11. Sukcesy i porażki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Styczeń 97

AGNIESZKA

W styczniu, zanim jeszcze zaczął się czwarty semestr moich studiów, zakończył się projekt. Tak jak przypuszczałam, zdobyłam w nim główną nagrodę, zgarniając niemal wszystkie głosy. Przytłaczającą przewagą głosów zostałam też laureatką nagrody specjalnej, czyli nagrody publiczności.

Wygrana w tym projekcie odmieniła moje studenckie życie.

Zyskałam stałe miejsce w moim Kole Naukowym, ale moi koledzy traktowali mnie teraz inaczej, jakbym była kimś wyjątkowym, komu należą się szczególne względy. Obawiałam się zazdrości, z którą często muszą zmierzyć się ludzie odnoszący sukces, ze strony osób ze swojego środowiska, ale na szczęście okazało się, że w tym przypadku całkowicie się myliłam. Moi koledzy z Koła, byli ludźmi z klasą, wiedzieli, czym jest sukces okupiony masą pracy. Postawili mi też obiecanego szampana.

— Pamiętacie, jak rok temu pozwoliliśmy tej Małej dołączyć do naszych spotkań? — wspominali.

— Kto by pomyślał, że dziewczyna ma taki talent!

— Aga, jak już będziesz międzynarodową gwiazdą Botaniki, z tytułami naukowymi, to pamiętaj, że to wszystko dzięki nam! — żartowali.

— Jasna sprawa! Obiecuję, że drzwi do moich wytwornych gabinetów będą dla was zawsze szeroko otwarte, a gdyby przed nimi kłębił się tłum moich wielbicieli, to o każdej porze dnia i nocy, możecie wejść tylnym wejściem, dostępnym tylko dla najbliższych przyjaciół!

Dostałam stypendium i umowę na prowadzenie, cyklicznie, co dwa tygodnie, otwartych wykładów. Tym sposobem, będąc na drugim roku, zostałam pracownikiem Uniwersytetu. Czułam, że jestem na właściwym miejscu, we właściwym czasie.

Cały czas byłam zwykłą studentką, lecz niektórzy wykładowcy oczekiwali, że będę wiedziała więcej od innych na omawiany temat, mieli wyższe oczekiwania wobec mnie. Musiałam i chciałam uczyć się jeszcze więcej niż dotychczas.

Stałam się rozpoznawalna i popularna, byłam zapraszana na różne uroczystości uczelniane, ale też na imprezy i spotkania towarzyskie. Dostałam zaproszenia dołączenia do organizacji studenckich, o różnym profilu, od kulturalnych, turystycznych, sportowych, po naukowe.

W miarę możliwości korzystałam z tych zaproszeń.

Na jednej z uczelnianych imprez poznałam ludzi z grupy tanecznej, która działała na naszej uczelni. Prezentowali oni, w ramach uatrakcyjnienia imprezy układ taneczny — mix różnych tańców. Nie znałam tych tańców, nawet takiej muzyki, ale występ zaczarował mnie i postanowiłam dowiedzieć się czegokolwiek więcej. Po występie podeszłam do ludzi z grupy tanecznej.

— Gratuluję wam występu, był niesamowity! — powiedziałam.

— Dzięki! Tym razem poszło bez pomyłek — powiedziała jedna z dziewczyn.

— Prawie! — dodał jakiś chłopak, mrugnął okiem i wszyscy wybuchnęli śmiechem.

— Który taniec podobał ci się najbardziej?

— Szczerze mówiąc, pierwszy raz widziałam takie tańce, nawet nie wiem, jak się nazywają — odpowiedziałam ze śmiechem.

— Serio? Są na świecie ludzie, którzy nie znają salsy? Ja bym umarła bez salsy. Salsa i powietrze, tylko to jest mi potrzebne do życia i to w takiej kolejności jak wymieniłam — zaśmiała się kolejna dziewczyna.

— Przyjdź do nas na trening, pogadamy, pokażemy ci kroki — zapraszali.

— Mogłabym?

— Jasne! Może ci się spodoba i dołączysz do nas? Nie potrzebujesz trochę luzu i wariactwa w życiu?

Bardzo tego potrzebowałam! Umówiłam się więc i poszłam na trening.

Już pierwszego dnia zakochałam się w tej muzyce i tańcu. Wkrótce salsa, bachata stały się moim światem i do reszty wypełniły mój czas. Zawsze bardzo lubiłam tańczyć, a dzięki uczelnianej grupie wróciłam do tego. Zajęcia taneczne dały mi niesamowitą radość i odskocznię od mojego uporządkowanego, wypełnionego nauką życia. W pewnym sensie nawet zaspokoiły potrzebę bliskości z drugim człowiekiem. Poznałam świetnych, pozytywnych ludzi, nie czułam się już taka samotna.

Luty 97

KRZYSZTOF

Adam i Magda w końcu postanowili się pobrać. Na miejsce imprezy młodzi wybrali elegancką restaurację, mieszczącą się centrum miasta. Michał został drużbą Adama.

— Michał, weź ze sobą jakąś dziewczynę — mówił Adam — starsza druhna, przyjaciółka Magdy, będzie z narzeczonym, będziesz się nudził sam.

— Akurat będę miał czas na nudę! — odpowiedział Michał — Dopilnuję wszystkiego, Wy się bawcie, a ja będę trzymał rękę na pulsie. Dziewczyna mi niepotrzebna.

— Tak samo mówiłeś kiedyś, przed weselem Ewy...

— Stare dzieje! — Michał lekceważąco machnął ręką — Było, minęło!

— Ciekawe co byś zrobił, jakbyśmy zaprosili Agnieszkę... To taka fajna dziewczyna! Lubiliśmy ją. — Magda zaryzykowała ten temat, a ja wstrzymałem oddech czekając na odpowiedź Michała.

— Którą Agnieszkę? Znam kilka Agnieszek! — Michał celowo zamknął ten temat, po chwili dodał ugodowo — Dajcie już spokój, nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody. Jako drużba będę miał dużo obowiązków. Będę też musiał obtańcować wszystkie ciocie i kuzynki.

— No i wszystkie panienki — dodała Magda.

— Tak, panienki też, obiecuję, że żadnej nie zbałamucę — Michał mrugnął okiem.

Było tak, jak powiedział, z tą małą różnicą, że wiele panienek chętnie dałoby mu się zbałamucić, gdyby tylko on tego chciał...

Na weselu, Roman opowiadał nam o Agnieszce. Wiedział od jej mamy, że dziewczyna odnosi duże sukcesy na swojej uczelni, wzięła udział w międzynarodowym konkursie i zmiażdżyła konkurencję.

— Fajnie, co nie? Nasza dziewczyna, z naszej wsi! — Romek cieszył się z sukcesów Agnieszki — W konkursie rozłożyła wszystkich na łopatki i będzie teraz wykładała na uczelni! Wiecie, ile ona ma lat? Tylko dwadzieścia jeden!

— Aż trudno w to wszystko uwierzyć! — powiedziałem, też byłem pod wrażeniem.

— A mnie to nie dziwi — powiedział Adam — Od czasu, jak ją poznałem, wiedziałem, że ta dziewczyna jest skazana na sukces, czymkolwiek by się w życiu nie zajęła.

Michał słuchał naszej rozmowy w milczeniu.


Adam co jakiś czas wspominał Agnieszkę, twierdził, że Michał, dla własnego dobra, powinien odnowić z nią kontakt, może nawet postarać się ją odzyskać, powalczyć o nią. Był zły na Michała, że nie robi nic w tym kierunku.

— Nie twierdzę, że to jest łatwa sprawa. Kiedyś myślałem nawet, że sprawa jest beznadziejna, ale co szkodzi mu spróbować? — mówił Adam do mnie.

— On sam najlepiej wie, jak wygląda sytuacja — powiedziałem — Może zwyczajnie nie da się wrócić do tego co było.

— Wrócić nie da się na pewno! Tak samo jak nie da się całkiem wymazać tego, co było, tak jak on udaje, że zrobił. Dlaczego nie spróbuje czegoś zbudować od nowa?

— Dużo go to wszystko kosztowało, pewnie nie chce ryzykować, bo sądzi, że to przegrana sprawa.

— Powinien sam się przekonać! Trochę mnie też dziwi, że ona całkowicie wylogowała się z życia na wsi. Tak jakby było coś jeszcze, jakaś inna sprawa, jakby przed czymś uciekała. Nie wiesz, co to może być?

Zmroziły mnie słowa Adama. Dokładnie wiedziałem jaka inna sprawa każe jej trzymać się z dala od Michała, naszej rodziny i naszej wsi. Nic nie powiedziałem, wzruszyłem ramionami.

— Zamierzam dowiedzieć się, co jest grane.

— Adam, zajmij się lepiej sobą i swoją żoną. Do tych spraw nie należy się wtrącać — powiedziałem, chociaż dobrze wiedziałem, że Adam i tak zrobi, co uzna za słuszne.

Luty 97

AGNIESZKA

Nadal, już kolejny miesiąc, spotykałam się z Tomkiem. Ja wiedziałam już na sto procent, że nasze rozstanie jest kwestią czasu, ale byłam też świadoma, że Tomek utwierdza się w przekonaniu, że jesteśmy stałą, stabilną parą.

— Opowiedz mi o nim — prosił Igor podczas naszej tradycyjnej rozmowy telefonicznej, kiedy mówiąc o Tomku, wymknęło mi się sformułowanie „mój chłopak".

— Ma na imię Tomek, studiuje prawo, pochodzi z Koszalina, jest dwa lata starszy, dosyć przystojny, bardzo ułożony, zadbany, sympatyczny — opowiadałam.

— Będzie coś z tego? — dopytywał Igor.

— Ale co masz na myśli?

— Dobrze wiesz! Przyjedziesz z nim kiedyś do domu?

— Nie, raczej nie... Wiesz, w domu mam różne swoje sprawy, po co miałby on ze mną przyjeżdżać?

Na głos powiedziałam to, o czym dobrze wiedziałam. Tomek nic dla mnie nie znaczył. Związek z rozsądku, mimo że bardzo się starałam, okazał się nie dla mnie. Nie miałam zamiaru go wpuścić do swojego życia. Jego zadaniem było tylko wypełnienie pustki obok mnie. Bałam się samotności i byłam w stanie udawać dziewczynę Tomka, żeby nie być sama.

— Jak to po co? Przecież to twój chłopak, sama tak powiedziałaś. Co to jest za pytanie? — drążył temat Igor.

— Oj wiesz Igor, tak naprawdę, to nie jest nic wielkiego. Myślałam, że go polubię bardziej, a może nawet się zakocham, ale my nadajemy na różnych falach, nie ma szans, żeby coś więcej z tego urosło... On się stara i jest miły, ja też robię, co mogę, ale to wszystko na nic...

— Spałaś z nim?

— Igor! Nie zamierzam ze wszystkiego ci się spowiadać! — chciałam uniknąć odpowiedzi.

— Czyli spałaś — mój brat znał mnie jak nikt, sam sobie odpowiedział.

Już na trzeciej randce, którą celowo zaplanowałam w moim mieszkaniu, poszliśmy do łóżka. Seks z Tomkiem był dobry, on starał się bardzo, żeby było mi przyjemnie, był delikatny, uważny, zawsze czyściutki i pięknie pachnący. Było mi z nim miło.

— Wiem, co chcesz powiedzieć. Nie zamierzam go oszukiwać. Zanim będzie za późno, odsunę go do siebie. Nie dopuszczę, żeby on się zakochał, czy za bardzo przywiązał do mnie. Nie mam zamiaru go skrzywdzić. W porę się z nim rozstanę. Obiecuję.

— Wkurzasz mnie siostra! — powiedział brat — On w ogóle wie, jak ty go traktujesz? Nie wolno ci bawić się niczyimi uczuciami! Akurat tobie nie muszę chyba tego tłumaczyć?

Igor miał absolutną rację. Ciągle pamiętałam, jak bardzo byłam upokorzona i zraniona, kiedy dowiedziałam się, że dla mojego chłopaka jestem tylko zabawką. W oczach stanęły mi łzy. Poczułam wstyd i niechęć do samej siebie.

— Słuchaj Aga, to jest twoje życie i zrobisz, co będziesz chciała. Ale zaczynam martwić się o ciebie. Najpierw ten Niemiec i seks dla sportu i zabawy, teraz kolejny chłopak i seks bez uczucia... Tak chcesz żyć?

— Igor, ja po prostu nie umiem być sama... — rozpłakałam się- Wolę udawać i mieć kogoś nawet na niby, niż wcale!

— Aga, ty zasługujesz na dużo więcej! — ton głosu Igora nieco złagodniał — Może lepiej poczekać, niż rozmieniać się na drobne. Weź, przemyśl to sobie.

Przepłakałam cały wieczór. Mój brat, jak zwykle, w kilku prostych słowach powiedział szczerą prawdę! Postawił mnie do pionu.

Po tej rozmowie zakończyłam znajomość z Tomkiem. Był zły, że zmarnowałam tak dużo jego czasu, tylko tyle mi powiedział... Rozstanie z Tomkiem nie było przyjemne, ale nic a nic nie bolało! W naszym związku nie było fajerwerków, poza dosyć przyjemnym seksem, praktycznie nic nas nie łączyło, nie było emocji, motyli w brzuchu, flirtu, ale po rozstaniu nie było też tęsknoty, żalu, poczucia porażki. Byłam przyjemnie tym zdziwiona. Pojawiła się mojej głowie iskierka nadziei, że jeśli znajdę sobie chłopaka, z którym będą łączy nas wspólne zainteresowania, to nawet mimo braku miłości, uda mi się stworzyć fajny związek. Nadal trwałam w przekonaniu, że nie chcę się zakochać.

Marzec 97

AGNIESZKA

Od wielu miesięcy nie byłam w domu rodzinnym, przyzwyczaiłam się do życia z dala od najbliższych. Czasami dopadały mnie wspomnienia, miejsc, chwil, osób, a nawet smaków i zapachów z moich rodzinnych stron. Wtedy tęskniłam. Zdarzało mi się myśleć o Michale, lecz szybko przywoływałam siebie do porządku i wyobrażałam go sobie, trzymającego w ramionach inną dziewczynę. O Tomku nie myślałam wcale. Zagłuszałam niechciane myśli i tęsknotę, jak zwykle, nauką i pracą. Nie było to trudne, bo nauki i pracy miałam aż w nadmiarze.

Z początkiem letniego semestru, w lutym, rozpoczęła się seria moich autorskich wykładów. Projekt przewidywał promocję wykładów. Udzieliłam wywiadu dla mediów: razem z profesorem Kalińskim, odpowiedzialnym za organizację konkursu na mojej uczelni, byłam gościem w lokalnej telewizji, dwóch stacjach radiowych. W lokalnej prasie ukazały się krótkie artykuły. Plakaty informujące o wykładach, zawierające krótką notką o projekcie, o mnie, jako laureatce, z moim zdjęciem, zawisły na całej uczelni i w kilku miejscach w mieście. Stałam się rozpoznawalna na uczelni, zarówno wśród studentów, jak i pracowników.

Zgodnie z umową i harmonogramem miałam przygotować i wygłosić osiem wykładów. Większość z nich, na moim uniwersytecie, ale też, po jednym, na innych, polskich uczelniach biorących udział w projekcie. Miałam więc pojechać na Uniwersytet Jagieloński do Krakowa i Uniwersytet Przyrodniczy do Poznania. W tym czasie, laureaci na tamtejszych uczelniach, mieli wygłaszać swoje wykłady u mnie, w Szczecinie. Byłam przerażona tą perspektywą, przez chwilę nawet czułam, że sytuacja mnie przerosła, ale moi koledzy z Koła bardzo mnie wspierali.

— Pani Agnieszko — powiedział profesor Kaliński, z którym podzieliłam swoimi obawami — nie mam najmniejszych wątpliwości, że poradzi sobie pani doskonale! Pani wygrana to nie był przypadek. Przypominam, że wygrała Pani ogromną przewagą głosów, żaden z innych uczestników, ani w Krakowie, ani w Poznaniu, nie zbliżył się nawet do pani wyniku, a w konkursie brali, poza panią, najlepsi studenci, laureaci wielu konkursów, starsi i bardziej niż pani, doświadczeni.

— Mnie samej nadal trudno w to uwierzyć — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

— Jest pani naszym i moim osobistym, odkryciem — kontynuował profesor- Bez wątpienia ma pani talent, jest pani gotowa ciężko pracować i ma pani naturalne umiejętności porywania ludzi za sobą. Przede wszystkim widać u pani prawdziwą pasję. Jest jeszcze pani bardzo młoda, a już ma pani swoich fanów. Te cechy mają nieliczne, wybitne osoby! Taki zestaw pozwala osiągnąć sukces. Naprawdę wygląda to obiecująco!

— Dziękuję bardzo! — ciągle nie mogłam przywyknąć do pochwał wygłaszanych przez ludzi o wiele mądrzejszych ode mnie i utytułowanych.

— Pani podejście do wyboru tematyki, ale przede wszystkim prezentacji treści jest niezwykle interesujące, wręcz nosi znamiona innowacyjności. Dokładnie tego oczekiwaliśmy od konkursu i niewykluczone, że jest pani tą jedną, jedyną osobą, której szukaliśmy w obrębie całego projektu, we wszystkich uczelniach wyższych, które do niego przystąpiły. Na żadnej innej uczelni, ani w Polsce, ani za granicą, nie zdarzyła się taka sytuacja, żeby jedna osoba zdeklasowała inne. Dlatego na wykładach wyjazdowych wiele osób z uwagą będzie słuchało pani wystąpień i będzie chciało osobiście panią poznać.

— Panie profesorze, ogromnie dziękuję za te słowa, chociaż muszę przyznać, że ani trochę nie dodają mi one pewności siebie... — ośmieliłam się zażartować, a profesor zaśmiał się gromkim śmiechem.

— Proszę po prostu robić swoje! Kraków, Poznań, jaka to różnica, gdzie pani zabłyśnie? My tutaj, na naszym Wydziale, jesteśmy dumni, że jest Pani naszą studentką!


Postanowiłam podbić stawkę, wymyślić taki sposób prezentacji, który pozwoli mi nie tylko przekazać treść, ale dotrzeć do serc moich słuchaczy i wywołac emocje. 

"Będę mówiła o roślinach, ale zrobię to tak, że zapamiętają mnie na długo!" — myślałam.

Godzinami przesiadywałam w bibliotece, czytałam artykuły i przeglądałam książki z psychologii, socjologii, marketingu. Próbowałam rozgryźć sztuczki używane przez twórców reklam. Studiowałam metody autoprezentacji i wystąpień publicznych. Czytałam o ludziach wybitnych w swoich dziedzinach, szukałam takich ludzi wokół siebie, dociekałam co i dlaczego ich wyróżnia. Cała ta mozolna, niezwykle czasochłonna praca, pozwoliła mi opracować własną koncepcję, swój własny sposób i styl.

Zadbałam też o własny wizerunek. Poprosiłam o pomoc znajome dziewczyny. Zorganizowałam babski wieczór, na którym wszystkie się spotkałyśmy.

— Okej, jakie jest ogólne założenie? Co chcesz osiągnąć wizerunkiem? — Edyta, koleżanka z Koła, podeszła do tematu metodycznie.

— Wyobraźcie sobie dużą aulę wypełnioną ludźmi, którzy przyszli na wykład z ciekawości, lub obowiązku. Uwaga wszystkich tych osób jest skierowana na mnie — malowałam słowami obraz całej sytuacji — Moja w tym głowa, żeby ich nie zanudzić i przekazać trochę wiedzy, ale chcę też żeby patrzyło im się na mnie z przyjemnością. Chcę wyglądać profesjonalnie, żeby nikt nie pomyślał, że ja i pulpit na auli nie pasujemy do siebie. Rozumiecie? 

— Doskonale! — roześmiała się Edyta — Wiesz, czego chcesz dziewczyno!

— Aga, ty jesteś laską nie z tej ziemi, masz świetną figurę, buzię jak lalka i do tego ten zniewalający uśmiech. W co byś się nie ubrała, zawsze wszyscy będą patrzyli z przyjemnością. — śmiała się Kasia, moja koleżanka z klubu tanecznego.

— Błagam cię Kaśka, bądź poważna. Nie pomagasz — jęknęłam.

— A co ja nie tak powiedziałam? — Kasia wyglądała na zdziwioną.

— Serio? To wszystko, co mam: figura, ładna buzia i uśmiech?— przewróciłam oczami — Przecież ja nie startuję w wyborach na miss uczelni. Zresztą nie nadawałabym się, jestem za niska.

— Aga, jeśli powiesz, że masz jakiś kompleks na punkcie własnego wyglądu, to ja zwątpię w świat! Nie masz pojęcia, jakie wrażenie robisz na ludziach, nawet bez uśmiechu, a wystarczy, że się uśmiechniesz i wszystkich rozkładasz na łopatki!

— Agnieszko, Kaśka ma rację. Po to wszystkie jesteśmy tutaj, żeby ogarnąć temat z różnych stron. Uwaga, notuję! — Edyta weszła w rolę koordynatorki— Pierwszy punkt: uśmiech. To jest twój duży atut! Musisz być poważna, kompetentna, mówić mądre i ważne rzeczy, a co jakiś czas wtrącić coś lekkiego i rozbroić swoich słuchaczy uśmiechem.

— Połowa ludzi, ta męska część, będzie wtedy jadła ci z ręki! — dodała Kaśka, a ja przewróciłam na te słowa oczami.

— Chciałabym wyglądać naturalnie, swobodnie, a jednocześnie z klasą — mówiłam o swoich oczekiwaniach.

— Musi też być kobieco, trochę seksi — dodała Kasia.

— Tak myślisz?.... Sama nie wiem... — miałam wątpliwości.

— Weź, przestań! Seksi będziesz bardziej pewna siebie! Mądra, sympatyczna i atrakcyjna, to jest kombinacja idealna! Wszyscy cię zapamiętają na długo.

— No to teraz porozmawiajmy o ciuchach! — zarządziła Edyta.

Ustaliłyśmy z dziewczynami, że bazą mojego stroju zawsze będzie sukienka. Dla mnie była to normalka, zawsze ubierałam się wyłącznie w sukienki. Dawniej, na mojej wsi, nazywano mnie z tego powodu „sukienkową Agnieszką". Zdawałam sobie sprawę z tego, że w sukienkach wyglądam dobrze. Najbardziej lubiłam proste, ołówkowe kiecki, sięgające kolan, które podkreślały figurę. Byłam szczupła, dzięki tańcom miałam świadomość własnego ciała, a moje ruchy były miękkie. Tym razem sukienki miały być zielone i miały stanowić bazę do wyeksponowania innych elementów, przyciągających wzrok i nasuwających skojarzenia do tematyki wykładu. Do sukienek miałam zakładać buty na obcasie, najczęściej klasyczne szpilki, dzięki którym wyglądałam jeszcze lepiej i czułam się znacznie pewniej. Włosy ścięłam, sięgały teraz ramion i naturalnie układały się wokół twarzy, lekko zakręcały się końcach w różne strony. Postanowiłam zostawić je bez żadnej ingerencji.

Każdy mój wykład podzieliłam na takie same części. Na wstępie przedstawiałam siebie. W kilku zdaniach mówiłam, skąd pochodzę, pokazywałam moją wieś na mapie i prezentowałam kilka zdjęć z moich rodzinnych stron, na których widać było pola uprawne, łąki, lasy i moje ukochane bezdroża. Krótko opowiadałam o życiu na wsi, o moim hobby, jakim jest prowadzenie zielników, niezmiennym od dzieciństwa i o miłości do roślin.

Następnie gładko przechodziłam do nieco dłuższej części, w której mówiłam ogólnie o znaczeniu roślin w ujęciu globalnym. Celowo używałam w tej części wielkich słów, trafiających do słuchaczy mocno, nawet lekko szokujących. Przedstawiłam botanikę jako najpotężniejszą z nauk, a rośliny jako najważniejsze organizmy żyjące na świecie, bez których nie byłoby niczego innego. Mówiłam o roślinach jak o rozumnych istotach, łagodnych, a jednocześnie przebiegłych, silnych, mądrych i niezwykle wytrwałych.

W kolejnej części zajmowałam się omawianiem tematu, którego dotyczył dany wykład. Zawsze robiłam szczegółowy konspekt, żeby treści byłe spójne ze sobą i tworzyły coś na kształt zamkniętej opowieści, która zaciekawia, wciąga, jak dobrze napisana książka, którą czyta się, zarywając noc, żeby dowiedzieć się, jaki jest jej koniec. Dodatkowo chciałam dotrzeć do moich słuchaczy różnymi zmysłami. Po pierwsze za pomocą obrazu, filmu, animacji, słowa pisanego, liczb, wykresów i rysunków. Po drugie za pomocą słowa mówionego. Wyobrażałam sobie, że w auli nagle gaśnie światło i zapadają egipskie ciemności, a ja tonem, modulacją głosu, a przede wszystkim dobrze dobranymi słowami, muszę przekazać treść wykładu. Po trzecie, co było najtrudniejsze, metodą empiryczną. Na każdy wykład przygotowywałam więc przedmioty, które puszczałam w obieg po auli, przygotowywałam ankiety i krótkie sondaże. Najbardziej zależało mi na złapaniu kontaktu i nawiązaniu więzi z publicznością. Na każdy wykład zabierałam ze sobą specjalne pudełko, do którego słuchacze mogli wrzucać swoje pytania do mnie, podpisane nazwiskiem, albo zupełnie anonimowo.

Z wykładu na wykład miałam coraz więcej pomysłów, a popularność moich wykładów rosła. Odpowiedzi na pytania z pudełka, które otwierałam na koniec wykładu, zajmowały już tyle samo czasu co sam wykład i nikt nie wychodził z auli przed zakończeniem. Był to dla mnie ogromny wysiłek fizyczny i psychiczny. Potrzebowałam pomocy, drugiej osoby, która choć przez chwilę zajmie ludzi, a ja w tym czasie odetchnę, napiję się wody i uporządkuję myśli. Uzyskałam zgodę opiekuna projektu i z wykładu na wykład ogłaszałam konkurs na swojego asystenta/asystentkę i spośród licznych chętnych, drogą losowania wybierałam kogoś, kto pomagał mi przygotowywać kolejny wykład i prowadził go razem ze mną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro