kuchnię. — Oho, co zamierzasz robić?

— Ciasto z galaretką wiśniową — odmruknęła Hermiona skupiona na wsypaniu maku do ciasta na biszkopt. Nie zauważyła więc zdziwionej i lekko rozczarowanej miny Draco, który zakłopotany zerknął na zegar.

— Pansy uraczy nas swoją obecnością pewnie dopiero wieczorem. Nie zamierzam ci przeszkadzać — rzekł cicho, obserwując zmarszczone brwi dziewczyny. — Będę w okolicy. Idę odnowić zabezpieczenia.

Dopiero te słowa mężczyzny sprawiły, że z zainteresowaniem poderwała głowę znad swego kuchennego eksperymentu.

— Jakie zabezpieczenia?

— Posiadłości. Robię to w każdą niedzielę, mówiłem ci.

— Skąd takie środki ostrożności, skoro nie ma wojny? — spytała podejrzliwie. Malfoy pokręcił na to głową.

— Abyś lepiej spała. — Wzruszył ramionami. Z blatu obok wziął zielone jabłko, które lekko podrzucił w powietrze, aby złapać je niemal od razu. Jak gdyby nigdy nic, Malfoy wyszedł z kuchni, wciąż podrzucając jabłkiem w drodze.

Hermiona wpatrywała się w jego plecy, dopóki nie zniknęły za progiem. To był jej drugi dzień życia z tym mężczyzną. Kolejne godziny walki o powrót świadomości. Niekomfortowo czuła się ze swobodą, której wcześniej nie przewidziałaby, a która zagościła między nimi. Normalna rozmowa podczas spaceru zadziałała na plus. Granger opuściła gardę. Przeżyła. Była w jednym kawałku. Oczywiście, podchodziła do męża z ogromną rezerwą. Nie było to nic wyjątkowego w jej sytuacji, jednak coś w środku niej, nie licząc słów Harry'ego, ufało Draco. Opór przed wiarą w jego słowa łamał się. Znikał. Na Merlina, byli przecież małżeństwem, jednak w jej głowie to był wciąż osiemnastoletni arogant, z którym dzieliła tylko nienawiść. Znów powołała się na wewnętrzny instynkt. Tylko to było jakimkolwiek wytłumaczeniem akceptowalnym dla Hermiony.

Cztery godziny i kilka przekleństw później przyglądała się ciastu wyjętemu z lodówki. Czerwona galaretka z kawałkami wiśni zdążyła zastygnąć na wierzchu. Biszkopt też wyglądał całkiem przyzwoicie. Dokładnie oglądała go z każdej strony. Malfoy po powrocie z obchodu zaszył się w gabinecie, ale nie miała pojęcia, gdzie ten się znajduje. Nie mógł więc zostać jej królikiem doświadczalnym. Była także ciekawa, czy z łatwością zaufa jej obecnej wersji. Zerknęła na zegar. Dobiegał wieczór, więc Parkinson powinna przybyć wkrótce. Z ich opowieści wywnioskowała, że często częstowała ją ciastami. Miała nadzieję na obiektywną opinię.

Pokroiła wypiek w bloczki i ułożyła na talerzu w małą piramidkę. Sama z ciekawością wzięła kawałek. Hermiona oparła się łokciami o blat, wypinając lekko biodra w tył i ugryzła kęs. Żuła powoli, bez przekonania tak, jakby czekała ją tam trucizna, która wytworzyła się z połączenia jajek i mleka. Jeszcze raz przyjrzała się jedzonej porcji. Nie było źle, a zadziwiająco dobrze. Teraźniejsza Hermiona miała wyraźnie pyszne przepisy w swoim zeszycie. Napięcie, które towarzyszyło dziewczynie dziwnie uleciało. Resztę kawałka wcisnęła w usta, a talerz postanowiła zanieść do salonu.

— Udało się? — zapytał Malfoy, który właśnie schodził ze szczytu piętra. Hermiona odwróciła się zza stolika z pełnymi ustami, które natychmiast zakryła dłonią, w pośpiechu przeżuwając deser. Pokiwała głową. Blondyn przyglądał się jej z nieukrywanym rozbawieniem.

— Sam spróbuj. Powiedz szczerze, co myślisz? — zaproponowała, gdy połknęła wszystko i podniosła talerz z porcjami. Granger wyciągnęła rękę w kierunku Draco, który sceptycznie patrzył się na ciasto, jakby teraz była jego kolej rozważań o truciźnie. Przewróciła brązowymi oczami, szukając w sobie cierpliwości. — Są skuteczniejsze sposoby na zakończenie małżeństwa, niż zostanie wdową po cieście z wiśniami — rzuciła ponaglająco.

Niebieskie oczy przeniosły się na Hermionę. Draco uniósł brew.

Nie chciał sprawiać jej przykrości i wiedział, że nie wybrała tego przepisu, bo była na niego zła.

Westchnął ciężko i po chwili wahania sięgnął po kawałek.

— Przynajmniej wiesz, że nigdy nie dałbym ci rozwodu — mruknął przed wzięciem kęsa tylko po to, aby zdenerwować ją lekko.

— Malfoy...

— Całkiem niezłe, Granger — skwitował, przerywając nadchodzące pretensje. Nie miał oporów, aby mówić z pełnymi policzkami. — Biszkopt smakuje bardzo dobrze, ale inaczej niż zwykle. — Ugryzł drugą połowę ciasta i otrzepał ręce z okruchów. Hermiona przyglądała się jego reakcji, która była dość zmieszana. Nie wyglądał na zachwyconego. Przechyliła głowę lekko w bok.

— W tym przepisie do biszkoptu dodaje się mak.

— Może to ta różnica. — W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. — Otworzę. To pewnie Pansy — zaoferował, wymijając dziewczynę. Hermiona od razu poprawiła talerz tak, aby eksponował się na środku stolika.

— Salazarze, co za dzień. Jestem na nogach od czternastu godzin! — Narzekania Parkinson były słyszalne z korytarza. Szybkim krokiem weszła do salonu, ściągając z siebie niebieski szal w drodze. Malfoy był tuż za nią. — Cześć, Hermiona. Od razu opowiadaj, jak się czujesz? — zapytała, rozpinając poły płaszcza, który przejął Draco. Wrócił się na moment do korytarza, aby odwiesić palto Pansy na wieszak. Brunetka zdziwiła się na widok ciasta. — Ooo! Można?

— Nie musisz pytać, z chęcią usłyszę opinię.

— Musieliście się nieźle pokłócić, co? — zagadnęła zadowolona Parkinson. Za jej plecami, za sofą, stanął cicho Malfoy.

— Nie, dlaczego? — Hermiona uniosła jedną brew, nie rozumiejąc genezy pytania.

— Galaretka i mak. Draco przecież ich nienawidzi — parsknęła cichym śmiechem i wzięła ogromny gryz, mieszcząc prawie cały kawałek w ustach. Nie widziała, jak stojący za nią Draco niemal sztyletuje wzrokiem jej plecy. Dłonie włożył w kieszenie garniturowych spodni. — Cudowne. Robisz zawsze jakiś wypiek z galaretką, kiedy on cię zdenerwuje. Tak, żeby nie mógł zjeść — wyszeptała konspiracyjnie z trudem, wciąż przeżuwając. Hermiona od razu popatrzyła się na zdenerwowanego Malfoya, który zacisnął szczękę, wpatrując się w tył czarnego golfa Pansy.

— Parkinson.

— Cholera — szepnęła pod nosem, przerywając jedzenie. Kilka okruchów wypadło z ust kobiety wprost na spodnie. Błagalnie spojrzała się na Granger. — Jest tuż za mną?

Odpowiedziało jej powolne skinienie głową. Hermiona zagryzła usta zakłopotana.

— Nie wiedziałam, Malfoy — zaczęła szatynka. — Dlaczego mi nie powiedziałeś? — W jej głosie wyczuwalny był wyrzut, a nawet zalążek żalu. Spojrzał się na nią beznamiętnie.

— Cieszyłem się, że upiekłaś cokolwiek.

Pansy przenosiła swój wzrok z Gryfonki na Draco i z powrotem.

— Powiem wam — zaczęła, aby zażegnać niekomfortowy temat — że mam dobre wieści. Eliksir Wspomagający Pamięć jest dopuszczony do podawania. Przyspieszy to cały proces. Pierwszą dawkę Strout podrzuci sową pojutrze rano. Hermiono, powinnaś ją przyjmować raz w tygodniu. W każdą środę.

— Wspaniale — odetchnęła z ulgą Granger. Malfoy jej nie zawtórował.

— Poza tym jutro wysyłamy część smolnika do Hogwartu, do Longbottoma. — Twarz Hermiony rozjaśniła się. — Jest nauczycielem Zielarstwa, całkiem dobrym. Usłyszał o wypadku i chce pomóc — dodała Pansy wyjaśniająco.

Neville żył i miał się najwyraźniej dobrze. Granger poczuła ulgę, jakby jedno z jej wewnętrznych pytań uzyskało najlepszą możliwą odpowiedź.

— Jakie są przewidywane efekty uboczne? — zapytał od razu blondyn, a Pansy odwróciła się przez ramię tak, aby widzieć każdego z nich.

— Bóle głowy, zawroty, problemy ze snem i koncentracją. Nic szczególnego. Występują rzadko.

— Eliksir na pamięć i problemy z koncentracją? — rzucił zgryźliwie.

— Występują rzadko — powtórzyła spokojnie Pansy. — Granger, jak się czujesz? Jakieś nowe wspomnienia? — Pielęgniarka podsunęła się na brzeg sofy, chwytając za drugi kawałek ciasta. Hermiona z zadowoleniem obserwowała apetyt dziewczyny.

— Nie, nic. Żadnych dolegliwości, żadnych nowych wspomnień — poinformowała rzeczowo.

— A wracacie do swojej rutyny? — dopytywała Parkinson przed kolejnym ugryzieniem ciasta. Granger przeniosła spojrzenie na Draco, szukając pomocy. Mężczyzna okrążył sofę i usiadł na fotelu obok.

— Tak. Zabrałem ją nad staw. Wieczór spędziliśmy razem. Jutro widzimy się z Potterem i Weasleyami. Dzień jak co dzień — powiedział, niedbale przeczesując włosy.

Pansy na chwilę zboczyła z tematu, pytając o przestępstwa w Leeds. Malfoy opowiadał jej tyle, ile mógł, aby nie wyjawić sekretów Biura Aurorów. Tym razem Granger obserwowała ich w ciszy.

Jakim cudem wszystko było tak obce, a zarazem tak... normalne?

Z tego powodu czuła niemalże wewnętrzny konflikt. Chciała stąd wyjść, spędzić czas w domu rodziców, z daleka od Malfoya i całej sytuacji, a jednocześnie wiedziała, że zostanie na miejscu jest najlepszą decyzją. Wewnątrz niej faktycznie coś hamowało impulsy ucieczki.

— ...mecz?

— Zależy od jej samopoczucia. — Męski głos wyrwał Hermionę z otępienia. Towarzysze wpatrywali się w nią z podejrzliwością i zmartwieniem. Zapadła cisza. — Wszystko w porządku?

— Zamyśliłam się — sapnęła cicho Granger, posyłając im sztuczny, delikatny uśmiech.

— Rozmawiamy o meczu Quidditcha. Pewnie dlatego się wyłączyłaś. — Machnęła ręką Pansy lekceważąco. — Theodore chce koniecznie wiedzieć do jutra.

— Dam mu znać po jutrzejszym spotkaniu — odparł Draco, wciąż wpatrzony w Hermionę.

— Akurat. Już to widzę. Znowu wrócicie pijani od Pottera i tyle będzie z jakiejkolwiek wiadomości — powiedziała z przekąsem Parkinson. — Wyślijcie sowę przed otworzeniem jakiejkolwiek butelki. — Czarownica wstała z miejsca i podciągnęła swoje czarne, garniturowe spodnie, rozglądając się. Potem odgarnęła włosy z twarzy, wkładając pasma za uszy. Hermiona zauważyła błyszczące kolczyki. — Będę już szła. Zamierzam w końcu wyspać się na wolnym.

Malfoy również wstał, a Hermiona im zawtórowała.

— Jesteś zazdrosna, Pansy. Tym razem nie ty rozpijasz mi żonę.

— Odprowadzę cię do drzwi — wypaliła niespodziewanie Granger. Pansy zbladła, jakby usłyszała groźbę. Draco nie skomentował tego, choć wyraźnie i on był zaskoczony. Brunetka zgodziła się. Kobiety ruszyły do przedsionka w niezręcznej ciszy. Zatrzymały się przy wieszaku, z którego Pansy niespiesznie chwyciła płaszcz. — Ładne kolczyki — wyszeptała przy okazji.

— Dziękuję. Kamień księżycowy — odchrząknęła zdezorientowana. — Co jest? — szepnęła Parkinson. Hermiona przestąpiła z nogi na nogę.

— Chcę cię zapytać o Malfoya.

— Śmiało.

— Czy on wobec mnie jest zawsze taki... oziębły?

Pytanie wyraźnie wprawiło Pansy w zakłopotanie. Zerknęła na Hermionę, powoli ściskając pasek w talii. Potem wbiła wzrok w ziemię.

— Wiesz, on nie jest zbyt wylewny. Chyba ty jedna byłaś w stanie go w pełni zrozumieć — zaczęła dyplomatycznie, nawilżając nerwowo usta językiem, kiedy schowała na moment wargi do środka. Westchnęła potem, szukając odpowiedzi. — Granger, nie będę kłamać. On jest okropnym gburem. Jest złośliwy, cyniczny, arogancki, ale... — zawahała się — naprawdę dobrze się rozumiecie. Bardzo się kochacie, choć teraz to dla ciebie tylko puste słowa. Mieliście małe i większe kłótnie. Zdarzało ci się narzekać na problemy, na niego, ale nigdy w życiu nie pomyślałaś o rozstaniu. Przynajmniej z tego, co mi mówiłaś.

Hermiona zmarszczyła brwi. To brzmiało surrealistycznie.

— Powiedz mi, co najbardziej mnie w nim denerwowało? — spytała z ciekawością, zniżając ton głosu jeszcze bardziej. Pansy nabrała powietrza do policzków i wypuściła je głośno. Potrzebowała kilku sekund na zastanowienie się. — Kojarzysz coś konkretnego?

— Narcyza. Chyba tamta sytuacja z Narcyzą — wydusiła zakłopotana. — Jego matka umarła wieczorem. Gdy wróciłaś z dyżuru, znalazłaś go kompletnie pijanego. Smutnego. Nie powiedział ci, co się wydarzyło aż do następnego ranka — wyjaśniła, podnosząc swoją torebkę z podłogi. Lekkim ruchem narzuciła ją na ramię.

Hermiona zamarła. Przeżywał tę żałobę sam? Coś ścisnęło ją za gardło, kiedy chciała zadać pytanie o przyczynę śmierci Narcyzy. Uznała to za zły pomysł. Jeśli mężczyzna będzie chciał o tym wspomnieć, zrobi to sam.

— Dziękuję.

— Nie ma sprawy. Wyślij sowę, gdybyś miała jakieś pytania. Wpadnę w środku tygodnia. Trzymaj się, Granger.

— Do zobaczenia.

Gdy Hermiona wróciła do salonu, Draco właśnie rozpalał w kominku. Przykucnął przy palenisku i układał mniejsze kawałki drewna w stożek. Faktycznie, zupełnie go nie znała. Obraz z przeszłości, który miała w głowie bardzo odbiegał od teraźniejszego Malfoya. Udowodnił to przez dwa ostatnie dni.

— Jest mi bardzo przykro z powodu ciasta — zaczęła czarownica, stając w progu. Malfoy zerknął na nią przelotnie i wrócił do szukania kawałków kory w drewnie przy kominku.

— To nie jest twoja wina, Granger.

— Niepotrzebnie się zmuszałeś.

— Małżeństwo wymaga kompromisów — rzucił w lżejszym tonie. Wydawało się jej, że nawet uśmiechnął się na chwilę.

— Następnym razem upiekę ciasto wybrane przez ciebie, co ty na to? — zaproponowała.

— Zjadają cię wyrzuty sumienia?

— Nie, po prostu doceniam poświęcenie.

Malfoy uniósł lewą brew i pokręcił głową. Wyprostował się, stając na dwóch nogach i wyjął różdżkę, rzucając Incendio na ułożony stos.

— Czy pieczenie w ogóle ci się podobało, skoro wspominasz o następnym razie? — zapytał Draco. Ogień w palenisku zaczął trawić drewno i wydawał odgłosy charakterystycznego strzelania.

— Dość stresujące, ale patrzenie, jak Pansy smakowało było najbardziej satysfakcjonujące. Nie mogę tego samego powiedzieć o twojej reakcji. — Przelotnie wskazała palcem na mężczyznę. — Zresztą, muszę ci się odpłacić za ponowną pierwszą randkę.

Te słowa sprawiły, że przyciągnęła jego wzrok. Tym razem uśmiechał się. Delikatnie, szczerze, bez żadnej podszytej złośliwości. Płomienie z kominka rzucały na jego twarz miękką, pomarańczową poświatę.

— Świetnie, Granger. Mamy umowę i wisisz mi ciasto.

Wieczór znów spędzili przy kominku, na dwóch osobnych fotelach. Lektura Malfoya nie zmieniła się, ale Hermiona tym razem odważnie sięgnęła po Proroka Codziennego. Zależało jej na nadrobieniu zaległości nie tylko z prywatnej sfery życia, ale również ze świata. Na pierwszej stronie był Kingsley, który ściskał dłoń na powitanie z dyrektorem Azkabanu. Obaj uśmiechali się w stronę fleszy. Nagłówek głosił: Humanitarność Azkabanu? Z przejęciem pochłaniała każde słowo. Po roku od jej wyprawy z Harrym i Ronem, Shacklebolt zdobył stanowisko Ministra Magii. Z tego, co wyczytała, obecnie starał się zapewnić lepsze warunki więźniom w Azkabanie. Przy okazji tego pojawiła się również wzmianka o Dolores Umbridge, która obecnie odsiaduje wyrok w więzieniu. Hermiona rozszerzyła oczy. Została ona skazana za prześladowanie mugolaków. Odrobina satysfakcji, którą Hermiona odczuła, wydawała się niemal sadystyczna. Była jeszcze wzmianka o Międzynarodowych Mistrzostwach w Eliksirach, które w tym roku miały zostać zorganizowane w Londynie. Parę stron o sporcie zostało przez nią pobieżnie przekartkowane. Uwagę Granger otrzymała również Sybilla Trelawney, która wydawała książkę o tytule Na własne oczy i gdzie wzrok nie sięga. Tom oczywiście rozprawiał o wróżbiarstwie. Ta postać nie wywoływała u Hermiony niczego poza politowaniem.

Po przeglądzie prasy pożegnała się z Malfoyem, wzięła szybki prysznic, zerkając na witraż z ważkami i położyła się spać.

Tym razem sen nadszedł szybko, ale nie był przyjemny.

Znów była w lesie, ze swoimi przyjaciółmi. Uciekali przed szmalcownikami. Ron cały czas miał na sobie przeklęty medalion. Hermiona próbowała zawzięcie i na oślep rzucać za siebie zaklęcia paraliżujące. Harry w pośpiechu rzucał Protego raz za razem. Był to las iglasty. Sosny miały grube, wystające spod ziemi korzenie, na które starała się uważać. Modliła się do wszystkich bóstw na świecie, aby żaden z chłopaków nie potknął się o nie w biegu.

Mamrotała, a nawet krzyczała przez sen.

Kwadrans po wejściu w nocny koszmar, drzwi do jej pokoju uchyliły się. Malfoy był znów bez koszulki, w szarych spodniach dresowych. Wyglądał na wybudzonego ze snu. Zapalił lampkę przy łóżku, chwycił z nocnego stolika Historię Hogwartu i usiadł przy mówiącej przez sen dziewczynie. Potarł zmęczoną twarz dłonią, gdy ze zmartwieniem przyglądał się ciężko oddychającej Hermionie.

— Gdzie skończyliśmy? Na tej cholernej Ravenclaw? — zapytał szeptem, otwierając książkę. Granger spała dalej. Mogła go usłyszeć, ale nie był na tyle głośno, aby ją wybudzić. — „Diadem Roweny uznawany był za artefakt o niezwykłej mocy" — czytał cicho Malfoy, co rusz zerkając na żonę. Kontynuował tę lekturę za każdym razem, kiedy słyszał przez ścianę, że koszmary Hermiony wracają. — „Według legend i podań każda osoba, która założy diadem na swoją głowę, zostaje obdarowana niezwykłą mądrością. Został on wykradziony przez córkę Roweny, Helenę, która..." — Jego głos był spokojny, stonowany i łagodny. Mężczyzna czytał do momentu, gdy Hermiona nie uspokoiła, a jej oddech się nie wyrównywał. Tej nocy zdążył dojść do opowieści o Krwawym Baronie.

beta: missAxr

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro