5. Samotny Sylwester

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Grudzień 95/Styczeń 96

AGNIESZKA

Do Szczecina wróciłam zaraz po świętach, jeszcze przed Nowym Rokiem.

— Aga, przecież masz wolne na uczelni, nie jedź jeszcze! — namawiał mnie brat — Pójdziemy razem na sylwka, będzie fajnie!

— Wcale nie mam nastroju na zabawę sylwestrową! Wszyscy tam będą w parach, ty też.

— Nie wszyscy! A Baśka to twoja przyjaciółka! Niektórzy, na przykład Grzesiek, idą sami, żeby się pobawić, potańczyć, pogadać, zamiast siedzieć w domu przed telewizorem.

— Ale ja nie mam ochoty na tańce.

— Teraz tak ci się wydaje. Na imprezie nabrałabyś ochoty, a jeśli nie, to dopiero wtedy wróciłabyś do domu. Przecież to będzie po sąsiedzku.

— Nie namówisz mnie Igor. — powiedziałam, a mój brat zrozumiał, że nie zmienię decyzji — Teraz w pociągu będzie luźniej, w mieście mniejszy tłok. Na spokojnie sobie dojadę, rozpakuję się.

— I co będziesz robiła w Szczecinie?

— Pouczę się w spokoju, niedługo mam sesję.

— Jezu! Ale z ciebie kujonka! — prychnął Igor — W sylwestra też będziesz się uczyła?

— W sylwestra raczej się nie da. Braciszku, to jest akademik! Tam jest jedna ciągła impreza! Na każdym piętrze, w co drugim pokoju! Wkręcę się na którąś.

Akademik był jednak opustoszały. Nieliczni studenci, zajmowali się swoimi sprawami. Chodziłam po pustych korytarzach, z nadzieją, że spotkam kogoś, z kim będę mogła choćby zamienić słowo, po cichu liczyłam nawet, że ktoś zaproponuje, żebym wpadła na jakąś sylwestrową zabawę, ale nic takiego mnie nie spotkało. Moi znajomi ze Szczecina nie zapraszali mnie już na wspólne wyjścia, bo od tygodni wszystkim odmawiałam. 

MICHAŁ

Przyszedł ostatni dzień roku. Wstałem jeszcze przed wschodem słońca, nosiło mnie, nie mogłem znaleźć sobie miejsca w domu, chciałem się przejść, albo wybrać się dłuższą przejażdżkę autem. W kuchni zastałem mamę.

— Cześć mamo! Też nie możesz spać? — zapytałem i cmoknąłem ją w policzek.

— Nie mogę, chociaż powinnam, bo mamy przecież dzisiaj sylwestra i czeka mnie nieprzespana noc. W ciągu dnia muszę pokręcić się po kuchni, a później będzie oczywiście zabawa!

— Pan Romek z żoną do was przyjdą? — zapytałem, nastawiając wodę na herbatę.

— Nie, w tym roku my idziemy do nich. Mają być jeszcze ich kuzyni, mili, weseli ludzie.

— Fajnie! Pogadacie trochę, pośmiejecie się, może nawet potańczycie. Przyda się wam trochę rozrywki, szczególnie tobie, po tych wszystkich kłopotach z babcią.

Babcia od dawna chorowała, na coś w rodzaju permanentnej depresji. Odcięła się od świata, nie była samodzielna. Miała stałą opiekunkę, ale mama jeździła do niej w każdym wolnym terminie. Można powiedzieć, że mieszkała w połowie w domu, a w drugiej połowie u swojej matki.

— A ty jedziesz do Adama i Magdy? — zapytała mama.

— Nie, nie mam ochoty na żadne zabawy — odparłem z ponurą miną.

— Nawet na kameralną prywatkę u brata?

— Nawet.

— Michał, tobie też przydałaby się odrobina rozrywki. Po tym wszystkim, co przeszedłeś... — powiedziała łagodnie mama — Zostaw ten okropny czas za sobą. Teraz może być tylko lepiej!

Moja mama była wielką zwolenniczką postanowień noworocznych. Uważała, że dzięki nim jest możliwość zastanowienia się nad sobą, dostrzeżenia swoich wad, które warto wyeliminować, ale też pragnień i celów do osiągnięcia. Od dziecka, na przełomie roku, robiliśmy podsumowanie ostatniego roku i wymyślaliśmy marzenia i plany na rok kolejny. Wszyscy lubiliśmy te rozmowy.

— Wiem mamo. Mój ostatni rok był koszmarny! Tobie i tacie też dałem popalić. Przepraszam. — powiedziałem — Od jutra zaczynam nowe życie! — dodałem, siląc się na optymizm.

— Cieszę się, że tak mówisz — mama patrzyła na mnie z nadzieją, ale też niepokojem. — Co postanowiłeś na Nowy Rok?

— Chcę zapomnieć Agnieszkę i nauczyć się żyć bez niej. Tylko i aż tyle! — uśmiechnąłem się do mamy i bezradnie rozłożyłem ręce — Nie mam wyjścia. Muszę grać takimi kartami, jakie mi los dał. Bo czas nie stoi w miejscu, a życie, cokolwiek by się stało, toczy się dalej.

— To prawda — przytaknęła mama. — Wierzę, że będzie dobrze. Najważniejsze, żebyś znowu zaczął oddychać pełną piersią.

Pogadaliśmy jeszcze trochę, zjedliśmy śniadanie, po czym wsiadłem do auta i wybrałem się na samochodową włóczęgę.

Jechałem przed siebie, bez celu, słuchałem muzyki, zerkałem na mijane miejsca, o niczym nie myślałem. Po jakimś czasie zorientowałem się, że jestem w okolicach Warszawy. Wtedy wpadła mi do głowy myśl, że pojadę do Szczecina. Nie zamierzałem spotkać się tam z Agnieszką, nawet nie wiedziałbym, gdzie jej szukać.

"Zamiast jeździć bez celu, pojadę do miasta, w którym tak łatwo układa się życie od nowa" — pomyślałem.

Zatrzymałem się na poboczu i wyjąłem ze schowka mapę i sprawdziłem trasę: Łódź, Konin, Poznań, Gorzów Wielkopolski i Szczecin, minimum sześć godzin jazdy.

"Idealnie!" — pomyślałem zadowolony i wyruszyłem w drogę.

Do Szczecina dotarłem około dziewiętnastej. Zaparkowałem w centrum i poszedłem połazić po nieznanej mi okolicy.

Miasto błyszczało od dekoracji świątecznych. Na latarniach, drzewach, budynkach rozwieszono mnóstwo światełek i girland, a na placu, być może głównym w tym mieście, stała ogromna, rozświetlona choinka. Mimowolnie rozglądałem się za Agnieszką. Ona bardzo lubiła takie dekoracje. Mijały mnie pary, albo rozbawione grupy, zmierzające najpewniej, na imprezy sylwestrowe, jednak Agnieszki wśród nich nie było...

Zapytany na ulicy chłopak wskazał mi drogę do akademików Uniwersytetu Szczecińskiego. Przed powrotem do domu chciałem zobaczyć to miejsce. Zaparkowałem więc auto na parkingu, dokładnie na wprost jednego z budynków i wybrałem się na krótki spacer.

Czy liczyłem, że spotkam moją byłą dziewczynę? Pewnie tak, chociaż nie przyznałbym się sam przed sobą do tego, przypadkowe spotkanie byłoby cudem, a liczenie na to, totalną głupotą.

Oczywiście cud się nie wydarzył, a ja nie zrobiłem nic, żeby namierzyć Agnieszkę. Mogłem zapytać o nią na recepcji, w akademiku, albo zrobić cokolwiek innego. Nie zrobiłem jednak nic. Podświadomie bałem się, że odnajdę ją na imprezie, śmiejącą się i tańczącą w ramionach innego chłopaka.

Chodziłem dosyć długo i oglądałem obce mi miasto.

Akademiki mieściły się na wspólnym kampusie. Było ich kilka, nie miałem pojęcia, czy są to wszystkie akademiki tej uczelni. Budynki, poza jednym, były nieduże, czteropiętrowe, z jednym, głównym wejściem. Całość nie wyglądała specjalnie atrakcyjnie, z całą pewnością była mniej okazała od miasteczka akademickiego w Lublinie. Po sąsiedzku zauważyłem duże budynki Uniwersytetu Technologicznego. Domyśliłem się, że ta uczelnia, to coś podobnego do naszej Politechniki Lubelskiej. Jakby się nie nazywała, to studiują tam głównie faceci, którzy pewnie często i chętnie wpadają na dziewczyny z akademików Uniwersytetu... Skrzywiłem się na tę myśl i wróciłem do auta. Odpaliłem silnik, żeby trochę się ogrzać. Parking był praktycznie pusty, podobnie jak akademik, który miałem przed sobą. Dosłownie w kilku oknach paliło się światło, a w jednym pokoju, na drugim piętrze odbywała się impreza.

AGNIESZKA

Ostatniego dnia roku, wieczorem, tuż po dziewiętnastej, wybrałam się na samotny spacer po mieście. Obejrzałam imponujące iluminacje świetlne i wystawy sklepowe. Szczecin pięknie wystroił się na święta! Lubiłam oglądać świąteczne dekoracje, największe wrażenie robiły na mnie te, składające się z mnóstwa maleńkich światełek. Zawsze czułam się między nimi jak dziecko, wprowadzały mnie w dobry, radosny nastrój. Zawsze, ale nie dzisiaj... Mijałam na ulicach grupy podekscytowanych, rozbawionych ludzi szykujących się do świętowania i witania Nowego Roku, nigdzie nie widziałam nikogo samego i samotnego, jak ja... Może byłam jedyną osobą w mieście, która nie miała nikogo bliskiego w promieniu kilkuset kilometrów?

Wróciłam do akademika i zamknęłam się w swoim pokoju. Piętro wyżej odbywała się impreza. Słyszałam muzykę i rozbawione głosy. Przez okno widziałam pusty parking, na którym stał tylko jeden samochód, z włączonym silnikiem. 

"Pewnie jakaś zakochana para nie może się zdecydować, czy woli iść na imprezę, piętro nade mną, czy chce pobyć tylko ze sobą, żeby się kochać". — pomyślałam — "Są ludzie, którzy mają wszystko, tak jak ja miałam, bardzo niedawno temu: miłość, bliskość, przyjaciół, imprezy. Są szczęśliwi, jak ja, kiedy byłam z Michałem..."

Siedziałam sama, w ciszy, przy świetle lampki stojącej na biurku, przy oknie. Czułam się bardzo samotna, mała i nieważna, jakby wszyscy o mnie zapomnieli. Takie myśli nakręcały mnie negatywnie i dołowały. Leżałam na łóżku i płakałam. Co jakiś czas zerkałam na parking, bo samochód z włączonym silnikiem, wciąż tam był. Nie dawało mi to spokoju, może ktoś potrzebował pomocy? Tuż przed północą otarłam łzy, owinęłam się kołdrą i poszłam sprawdzić, o co chodzi z tym autem.

MICHAŁ

Jeszcze przed północą wrócił do mnie zdrowy rozsądek. Poczułem zmęczenie, głód, ból w plecach. Do mojego tępego umysłu dotarło, że nie wydarzy się żaden cud, a ja jestem idiotą, skończonym durniem! Wysiadłem z auta, rozejrzałem się dookoła, popatrzyłem w ciemne niebo.

"Zakończmy tę farsę melodramatycznym akcentem!" — pomyślałem.

— Żegnaj Agnieszko! Na zawsze! — powiedziałem na głos w stronę akademików, po czym mocno zaciągając się mroźnym powietrzem, uśmiechnąłem się sam do siebie szeroko, wsiadłem do auta i z piskiem opon odjechałem.

AGNIESZKA

Po samotnie spędzonej nocy sylwestrowej, którą częściowo przepłakałam, szukałam sposobu na podniesienie się z podłego nastroju.

"Umiesz liczyć, licz na siebie" — przypomniało mi się znane powiedzenie, z którym swoją drogą, nigdy się nie zgadzałam. Teraz jednak nie miałam innego wyjścia, musiałam sama wymyślić coś, co pozwoli mi w końcu na dobre osuszyć łzy i cieszyć się z życia.

"Pieprzyć Michała! To przez niego siedzę tutaj sama i użalam się nad sobą. Ostatni raz o nim myślę! Teraz skupię się na sobie!" — pomyślałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro