9. Wyzwania naukowe

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Październik 96

AGNIESZKA

Po powrocie do Szczecina, od razu na początku roku akademickiego i drugiego roku moich studiów, otrzymałam niezwykłą propozycję! Nasze Koło Naukowe brało udział w międzynarodowym projekcie, którego celem było szerzenie wiedzy z zakresu szeroko rozumianej Botaniki. Projekt miał formułę konkursu i polegał na tym, że piątka wybranych studentów, dostała możliwość wygłoszenia trzech wykładów, przygotowanych przez siebie według własnego pomysłu, na dowolny temat. Wykłady miały być interesujące nie tylko dla studentów naszego kierunku, ale także dla każdego zainteresowanego.

Wykłady miały być oceniane przez komisję konkursową, w skład której wchodziły osoby z uczelni i spoza niej. Nagrodą w konkursie było stypendium i umowa ze swoją macierzystą uczelnią na cykliczne, co dwa tygodnie, prowadzenie otwartych wykładów przez kolejny semestr. Konkurs miał zostać rozstrzygnięty jeszcze przed końcem zimowego semestru, czyli w styczniu.

Profesor Kaliński opiekujący się naszym Kołem Naukowym zaproponował mi udział w tym projekcie.

— Wciąż pamiętam pani nietypowe hobby i zapowiedź wiedzy, jaką ma pani na ten temat. Teraz będzie się pani mogła wykazać — mówił.

Nadal byłam najmłodszą członkinią Koła Naukowego i nie zamierzałam wchodzić w kompetencje i psuć sobie relacji ze starszymi kolegami, których uważałam za dużo mądrzejszych od siebie. Nikomu nie chciałam zabierać miejsca i szansy na udział w konkursie. Nie byłam też przekonana, czy dałabym sobie radę, czy mam wystarczająco dużą wiedzę i zwyczajnie, czy nadaję się do wygłaszania wykładów na uczelni wyższej.

— Dziękuję za propozycję, ale naprawdę nie zamierzam konkurować z nikim wewnątrz koła. Jestem przekonana, że wszyscy pozostali nadają się do konkursu milion razy bardziej, niż ja —tłumaczyłam.

— Proszę nie grzeszyć nadmierną skromnością — powiedział zdecydowanym tonem profesor. — Moja propozycja nie bierze się znikąd. Pierwszy rok studiów ukończyła Pani z najlepszymi wynikami na roku, dobrze sobie pani radzi w Kole Naukowym i to nie pani, ale ja wskazuję osoby do konkursu.

— Tylko my, z Koła, będziemy prowadzili te wykłady, wszyscy będziemy ze sobą konkurowali, nie rozumiem, gdzie widzisz problem — mówił jeden z kolegów.

— Ja jestem w Kole od niedawna, nie chcę nikomu zabierać miejsca... — tłumaczyłam.

— To bez znaczenia, że jesteś od niedawna. W Kole wszyscy jesteśmy sobie równi, takie są zasady.

— Profesor postawił na ciebie. Zależało ci, żeby do nas dołączyć, więc teraz zmierz się z konsekwencjami.

— A co będzie, jeśli okażę się, że jestem lepsza od was? — próbowałam żartować.

— Proszę, proszę, ktoś tutaj jest bardzo pewny siebie! — śmiali się ze mnie — Jak będziesz lepsza, to postawimy ci szampana!

— Mała, pokaż, co potrafisz! Udowodnij, że jesteś taka dobra, jak sądzisz!

— Oczywiście ostateczna decyzja należy do pani, ja nie zamierzam pani przekonywać, a tym bardziej zmuszać. Proszę pamiętać, że jest to wyróżnienie i szansa na wykazanie się. Czekam na decyzję do jutra. — powiedział profesor Kaliński, opuszczając nasze spotkanie.

Wszyscy przekonywali mnie do udziału w projekcie. Odniosłam wrażenie, że profesor odebrał moje obawy jako nietakt i ostatecznie musiałam się zgodzić. Natychmiast jak podjęłam decyzję, pojawiła się myśl, że zrobię wszystko, żeby wygrać ten konkurs.

— Okej, ale chcę na piśmie, od każdego z was, że jak już wygram ten konkurs, to nie przestaniemy się lubić i dalej będziemy współpracować. Mówię poważnie. — wymusiłam na moich kolegach podpisy na odręcznie, na szybko, trochę dla żartu, spisanym oświadczeniu i na koniec powiedziałam — Sto procent, że wygram!

Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

MICHAŁ

Rozpoczął się ostatni, piąty rok moich studiów. Postanowiłem, przynajmniej do końca semestru zostać w mieście. Zaraz po sezonie zbioru owoców wróciłem więc do wynajętego mieszkania i miejskiego życia. Czasami widywałem się z Adamem.

— Co u ciebie? Myślałem, że po sezonie już nie wrócisz do miasta — mówił do mnie.

— Zacząłem pisać pracę magisterską i chcę to zrobić dobrze.

— Niemożliwe! A więc teraz, dla odmiany, postanowiłeś się uczyć? — drwił Adam — Skąd ta zmiana nastawienia do studiowania?

— Wiesz, jak było. Cudem zdałem egzaminy w ostatnich semestrach. Byłem albo w dole, albo w imprezowym ciągu. Ale to już za mną.

— W końcu zmądrzałeś — powiedział Adam z przekonaniem.

— Zmierzam poważnie podejść do pracy magisterskiej, postarać się, przyłożyć się do niej, żebym finalnie mógł być z niej zadowolony, może nawet dumny.

— Wow! Nie spodziewałem się! Ciekawe jak długo wytrzymasz? — powątpiewał Adam.

— Grunt to wsparcie od starszego brata — zaśmiałem się — Miło, że we mnie wierzysz!

— Ciekawy jestem tylko, jak połączysz poważne podejście do studiów ze swoim rozrywkowym życiem.

— To też jest już za mną — powiedziałem — Nie zmieniam już jednak dziewczyn tak szybko, jak poprzednio.

— Tak? — brat popatrzył na mnie podejrzliwie — To ile czasu jesteś z jedną?

— Do momentu, kiedy ona nie zaczyna oczekiwać poważniejszej relacji.

— A ciebie interesuje tylko seks bez zobowiązań? — powiedział Adam, patrząc na mnie z niesmakiem — Tak to się teraz nazywa?

— Nazywaj to jak chcesz! Nikogo do niczego nie zmuszam.

— Dlaczego nie przyjdziesz kiedyś, z jakąś dziewczyną do nas, żebyśmy mogli się poznać, zjeść razem kolację, napić się winka?

— Bo nie interesują mnie stałe związki, sam nie wiem dlaczego, po prostu nie jestem tym zainteresowany.

Na początku musiałem się zmuszać do nauki, ale z czasem coraz chętniej chodziłem na konsultacje do mojego promotora i chętnie słuchałem jego wskazówek. Pisanie pracy, szukanie materiałów, sprawiało mi zaskakująco dużą przyjemność.

Coraz częściej myślałem o tym, że już niebawem w moim życiu będzie tylko dom i praca. Poza siłownią nie miałem innego hobby, fotografowanie przestało sprawiać mi przyjemność, zbyt wiele wspomnień związanych z Agnieszką przywoływało. Nie miałem stałej partnerki, ani nawet dziewczyny.

Odpędzałem te myśli od siebie sportem, albo zabawą, a ostatnio, ku własnemu zaskoczeniu, nawet nauką.

AGNIESZKA

Udział w projekcie traktowałam niezwykle poważnie, było to najważniejsze wyzwanie naukowe, z którym przyszło mi się dotąd zmierzyć.

— Boję się tego konkursu — mówiłam bratu przez telefon.

— Czego konkretnie? — dopytywał.

— Wszystkiego! Mogę się całkowicie skompromitować! Przecież ja nigdy nic podobnego nie robiłam, nawet nie byłam w roli słuchacza na podobnych wykładach! Pozostali uczestnicy to są starzy wyjadacze. To ich świat. W dodatku wszyscy są o trzy lata starsi ode mnie! To mądrzy ludzie, już za chwilę sami będą pracowali na uczelni. — mówiłam bratu spanikowana.

— No widzisz, a jednak to tobie, twój szef zaproponował udział. Myślisz, że dlaczego to zrobił? Bo widzi, że masz potencjał!

— A jeśli w ten sposób chce mnie wyrzucić z Koła? W taki subtelny sposób?

— Aga, nie pleć! Nie możesz bez powodu rzucać takich podejrzeń na człowieka, który cię docenił i daje ci szansę. — słusznie powiedział Igor — Przygotuj się i daj czadu! Ile osób, oprócz ciebie, bierze udział w tym konkursie?

— Cztery. Jedna dziewczyna i trzech chłopaków.

— Tylko cztery?! Rozłóż ich wszystkich na łopatki. Kto, jak kto, ale ja znam cię dobrze i wiem na sto procent, że możesz to zrobić! — powiedział zdecydowanie Igor —  I jak cię znam, to pewnie dokładnie tak się stanie — dodał.

— Ale ja nie mam pojęcia, jak powinny wyglądać takie konkursowe wykłady! Formuła jest całkowicie otwarta, nie ma żadnych wytycznych, wskazówek. Nie mam na czym się oprzeć.

— A jakie jest ogólne założenie?

— Chodzi o to, aby zaprezentować wybrane przez siebie treści w atrakcyjny sposób, przekazać coś w rodzaju miłości do roślin, zainteresować ludzi. Na wykład może przyjść każdy człowiek z ulicy, więc treść powinna być łatwa do zrozumienia, interesująca. A jednocześnie trzeba przekazać konkretną wiedzę, ostatecznie to wykład na uczelni wyższej.

— No i sama sobie odpowiedziałaś! — zaśmiał się mój brat — Jeżeli chodzi o miłość i wiedzę o roślinach, to nikt nie ma z tobą szans! Zrób to tak, jakbyś to ty siedziała na tym wykładzie i go słuchała. Nie oglądaj się na innych, nikogo nie pytaj, zrób to po swojemu i będzie dobrze. Nie mam wątpliwości!

Igor miał rację! Postanowiłam zdać się na intuicję i własną wrażliwość.

Przygotowałam moje wykłady bardzo dokładnie, tak jakbym to ja była ich odbiorcą. Wybrałam ciekawe tematy. Oczywiście jeden z nich dotyczył ziół rosnących w Polsce. Na dwa kolejne też miałam ciekawe pomysły . Zaplanowałam moje wykłady precyzyjne. Zrobiłam szczegółowe konspekty, wyszukałam mnóstwo zdjęć, ilustracji i multimediów. Chciałam, żeby moje wykłady były pełne wartościowych, konkretnych treści merytorycznych, na poziomie akademickim, ale też ciekawych informacji, a jednocześnie lekkie, zabawne, wciągające. Zależało mi też na nawiązaniu interakcji z publicznością. Zadbałam więc o odpowiednią publiczność. Odwiedziłam po kolei każdą szkołę średnią w Szczecinie i poinformowałam o projekcie kółka biologiczne. Wiedziałam, że uda mi się dotrzeć do nich, z moim przekazem. Sama niedawno byłam licealistką. Powiesiłam też kilka odręcznie zrobionych ogłoszeń w centrum miasta.

Wykłady były oceniane przez zespół dwudziestu pięciu osób, specjalnie wybranych do tego celu. Wśród nich byli głównie pracownicy uczelni biorących udział w projekcie, ale także osoby spoza środowiska uczelnianego: nauczyciele biologii, przedstawiciele miasta i innych instytucji zajmujących się np. ochroną środowiska, lokalnych mediów. Dodatkowo, na koniec, po zakończeniu wszystkich serii wykładów, miała być ogłoszona nagroda specjalna, dla osoby najbardziej docenionej przez publiczność.

Pierwsza seria trwała miesiąc. Każdy z naszej piątki przedstawił swój autorski wykład i nie mogliśmy, w tej turze, słuchać wzajemnie swoich wystąpień. Zespół oceniający przedstawił werdykt, przy czym ocena miała być jednoznaczna, w myśl hasła "wszystko, albo nic", każdy oceniający mógł oddać tylko jeden głos, na wykład, który jego zdaniem był najlepszy.

W dniu ogłoszenia wyników, po pierwszej turze, byłam tak zestresowana, że omal nie umarłam! Z nerwów nie mogłam przełknąć nawet łyka wody, nie przespałam ani minuty w nocy, ręce mi się trzęsły. Profesor Kaliński zaprosił nas do swojego gabinetu i powitał szerokim uśmiechem, niepodobnym do niego. Wyglądał na rozbawionego.

— Szanowni Państwo — zwrócił się do naszej piątki — Bez zbędnego przedłużania, przedstawię wam wyniki pierwszej tury konkursu. Komisja konkursowa, składająca się z dwudziestu pięciu osób, oddała tyleż głosów. A oto wyniki. Pani Agnieszka Szymańska — zawiesił głos na chwilę i spojrzał na mnie, a moje serce zatrzymało się na chwilę — otrzymała dwadzieścia pięć głosów! Gratuluję pani Agnieszko!

Wszyscy na mnie spojrzeli, a ja przenosiłam spojrzenie z jednej osoby na drugą i byłam całkowicie zdezorientowana. Serce biło mi jak oszalałe.

— Czy to oznacza... — zaczęłam mówić niepewnym głosem.

— To oznacza, że na pani wykład zagłosowali wszyscy! Przykro mi drodzy państwo — profesor zwrócił się do moich kolegów — ale w tej turze, wykład waszej koleżanki okazał się bezkonkurencyjny!

— Wow! Gratulacje! — wyciągnął w moim kierunku rękę Karol, kolega z Koła.

— Gratulacje Agnieszko! Nie żartowałaś, gdy mówiłaś, że wygrasz z nami!

— Szacunek Aga! Jestem pod wrażeniem! — powiedziała Edyta — To duży sukces!

— Żałuję tylko, że nie mogłem wysłuchać twojego wykładu! Szczerze gratuluję!

— Dziękuję bardzo, choć jeszcze to do mnie nie dociera — po kolei ściskałam dłonie moich kolegów z Koła — To na pewno nie jest pomyłka? — zapytałam profesora, a on roześmiał się.

— Nie, nie ma tutaj żadnej pomyłki! Może być pani z siebie dumna i cieszyć się z sukcesu.

Byłam w szoku i byłam szczęśliwa! Moi koledzy z koła patrzyli na mnie z podziwem i niedowierzaniem. A ja dopiero się rozkręcałam...


W czasie trwania projektu miałam niewiele czasu wolnego, bo oprócz bieżących zajęć na uczelni, musiałam jeszcze przygotować konkursowe wykłady. Ale to właśnie wtedy poznałam Tomasza.

Zaczepił mnie, jeszcze w październiku, kilkanaście dni po moim pierwszym, konkursowym wykładzie. Wyszłam właśnie z zajęć i podszedł do mnie elegancko ubrany chłopak z bukietem kwiatów.

— Cześć! Pozwól, że się przedstawię. Tomasz Keler. Pozwoliłem sobie kupić dla ciebie kwiaty. Mam nadzieję, że lubisz frezje? — powiedział i wręczył mi kolorowy i obłędnie pachnący bukiet.

Nie wiem skąd wiedział, że są to jedne z moich ulubionych kwiatów, jakie można kupić w kwiaciarni, może wybrał je przypadkowo. Tak czy inaczej, zaciekawił mnie i ujął tym bukietem.

- Dziękuję bardzo, ale czy przypadkiem nie mylisz mnie z kimś? Nie pamiętam, żebyśmy spotkali się kiedyś wcześniej. Obawiam się, że ten piękny bukiet jest przeznaczony dla innej dziewczyny.

— Mylisz się. Kwiaty są specjalnie dla ciebie. — zapewnił, a widząc mój pytający wzrok, mówił dalej — Przypadkowo byłem na wykładzie, który prowadziłaś. Botanika to nie moja dziedzina, studiuję prawo, ale ktoś źle podał mi termin spotkania, miałem wolną godzinę i żeby zabić czas, poszedłem na otwarty wykład. Od tamtej pory jestem twoim fanem i bardzo chcę osobiście cię poznać. Przyjmiesz moje zaproszenie na kawę?

Zgodziłam się na kawę, a w następnych dniach na spacer, randkę, a później zaczęłam regularnie się z nim spotykać. Tomek mieszkał w akademiku, więc najczęściej spotykaliśmy się u mnie, albo na mieście. Widywaliśmy się dosyć często, kilka razy w tygodniu, zawsze, kiedy ja miałam czas, bo jego studia były zorganizowane w taki sposób, że miał bardzo dużo wolnego czasu.

Tomek był szczupłym, średniego wzrostu i bardzo dbającym o wygląd zewnętrzny chłopakiem. Miał ciemne włosy, zawsze starannie ostrzyżone i ułożone. Ubierał się tak, jakby już teraz pracował w kancelarii prawnej, w modny garnitur, krawat, nawet nosił ze sobą skórzaną aktówkę.

Zależało mu na mnie i od początku traktował mnie poważnie. Dążył do tego, żebym została jego stałą partnerką. Szybko się zorientował, że nie zatrzyma mnie przy sobie, jeśli go nie polubię, robił więc wszystko, żeby przekonać mnie do siebie. Zapraszał mnie do teatru, kina, kawiarni. Nie zawsze przyjmowałam jego zaproszenia, bo takie wyjścia były dosyć drogie, a ja uparłam się, że wszystkie rachunki za siebie będę płaciła sama. Tomasz nie protestował.

Twierdził, że jako para prawnika i pracownika naukowego, osiągniemy, co będziemy chcieli i bez trudu znajdziemy sobie miejsce wśród elity każdego środowiska, w którym będziemy żyli, gdy już się pobierzemy. Niby mówił to dla żartu, ale miałam wrażenie, że to są jego poważne plany, które właśnie realizuje, spotykając się ze mną. Lubił fantazjować na ten temat i często to robił.

Przekonałam sama siebie, że Tomek jest idealnym kandydatem na mojego chłopaka. 

Listopad 96

KRZYSZTOF

— Powiedz mi synu, powinienem się martwić, że miasto zaczęło podobać ci się bardziej niż wieś? Nie sądziłem, że znowu zamierzasz tam zamieszkać— zapytałem Michała, zaraz po tym, jak oświadczył, że znowu przenosi się do Lublina.

— Nie! W życiu nie chciałbym mieszkać tam na stałe! — zapewnił Michał — Napiszę pracę, skończę studia i wracam. Gdzie mi będzie lepiej? Po to kończę takie studia, żeby pracować tutaj, w naszych sadach.

— Więc po co jedziesz? Zabawiać się, imprezować, jak ostatnio?

— Nie tylko. W dzień będzie nauka, pisanie pracy magisterskiej, a wieczorami i nocami rozrywka i przyjemności.

— Zaskakujesz mnie, synu. Nie sądziłem, że rozrywkowe życie tak cię wciągnie.

— Korzystanie z życia nie jest takie złe! — powiedział z wyzywającym uśmiechem i poklepał mnie w ramię.

— Nie ma żadnych wad? Jesteś pewien? — próbowałem skierować tę rozmowę na poważniejsze tory.

- Wiesz co? Chcę po prostu brać to co przynosi los i korzystać z przyjemności. Czasami lepiej za dużo nie myśleć, zwłaszcza przy pięknych, miłych i chętnych dziewczynach. Wierz mi, z przyjemnością wieczorami wyłączam myślenie.

— W moim przekonaniu i jestem tego całkowicie pewien, jeśli robisz coś, co wymaga od ciebie wyłączenia myślenia, to może jednak to coś nie jest dla ciebie najlepsze — powiedziałem.

— Z jakiego niby powodu?

— Może jest to niezgodne z twoim charakterem? Może zamiast spokoju i szczęścia przyniesie tylko pogubienie i chaos, nie mówiąc już o innych konsekwencjach, jak choćby utrata reputacji. Nie wiem Michał, to twoje życie, masz prawo żyć, jak chcesz, ale przemyśl sobie dobrze wszystko.

— Więcej luzu tatuś- odpowiedział mi na to syn z głupkowatym uśmiechem, w ogóle niepasującym do niego- Ty też uważaj na siebie, żebyś nie zestarzał się zbyt szybko!

Michał uciął temat i nie chciał poważnie rozmawiać. Takie jego prawo. Byłem zniesmaczony tą rozmową. Martwiłem się o niego, życie, jakie prowadził, było, moim zdaniem, ucieczką od siebie, bezmyślną zabawą, którą można skrzywdzić siebie i innych, a która nic dobrego, z całą pewnością, przynieść nie może.

Listopad 96

AGNIESZKA

W listopadzie odbyła się druga część konkursu. Każdy z naszej piątki uczestniczącej w projekcie przedstawił swój wykład. Wysłuchałam wszystkich czterech wykładów moich kolegów i byłam pewna, że wygram również tę turę. Zaskoczyło mnie, że moi koledzy podeszli do tematu zachowawczo, a ich wystąpienia były monotonne i bezbarwne. Mój wykład był o niebo lepszy od pozostałych! Może to niezbyt skromne, ale nie zdziwiłam się, kiedy sytuacja z głosami się powtórzyła. Ponownie wszyscy oceniający, co do jednego, zagłosowali na mnie! Sprawa stała się głośna na Wydziale, ale też w obrębie całego projektu. Na żadnym innym uniwersytecie, ani w Polsce, ani w innym kraju biorącym udział w projekcie, nie zdarzyła się podobna sytuacja. Zaczęto zwracać na mnie uwagę.

— Musi pani wiedzieć, że ostatni wykład jest najważniejszy ze wszystkich. — mówił do mnie profesor Kaliński, który opiekował się naszym Kołem Naukowym — Z całą pewnością wezmą w nim udział władze naszej uczelni, goście z innych Uniwersytetów, a za sprawą dotychczasowych pani sukcesów, również media. Proszę przygotować się jeszcze lepiej niż ostatnio i nie pozwolić, żeby stres panią zjadł.

Cały swój czas i energię poświęcałam na przygotowanie się do tego wykładu, nawet kosztem przygotowywania się do bieżących zajęć. Stres działał na mnie motywująco i nie obawiałam się samego wystąpienia. Po tym, jak w czasie studniówki, mimo wszystkich przeciwności, po tym, jak Michał mnie rzucił kilka dni przed imprezą, w najbardziej okrutny sposób, a mimo tego wygłosiłam moją mowę, byłam pewna, że poradzę sobie z każdym wystąpieniem.

Długo wahałam się, jaki temat wykładu wybrać.

Miałam pomysł na niezwykle efektowny wykład o kwiatach i ich niezwykłej roli w przyrodzie. Mogłam przedstawić rośliny jako istoty sprytne i potrafiące manipulować innymi, nawet ludźmi. Umiejące wabić, urzekać, zniewalać, rozkochiwać w sobie, stroić się, kusić, jak żadna inna forma życia na ziemi.

Ciekawy i efektowny mógłby być wykład o sposobach, w jaki rośliny odbierają bodźce z otoczenia. Od dawna, interesował mnie temat zmysłów w świecie roślin. W miarę możliwości śledziłam teorie i badania na ten temat prowadzone przez naukowców na całym świecie. Fascynujące były dla mnie wyniki badań, które dowodziły, że rośliny posiadają znacznie więcej zmysłów niż człowiek, są świadome siebie i otaczającego środowiska, pamiętają przeszłość, czują, komunikują się ze sobą.

Ostatecznie zdecydowałam się jednak powiedzieć o niezwykłej woli życia i przetrwania u roślin.  Nie był to łatwy temat, ale zawsze mnie on fascynował, a odpowiednio przedstawiony mógł poruszyć nawet serca słuchaczy. Mogłam przemycić do niego co nieco z dwóch poprzednich pomysłów. Bardzo chciałam też pokazać obszary botaniki, które sama chciałabym zgłębiać w kolejnych latach.

Odsunęłam od siebie Tomka, spotykaliśmy się rzadziej, a on średnio interesował się moim projektem, moimi wykładami. Nie usłyszałam od niego żadnego słowa wsparcia, nie uczestniczył też w moim drugim wykładzie, mimo że miał taką możliwość. Twierdził, że rośliny średnio go interesują. Tłumaczył się, że miał coś ważnego na uczelni. Nie było mi przykro, nie miałam już wątpliwości, że zależy mi na Tomku. Natomiast jemu ciągle zależało na mnie, chociaż miałam wrażenie, że jestem dla niego tylko trofeum, interesuję go nie tyle ja, jako osoba, ile mój sukces i pozycja, jaką, jego zdaniem, kiedyś osiągnę. Coraz częściej, ze smutkiem myślałam, że związek z rozsądku, jest jednak nie dla mnie...

Randki z Tomkiem nie były czymś, na co czekałam z utęsknieniem, czy choćby niewielkim dreszczykiem ekscytacji. Były kolejnym punktem do zrealizowania w ciągu dnia i często, szkoda mi było na nie czasu. Rozmowy z Tomkiem nie porywały mnie, jego żarty średnio mnie śmieszyły, dyskusje na poważniejsze tematy były zwyczajnie nudne. Naprawdę, bardzo się starałam, liczyłam, że z czasem przyzwyczaję się do tego chłopaka, poznam go, zrozumiem i polubię bardziej, a z czasem, może nawet pokocham. Na początku znajomości oszukiwałam się w ten sposób. Później doskonale wiedziałam, że ta znajomość jest skazana na porażkę, ale udawałam przed sobą, że jest dobrze i nie kończyłam jej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro