28. Jak nie my, to kto?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sierpień 98

MICHAŁ

Kolacja zaręczynowa potoczyła zupełnie nie tak, jak powinna. Widziałem, jak przygnębiło to Agnieszkę, ona miała przeczucie, że tak będzie. Przytuliłem ją na pożegnanie i wróciłem z rodzicami do naszego domu. Byłem wściekły na ojca, na mamę i na to, że oni roszczą sobie prawa do decydowania o moim życiu. Wykrzyczałem ojcu w twarz słowa, których dzisiaj żałowałem.

Ojciec obudził się późnym popołudniem kolejnego dnia, na kanapie w swoim gabinecie. Z trudem otworzył oczy, sądząc po ilości alkoholu, jaką wczoraj sam wypił, byłem pewien, że ból rozsadza mu głowę. Siedziałem od jakiegoś czasu przy nim. Chciałem go przeprosić, pogadać spokojnie. Spojrzał na mnie. Podałem mu dwie tabletki od bólu głowy i szklankę wody.

—  Przepraszam tato, źle to wszystko wypadło, nie chcę się kłócić — powiedziałem — Teraz dojdź do siebie, a później musimy poważnie porozmawiać.


Akurat zaczął się wrzesień i mama wróciła do pracy w szkole, więc mieliśmy z ojcem dużo czasu, całe przedpołudnia, na to, żeby szczerze i w cztery oczy porozmawiać. Robiłem wiele podejść, tłumaczyłem ojcu, co czuję, ale moje słowa do niego nie docierały. Przeciwnie, im więcej mówiłem o swoim szczęściu, tym bardziej on był przygnębiony. Snuł się po domu i gospodarstwie bez energii, jakby przestało mu już na czymkolwiek zależeć. Przykro było mi na to patrzeć.

Z Agnieszką spotykaliśmy się wieczorami, poza domem. Ona nie bywała u nas, ja nie jeździłem do niej. W jej domu ponownie zaczęto myśleć, że Agnieszka nie jest akceptowana przez moich rodziców. Nie miałem pomysłu, jak można zmienić ten stan rzeczy. Byłem załamany.

Wrzesień 98

KRZYSZTOF

Pewnego dnia, pod jakimś pretekstem, Roman ściągnął mnie do swojego biura. Zamknął swój szefowski gabinet, powiedział, że nie ma go dla nikogo i wyjął z szafki butelkę wódki.

—  Teraz wszystko mów! Co jest nie tak? Dlaczego jeszcze nie uczciliśmy zaręczyn Michała? Dlaczego dowiaduję się o tym od obcych ludzi, zamiast od ciebie, mojego przyjaciela?!

Z ciężkim sercem powiedziałem mu wszystko. Siedziałem jak zbity pies, czekałem na jakieś słowa otuchy.

—  Ciebie pojebało Krzysiek, jak Boga kocham! — usłyszałem, zamiast słów pocieszenia — Jesteś w żałobie, bo dziecko wyfruwa ci z gniazda?

—  Romek, nie wyjeżdżaj mi z tanimi tekstami o wyfruwaniu z gniazda! Nie rozumiesz? Na niego czeka rodzinny, dochodowy biznes, wszystko od lat było ustalone!

—  Takie jest życie, Krzysiu, wychowujemy dzieci, mamy względem nich oczekiwania, marzenia, a potem one rosną i robią, co chcą! To jest ich życie, ich wybory. Nic na to nie poradzisz, jak setki, tysiące, miliony innych rodziców na całym świecie. Najlepsze co możesz zrobić, to wspierać ich i pomagać, co by nie robili. Kurwa, czy ja naprawdę muszę ci to tłumaczyć?

—  Nie chodzi tylko o mnie, o syna mi chodzi. On całe życie przygotowywał się do roli sadownika, on kocha tę pracę.

—  Ale inna miłość pociąga go bardziej! Sam powiedz, co jest ważniejszego w życiu niż właściwa kobieta przy boku? Przecież on walczył o tę dziewczynę latami!

—  Romek, ona żyje w innym świecie! Michał oszalał na jej punkcie, ile to szaleństwo będzie trwało? Co będzie z nim, jak się ocknie za parę lat i będzie musiał zmierzyć się z szarą rzeczywistością? Kim on przy niej będzie? Jak będzie wyglądało jego życie, jeśli rzuci dla niej wszystko?

—  A jak wyglądało jego życie bez niej, już tego, kurwa, nie pamiętasz? Wiesz, co ja bym dał, żeby to mój Grzesiek był na jego miejscu?

—  Taki byłbyś szczęśliwy, jakby twój syn chciał zostać tylko towarzyszem swojej żony, zawsze pół kroku z tyłu za nią, zamiast robić to, co chciał przez całe życie?

—  Sam dobrze wiesz, że Agnieszka nie jest zwykłą dziewczyną. Każdy facet, który będzie z nią, ma wygrany los na loterii — z przekonaniem powiedział Roman.

—  Właśnie tego się obawiam. Wygrany los na loterii może zmienić zwykłe życie i czasami wcale to na dobre nie wychodzi. Nie wiem, czy on będzie w stanie ją dogonić, utrzymać się na jej poziomie. Gdyby miał swoją pracę, w dodatku dochodową, sady, cydry, to moim zdaniem zyskałby i w swoich i jej oczach. On by był spokojniejszy i ja też! Mieliby wyjście awaryjne, coś pewnego i bezpiecznego! Tyle że teraz on tego nie rozumie i wszystko chce rzucić!

—  Może i masz rację... Wiesz co? Jeśli boisz się, że za parę lat coś się u nich zmieni, będą mieli inne priorytety, zechcą życia u nas na wsi, to daj im tyle czasu, ile trzeba. Przecież nikt nie każe ci wycinać sadów. I nie zachowuj się jak kretyn, który uważa, że rodzinny interes więcej znaczy niż jej praca na uczelni, bo z sadów jest większa kasa! Chyba już to przerabialiście parę lat temu.

—  Tak to z boku wygląda? — zapytałem.

Czy to możliwe, że widzę problem przez pryzmat pieniędzy?

—  No a jak? Jedno z nich musi się dostosować do drugiego. Ty się wściekasz, bo Michał chce się zachować jak facet, bierze problem na klatę i stawia dziewczynę na pierwszym planie?

—  Słuchaj, ja naprawdę rozumiem Michała. Agnieszka to świetna dziewczyna, ale ona jest jak pistolet, idzie po swoje, cały czas prze naprzód. Czy on da radę za nią nadążyć? Tego nie wiem i nie mam pojęcia czy on zdaje sobie z tego sprawę. Teraz jest gotów poświęcić wszystko dla niej. A mnie kurewsko żal sadów i gospodarstwa, bo całkiem możliwe, że oni nigdy już na wieś nie wrócą...

—  Nikt nie wie, co będzie. Nie poznaję cię Krzysiek, chyba, że jest jakieś drugie dno, o którym nie wiem...  —  wzruszyłem ramionami — Nie martw się. Najważniejsze, żeby byli razem. Cała reszta się ułoży, zobaczysz!

Wszystko, co mówił Roman, miało sens i faktycznie, było coś jeszcze. Martwiłem się o przyszłość syna i gospodarstwa, ale czułem też, że definitywnie stracę Agnieszkę, jakkolwiek niedorzecznie by to nie brzmiało! Rozumiałem racjonalne argumenty Romana i Michała. Ale nic nie mogłem poradzić na to, że czułem, jakbym był w żałobie.

Wrzesień 98

AGNIESZKA

Miałam obawy, że temat naszej przyszłości po ślubie będzie trudny, ale nie przeczuwałam, że przez niego zrodzi się konflikt i wzajemna niechęć naszych rodzin do siebie. Być może źle zrobiliśmy, że pojawiliśmy się tutaj z Michałem razem, niespodziewanie, z informacją, że chcemy się pobrać. Gdyby rodzice wiedzieli coś wcześniej, mieliby czas, żeby oswoić się, przegadać temat i ich reakcje nie byłyby takie gwałtowne. Teraz to już jednak było tylko gdybanie, stało się tak, a nie inaczej. Żałowałam ogromnie, że Igora nie ma w domu, on pomógłby rodzicom przejść przez burzę, którą z Michałem wywołaliśmy. Miał wrócić na dniach i czekałam na niego niecierpliwością. Liczyłam, że dzięki niemu do domu wróci spokój.

Michał bardzo przeżywał tę sytuację, nie wiedział, co może zrobić. Ja też wiele razy rozmawiałam z rodzicami, ale te rozmowy zawsze kończyły się tak samo i nic nie zmieniały.

—  Widzisz córciu, dla Sądeckich twoja praca zawsze będzie znaczyła mniej niż majątek i pieniądze z sadów — mówił tata — Oni chcieliby, żebyś zrezygnowała ze swoich planów, zamieszkała z nimi. A ja ci mówię, nie rób tego, zbyt zdolna jesteś, żeby teraz rezygnować ze swoich ambicji!

—  Tato, to nie jest tak, jak mówisz. Oni nie chcą źle, wiedzą tylko, że sadów nie da się przenieść, a ja pracę mogę znaleźć w różnych miejscach! — próbowałam załagodzić sytuację.

—  Pewnie, że możesz! A dlaczego? Bo poświęciłaś parę lat z życia, żeby osiągnąć to, co masz teraz. Nie przyjeżdżałaś do domu, pracowałaś nawet w wakacje. W tak młodym wieku jesteś już panią magister i robisz doktorat. I możesz osiągnąć znacznie więcej, marzysz o tym! Dlaczego miałabyś z tego zrezygnować, bo Michał tak chce? — mówiła mama.

—  Michał tak nie chce. On twierdzi, że już jutro może rzucić wszystko,  żeby być ze mną. Ale ja nie mogę tego od niego wymagać i nie chcę się na to zgodzić. Kocham go i chcę dla niego jak najlepiej.

—  Gdyby Sądeccy chociaż raz zobaczyli cię na uczelni, jak prowadzisz wykład, jaki masz do tego talent, to wiedzieliby, że ich oczekiwania są śmieszne — powiedział tata.

W głowie zaświtała mi pewna myśl. Tata ma rację! Skoro moje rozmowy z rodzicami nic nie dają, a Michał ze swoimi też nie może się dogadać, to może ja porozmawiam z Krzysztofem. On jest mi coś winien, coś mi obiecał dawno temu, a ostatnio zapewniał mnie o swojej przyjaźni. Wykorzystam każdą możliwość, żeby znaleźć wyjście z tej patowej sytuacji. Zrobię to dla mojego narzeczonego i dla całej rodziny, mojej i jego, a niedługo już naszej wspólnej.

Przypuszczałam, że rozmowa z ojcem Michała będzie raczej jednostronna i będzie przypominała wykład, postanowiłam przygotować się do niej tak, jak do każdego mojego wykładu. Perfekcyjnie!

KRZYSZTOF

Przygotowania do zbiorów owoców, szły w swoim tempie, ale bez zwykłego entuzjazmu, mimo że sady obrodziły obficie, a kontrakty na sprzedaż, które podpisałem na bardzo dobrych warunkach, zapowiadały wyjątkowo duże zyski. Snułem się po gospodarstwie jak cień, nic mnie nie cieszyło, wszystkie prace wykonywałem automatycznie. Patrzyłem na piękne, dorodne drzewa, o które dbałem niemal jak o własne dzieci i gardło mi się ściskało na myśl, że już niebawem nie będzie nikogo, komu będzie na nich zależało. Michał robił, co mógł, żeby wyciągnąć mnie z tego ponurego nastroju i sprawić, żeby umniejszyć znaczenie, tego co mi powiedział. Wyręczał mnie niemal we wszystkim. Sam doskonale wiedział, co trzeba robić w sadach, niczego nie musiałem mu mówić, przecież znał się na tej robocie równie dobrze jak ja. Pracował z zapałem i wyraźną przyjemnością. Szczęście go rozpierało, uśmiech nie schodził mu z twarzy, a ja nie umiałem cieszyć się razem z nim. Coraz częściej zdarzały się dni, kiedy wolałem zaszyć się w najbardziej odległej części sadu, żeby przez cały dzień nie mieć z nikim kontaktu.

Wrzesień był w tym roku wyjątkowo piękny. Słońce wypełniało sady ciepłem i kolorami jesieni.

Ustawiałem właśnie skrzynki na owoce w mojej ulubionej, najstarszej części sadu, kiedy zobaczyłem, że w moją stronę idzie Agnieszka. Ubrana była w jasne jeansy, sportowe buty, białą koszulę, słońce rozświetlało jej blond włosy, wyglądała, jak zwykle bardzo ładnie, jak anioł, tyle że ten anioł zniszczy dorobek kilku pokoleń naszej rodziny... — pomyślałem z goryczą, bo jej widok nie cieszył mnie tak jak kiedyś... Westchnąłem ciężko i poczułem, że gardło zaciska mi się z żalu.

—  Dzień dobry Krzysztof — powiedziała na powitanie — Podpytałam wczoraj Michała i stąd wiedziałam gdzie cię dzisiaj znajdę. Muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego. Wysłuchasz mnie? Proszę.

Wcale nie miałem ochoty na rozmowę, spodziewałem się, że Agnieszka powtórzy mi te wszystkie słowa, które słyszałem od Michała, ale nie zamierzałem robić scen. Z westchnieniem odwróciłem skrzynkę do góry dnem i zrezygnowany, bez słowa usiadłem na niej. Agnieszka wzięła drugą skrzynkę, ustawiła ją naprzeciwko mnie i również usiadła tak blisko, że niemal stykaliśmy się kolanami.

—  Pamiętasz, jak dawno temu, czasami wydaje mi się, że w ubiegłym życiu, kupiłeś za pięćset złotych, sześć i pół minuty mojego czasu? *— zaczęła, przywołując wciąż silne wspomnienia z mojej głowy — Powiedziałeś mi wtedy słowa, które przyniosły mi spokój, dodały otuchy i w pewnym sensie odmieniły moje życie. Byłam wtedy w rozsypce, straciłam grunt pod nogami, wydawało mi się, że wszystko, w co wierzyłam, okazało się śmieszne i nic niewarte. Po tym co wykrzyczał mi Michał, byłam smutna, zła na niego, ciebie, całą waszą rodzinę i cały świat, chowałam się po kątach. — Agnieszka mówiła łagodnym głosem, patrząc na mnie, ja odwracałem wzrok — Życie jest przedziwne, bo teraz nasze role się odwróciły. Nikt nie zrozumie lepiej niż ja, co jest dzisiaj w twojej głowie i sercu. Czujesz się zdradzony, a przecież w niczym nie zawiniłeś. Dzisiaj to ty będziesz musiał wysłuchać, co chcę ci powiedzieć. Wiem, że nie masz ochoty rozmawiać ze mną, tak jak ja nie miałam ochoty rozmawiać z tobą, jesteś na mnie zły, tak jak ja byłam zła na ciebie, nie chcesz mnie słuchać, tak jak ja nie chciałam słuchać ciebie. Ale mimo wszystko proszę, zgódź się! — po czym dodała z tym swoim figlarnym uśmiechem — Tylko, please, nie każ mi płacić pięciuset złotych, jak dobrze wiesz chwilowo jestem spłukana i uczciwie uprzedzam, że nie zmieszczę się w sześć i pół minuty.

Chcąc nie chcąc uśmiechnąłem się, ta dziewczyna, zawsze umiała mnie rozbroić. Wszystko, co powiedziała, było prawdą. Trafnie to ujęła. Teraz już patrzyłem wprost na nią, jak mówi dalej łagodnym głosem i patrzy na mnie tym swoim uśmiechniętym spojrzeniem.

—  Kocham Michała. Kocham bardzo twojego syna. Niczego nie byłam tak pewna jak tego, że chcę z nim być. Jest nam razem dobrze pod każdym względem. Dopiero teraz, przy nim, żyję pełnią życia, cokolwiek bym nie robiła, robię to lepiej. Przy nim jestem lepszą wersją siebie. Wiesz, nas zawsze do siebie ciągnęło, taki niewidzialny magnes. Nawet w czasach, długo przed weselem Ewy, kiedy spotykaliśmy się czasami przypadkowo w domu Grześka i nie znaliśmy się nawet dobrze, zawsze siadaliśmy obok siebie — Agnieszka zaśmiała się do swoich wspomnień — Albo na wiejskiej zabawie. Tańczyłam z Grześkiem, ale ktoś go zawołał i on „przekazał" mnie Michałowi, który akurat przechodził obok. Myślałam, że Michał po prostu dobrze tańczy, bo czułam się wtedy, w tym tańcu po prostu idealnie!

Po chwili Agnieszka mówiła dalej:

—  Kocham Michała za to, jaki jest i kim jest. Jaki jest Michał? Jest dobry, czuły, inteligentny, odważny, odpowiedzialny, troskliwy, mądry, pracowity, konsekwentny, wesoły, romantyczny, zniewalająco przystojny, bywa szalony. Mogłabym tak długo wymieniać.
A kim jest? Przede wszystkim jest twoim synem i ty jesteś chyba najważniejszą osobą w jego życiu. Wiem, że łączy was niezwykle silna relacja, więcej niż przyjacielska, cóż, nie bójmy się wielkich słów, łączy was prawdziwa, silna miłość synowsko-ojcowska! Jestem pewna, że to dzięki tobie Michał jest takim, a nie innym człowiekiem, za sprawą twoich genów, jesteście przecież tak bardzo podobni do siebie i właśnie tej silnej więzi. Oczywiście pani Bożena też swoje zrobiła. Michał wyrósł w szczęśliwym, spokojnym domu, otoczony troską i miłością kochających się rodziców. Doskonale sobie zdaję sobie też sprawę z tego, że Michał wyrósł w dostatnim domu, otoczonym pięknymi sadami. Od dziecka był z nich dumny i tak jak ty kocha je i wszystko, co z nimi jest związane.

Agnieszka przerwała na chwilę. Rozejrzała się wokół, odchyliła głowę do tyłu, głęboko zaciągnęła się powietrzem, przymknęła oczy i uśmiechnęła się sama do siebie.

—  Dokładnie tak wygląda szczęście! — powiedziała, po czym popatrzyła na mnie i powiedziała — Ja naprawdę rozumiem, co to jest miłość do roślin i do pracy z nimi! Studiuję botanikę, znam się na roślinach i kocham je równie mocno jak ty i Michał. Chcesz się przekonać? — dodała zaczepnie, po czym wstała i pociągnęła mnie za rękę, żebym poszedł za nią — Wiesz, że mam moje ulubione drzewo w twoim sadzie? Chodź, pokażę ci je!

Byliśmy w najstarszej części sadu. Wszystkie drzewa, jakie tutaj rosły, były okazałe, wysokopienne, o rozłożystych koronach, posadzone w dużych odstępach i niesymetrycznie. Teraz w ten sposób nie prowadzi się upraw, Zachowałem ten sad ze względów sentymentalnych, zakładał go jeszcze mój dziadek, dbał o niego mój ojciec, bawiłem się w nim jako dziecko, pamiętam nawet, jak mama urządziła kiedyś piknik. Pomiędzy jabłoniami rozłożyła koc, na którym siedzieliśmy wszyscy troje i jedliśmy podwieczorek. Niby nic wielkiego, ale to wspomnienie wciąż jest żywe. Straciłem rodziców wcześnie i pielęgnuję każde wspomnienie, jakie z nimi mam.

Agnieszka zatrzymała się pod antonówką.

—  Antonówka cukrowa, dla mnie najpiękniejsza i najsmaczniejsza!

Potem zaczęła opowiadać o tym drzewie. Mówiła o nim jak o żywej, rozumnej istocie. Zaczęła o pochodzeniu, o występowaniu geograficznym i o przystosowaniu rośliny do warunków bytowania. Dowiedziałem się o sile i determinacji rośliny do przetrwania w warunkach, w jakich przyszło jej żyć. Później opowiadała o funkcjonowaniu całego organizmu, od pojedynczych komórek, tkanek, systemie korzeniowym i jak roślina dostosowuje system do podłoża, w jakim rośnie, wegetacji, powodach rozwoju i opadania liści, okresie spoczynku, pokroju korony i powodach, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Mówiła o DNA rośliny, skąd bierze się zapach jej kwiatów, smak owoców, kolor skórki. Mówiąc, patrzyła na drzewo, dotykała jego kory, gałęzi, liści. Pokazywała mi miejsca wskazujące na przeszłe choroby, zranienia i jak drzewo sobie z nimi poradziło. Opowiadała, jak drzewa komunikują się ze sobą i jak potrafią odwdzięczyć się za opiekę tym, którzy je pielęgnują. Na końcu mówiła o kwitnieniu, zapylaniu i zawiązywaniu owoców. Ta część jej opowieści była subtelna, pełna delikatności i ...erotyzmu.

—  Pewnie chciałbyś wiedzieć, dlaczego wybrałam akurat to drzewo? O każdym z nich, mogłabym opowiedzieć równie barwną historię. Antonówka to dla mnie wspomnienie szczęśliwego dzieciństwa. Pamiętam, jak pomagałam babci smażyć dżemy z tych jabłek, wyciskać z nich sok, pamiętam ich smak w naleśnikach i racuchach, które babcia dla mnie smażyła. Zapach tych jabłek pozwala mi się przenieść do domu moich dziadków, ale od jakiegoś czasu też do twojego domu! Pamiętasz opowieść o dziewczynie w granatowej, koronkowej bieliźnie z małą cyrkonią między miseczkami? — zapytała z uśmiechem, a ja przytaknąłem, też uśmiechając się do tego wspomnienia.

Słuchałem jej słów, wszystkiego, co mówiła o mojej antonówce jak zaczarowany. Od początku do końca jej opowiadanie było fascynujące, malownicze, pełne wiedzy i treści i porywające. A do tego pełne miłości do rośliny. Wielu rzeczy nawet ja, stary wyjadacz nie wiedziałem. Przekazała mi specjalistyczną wiedzę, dostarczyła emocji, przywołała wspomnienia, zadziwiła, zaciekawiła i rozbawiła, a wszystko w kilkanaście, może kilkadziesiąt minut! Jeżeli tak wyglądają jej wykłady, to nie dziwię się, że dostaje nagrody, stypendia i propozycje pracy. Dziewczyna ma ogromny talent do tego co robi!

—  Wiesz, dlaczego chcę, żeby ślub odbył się w maju? Właśnie ze względu na kwitnące sady. Marzy mi się przyjęcie ślubne zorganizowane pomiędzy kwitnącymi jabłoniami — rozłożyła ręce i obróciła się dookoła siebie — Najlepiej tutaj. A jeśli nie przyjęcie, to przynajmniej kilka zdjęć w tych sadach, z wszystkimi najważniejszymi w moim życiu ludźmi, z moimi przyjaciółmi, w tym, koniecznie z tobą, będziesz wtedy moim teściem, ale liczę, że nadal będziesz, przede wszystkim, moim przyjacielem... I obowiązkowo spacer ze świeżo poślubionym mężem między drzewami, które w tym czasie eksplodują wręcz miłością, płodnością i wyglądają tak pięknie, że nawet ja, gaduła-jak mówi o mnie Michał, nie mam na to słów!

Czułem, jak jej słowa roztapiają mnie od środka. Nie pamiętałem już, czemu ma służyć ta rozmowa, pozwoliłem sobie ponieść się słowom Agnieszki, jakbym siedział w łódce, bez wioseł i płynął szeroką spokojną rzeką.

—  Sady są częścią Michała, tak jak wasza rodzina i ty. Nie mam najmniejszego zamiaru naruszać tego porządku. Chciałabym, żeby Michał zajmował się tym, co umie i kocha robić, czyli pielęgnacją sadów i zawsze będę go do tego przekonywała. Wiem, że to wspaniała, satysfakcjonująca praca, a do tego, jak przypuszczam zyskowna. Ale wiesz, teraz ja też jestem częścią Michała..., A ja jestem, jaka jestem, pracuję naukowo i chcę to robić dalej. Ja mam tylko to, swoją pasję, swoją pracę, która otwiera mi drogę na świat i w której chcę być coraz lepsza. Być może z twojego i pani Bożeny punktu widzenia ktoś inny byłby lepszą kandydatką na synową, ale...

—  Agnieszko — chciałem wejść jej w słowo.

—  Proszę, pozwól mi dokończyć — przerwała mi — W każdym razie trafiłam się wam ja, w komplecie ze swoimi planami, ambicjami i takim, a nie innym zajęciem.

Agnieszka przestała mówić przez chwilę, podeszła do skrzynki i usiadła na niej. Poczekała, aż zrobię to samo i kontynuowała.

— Krzysztof, powiedziałeś mi kiedyś, że mogę przyjść do ciebie z dowolną sprawą, a ty mnie wysłuchasz, zrozumiesz i pomożesz. Teraz przyszedł ten moment, że chcę skorzystać z twojej oferty — patrzyłem na nią uważnie, czekałem co powie, ale już wiedziałem, że co by to nie było, zgodzę się na wszystko — Chcę cię prosić, żebyś pozwolił mnie i Michałowi żyć po swojemu, żebyś nas wspierał i był po naszej stronie, nawet jeżeli pozostali rodzicie, będą mieli inne zdanie.  

Dziewczyna przesunąłe skrzynkę, na której siedziała i usiadła obok mnie, wzięła moją dłoń, wplotła w nią swoje palce i przykryła drugą dłonią. Jej dłonie były drobne, ciepłe i bardzo delikatne.

—  Krzysiu, powiedziała bardzo cicho, miękkim, łagodnym głosem — Ja nie chce odebrać ci syna, wręcz przeciwnie! Ja chcę cię prosić, żebyś przyjął też mnie do swojej rodziny. Proszę, nie odtrącaj mnie teraz! Nie zrozum mnie źle, ja niczego od ciebie nie chcę, nic ci nie proponuję, ale wiedz, że jesteś ważną osobą w moim życiu, zależy mi na tobie i bardzo bym chciała, żebyś nadal był moim przyjacielem! — Agnieszka użyła niemal dokładnie tych samych słów, które ja kiedyś powiedziałem do niej ... — Wszystko się ułoży, nie wiem jeszcze jak, być może nie będzie łatwo, ale wiem na sto procent, że coś wymyślimy, poradzimy sobie ze wszystkim, bo jeśli nie my, to kto? Wierzę, że czeka nas wszystkich wspaniałe, wspólne życie, w którym znajdzie się miejsce na moją pracę, twoje sady, cydry Michała i wiele innych, nowych rzeczy... Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby się udało. Tylko proszę, zaufaj nam! — a po dłuższej chwili, z tym swoim przekornym uśmiechem dodała — I proszę, nie dąsaj się już, nie bądź zły, wszystko będzie dobrze, obiecuję!

Przestała mówić, ale nie puściła mojej dłoni.

—  To tyle, dzięki, że mnie wysłuchałeś. Mówiłam, że sześć i pół to dla mnie za mało — zaśmiała się na koniec.

Siedziałem oniemiały. Ja, dojrzały facet, cieszący się pozycją w swoim środowisku, umiejący sobie dobrze radzić w życiu, siedziałem z młodą dziewczyną, z którą tak wiele mnie łączyło i dzieliło jednocześnie, narzeczoną mojego syna, która trzymała moja dłoń i objaśniała mi świat. Objąłem nasze splecione dłonie swoją dłonią, popatrzyłem jej w oczy.

—  Przepraszam Agnieszko. Jestem za głupi na ciebie. Nic więcej ci teraz nie powiem, przepraszam cię bardzo i dziękuję.

—  Czy to oznacza, że między nami już będzie zgoda? — zapytała energicznie.

—  Zawsze! — potwierdziłem.

Agnieszka wyjęła swoje dłonie z moich i wstała, ja zrobiłem to samo.

—  Przytulisz mnie na zgodę? — zapytała i zarzuciła mi ramiona na szyję.

Objąłem ją i mocno przytuliłem do siebie. Przez moje ciało przepłynęło ciepło! Jakby ktoś nas teraz zobaczył, to nie wiem. co by sobie pomyślał...

Przez dłuższy czas nie mogłem się pozbierać. Dobrze, że byłem sam i mogłem co nieco uporządkować myśli. Potraktowałem ją tak niesprawiedliwie, egoistycznie. Oczekiwałem, że rzuci wszystko dla mieszkania i pracy z nami? Ona ma coś znacznie cenniejszego niż nasze sady i my wszyscy, razem wzięci! Ma ogromny talent i determinację, żeby go wykorzystać. Czeka ją wspaniała przyszłość, osiągnie wszystko, co tylko sobie wymarzy, jestem tego pewien. A my mamy szansę być wtedy przy niej. Jej słowa trafiają wprost do serca, kruszą skałę, roztapiają lód. Ze mną na pewno może zrobić wszystko, co tylko by chciała. Mogłaby poprosić mnie o wszystko, a poprosiła o to, by pozwolić im żyć, tak jak chcą, by im zaufać i ich wspierać! Coś takiego dzieci powinny dostać od rodziców bezwarunkowo, bez proszenia!

Chciała ślubu w maju nie z powodu obrony doktoratu, ale z powodu kwitnących sadów! Urządzę jej takie przyjęcie w sadach, jakiego nikt jeszcze nie widział!

Poczułem nagły przypływ energii. Nagle wypełniła mnie radość i entuzjazm. Zostawiłem pracę i pojechałem, tak jak stałem, wprost do domu rodzinnego Agnieszki. Przed domem, na ławce siedział Jurek. Zdziwił się, gdy mnie zobaczył.

—  Cześć! — powiedziałem na powitanie i podałem mu rękę — Mam sprawę. Chciałem zaprosić was na kolację do nas. Ostatnio, przeze mnie, nie uczciliśmy zaręczyn naszych dzieci tak, jak na to zasługują. Moja wina. Musimy to nadrobić. Dacie się zaprosić?

Jurek był trochę nieufny, ale ostatecznie przyjął zaproszenie. Obiecał przekazać je tez Igorowi.

Z domowego telefonu zadzwoniłem do Adama.

—  Cześć synu, gdzie cię zastałem? — zapytałem.

—  Jesteśmy w Londynie — odpowiedział — Dlaczego dzwonisz? Coś się stało? — zapytał od razu.

— Tak! W niedzielę organizujemy uroczyste przyjęcie w domu. Myślałem, że może byście z Magdą przyjechali?

—  Nie damy rady... Mam poumawiane spotkania, no i droga daleka. A co to za okazja?

—  Zaręczyny Michała i Agnieszki! — po drugiej stronie zapanowała cisza, domyśliłem się, że Adam przetrawia tę wiadomość.

—  Żartujesz, prawda? — powiedział w końcu.

—  Ani trochę! — zaśmiałem się — Ja też byłem, delikatnie mówiąc, zaskoczony!

Wiadomość zrobiła na Adamie pioronujące wrażenie. Wypytywał o wszystko ale do końca rozmowy nie mógł otrząsnąć się z szoku.

MICHAŁ

Tata poinformował nas, że zaprosił na kolację rodziców Agnieszki, a także Igora i Adama z Magdą, chociaż mój brat i bratowa byli za granicą i wiadomo było, że nie dadzą rady przyjechać.

Zaskoczył nas tym zaproszeniem. Mama była bardzo zdziwiona, a nawet trochę zła, że za jej plecami zorganizował spotkanie. Narzekała, że miała inne plany, a teraz będzie musiała spędzić cały dzień w kuchni. Wiem, że najbardziej obawiała się jak, w kontekście trudnych spraw i różnic, pójdzie nam to spotkanie. Ostatecznie dała się namówić i przekonać.

W niedzielny wieczór ojciec tryskał wręcz dobrym humorem. Uścisnął swatów i Igora bardzo serdecznie, posadził ich za stołem. Obserwowałem go z niepokojem, ale Agnieszka była spokojna i uśmiechnięta, miałem wrażenie, że ona jedna wie skąd taka zmiana u niego zaszła. Zapytała mnie ostatnio, gdzie będzie mogła go znaleźć, może rozmawiała z nim?

Zanim mama podała kolację, ojciec otworzył szampana.

—  Na początku chciałbym wznieść toast za moją przyszłą synową! Agnieszko jesteś niezwykłą, mądrą, piękną dziewczyną i wszyscy w tym domu nie możemy nadziwić się naszemu szczęściu, że już niebawem dołączysz do naszej rodziny! Krysiu i Jurku, gratuluje wam tak wspaniałej córki, a tobie Igor siostry! Obiecuję, że będziemy o nią dbali, szanowali ją i kochali, jak swoje własne dziecko!

—  Dziękuję bardzo! — Agnieszka uśmiechnęła się szeroko.

Te słowa wszystkich rozbroiły i sprawiły, że atmosfera od razu zrobiła się miła. Wypiliśmy szampana. Ojciec od razu nalał wszystkim kolejną porcję.

—  Chcę was wszystkich, szczególnie ciebie Michał i ciebie Agnieszko przeprosić, że zepsułem nam poprzedni wspólny wieczór. Niepokoiłem się o przyszłość, zupełnie niepotrzebnie. Chcę, żebyście wiedzieli — zwrócił się do nas — że cokolwiek zdecydujecie, ja nie zamierzam się więcej wtrącać, zawsze będę po waszej stronie i na mnie zawsze możecie liczyć.

Nie miałem pojęcia, co ona mogła powiedzieć ojcu, ale zaczarowała go i te czary przeniosły się i zadziałały na wszystkich. Agnieszka zawsze osiąga to co chce, od dawna wiedziałem to bardzo dobrze!

Usłyszeliśmy, że pod dom podjeżdża samochód i zaraz po tym do domu wpadli Adam z Magdą.

—  Stop impreza! — wykrzyknął Adam.

—  Myśleliście, że odpuścimy sobie taką okazję?! — zawołała Magda.

Adam podbiegł do stołu, wziął w ramiona Agnieszkę, która wstała, żeby się przywitać i okręcił ją wokół siebie.

—  Witaj najlepsza na świecie bratowo! — Agnieszka się śmiała.

—  Ej, ręce z daleka od mojej narzeczonej! — też się zaśmiałem.

—  Michał, Aga, gratulacje! — uścisnęła mnie Magda — Nie macie pojęcia, jak się cieszymy, że będziemy rodziną! — zwróciła się do nas.

—  Jakim cudem udało się wam dotrzeć? — zapytała mama.

—  Są w życiu rzeczy ważniejsze, od wszystkiego innego! A zaręczyn Michała z Agnieszką nic nie jest w stanie przebić!

—  Święte słowa — dodał Igor.

—  Wypijmy za to kolejny toast! — ojciec już nalewał szampana dla wszystkich.

Później, kolacja toczyła się w przesympatycznej atmosferze. Rodzice rozmawiali ze sobą o nas, o naszym dzieciństwie, dorastaniu. Igor i Adam wtrącali komentarze i opowiadali historyjki, często kompromitujące, po których wszyscy zaśmiewali się do łez.

Wstępnie porozmawialiśmy o weselu, postanowiliśmy nie ograniczać liczby gości, a ojciec zaproponował, że w całości zajmie się organizacją imprezy weselnej.

—  Skoro wesele ma być w maju, zaraz po obronie doktoratu, to Agnieszka nie będzie mogła się tym zająć. Więc ja się zgłaszam na ochotnika i wszystkie koszty biorę na siebie! — zadeklarował.

—  Ja się zgadzam! — powiedziała Agnieszka — Mam pełne zaufanie do przyszłego teścia!

Po kolacji ojciec zaprosił wszystkich do obejrzenia części domu, która od zawsze była przeznaczona dla mnie i mojej rodziny. Nigdy nie byłem tam z Agnieszką, w dawnych czasach gdy byliśmy razem, obawiałem się, że odbierze to jako moje przechwałki, a teraz, z powodu konfliktu między naszymi rodzicami nie było jeszcze okazji.

KRZYSZTOF

Nasz dom był duży, zbudowany z rozmachem, być może, a nawet na pewno, nieco przesadnym. Główną część domu zajmowaliśmy z Bożeną i synami. Na dole była kuchnia, całkiem niedawno gruntownie odnowiona..., duży salon z wydzieloną częścią jadalnianą i wielkim, przylegającym, zadaszonym tarasem oraz gabinety żony i mój, w których obydwoje mieliśmy swoje własne, osobiste przestrzenie, gdzie spędzaliśmy czas w odosobnieniu, na pracy i realizacji własnych przyjemności. Dom miał jeszcze dwa poziomy, z sypialniami, siłownią, częścią rekreacyjną i gospodarczą.

Drugą część domu stanowiło odrębne skrzydło, które w całości było przeznaczone dla Michała. Było tam osobne wejście, z innej strony budynku, nawet osobna brama wjazdowa i garaż na trzy-cztery samochody. Wnętrza tej części domu nie urządzaliśmy, Bożena zawsze mówiła, że zrobi to żona Michała, nie wiadomo, jaki będzie miała gust, więc niczego nie chcieliśmy narzucać. Na dole była duża, otwarta przestrzeń, którą można było dowolnie podzielić ścianami i zaaranżować według własnego uznania. Na górze mieściły się duże sypialnie z łazienkami. Dom posiadał też obszerne poddasze i duże piwnice, które również można było dowolnie urządzić.

Powiedziałem, że jeżeli tylko nasze dzieci, jako młode małżeństwo będą tego chciały, to mogą zamieszkać w tym domu i urządzić go jak tylko chcą, pieniądze na ten cel dawno temu zostały odłożone.

Widziałem, że na Jurku i Krysi zrobiło to wszystko duże wrażenie. Agnieszka też była poruszona. Oglądała dom i oczy jej się śmiały. Michał patrzył na nią z wielką przyjemnością.

—  Gdybyście zdecydowali urządzić się tutaj, my też pomożemy w miarę naszych możliwości — powiedziała Krystyna.

Wyszliśmy przed dom. Agnieszka ogarnęła wzrokiem duży ogród, też oddzielony od naszego i niezbyt zagospodarowany. Rosło tam kilkanaście drzew, w tym wiele starych okazów, z czasów gospodarowania na tej ziemi mojego dziadka, sporo krzewów: bzy, jaśminy i szczerze mówiąc, tak jak dom, wszystko to czekało na swojego właściciela. Widziałem, że Agnieszka intensywnie o czymś myśli, robi w głowie jakiś plan.

—  Marzę o tym, żebyśmy z Michałem mieli swoje miejsce na ziemi, oazę, do której zawsze się wraca, gdziekolwiek by się nie było. Z historią i śladami poprzednich pokoleń, z kochającymi ludźmi tuż obok, takie miejsce, które zawsze będzie na nas czekało. Tutaj jest idealnie! — powiedziała, a ja stałem się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi!

-----------------------------------------------------------------

* Kiedy Krzysztof kupił za pieniądze sześć i pół minuty czasu Agnieszki? Odpowiedź znajdziesz w rozdziale 51, pierwszej części książki: https://www.wattpad.com/1426370807-jak-trzy-po%C5%82%C3%B3wki-jab%C5%82ka-cz%C4%99%C5%9B%C4%87-pierwsza-51

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro