24. Poradzę sobie po swojemu!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Styczeń 99

MICHAŁ

Pierwszego dnia Nowego Roku Elżbieta wyjechała z mojego domu i wróciła do siebie. Rozstaliśmy się. Powiedziała mi, że potrzebuje więcej czasu do namysłu, czy przyjąć moje oświadczyny, ale ja już wiedziałem, że nie chcę ożenić się z Elżbietą.

— Miałabym z tobą wygodne życie, nie musiałabym się martwić o pieniądze, ale ja najbardziej cenię sobie spokój, a z tobą bym tego nie miała. Każdego dnia, po obudzeniu, myślałabym, czy to jest ten dzień, kiedy ona kiwnie na ciebie palcem, a ty mnie zostawisz i wrócisz do niej.

— Nie zamierzam przekonywać cię, że nic takiego, nigdy nie nastąpi — odpowiedziałem — ale rozumiem cię.

— Muszę przemyśleć to wszystko jeszcze raz.

— Nie Elu. Nie potrzebujemy więcej czasu. Obydwoje wiemy, że nic z tego nie będzie. Wybacz, ale cofam oświadczyny.

Popatrzyła na mnie bez emocji.

— Nie kocham cię Michał, bo nawet nie wiem co to jest miłość, a ty mnie nie kochasz, bo kochasz kogoś innego, chociaż udajesz przed sobą, że tak nie jest. Wzięcie ślubu w tej sytuacji byłoby proszeniem się o kłopoty. A ja nie lubię kłopotów.

Ela odjechała jeszcze tego samego dnia. Nie pożegnała się z moimi rodzicami.  Tak jak wcześniej weszła do mojego życia bez pytania, tak teraz z niego odeszła.

— Nie będę udawała twojej przyjaciółki, tak jak ona. Mam nadzieję, że już się nie spotkamy —powiedziała tuż przed odjazdem.


Czułem się dziwnie. Czułem ulgę, a nawet wdzięczność, za to, że to ona, w pewnym sensie, podjęła tę decyzję za mnie. Mogła przecież przyjąć pierścionek i za chwilę byłaby już moją żoną. A przecież nie kochałem jej i ona dobrze to widziała. Moi rodzice nawet jej nie lubili, ojciec od niej uciekał, drażniła go nawet jej obecność. 

Moje życie z nią byłoby nijakie, może pojawiłyby się dzieci, codzienne obowiązki. Pewnie żylibyśmy bez większych problemów, ale też bez żadnych uniesień, czy emocji. Nie miałem żadnych wątpliwości, że z Elżbietą w roli mojej żony, nie miałbym najmniejszych szans dorównać do poprzeczki, o której pisała mi w liście Agnieszka. Czy ja naprawdę chciałbym przeżyć życie w taki sposób?

Elżbieta nie chciała walczyć o nasz związek, od razu, z góry skazała go na porażkę. Być może miała rację. Nie jest wykluczone, że każdy mój związek jest z góry przegrany, a wszystko przez krótką lecz intensywną młodzieńczą miłość, której nie umiałem definitywnie zamknąć.

AGNIESZKA

Z Brazylii wróciliśmy opaleni i lżejsi o kilka kilogramów każdy, w połowie stycznia, po świętach i dziesięciu dniach maratonu zwiedzania, poznawania nowych ludzi i impez, jakich nigdy jeszcze w swoim życiu nie doświadczyliśmy. Brazylijczycy przygotowywali się do karnawału i słynnej parady, a od pierwszego dnia karnawału, ćwiczyli układy, bawili się wszędzie gdzie można, na plażach, na ulicach, w knajpach. Dzięki Rodrigo mieliśmy okazję dołączyć do tych zabaw. Powiedzieć "było cudownie", to nic nie powiedzieć.

Musiałam zaaklimatyzować się na nowo w mojej szczecińskiej rzeczywistości. Powoli wróciłam do nauki, pracy i swojego poukładanego życia.

W styczniu, razem z rozpoczęciem nowego semestru, rozpoczęłam studia doktorskie. Moja praca doktorska wymagała przeprowadzenia eksperymentów i badań naukowych, dlatego dużo czasu miałam teraz spędzić w laboratorium. Nie prowadziłam już otwartych wykładów i miałam sporo czasu, zapisałam się więc na częściowo płatne zajęcia z architektury krajobrazu i planowania terenów zielonych. Ten temat zawsze mnie interesował i miałam nadzieję, że przyda mi się kiedyś w życiu, a nawet jeśli nie, to razem z tatą zrobimy piękny ogród wokół mojego domu rodzinnego.

Za studia doktorskie otrzymywałam niewielkie wynagrodzenie i zdałam sobie sprawę,  że trudno będzie mi sobie poradzić finansowo. Samodzielne mieszkanie, chociaż podobało mi się bardzo, pochłaniało większość moich dochodów i powoli stawało się nierealne do utrzymania przez dłuższy czas. Zwłaszcza, że opłacałam jeszcze dodatkowe, płatne zajęcia i odkładałam pieniądze, żeby spłacić dług u pana Romana.

Na razie robiłam wszystko, żeby było mnie stać na opłacenie czynszu. Wszystkie moje oszczędności z czasów pracy w Niemczech, pochłonął wyjazd do Brazylii, musiałam więc żyć oszczędnie i bardzo skromnie, w zasadzie musiałam oszczędzać na wszystkim, nawet na jedzeniu, ale nawet to, bez finansowego wsparcia rodziny, okazało się niewystarczające...

Niestety, na moją  rodzinę przyszły ciężkie czasy...

Mój tato, złota rączka i stolarz z zamiłowania, od dłuższego czasu miał problemy z kręgosłupem, które zamiast ustępować, nasilały się. Nie mógł już dorabiać, jak robił to od lat, wykonując remonty, budując altany, szopy i domki letniskowe. Wszyscy w rodzinie martwiliśmy się o stan jego zdrowia, nie wiadomo było, czy nie będzie konieczna ryzykowna operacja na kręgosłupie.

Mama też miała kłopoty w pracy. Firma, w której pracowała, podupadła i wszystkim pracownikom zredukowano wynagrodzenie, a niektórych zwolniono.

— Jak mogli nic nie powiedzieć wcześniej? — pytałam Igora podczas jednej z naszych rozmów telefonicznych — To nie fair!

— Nic nie mówili, bo nie chcieli, żebyśmy z tego powodu zrezygnowali z wyjazdu do Brazylii. -—tłumaczył mi Igor.

— Pewnie, że byśmy nie pojechali. Nie zostawilibyśmy ich w kłopotach. A teraz, kiedy wydaliśmy wszystkie oszczędności, jak im pomożemy?

— Ja będę pracował u pana Romana, dorzucę się do utrzymania domu.

Dotarło do mnie, że Igor musi wziąć teraz dużo na siebie. Musi pracować i podtrzymywać rodziców na duchu. Ja też musiałam poradzić sobie finansowo sama.

— Ja nie dam rady się dorzucić, ale utrzymam się tutaj sama. Na szczęście uczelnia płaci doktorantom.

— Wystarczy ci kasa z uczelni? Na mieszkanie i życie? — dopytywał Igor — Bo jeśli nie, to mów, coś wymyślę.

— Wystarczy, a jeśli nie to jakoś dorobię, korepetycji będę udzielała, czy coś. Tylko nie będę mogła do domu przyjeżdżać... Powiedz rodzicom, że moje eksperymenty, które dotyczą kiełkujących roślin, wymagają ode mnie ciągłej obecności w laboratorium, minimum dwa razy dziennie, nie wyłączając dni wolnych i weekendów, dlatego nie mogę przyjechać do domu, dobrze?

— Ale to nie jest cała prawda?

— Nie do końca. Teoretycznie mogę zostawić moje eksperymenty na kilka dni pod opieką innych pracowników laboratorium, ale wolę dopilnować sama wszystkiego.

— A tak naprawdę będziesz oszczędzała na biletach PKP? — zapytał Igor, nie mam pojęcia jak to robił, że wiedział o czym myślę.

— Jak trzeba oszczędzać, to trzeba. Miejmy nadzieję, że to są przejściowe kłopoty. Będzie dobrze! — pocieszałam Igora — O mnie nie musisz się martwić, poradzę sobie. Najważniejszy jest tata i jego zdrowie. Trzymaj rękę na pulsie i informuj mnie o wszystkim. Dasz sobie radę?

— Aga, ja jestem w domu. Spoko, ogarnę tutaj wszystko. O ciebie się martwię. Jakby coś było nie tak, to dawaj znać, okej? Ja też długo nie przyjadę do ciebie...

— Wiem... Ty się martwisz o mnie, a ja o ciebie i rodziców. Miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze, damy radę braciszku! — starałam się dodać otuchy bratu i sobie.

Nie mogłam być na miejscu, z moją rodziną, w czasie, kiedy przyszły kłopoty, a przecież powinnam ich wspierać i pocieszać. Nie mogłam bywać w domu nawet czasami. Dotarło do mnie, że zobaczę się z nimi dopiero w wakacje i dławiłam się łzami.

Musiałam znaleźć dodatkowe źródło dochodu, albo zrezygnować z wynajmu mieszkania i wynająć pokój w jakimś mieszkaniu. Myślałam o prowadzeniu korepetycji z biologii lub chemii, albo o zatrudnieniu się w charakterze kelnerki, czy barmanki. Zrezygnowałam z klubu tanecznego, żeby pracować dodatkowo wieczorami.

Coraz częściej rozważałam, czy nie wyjechać z Polski do Finlandii, gdzie mogłabym zrobić doktorat. Otrzymałam taką propozycję. Wiedziałam, że tam doktoranci żyją na zupełnie innym poziomie, mają możliwość wynajęcia mieszkania, w dodatku na fajnym kampusie i nie klepią biedy, jak u nas. Bez problemu byłoby mnie tam stać na normalne życie, na jedzenie, ciuchy, książki, a nawet rozrywkę i oczywiście podróżowanie, na przykład do domu rodzinnego. Postanowiłam, że jeśli nic nie zmieni się w moim życiu, to po wakacjach, do których zamknę moje eksperymenty, od października, wyjadę z Polski, być może na stałe i rozpocznę nowe życie w Finlandii.

Zdałam sobie sprawę, że znalezienie chętnych na korepetycje w połowie roku szkolnego nie będzie łatwe, szczególnie u studentki botaniki, bez doświadczenia i referencji. Postanowiłam więc zrobić rozeznanie w kwestii zatrudnienia w branży gastronomicznej. Wybrałam się do najelegantszego hotelu w mieście, w którym mieściła się też równie elegancka restauracja. W recepcji usłyszałam, że wiele dziewczyn chciałoby pracować w tym miejscu i szanse są małe, zwłaszcza, że nie miałam żadnego doświadczenia. Mimo tego zostawiłam swoje CV i bez nadziei na zatrudnienie, nieco przygnębiona, wróciłam do domu. Po kilku dniach dostałam jednak zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną, po której zostałam zatrudniona, w charakterze kelnerki. Znałam biegle języki niemiecki i angielski, a wielu gości, to byli obcokrajowcy.

Każdego wieczora, po zajęciach na uczelni, pracowałam teraz jako kelnerka. Pensja nie była może specjalnie wysoka, ale napiwki, jakie otrzymywałam od gości, potrafiły być naprawdę duże. Zdarzało się, że goście byli uciążliwi, traktowali mnie z góry, albo składali nieprzyzwoite propozycje. Zaciskałam wtedy zęby i z uśmiechem ich obsługiwałam, nie odpowiadając na ich zaczepki, bo wiedziałam, że pieniądze, jakie zarabiam, pozwolą mi spełnić moje marzenie, o uzyskaniu doktoratu. W mojej głowie zaświeciła się iskierka nadziei, że poradzę sobie sama w Szczecinie, a jeśli w pracy, wszystko będzie tak, jak się zapowiada, może nawet uda mi się zaoszczędzić trochę kasy, zrobić niespodziankę rodzinie i odwiedzić ich niebawem.

KRZYSZTOF

Dłużyły mi się zimowe wieczory. Bożena, jak zwykle, żyła w swoim świecie, w swoich książkach, w szkolnych sprawach, a całe weekendy spędzała u chorej matki. Nie miałem o to pretensji, rozumiałem ją doskonale i starałem się wspierać.

Michał też był jakiś nieswój. Snuł się po domu i gospodarstwie w smętnym nastroju, nie miał ochoty nawet na rozmowę. Pracował dużo, od wschodu, do zachodu słońca, a całe wieczory spędzał w siłowni, gdzie ćwiczył do upadłego. Czasami wydawało mi się, że przez cały czas jest zamyślony, a innym razem, że jest zupełnie bezmyślny. Patrzyłem na to z niepokojem.

— Wiesz Michał — powiedziałem do niego — dzwonił Jacek Lemański, powiedział mi o fajnym wydarzeniu w Poznaniu, na poważnie się zastanawiam, czy nie pojechać

— Co to za wydarzenie? — zapytał syn.

— Konferencja, na uczelni, z naszej tematyki, będą inni ludzie z zachodu Polski, może coś nowego powiedzą?

— Nie liczyłbym na to. Chce ci się jechać na coś takiego, tak daleko?

— A co ja mam do roboty? Nie pojechałbyś ze mną?

— Nie. Ja dla odmiany mam się czym zająć tutaj, na miejscu. Zresztą jak ty pojedziesz, to ktoś musi zostać w domu. Może mamę do babci trzeba będzie podrzucić?

Potrzebowałem wyrwać się z domu. Siedzenie tutaj i patrzenie jak mijają dzień za dniem, jeden podobny do drugiego, z tymi samymi sprawami i ciągle podobnymi problemami, wydało mi się nagle męką. Może to z powodu wieku, ukończonych pięćdziesięciu lat, czułem potrzebę zmian, wyjazdu.

AGNIESZKA

Kolejny dzień z rzędu przygotowywałam się do wykładu, który miałam poprowadzić na rozpoczęcie bardzo ważnej, międzynarodowej konferencji, organizowanej na moim Wydziale. Wykład otwarcia zazwyczaj jest prowadzony przez znanego w środowisku, zasłużonego i utytułowanego naukowca, a tym razem, zaproponowano go mi. Było to duże wyróżnienie. Poświęciłam mnóstwo czasu, żeby odpowiednio się przygotować. Miałam wiele materiałów, ale musiałam je przetłumaczyć na język angielski, od początku zaplanować poszczególne części, zbudować spójną koncepcję. Chciałam wypaść perfekcyjnie. Pracowałam, zarywając całe noce, po tym, jak wracałam z pracy w restauracji, ale ostatecznie byłam zadowolona z końcowego efektu mojej pracy.

Mimo stresu i onieśmielenia audytorium, przed jakim wystąpiłam, wykład poszedł mi świetnie. Po nim, w czasie przerwy kawowej, rozmawiałam z wieloma uczestnikami konferencji, z różnych krajów europejskich, ale też z przedstawicielami nauki z Azji, czy Arabii Saudyjskiej. Gratulowano mi wystąpienia, rozmawiałam o obszarach botaniki, prowadzonych badaniach, eksperymentach, jakimi zajmowałam się ja i moi rozmówcy. Rozmawialiśmy o przyszłości naszej dziedziny nauki, nowościach, ciekawych projektach, realizowanych w różnych krajach, rozwoju technologii i możliwościom badawczym, jaki ten rozwój umożliwia. Czułam się światowo i wspaniale!

Nie zostałam zaproszona na dalszą część wydarzenia i uroczysty bankiet, który był zorganizowany w reprezentacyjnym budynku mojej uczelni, więc wieczorem, jak zwykle, poszłam do pracy w restauracji. Niestety, nie przewidziałam tego co powinnam, że większość uczestników konferencji, zatrzyma się w hotelu, w którym pracowałam...

Późnym wieczorem, w restauracji hotelowej, pojawiło się wiele osób, które poznałam na oficjalnym rozpoczęciu imprezy i w przerwie po moim wykładzie. Praktycznie odbywało się w miejscu mojej pracy przedłużenie bankietu, mniej oficjalne, ale w tym samym gronie. A ja, jako kelnerka, w służbowym, biało-czarnym uniformie, miałam ich wszystkich obsługiwać...

Natychmiast zostałam rozpoznana. Zrobiło się niezręcznie. Ludzie, zwłaszcza ci z zagranicznych uczelni, byli zdziwieni i zdezorientowani. Praca kelnerki nie dopuszcza rozmów z obsługiwanymi gośćmi na tematy inne niż związane z kolacją, zostałam o tym poinstruowana. Niektórzy zagadywali mnie jednak, a pozostali komentowali całą sytuację między sobą. Czułam się fatalnie w tej sytuacji, ale jakoś dotrwałam niemal do końca wieczora. Wyszłam z pracy, zanim goście zaczęli regulować rachunki, nie wyobrażałam sobie, że mogłabym wziąć od kogokolwiek z nich napiwek.

Kilka dni później zostałam zaproszona na rozmowę do Dziekana. W jego gabinecie był również profesor Kaliński, opiekun naukowy mój i mojego Koła Naukowego.

— Szanowna pani — zaczął bez wstępu Dziekan — Zdaje sobie pani z tego, że naraziła pani nasz Wydział i całą uczelnię na kompromitację?! Zniweczyła pani wysiłek wielu osób, które od miesięcy przygotowywały to wydarzenie! Mam poważne obawy, czy osoba, która nie dostrzega tak elementarnych aspektów pracy naukowca, jak dbanie o dobre imię uczelni i własny wizerunek, powinna pracować na uczelni wyższej. Całe pokolenia naszych poprzedników sprawiły, swoją postawą, że jesteśmy szanowanymi ludźmi, poważanymi w społeczeństwie, bo pełnimy w pewnym sensie rolę publiczną. W pracy naukowca nie chodzi o zysk, nie możemy, z powodu niewysokiej gaży, po wykładach zamiatać ulic, kelnerować, czy tańczyć na rurze w klubie nocnym.

Czułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Nic nie byłam w stanie powiedzieć, poczułam, jak robi mi się słabo, a w oczach zbierają się łzy. Dziekan mówił coś jeszcze, ale ja, nie zważając na to, odwróciłam się i wybiegłam, bez słowa, z jego gabinetu.

MICHAŁ

Po rozstaniu z Elżbietą znowu znalazłem się w punkcie wyjścia, sam, bez pomysłu na przyszłość.

Nie chciałem rozmawiać, ani z ojcem, ani z nikim innym o swoim życiu prywatnym. Od rana do nocy pracowałem, chodziłem po sadach, robiłem zimową inwentaryzację drzew, doglądałem cydrów, dokładnie obejrzałem wszystkie nasze budynki gospodarcze, pod kątem ich stanu technicznego i możliwości przyszłego wykorzystania. Wszystko to robiłem powoli, dokładnie, tak, żeby zajęło mi jak najwięcej czasu.

Rozbudowałem naszą domową siłownię i ćwiczyłem w niej do późnych godzin nocnych. Chciałem czuć ból mięśni i ciała. Chciałem czuć cokolwiek, żeby upewnić się, że nadal żyję.

W głowie i sercu nie miałem żadnych uczuć. Dotarło do mnie, że ja od zawsze żyłem bez uczuć. Wyjątkiem był krótki czas, kiedy byłem z Agnieszką, ale nawet wtedy, osobiście, raz na zawsze, zabiłem wszystkie uczucia. Po Agnieszce już nic, do nikogo i do niczego nie czułem. Widocznie taki mój los. Ogarnęło mnie przytępienie. Co mnie czeka? Praca, zarabianie pieniędzy i wydawanie tej ich części, którą zdołam wydać na życie codzienne, taka jest moja przyszłość.

Czułem się przegrany, jakbym znalazł się na równi pochyłej.

KRZYSZTOF

Z przyjemnością spacerowałem po Poznaniu. Droga była trudna i długa, chciałem rozprostować kości i odetchnąć, zanim zamelduję się w hotelu i na konferencji. Wypiłem kawę na rynku i zastanawiałem się kto z moich znajomych zdecydował się przyjechać na konferencję na drugi koniec kraju. Liczyłem, że mimo odległości, spotkam kogoś znajomego i spędzimy razem męski wieczór, na żartach i przy mocniejszych drinkach.

Już w recepcji hotelowej wpadłem na Jacka Lemańskiego. Pogadaliśmy chwilę w holu hotelowym.

— Muszę ci coś powiedzieć! — nagle Jacek klepnął mnie w ramię, był podekscytowany — To powinno cię zainteresować.

— Co takiego?

— Chodzi o tę dziewczynę, byłą twojego syna, z którą... — zaczął mówić.

— Agnieszkę Szymańską? — zapytałem zdziwiony.

— Tak, dokładnie o nią.

— Co z nią? O co chodzi? — zapytałem szczerze zainteresowany.

— Nie masz pojęcia jaki skandal za jej przyczyną rozpętał się w Szczecinie, na Uniwersytecie!

Jacek opowiedział mi o konferencji na której był dwa tygodnie temu w Szczecinie.

— Jej wykład otwierał konferencję. Byłem zaskoczony, jak wszyscy, bo to przecież międzynarodowe wydarzenie, a ona jest tylko zwykłą doktorantką. Wykład otwarcia zwykle przypada najwybitniejszej osobie na uczelni, z tytułami, osiągnięciami, w słusznym wieku. Tymczasem wyszła do nas młodziutka kobieta w prostej sukience, uśmiechnięta, elegancka i ujmująco piękna. Od razu ją rozpoznałem! Jej wystąpienie dla wszystkich było ciekawostką, dlatego od początku wszyscy jej słuchali z uwagą, uśmiechając się pobłażliwie pod nosem. Ale już za chwilę było wiadome, że jej wykład, to nie był przypadek. Dziewczyna przygotowała doskonałe wystąpienie, co do każdego, pojedynczego słowa. Mówię ci stary to było coś, pełen profesjonalizm, dobór materiałów, wyczucie tematu, a przy tym lekkość, swoboda. To nie był wykład, to było wydarzenie, show, w najlepszym tego słowa znaczeniu!

— Nawet ja słyszałem, że jej wykłady są bardzo dobre. Wygrała konkurs na uczelni i prowadziła takie wykłady przez rok. Obydwaj moi synowie mieli okazję być na nich i obydwaj byli pod wrażeniem — powiedziałem.

— Jej wykład był wybitny! Ja też byłem pod wrażeniem. Wszyscy na konferencji byli. Zrobiła bardzo dobrą robotę. Ludzie z jej Uniwersytetu puszyli się z dumy. Później, w przerwie, każdy chciał z nią zamienić słowo. Dziewczyna przechodzi płynnie z języka angielskiego na niemiecki, ma poczucie humoru, jest inteligentna, sympatyczna. Jednym słowem klasa! Górna półka! —opowiadał mi Jacek, a ja słuchałem tego z wielką przyjemnością.

— Miło mi to słyszeć — powiedziałem — Nie rozumiem tylko gdzie jest w tym skandal?

— Widzisz, nie było jej na dalszej część konferencji, nie mam pojęcia dlaczego, podobno uczelnia jej tego nie zaproponowała. Wiele osób się za nią rozglądało, niektórzy o nią pytali wprost. Ja sam byłem rozczarowany, chciałem z nią porozmawiać, przypomnieć, że poznaliśmy się na balu, parę lat temu. Na koniec dnia, po nudnawym, oficjalnym bankiecie, impreza spontanicznie przeniosła się do hotelowej restauracji. Wyobraź sobie, że ona też tam była.

— W tej restauracji? Co tam robiła? — dopytywałem.

— Tak, była tam w charakterze kelnerki. Wszyscy byliśmy zaskoczeni, ona też, a najbardziej ludzie z zagranicznych uczelni. U nas, wiadomo, każdy dorabia jak może, dla nas to normalne. Pewnie dziewczyna potrzebuje dodatkowych pieniędzy, bo za stypendium doktorskie, jeśli rodzina jej nie pomaga finansowo,  na pewno nie jest w stanie utrzymać się samodzielnie, ale za granicą, coś podobnego nie mieści się w głowie! Tam mają stypendia, cały system wsparcia dla zdolnych, młodych ludzi. Ludzie z uniwersytetu w Szczecinie próbowali jakoś tłumaczyć tę sytuację, ale miny mieli nietęgie.

— A ona? — zapytałem.

— Cóż, myślę, że dla niej to był bardzo trudny wieczór. Trzymała się, robiła swoje, nie reagowała na pytania i zaproszenia do stołu. Szacunek dla niej, że przetrwała ten wieczór. Sam jestem ciekaw jak to wszystko się skończyło. Pewnie dostała ostrą reprymendę, bo jej sprawa mimowolnie stała się tematem numer jeden wśród obecnych.

Słuchałem Jacka z rosnącym niepokojem. W jednej chwili wiedziałem co powinienem zrobić.

AGNIESZKA

Od tygodnia nie funkcjonowałam normalnie. Nie chodziłam na uczelnię, nawet nie wiedziałam, czy jeszcze tam pracuję, nic nie jadłam, nie umiałam pozbierać myśli. Jedyne co robiłam, to chodziłam do pracy w restauracji. Potrzebowałam pieniędzy, żeby opłacić czynsz za mieszkanie, dać sobie czas na odzyskanie równowagi i podjęcie decyzji co dalej ze swoim życiem zrobić.

— O której kończysz pracę? — zapytał Krzysztof.

Nie miałam siły dziwić się, że widzę go przy jednym ze stolików w restauracji.

— Nie jest pan jedyną osobą, która mnie o to dzisiaj pyta.

Przy jednym ze stolików siedziała grupa młodych mężczyzn z Niemiec, którzy od dobrych kilku godzin mnie zaczepiali, próbowali umówić się ze mną. Rozmawiali ze mną po angielsku i byli nawet dosyć uprzejmi, ale nie wiedzieli, że rozumiem o czym rozmawiają w swoim ojczystym języku. A mówili o mnie... Komentowali mój wygląd, zastanawiali się, kiedy ostatnio zostałam porządnie zerżnięta, czy któremuś z nich pozwolę na to dzisiejszej nocy... i śmiali się ze swoich żartów głośno.

— Właśnie widzę — odparł z ponurą miną.

— Proszę, nasza karta dań — z uśmiechem podałam mu menu. — Czy potrzebuje pan porady w kwestii wyboru?

— Będę na ciebie czekał w aucie.

— Nie mogę odjechać po pracy, wypasionym samochodem, z jednym z klientów. To jest szanowana restauracja, a nie dom schadzek proszę pana.

Po chwili zaniosłam do jego stolika ciepłą kolację, której nie zdążył jeszcze zamówić. Na stoliku, bez słowa wyjaśnienia, położyłam też serwetkę, w której był klucz do mojego mieszkania i kartka z adresem.

Krzysztof jadł i zerkał na mnie z troską w oczach.

Grupa niemieckich gości ciągle przywoływała mnie do swojego stolika, zaczęłam więc obsługiwać ich po niemiecku. Stało się jasne, że od początku rozumiałam wszystkie ich rozmowy przy stoliku, może nawet zrobiło im się głupio z tego powodu, bo szybko zapłacili za kolację i wyszli, zostawiając mi napiwek. Nie zachowałabym się w taki sposób, gdyby nie Krzysztof. Peszenie gości i być może zniechęcanie ich do ponownego odwiedzenia restauracji, z pewnością nie należy do zadań kelnerki, chciałam jednak, żeby Krzysztof zobaczył, że umiem sobie radzić.

Po pracy poszłam do mojego mieszkania. Czekał na mnie w drzwiach.

— Agnieszko... — zaczął mówić z westchnieniem — Dlaczego tam pracujesz?

— Dla pieniędzy — uśmiechnęłam się słabo.

— Potrzebujesz pieniędzy?

— Myślę, że każdy człowiek ich potrzebuje.

— Nie wystarcza ci to co zarabiasz na uczelni?

— Nie na te luksusy, w jakich żyję — powiedziałam rozkładając ręce i prezentując moje mieszkanie. — Co robisz w Szczecinie?

— Słyszałem, że masz kłopoty? Przyjechałem, żeby ci pomóc — powiedział.

— Gdzie słyszałeś? — byłam bardzo zmęczona, ale też ciekawa.

— Mój znajomy był na konferencji w Szczecinie dwa tygodnie temu... Mam mówić dalej?

Pokręciłam przecząco głową. Z oczu popłynęły mi łzy, ale otarłam je. Zdałam sobie sprawę z tego, że jestem słaba, całkowicie rozklejona i zrezygnowana i nie będę w stanie oprzeć się Krzysztofowi, czy czegokolwiek ukryć przed nim. Podeszłam więc do niego, stanęłam na wprost i poważnie popatrzyłam mu w oczy.

— Obiecaj..., obiecaj że nie będziemy się... — zaczęłam mówić, powstrzymując łzy, ale przerwał mi.

— Nawet nie kończ! — powiedział gwałtownie, popatrzył na mnie z wyrzutem, położył dłonie na moich ramionach — Nie ufasz mi?

— Sobie nie ufam... — powiedziałam i spuściłam wzrok.

— Nie będziemy, obiecuję. Bądź spokojna, nie zamierzam dokładać ci zmartwień. Nie po to tu przyjechałem — zaprowadził mnie do stołu i posadził na krześle, sam usiadł obok — Usiądź i opowiedz mi wszystko o swoich kłopotach.

— Nie wiem co mam ci powiedzieć... Każdy ma jakieś kłopoty. Poradzę sobie, tylko potrzebuję trochę czasu... i siły, muszę być silna...

— Niczego nie musisz — powiedział.

Podeszłam do niego.

— Mogę się do ciebie przytulić? — zapytałam.

Nie czekając na odpowiedź usiadłam mu na kolanach, objęłam ramionami jego szyję i wtuliłam twarz w jego ramiona.

— Ja tak lubię się przytulać! Wiesz, jakie to słabe, nie mieć do kogo się przytulić?... —powiedziałam, a on, nieco zakłopotany położył ręce na moich plecach i lekko przycisnął mnie do siebie, nic nie powiedział. — Nie mam już siły, Krzysztof. Potrzebuję odpoczynku, nicnierobienia. Ja w kółko pracuję, uczę się, bez przerwy, dzień w dzień, bez wolnych dni, weekendów, od lat! Ciągle coś muszę! Coraz więcej, bardziej. Nie mogę już tak dłużej, nie daję rady. Jestem zmęczona. Nie mam siły na nic, na życie nie mam siły. Czuję się słaba, jakbym była nieprawdziwa, jak mgiełka, którą byle wiaterek może rozwiać w powietrzu — szlochałam mu w ramię. — Wystarczy drobiazg i rozpadam się.

— Tak jak teraz? — zapytał cicho.

— Tak jak teraz... — odpowiedziałam, a moim brzuchu, głośno zaburczało.

— Jesteś głodna?— zapytał, a ja pokręciłam przecząco głową — Jadłaś coś dzisiaj? — znowu zaprzeczyłam — A wczoraj? — ponownie ledwo zauważalnie pokręciłam głową.

Zdjął mnie ze swoich kolan i posadził na krześle obok.

— Zaczniemy więc od nakarmienia cię. Na co masz ochotę?

— Zrobisz mi kisiel? Sama nie mam siły...

— Kisiel? — zapytał zdziwiony.

— Nic innego nie przełknę. Zresztą nic innego nie  mam w domu. Dobrze, że ty zjadłeś kolację, nie mam czym cię poczęstować.

Krzysztof zaczął przeglądać szafki kuchenne i lodówkę. Nigdy nie gromadziłam zapasów jedzenia, a w ostatnich dniach nie robiłam żadnych zakupów. W szafkach były więc pustki, a w lodówce kilka marchewek i dwa, napoczęte słoiki dżemu. Patrzył na to ze zgrozą i z niedowierzaniem kręcił głową.

KRZYSZTOF

Agnieszka była w bardzo słabej formie. Nigdy nie widziałam jej takiej. Była pogubiona, zrezygnowana. Gardło ścisnęło mi się z żalu i bezsilności. Zrobiłem herbatę i ten nieszczęsny kisiel. Ona naprawdę nie miała w domu nic do jedzenia, a wszystkie sklepy, o tej porze, były już dawno zamknięte.

Opowiadała mi, jak została niesprawiedliwie potraktowana na uczelni. Bolało ją to. Straciła wiarę w siebie, a jej plany na przyszłość runęły.

— To nie jest tak, że mnie nie jest stać w ogóle na to mieszkanie i studiowanie — mówiła — Mnie nie jest stać tylko trochę. Ja wiele nie potrzebuję. Bez problemu mogę zrezygnować z kupowania ciuchów, książek, kosmetyków, z klubu tanecznego, nawet z jedzenia. Dieta wege jest tania i zdrowa, można do tego przywyknąć. Mogłabym wynająć jakiś nieduży, tani pokój, przy rodzinie, ale ja przyzwyczaiłam się do mojej samotności w tym mieszkaniu. Dobrze mi tu. Myślałam, że popracuję wieczorami, zarobię trochę. Praca w restauracji nie miała żadnego wpływu na to co robiłam na uczelni. Ucieszyłam się, że ją znalazłam i będę w stanie przetrwać jakoś w Szczecinie, a może nawet uzbieram trochę kasy na bilet i pojadę na parę dni do domu?... Ale okazało się, że tak nie można, nie wypada, że to wstyd. Usłyszałam od Dziekana, że ja nie nadaję się do pracy na uczelni wyższej, że ją kompromituję. Byłam wystarczająco dobra, żeby prowadzić wykład na konferencji, ale już niewystarczająco dobra, żeby uczestniczyć w oficjalnej jej części, obiedzie, wieczornym bankiecie.

— Nieprawdopodobne, że zostałaś tak potraktowana! — powiedziałem, byłem szczerze oburzony.

— A wiesz, że mnie to nie dziwi? Ja jestem jak dodatek, ozdoba, coś fajnego, ale niezbyt ważnego. Powiem ci coś. Wtedy jak Michał mnie rzucił, dotarło do mnie, że byłam dla niego i was wszystkich taką rozrywką, przerywnikiem, odskocznią od codzienności. Lubiliście mnie, miło spędzało się czas. Młoda, ładna, miła, wesoła dziewczyna, jak zabawka, rozrywka, jak piesek z cyrku. Ale nie ktoś, kogo traktuje się poważnie.

— To nieprawda! — zaprzeczyłem gwałtownie — Jak możesz tak mówić?!

— Wiesz? — kontynuowała nie słuchając mnie i nie zważając na moje słowa — Teraz myślę podobnie. Tak samo jestem traktowana: miła, ładna, uśmiechnięta dziewczyna, nawet dosyć mądra i zdolna, dobra na interesujące rozpoczęcie poważnej konferencji, a później nieważna i na koniec przynosząca wstyd uczelni — po jej policzkach znowu popłynęły łzy.

Próbowałem ją pocieszać, pozwalałem jej się wygadać, wyżalić, chociaż w mojej głowie kłębiły się myśli, byłem wściekły na wszystkich tych ludzi, którzy skrzywdzili Agnieszkę i nie zamierzałem tak zostawić tej sprawy.

— Wtedy miałam obok siebie Igora i rodziców, przyjaciół ze szkoły i nadzieję, że, jeśli nie mogę być z Michałem, ukochanym chłopakiem, to czeka mnie inna przyszłość, nauka, rozwój osobisty, obracanie się wśród naukowców, praca na uczelni wyższej... A teraz nie mam nikogo i niczego. Nie zamierzam dokładać zmartwień mojej rodzinie, przyjaciele są daleko, miłość skończyła się dawno temu. A nauka, osiągnięcia zawodowe, z których byłam tak dumna? Wszystko to rozpadło się jak domek z kart i nie mam pojęcia co będzie dalej. Jakimś szalonym zbiegiem okoliczności jesteś tylko ty.

Nie chciała, żebym ją pocieszał, chciała, żebym ją przytulał. Trzymałem ją więc w swoich ramionach, a ona przytulała się do mnie. Trochę płakała, prosto w moje ramię mówiła o czym myśli, żaliła się, rozważała swoją sytuację, albo nie mówiła nic, tylko wtulała się jeszcze bardziej, a ja oplatałem ją mocno ramionami, głaskałem po plecach, włosach i lekko kołysałem w swoich ramionach.

W końcu Agnieszka położyła się i zasnęła. Upewniłem się, że śpi mocno i położyłem się obok niej. Przytuliła się, przez sen,  do mojego ramienia. Głaskałem ją po włosach i patrzyłem na jej piękną, delikatną, spokojną we śnie twarz. Dobrze, że postawiła sprawę jasno: "Obiecaj, że nie będziemy się kochać", tak zamierzała powiedzieć, żeby za chwilę móc usiąść na moich kolanach, objąć mnie i tulić się mocno przez długi czas. Agnieszka to niezwykła dziewczyna, najbardziej wyjątkowa osoba, jaką poznałem w całym swoim życiu! Przez resztę nocy rozmyślałem, w jaki sposób mogę jej pomóc.

Tak bardzo było mi jej żal!

AGNIESZKA

Następnego dnia czułam się znacznie lepiej. Krzysztof zrobił śniadanie, musiał być na zakupach, kiedy jeszcze spałam.

Wzięłam szybki prysznic i usiadłam z nim przy stole. Czekała mnie trudna rozmowa. Uśmiechnęłam się do niego.

— A więc nie uciekłeś w nocy, przed moim biadoleniem, gdzie pieprz rośnie?

— Nie żartuj! Cieszę się, że mogłem służyć ci przyjacielskim ramieniem do wypłakania się.

— Dzięki. Już mi lepiej — powiedziałam z uśmiechem, patrzył na mnie z autentyczną troską w oczach. — Teraz powiem ci co zrobisz z tym co usłyszałeś ode mnie, okej?

— Mh — przytaknął, patrzył na mnie poważnym wzrokiem.

— A raczej czego nie zrobisz. Otóż nie zrobisz żadnej z tych rzeczy, o których myślałeś w nocy, kiedy pozwalałeś mi się do ciebie przytulać i głaskałeś mnie po włosach. Kiedy uznasz, że przyszła pora, zwyczajnie wsiądziesz do samochodu i pojedziesz do swojego domu, zachowasz wizytę u mnie dla siebie, a ja rozwiążę swoje problemy sama, po swojemu.

— Nie ma mowy! Nie zamierzam zostawić cię z tym samej — odparł, tak jak przypuszczałam.

— Krzysztof, to są moje sprawy. Chciałeś być wczoraj moim przyjacielem i ja przyjęłam twoją ofertę. Jestem ci za to bardzo wdzięczna. Wziąłeś, na swoje barki, częściowo, ciężar problemów, który mnie przygniótł. Dzięki temu, tobie pewnie jest ciężej, ale mnie jest lżej. Serio! Mogę już swobodnie oddychać i działać. Niczego więcej od ciebie nie oczekuję.

— Agnieszko, ja w prosty sposób mogę rozwiązać twoje problemy, zwyczajnie mogę ci pomóc — powiedział.

— W jaki sposób? Nie przyjmę od ciebie pomocy finansowej, nawet mi tego nie proponuj.

— Ale dlaczego? Ludzie sobie pomagają! Ty potrzebujesz wsparcia, a ja mogę i chcę ci pomóc.

— Poradzę sobie sama. Pieniądze nie są dla mnie problemem.

— Dzisiaj tak mówisz... Przypomnij sobie kilka poprzednich dni, choćby wczorajszy dzień...

— Byłam w dołku, ale dzięki tobie, to jest już za mną. Teraz myślę jasno i wiem czego chcę. Nie zamierzam pogodzić się z tym, jak zostałam potraktowana na uczelni. Nie zrobiłam nic złego, nie mam się czego wstydzić. Stanę twarzą w twarz z moimi przełożonymi i upomnę się o należny szacunek. A jeśli go nie znajdę, to odejdę z uczelni. Rodzice mnie uczyli, że z każdej, nawet pozornie beznadziejnej sytuacji, są przynajmniej dwa wyjścia. Znajdę wyjście. Już mam kilka pomysłów. Wszystko u mnie będzie dobrze.

— Z moją pomocą byłoby ci łatwiej. Dla mnie to nic wielkiego, byłbym szczęśliwy, gdybym mógł coś konkretnego dla ciebie zrobić.

— Zrobiłeś! Dałeś mi siebie. Przez kilka godzin byłeś ze mną, tak jak tego potrzebowałam, dałeś mi swoją siłę, spokój, jasność umysłu.

— Agnieszko, nie bierz mnie pod włos! — powiedział — Ty potrzebujesz finansowego wsparcia. Pozwól mi sobie pomóc. Zapłacę za twoje mieszkanie, za tych parę miesięcy do wakacji, będziesz miała czas, żeby spokojnie zdecydować co dalej chcesz robić.

Przecząco kręciłam głową. Nie miałam zamiaru wziąć od niego żadnych pieniędzy i on to wiedział, chociaż trudno było mu się z tym pogodzić.

— Przecież ty nie masz w domu nawet jedzenia, podstawowych środków czystości, chemii. Nie można żywić się tylko marchewkami.

— Zastałeś mnie w dołku, dlatego miałam w lodówce tylko marchewki, normalnie umiem o siebie zadbać, serio!

— Masz kłopoty, obydwoje wiemy, że są tylko przejściowe, ale teraz zwyczajnie potrzebujesz pieniędzy, a ja zamierzam ci je dać.

— Nie, Krzysztof. Nie zostanę twoją utrzymanką — skrzywił się na te słowa, posmutniał, jakbym tym co powiedziała sprawiła mu przykrość — Przepraszam, źle to zabrzmiało. Ale prawda jest taka, że ja muszę znaleźć sposób, żeby obejść się bez takiej pomocy. Pieniądze! Gdyby to tylko o nie chodziło! Wiesz czego potrzebuję? Muszę wyjaśnić moją sytuację na uczelni, dowiedzieć się, czy mogę dokończyć doktorat. A jeśli okaże się, że mnie tam nie chcą, albo nie stać mnie na to, to odejdę z uczelni, świat się od tego nie skończy.

— Ale.. — zaczął mówić, a ja mu przerwałam.

— Nie przyjmę od ciebie nic innego oprócz przyjaźni — patrzył na mnie zrezygnowany — Naprawdę poradzę sobie, masz na to moje słowo! Rozegram to po swojemu. Obiecaj, że mi na to pozwolisz.

Westchnął ciężko.

— Dobrze, ale pod warunkiem, że pójdziemy teraz na zakupy i kupimy ci wszystko, czego potrzebujesz.

Uśmiechnęłam się szeroko.

— To będzie cię drogo kosztować.

Udało mi się wywołać nikły uśmiech na jego twarzy. Nadal jednak patrzył na mnie poważnym, zatroskanym wzrokiem i z bezsilnością pokręcił głową.

MICHAŁ

Od kilku dni byłem sam w domu. Ojciec pojechał do Poznania, mama była u babci, Adam z Magdą jeździli po Europie, załatwiali interesy, rzadko bywali teraz w domu.

Pogoda postanowiła wpisać się w mój nastrój, było zimno, padał deszcz, wiał silny wiatr. Nie było sensu wychodzić z domu.

Oglądałem telewizję, jakieś filmy, w końcu znudziło mnie siedzenie przed telewizorem, chciałem posłuchać muzyki.

Zanim włączyłem odtwarzacz, usłyszałem dzwonek do drzwi.

— Cześć Frajerze! — to był wujek Wojtek.

Zwracał się tak do mnie od czasu mojego rozstania z Agnieszką. Swego czasu wściekałem się na niego za każdym razem, kiedy tak do mnie powiedział, później odpuściłem i olewałem to, teraz było mi wszystko jedno, nawet zgadzałem się z tym określeniem.

— Zastałem Krzyśka?

— Nie ma ojca. Nosi go ostatnio. Pojechał na jakąś konferencję o ogrodnictwie. Parę dni go nie będzie. Masz coś ważnego do niego? — zapytałem.

— Nie. Przechodziłem obok i pomyślałem, że wpadnę. Ty nie chciałeś jechać?

— Na tę konferencję? — wzruszyłem ramionami — Daj spokój! Jechać przez pół Polski, żeby przez cały dzień słuchać ględzenia nudziarzy, a wieczorem pić z nimi drinki?

— Widzę, że humorek ci dopisuje? — zaśmiał się Wojtek — A ty co będziesz robił wieczorem?

- Nic. Poleżę i posłucham muzyki.

— Czegoś konkretnego? — zapytał.

— Nie. Nie wiem jeszcze czego. Coś tam znajdę u ojca.

Chciałem uciąć temat muzyki, bo Wojtek był zafiksowany na jej punkcie niemal tak samo jak ojciec, a do tego mógł o niej nawijać bez przerwy.

Od czasu, jak zaczął pracować w radio zmienił się nie do poznania! Dawniej prawie nie wychodził z domu, z nikim nie rozmawiał, nawet do nas nigdy nie przychodził, mimo, że ojciec zapraszał go stale, bo Wojtek był jego stryjecznym bratem. Parę lat temu, na imprezie sierpniowej z radiem, jakimś cudem zgadał się z radiowcami i od tamtej pory prowadził nocną audycję w radio pod nazwą Klub Złamanych Serc, dedykowaną dla ludzi porzuconych, odtrąconych, po bolesnych rozstaniach. Słuchacze dzwonili i opowiadali swoje historie utraconych miłości, wzajemnie się pocieszali i wymieniali pomysłami, jak wyjść z dołu po rozstaniu. Wojtek puszczał muzykę wpisującą się w taki żałosny nastrój. Czasami grał jakiś kawałek na gitarze, albo czytał wiersz. Czasami miał gości, kogoś ze słuchaczy, kogoś znanego z mediów, kto miał za sobą bolesne rozstanie, albo specjalistów, pomagających ludziom w takich sytuacjach. Popularność jego audycji przerosła najśmielsze oczekiwania stacji radiowej. Sam słuchałem jej czasami. Wojtek stał się rozpoznawalną osobą. Stał się szczęśliwym, spełnionym człowiekiem, pozytywnie nakręconym do życia.

— Chodź. Poszukamy razem czegoś dla ciebie.

Poszliśmy do gabinetu ojca i przeglądaliśmy imponujący zbiór jego płyt.

— Ale kolekcja! — z podziwem powiedział Wojtek — Nigdy nie przestanie robić to na mnie wrażenia.

— Na wszystkich robi — powiedziałem.

Przypomniało mi się, jakie wrażenie zrobił gabinet ojca na Agnieszce, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy i z jakimi emocjami odbierała znajome piosenki, które po raz pierwszy słyszała na wypasionym sprzęcie muzycznym ojca. Uśmiechnąłem się do tego wspomnienia. *

Jeśli nie wiesz czego posłuchać, to wybierz płytę, albo nawet kasetę ze składankami.

Te słowa wywołały kolejne wspomnienia. Ojciec robił składanki piosenek na różne okazje. Na przykład na wesele Ewy zrobił składankę romantycznych piosenek o miłości. To właśnie przy niej, tańcząc z Agnieszką, dotarło do mnie, że jest ona dla mnie kimś więcej, niż tylko koleżanką. Pamiętam jego składankę piosenek świątecznych, której słuchaliśmy, a później śpiewaliśmy i tańczyliśmy do niej, w drugi dzień świąt z Adamem, Magdą, Agnieszką i rodzicami. Dziewczyny dały wtedy czadu i rozruszały nas wszystkich! To był jeden z najlepszych, rodzinnych dni w moim życiu. Albo "Sierpień 93", składanka piosenek, którą Agnieszka podarowała ojcu w ramach podziękowań za naukę gry na gitarze, a wcześniej zagrała i zaśpiewała dla mnie piosenkę z własnym tekstem. "Chciałabym, żebyś zawsze tu był"... tylko tyle z niej pamiętam... Ależ byłem wtedy zakochany i szczęśliwy! Miałem wrażenie, że mam wszystko, że świat leży u moich stóp. Jak to się stało, że od tamtego czasu minęło tyle lat? Jak mogłem pozwolić odejść tej dziewczynie z mojego życia?

— A może posłuchaj czegoś wyjątkowego, co ktoś napisał i zaśpiewał specjalnie dla ciebie? — Wojtek, jakby czytał w moich myślach, wyrwał mnie z zamyślenia.

— Nie jesteś już w pracy Wojtek — chciałem, żeby zabrzmiało to lekko — Nie złapię się na takie teksty. Zresztą, nie mam tamtego nagrania.

— Ale Krzysiek je ma.

— Nie sądzę — powiedziałem z powątpiewaniem, a Wojtek roześmiał się.

— Wiem to na pewno, bo pomagałem nagrać tę piosenkę. Przygrywałem wtedy na gitarze, a twoja dziewczyna mówiła, że piosenka ma być prezentem dla Krzyśka — patrzył na mnie szczerze zdziwiony — Nie wiedziałeś?

Musiałem wyglądać dziwnie, bo Wojtek nie drążył tematu. Poklepał mnie tylko  po ramieniu.

— Muszę już iść. Miłego wieczoru Frajerze!

Jak tylko zamknęły się za nim drzwi podszedłem do regału z kasetami magnetofonowymi, w gabinecie ojca. Po chwili znalazłem to czego szukałem. Wyjąłem z półki kasetę z odręcznym napisem na grzbiecie "Sierpień 93".

Włączyłem kasetę, popłynęła muzyka i natychmiast wróciły obrazy. Zobaczyłem uśmiechnięte oczy mojej Agnieszki i jej ręce oplatające moją szyję. Ona uwielbiała się przytulać, a ja mogłem trzymać ją, zamkniętą w moich ramionach, taką delikatną i pachnącą bez końca! Zamknąłem oczy i zobaczyłem jej piękną twarz pochylającą się nade mną, jej jasne, lśniące włosy łskoczące mnie w policzki i jej miękkie usta, zbliające się do moich.

— Kurwa! — zakląłem i włączyłem muzykę.

Nie potrzebowałem taplania się w przeszłości i wspomnień, które za każdym razem rozwalały mnie od środka.

Wyjąłem kasetę z odtwarzacza, z zamiarem schowania jej do pudełka i odstawienia na półkę. Jednak mój wzrok wychwycił odręczne napisy na okładce, po wewnętrznej stronie kasety. Agnieszka zrobiła tam listę piosenek, które nagrała dla ojca. Na końcu tej listy widniał napis: "Chciałabym żebyś zawsze tu był". Serce mocniej mi zabiło. Czy to możliwe, że na kasecie jest piosenka Agnieszki?

Szybko włożyłem kasetę z powrotem do odtwarzacza. Przewinąłem taśmę niemal do samego końca. Usłyszałem dźwięki gitary akustycznej, a później głos Agnieszki i piosenkę w jej wykonaniu.

"Serio? Wiesz co dobre co złe?
Piekło czy raj?
Niebiosa czy ból?
Zieleń pól, kwiatów blask
a może zimna stal?
Śmiech czy morze łez?
Czy odróżnisz to też?

Nigdy nie sprzedaj swych
Bohaterów za chleb
żaru ognia za chrust
dobroci za wielki zysk
Miłości za błysk
Czy nie zmienisz się?
nie sprzedasz serca na złom
by w złotej klatce mieć dom?

Chciałabym, żebyś zawsze tu był
W Tych ramionach spać
Tonąć w oczach Twych chcę,
za rokiem rok
W naszych miejscach zostawić ślad
I sięgać gwiazd
To jest mój raj
Obyś tylko był

Posłuchałem piosenki raz, drugi, trzeci i było po mnie.

"Nie ma już i nigdy nie będzie naszych miejsc, nie ma jej w moich ramionach, a ja zamknąłem się w złotej klatce. Obyś tylko tu był, zawiodłem ją! Przez lata nie było mnie przy niej... "

"Nigdy nie uwolnię się od tej dziewczyny, a bez niej nigdy nie będę już szczęśliwy." — myślałem — "Jeżeli teraz czegoś nie zrobię, nie zmienię, to od razu mogę sobie strzelić w łeb!".

AGNIESZKA

Przed wyjściem z domu, przez dłuższą chwilę stałam przed lustrem i patrzyłam na swoje odbicie. Nałożyłam granatową, ołówkową sukienkę i szpilki. Starannie ułożyłam włosy, zrobiłam delikatny makijaż. Wyglądałam elegancko i ładnie. Miało mi to dodać odwagi i pewności siebie, bo zamierzałam pójść prosto do gabinetu Dziekana i rozmówić się z nim.

W holu uczelni wpadłam na profesora Kalińskiego.

— Magister Szymańska! — zawołał — Zdecydowała się pani jednak zaszczycić uczelnię swoją obecnością?

— Dzień Dobry! Chyba nikt tutaj za mną nie tęsknił. Nie zauważyłam żadnych oznak.

— Postanowiłem dać pani czas. Jednak moja cierpliwość do pani jest już na wyczerpaniu — nic na to nie odpowiedziałam, ciągle byłam zestresowana i nie wiedziałam co usłyszę od moich przełożonych — Postąpiła pani ostatnio bardzo nieodpowiedzialnie.

— To moja sprawa co robię po pracy — odparłam bojowo.

— Mówię o rozmowie z Dziekanem — przerwał mi profesor — Wybiegła pani z gabinetu przed zakończeniem rozmowy, nie zważając na nasze protesty.

— Cóż, jestem tylko człowiekiem, mam uczucia. Przepraszam.

— Nie dała mi pani szansy wziąć siebie w obronę.

— Chciał pan profesor to zrobić?

— Oczywiście! Chociaż nie było to potrzebne, bo Dziekan nie zamierzał poprzestać na krytyce tego co wydarzyło się na koniec konferencji.

— W zasadzie było już po konferencji.

— To nieistotny szczegół — profesor, ze zniecierpliwieniem, machnął ręką — Pani Agnieszko, nasz Dziekan jest nieco porywczym człowiekiem, gwałtownym i bezkompromisowym, umie i lubi wyrażać się ostro,  bezpośrednio, ale, na Boga! To jest pani szef! Należy mu się nieco więcej szacunku i choćby odrobina zaufania!

— Panie profesorze, ja jestem tylko zwykłą studentką, młodą dziewczyną ze zwykłej rodziny, z całą pewnością brak mi doświadczenia i obycia, ale ja też zasługuję choćby na odrobinę szacunku!

Profesor ponownie, zniecierpliwiony, machnął ręką.

— Proszę iść ze mną! — powiedział tylko i poprowadził mnie prosto do gabinetu Dziekana.


Dziekan patrzył na mnie surowym wzrokiem. Znowu poczułam, jak stres chwyta mnie za gardło.

— Proszę, proszę! Kogo ja widzę? Czy ma nam pani coś do powiedzenia? — zapytał ostro.

— Tak — odpowiedziałam spokojnie — Dokładnie przygotowałam się do tej rozmowy.

— Słucham więc!

— Po pierwsze, nie zamierzam przepraszać, ani tłumaczyć się z tego, że dorabiam wieczorami do pensji. Nie ma to żadnego wpływu na moją pracę na uczelni. Zawsze pracuję z największym zaangażowaniem, bo ja kocham pracę na Uniwersytecie. Pozwolę też sobie niezgodzić się z panem profesorem, że praca kelnerki przynosi wstyd i hańbi mnie osobiście. Nie robię niczego złego. Jeżeli uczelnia nie jest w stanie tego zaakceptować, to trudno! Jestem obecnie w takiej sytuacji, że nie mam innego wyjścia. Proszę mnie wyrzucić z uczelni, o ile to już się nie stało — powiedziałam śmiało — Po drugie, jest mi przykro, że zdarzenie z udziałem mojej osoby miało negatywny wpływ na odbiór konferencji. Nie przewidziałam, że zamiast na bankiecie, organizowanym w innej lokalizacji, wszyscy pojawią się w restauracji, w której pracuję. Przyznaję, to moje niedopatrzenie, zła ocena sytuacji, zupełnie niezamierzona. Nie zgadzam się jednak z opinią pana profesora, że zepsułam konferencję i skompromitowałam uczelnię. Bolą mnie te słowa i domagam się przeprosin. Zrobiłam najlepiej jak umiałam to, o co zostałam poproszona. Przygotowałam i przeprowadziłam wykład, który został dobrze oceniony, co wiem, ponieważ rozmawiałam z uczestnikami konferencji, bezpośrednio po moim wykładzie.

— Nie można pani odmówić odwagi — powiedział Dziekan — Mówi pani co jej przyjdzie do głowy, nie zważając na konsekwencje.

— Panie Dziekanie, jedyne co mogę stracić to szacunek do samej siebie. Pracę, jeżeli nie będzie tutaj miejsca dla mnie, postaram się znaleźć gdzieś indziej, jeśli nie w Polsce, to za granicą. Nie raz słyszałam, że środowisko naukowe jest zamknięte na ludzi z zewnątrz, że trudno jest dostać się w jego szeregi osobie takiej jak ja, bez koneksji, bez tradycji rodzinnych, a tym samym bez obycia.

— Zamierza nas pani dodatkowo obrażać?

— Nie. Stawiam sprawę jasno. Marzę o pracy naukowca. Bardzo bym chciała kontynuować moje badania, a później rozpocząć kolejne. Ze wszystkich sił spróbuję to osiągnąć. Potrafię być konsekwentna i ciężko pracować. Liczę, że osiągnę, to o czym marzę, ale oczywiście nic nie jest przesądzone. Do niedawna myślałam, że Uniwersytet Szczeciński jest moim miejscem na ziemi. Teraz nie mam tej pewności, ale na tej uczelni świat się nie kończy.

— Tak łatwo nas pani skreśla? Może jednak zbyt szybko?

— Proszę mi wierzyć, że nie jest to dla mnie łatwe. Szczególnie trudno jest pogodzić mi się z tym, że uczelnia potraktowała mnie niepoważnie, w kontekście konferencji, a po niej tak szybko i bez skrupułów mnie oceniła i skreśliła. Nawet zbrodniarze mają prawo do obrony przed sądem. Mnie, chociaż nie zrobiłam nic złego,  nie dano takiej możliwości. Zostałam surowo i niesprawiedliwie oceniona i zapewne za chwilę usłyszę wyrok skazujący.

— Pani Agnieszko! — powiedział podniesionym głosem profesor Kaliński, był oburzony — Proszę się hamować i dać nam wreszcie dojść do słowa!

Dziekan usiadł w fotelu, przy niewielkim stoliku stojącym w rogu jego gabinetu. Ręką wskazał pozostałe fotele, które zajęliśmy ja i profesor Kaliński.

— Pani ogląd rzeczywistości nie jest jedynym słusznym. Ja, jako Dziekan, widzę sprawę z innej perspektywy. Rozumiem jednak, że poczuła się pani urażona i przepraszam za moje ostre słowa.

— Dziękuję — popatrzyłam na profesora z nieufnością, bez uśmiechu, odczuwałam stres z powodu odbywanej, trudnej dla mnie rozmowy.

— Przepraszam też za niedopatrzenie i nie zaproszenie pani na oficjalną część konferencji. Musi pani wiedzieć, że pytano o powody pani nieobecności, zanim wydarzyła się ta niezręczność w hotelowej restauracji. Osoby odpowiedzialne za organizację wydarzenia usłyszały już ode mnie stosowną reprymendę — kontynuował Dziekan — Nie zmienia to faktu, że uczelnia została skompromitowana, a konferencja zakończyła się skandalem. Tyle, że pani osoba była w całej tej sprawie papierkiem lakmusowym, pokazującym wyraźnie bolączki i niedoskonałości systemu edukacji na wyższych uczelniach w naszym kraju. Nie ma pani racji, że po wykładach i pracy naukowej możemy robić wszystko. Otóż nie możemy. Nie jest pani zwyczajną studentką. Jest pani laureatką międzynarodowego konkursu, osobą znaną publicznie, reprezentującą nasz Wydział w mieście, kraju i poza granicami.

— Proszę nam wytłumaczyć, co skłoniło panią do podjęcia pracy kelnerki! — powiedział profesor Kaliński.

— Co tutaj jest do tłumaczenia? Potrzebuję dodatkowych pieniędzy, żeby opłacić wynajmowane mieszkanie. Dowiadywałam się i wiem, że uczelnia nie dysponuje mieszkaniami, ani pokojami dla doktorantów. Przyjęłam propozycję pracy w restauracji, bo mogę wykonywać ją wieczorami, co nie koliduje z zajęciami na uczelni — popatrzyłam na moich rozmówców, czekali, że będę kontynuowała — Praca kelnerki polega na obsłudze stolików. Potrzebna jest znajomość języków obcych, z tego powodu mnie przyjęto. Co jeszcze chcecie panowie wiedzieć?

— Nie pytamy przecież na czym polega praca kelnerki! — niemal wykrzyknął profesor Kaliński — Chcemy poznać bezpośredni powód, że podjęła pani tę pracę.

— Nie stać mnie na studiowanie i samodzielne utrzymanie się w Szczecinie, a moja rodzina ma kłopoty finansowe, mam nadzieję, że przejściowe i nie mogę na nią liczyć. Nie zamierzam użalać się nad sobą. Szukałam rozwiązania trudnej dla mnie sytuacji i znalazłam je. Co więcej mogę powiedzieć?

— Nie pomyślała pani o tym, żeby podzielić się swoimi problemami? — zapytał Dziekan.

- Z kim? I w jakim celu? Nie mam w Szczecinie bliskich przyjaciół. Studia magisterskie ukończyłam w przyspieszonym trybie i nie zdążyłam nawiązać bliższych przyjaźni. Koledzy z Koła Naukowego rozjechali się po studiach po świecie. Każdy ma swoje sprawy. Nie potrzebuję współczucia, ani roztrząsania mojej sytuacji. Ze strony uczelni potrzebuję jedynie zrozumienia i zaufania. Odrobinę dodatkowych środków, sama umiem zdobyć.

— Pani Agnieszko — z westchnieniem powiedział profesor Kaliński — Czy pani nie rozumie, że my tworzymy społeczność, uczelnianą rodzinę? Nie czuje się pani ani trochę z nami związana?

— To również kompromituje uczelnię, konkretnie nasz Wydział, profesora Kalińskiego  i mnie osobiście. Była pani naszą najzdolniejszą studentką, a teraz jest najmłodszą, od lat, doktorantką z wielkimi możliwościami. Każdy egzamin zdaje pani zawsze na piątkę. Pokonała pani z ogromną przewagą wszystkich uczestników międzynarodowego konkursu, a pani wykłady były i nadal są tematem, naszych dyskusji, analiz, a nawet prywatnych rozmów. Znamy panią, bo przedstawiła się nam pani wielokrotnie, pokazała palcem na mapie miejsce, z którego pochodzi. Wiemy, że pani dom rodzinny jest oddalony od naszego miasta o setki kilometrów. A jednak nie potrafiliśmy zapewnić pani tutaj bezpieczeństwa, warunków do pracy i rozwoju. Największym naszym grzechem jest jednak to, że nie daliśmy odczuć, że jest pani dla nas ważna, że jest jedną z nas, że jesteśmy z pani dumni i że zawsze może pani na nas liczyć i to nie tylko w sprawach zawodowych. Mamy pewne możliwości wspierania tych, którzy są w kłopotach.

Słuchałam słów wypowiadanych przez profesorów i miałam łzy w oczach. Zaproponowano mi pożyczkę zero procent i dodatkowo płatne zajęcia ze studentami pierwszego roku. Dostałam też dodatkowe stypendium, z puli specjalnej, ale zobowiązujące mnie do dokończenia doktoratu na Uniwersytecie Szczecińskim. Profesor Kaliński zapewnił, że nie pozwoli mi opuścić murów uczelni i uprzedził, żebym, po tym, co się wydarzyło, spodziewała się napływu propozycji pracy z zagranicy.

— Chcemy, żeby nasz uniwersytet, zawsze był pani domem — powiedział na koniec Dziekan — Nie mam wątpliwości, że zajdzie pani daleko. Jest pani zdolna, utalentowana, ambitna i ma pani mocny charakter. Jakim byłbym dziekanem, ale przede wszystkim człowiekiem, gdybym pozwolił teraz pani odejść z uczelni?

Marzec

KRZYSZTOF

Nie mogłem sobie znaleźć miejsca w domu. Bez przerwy myślałem o Agnieszce. Martwiłem się o nią, jak poradziła sobie ze swoimi problemami, jak wypadła jej rozmowa z przełożonymi. Nie mogłem się z nią skontaktować, bo w jej mieszkaniu nie było telefonu.

Patrzyłem na Michała, który snuł się w ponurym nastroju. Musiał posprzeczać się z tą swoją Elżbietą, bo dawno jej u nas nie było. Michał i jego problemy! Żałosne! Nie chciało mi się nawet z nim rozmawiać.

Pojechałem do Romana. Chciałem wypytać go o Szymańskich. Ułatwił mi to przypadek, bo kiedy witałem się z Romkiem przyszedł Igor, który zapytał Romka o jakieś sprawy związane z pracą w warsztacie.

— Masz nowego pracownika? — zapytałem.

— Nie takiego nowego, Igor od lat pracuje dorywczo u mnie. Chłopak ma rękę do samochodów, zna się na rzeczy! — opowiadał Roman — Teraz pracuje więcej, bo ciężkie czasy przyszły.

— Ciężkie czasy? Ma jakieś problemy? — zainteresowałem się.

— Oj Krzychu! Ty nie wiesz jak świat się kręci! — Roman zaśmiał się ze mnie — Ciebie to nie dotyczy, ale niektórzy ludzie na wsi mają problemy, bo ta największa firma w okolicy podupadła, nie wypłaca ludziom pieniędzy, albo tylko niewielką część.

— Ta w której pracują Szymańscy? — chciałem się upewnić.

— Dokładnie ta — potwierdził Romek — U nich tez jest inny problem. Jurek ma poważne problemy z kręgosłupem. Nie może pracować. Nie wiadomo, czy nie czeka go poważna operacja. Igor chce pomóc rodzicom, dlatego rzucił wszystko i zatrudnił się u mnie.

— Nie wiedziałem...

— Jedno co dobre, to to, że Agnieszka usamodzielniła się i zarabia sama na siebie. Nawet uparła się, że odłoży pieniądze i zwróci mi za bilet lotniczy do Rio.

Poczułem ukłucie w sercu. Nikt tutaj nie ma pojęcia jak wygląda jej samodzielność.

— Udał się wyjazd do Brazylii? — zapytałem.

— Chodźmy do środka. Pogadamy — znałem to jego konspiracyjne spojrzenie.

Zaprowadził mnie do swojego gabinetu. Z barku wyjął whisky i nalał nam po kieliszku.

— Romek, ja jestem kierowcą! — zaprotestowałem.

— Któryś z chłopaków cię odwiezie — machnął lekceważąco ręką.

— Dobra! No to mów! — z przyjemnością wychyliłem zawartość kieliszka, Romek zrobił to samo i uzupełnił alkohol.

— Pytałeś, czy udał się wyjazd do Brazylii? No to powiem ci, że udał się wybitnie! Wyjazd życia! Nic dodać, nic ująć — powiedział Romek z zadowoleniem — Ewa jest w ciąży! Wygląda na to, że wyjazd jej posłużył! Dzieci mówią, że to brazylijskie dziecko, tam się poczęło!

— Co za wiadomość! Gratulacje dziadku! — poklepałem Romka po plecach szczerze cieszyłem się z jego szczęścia.

— Nie masz pojęcia jak się wszyscy cieszymy! Na razie to jeszcze tajemnica, Ewa chce poczekać parę tygodni zanim ogłosi dobrą nowinę. Był kłopot, ale już go nie ma! Lekarze mówią, że wszystko jest w najlepszym porządku!

— Świetnie! Cieszę się z tobą Stary! — powiedziałem.

— Wszystko dzięki dzieciom Szymańskich! Agnieszki znajomy z Brazylii ich zaprosił, a Igor przekonał siostrę do wyjazdu, bo chciał, żeby Ewa przestała się zamartwiać. Nie wezmę od nich ani grosza za bilet lotniczy, nigdy się nie odwdzięczymy! — kontynuował Romek — Młodzi byli u niej, w weekend,  w Szczecinie, żeby podzielić się dobrymi wieściami, jeszcze raz podziękować i poprosić Agnieszkę na chrzestną.

— Naprawdę? Jak ona to przyjęła? — zapytałem bardzo zainteresowany.

— Dziewczyny popłakały się z radości! Agnieszka zgodziła się na chrzestną, powiedziała, że ściągnie Rodrigo na taką okazję! Ale to jest fajna dziewczyna! Czego by się nie dotknęła, to zamienia w złoto!

— A co u niej, jak się jej żyje? — zapytałem.

— Ponoć nieźle. Ona zawsze sobie poradzi. Miała problemy finansowe, nawet pracowała parę tygodni jako kelnerka, ale jak się na uczelni o tym dowiedzieli, to dali jej dodatkowe stypendium i dodatkowe zajęcia, żeby mogła sobie dorobić. Robi doktorat. Ta dziewczyna zajdzie daleko! Wspomnisz moje słowa!

Uśmiechnąłem się na te słowa. To fakt, że Agnieszka jest niesamowita! Poradziła sobie sama, w swoim stylu, tak jak mi obiecała. Poczułem ulgę.

— Wiem. Też tak myślę — powiedziałem i szybko zmieniłem temat — Jak wyglądają święta, tam w Brazylii?

— W upale, w krótkich spodenkach, u prawdziwej brazylijskiej rodziny, z plażowaniem, tańcami. Ludzie nie żyją tam w luksusach, ale są uśmiechnięci, zadowoleni. Musimy umówić się kiedyś na wieczór, młodzi poopowiadają.

— Chętnie!

— Ewa chce zorganizować u nas brazylijski wieczór. Zaprosić wszystkich Szymańskich. Chce powspominać wyjazd, pooglądać zdjęcia i jeszcze raz podziękować Agnieszce. Może i wy byście przyszli?

— Kiedy? — zapytałem, miałem nadzieję, że nie widać po mnie emocji, wiele bym dał, żeby zobaczyć się z Agnieszką.

— Dopiero, jak Agnieszka przyjedzie na wieś. Ewie powiedziała, że pewnie w wakacje, bo teraz prowadzi jakieś badania i nie może się ruszać ze Szczecina. Dziwna ta jej praca, jakby była sznurkiem przywiązana w tym Szczecinie, ale co ja tam wiem! Ja prosty człowiek jestem, a tam jest mowa o badaniach naukowych, eksperymentach. Ciężko przeżywa, że ojca ma chorego, a nawet nie może go odwiedzić w domu. A teraz, przez chorobę Jurka, oni też do niej nie pojadą. Takie życie niektórzy mają, Krzychu!...


Pogadaliśmy jeszcze chwilę i wróciłem do domu. Dowiedziałem się tego co chciałem. Agnieszka wybrnęła z trudnej sytuacji, otrzymała wsparcie ze swojej uczelni, nikt tam nie jest taki głupi, żeby pozwolić jej odejść. Nadal nie stać jej na bilet i to dlatego nie może odwiedzić rodziny. Przez wiele tygodni musi oszczędzać na zwyczajny bilet kolejowy! A duma i upór nie pozwoli jej nikogo poprosić o pomoc, nawet przyznać się do swoich kłopotów! Dowiedziałem się też jak wygląda sytuacja w rodzinie Agnieszki, jak wyglądają prawdziwe problemy, z którymi ci ludzie mierzą się każdego dnia.

Kwiecień 99

MICHAŁ

Postanowiłem wyjechać z domu na dłużej, na kilka miesięcy. Najchętniej w zupełnie obce miejsce, w inny rejon Polski, może na południe, w Tatry, a może na północ, nad morze, a może do innego, sąsiedniego kraju? Gdzieś, gdzie będę mógł całkowicie odciąć się od codzienności, gdzie złapię dystans, na spokojnie przemyślę swoje życie i podejmę decyzje co dalej. W tym czasie spokojnie popracuję nad koncepcją nowego biznesu związanego z cydrami, wszystko opracuję, policzę, zrobię rozeznanie rynku w innych rejonach Polski. Postanowiłem  zabrać ze sobą tyle kartonów cydru, ile zmieści mi się w aucie, żeby dotrzeć do osób, które mogłyby zostać moimi klientami.

"Wcześniej muszę jednak pojechać do Agnieszki. - pomyślałem - Muszę szczerze z nią porozmawiać. Opowiem jej o tym co czułem przez te wszystkie lata, co się ze mna działo. Chcę, żeby wiedziała wszystko, chcę jej to na spokojnie powiedzieć, bez niedopowiedzeń, żeby wreszcie ostatecznie zamknąć tę sprawę."

  Miałem przeczucie, że ona jedna może mi pomóc wyjść z sytuacji, w której tkwię od lat. Tylko ona może mnie zrozumieć i powiedzieć mi coś, dzięki czemu będę mógł normalnie żyć, uwolnić się od niej. Już dawno pogodziłem się z tym, że nasze drogi na dobre się rozeszły.

KRZYSZTOF

Michał oznajmił mi, że chce na jakiś czas wyjechać z domu.

— Muszę przemyśleć kilka rzeczy, zdecydować w ważnych, życiowych sprawach — tłumaczył mi — Zrobię w tym czasie biznesplan odnośnie do cydru, ale tutaj, na miejscu, mnie nie będzie.

— Jesteś dorosły. Masz prawo robić co chcesz. - powiedziałem — Masz jakieś problemy? Mogę ci jakoś pomóc?

— Nie mam problemów, raczej dylematy. Złapię dystans i będzie okej. Taką mam nadzieję.

"Dylematy, dobre sobie. — pomyślałem — Ludzie mają prawdziwe problemy, walczą o przetrwanie. Ale co on może o tym wiedzieć? Nigdy niczego mu nie brakowało. Pieścił się ze sobą, albo zabawiał. O nic nie musiał nigdy walczyć, nawet starać się, świetnie wychodzi mu tylko wycofywanie się, poddawanie i użalanie nad sobą. Niech robi co chce i dorośnie w końcu!"

— Nie wiem kiedy wrócę, najpóźniej we wrześniu, na zbiory jabłek. Poradzisz  sobie, w razie czego, beze mnie? — zapytał.

— Wiesz, że sobie poradzę, jeśli będzie trzeba — odpowiedziałem.


Tuż przed wyjazdem przyszedł do mnie. Myślałem, że będzie chciał pogadać, ale nawet nie usiadł.

— Dlaczego nigdy nie powiedziałeś, że masz na nagraniu tę piosenkę, którą śpiewała dla mnie Agnieszka? — zapytał.

Zaskoczyło i zdziwiło mnie to pytanie.

— Nigdy o to nie pytałeś. Teraz ci się przypomniało?

— Wojtek mi powiedział, przypadkowo się zgadaliśmy. Jak mogłeś mi nic nie powiedzieć?! Przecież wiedziałeś ile to wszystko dla mnie znaczyło. Zawiodłem się na tobie. Kurewsko mnie rozczarowałeś. Powinieneś dać mi tę piosenkę.

— Kiedy? Wtedy jak użalałeś się nad sobą, a matka bała się, że wpadłeś w depresję, tak jak Wojtek przed laty? Czy wtedy gdy mieszkałeś w Lublinie i zmieniałeś dziewczyny jak rękawiczki? A może wtedy, jak poznałeś Elżbietę, żebyś mógł porównać czy tak samo jesteś z nią szczęśliwy, jak dawniej byłeś z Agnieszką?

— Nigdy nie lubiłeś Elżbiety, myślisz, że tego nie wiem? — stwierdził ostro.

— Elżbieta jest twoją kobietą, ty ją wybrałeś. Nic mi do tego i nigdy nie usłyszała, ani nie usłyszy ode mnie złego słowa.

— Porównujesz ją do Agnieszki i patrzysz na mnie z politowaniem.

— A jednak ciągle nie dałem ci tamtej piosenki. — powiedziałem z krzywym uśmiechem — Chcesz ją teraz?

— Nie — odpowiedział zdecydowanie — Po co mi ona teraz? Już za późno żeby wracać do tego co było. Ty sobie jej posłuchaj i żyj żalem, że mogłeś mieć taką wspaniałą synową!

— Wiesz co Michał? Nie wyżywaj się na mnie tylko dlatego, że dręczą cię jakieś dylematy. Ja mam prawo lubić kogo chcę i wspominać co chcę. Mam prawo też marzyć o wspaniałej synowej, bo wtedy ty miałbyś wspaniałą żonę!

— Pewnie, że możesz, ktoś ci zabroni? Przecież jesteś tu najważniejszy! Ale wiesz co? Gówno mnie obchodzą twoje marzenia, które nigdy się nie spełnią! Zajmij się sobą! Przypominam ci, że tamta sprawa i tamta dziewczyna jest częścią mojego życia, a nie twojego, więc przestań się wpierdalać i daj mi święty spokój! — powiedział podniesionym głosem — Cześć. — wyszedł trzaskając drzwiami.

W takim nastroju Michał wyjechał z domu. Przypuszczałem, że pojechał do Elżbiety. Wygląda, że coś popsuło się między nimi. Nie byłem zmartwiony z tego powodu, bo Michał miał rację, nie lubiłem jego dziewczyny. Zaskoczył mnie jego wybuch, zastanawiałem się, skąd się wziął. Chciał się upewnić co do Elżbiety, zanim zdecyduje się związać z nią swoją przyszłość? Niewykluczone, że stąd biorą się jego dylematy i mimo że tego nie chce, wracają wspomnienia czasu spędzonego z Agnieszką? Jedno jest pewne, mój syn nie miał racji, że Agnieszka jest częścią tylko jego życia...

------------------------------------------------------

* Chcesz sobie przypomnieć jakie wrażnie zrobiła na Agnieszce kolekcja płyt Krzysztofa? Wszystko jest w rozdziale 14, pierwszej części: https://www.wattpad.com/1421272080-jak-trzy-po%C5%82%C3%B3wki-jab%C5%82ka-cz%C4%99%C5%9B%C4%87-pierwsza-14-lista

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro