17. Życie nie znosi próżni

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wrzesień 97

MICHAŁ

Cydr! Będę produkował cydr! — pomysł pojawił się w mojej głowie zaraz po tym, jak wróciłem ze Szczecina, od Agnieszki. Dręczyła mnie wtedy myśl, że moja była dziewczyna rozwija się, ma przed sobą wyzwania, wiele jest przed nią, a ja, jak ostatni debil tkwię w miejscu i nie czeka mnie nic nowego. Od tamtej pory o niczym innym nie mogłem myśleć. Chciałem zrobić coś ambitnego.

Przez wiele tygodni zbierałem informacje, a teraz chciałem przedstawić mój plan ojcu. Wieczorem usiedliśmy obydwaj żeby pogadać na ten temat. Niespodziewanie, do domu przyjechał też Adam i dołączył do nas. Tak, on zawsze miał wyczucie czasu! Zawsze pojawiał się tam, gdzie działo się coś ważnego, albo ciekawego! *

— Cześć! Nad czym tak debatujecie? — zapytał, witając się z nami.

— Przedstawiam ojcu pomysł na nowy biznes. — powiedziałem, a mój brat zrobił duże oczy ze zdziwienia. — Chcesz też posłuchać? Powiesz, co sądzisz.

— Cydr? — powiedział ojciec, jak tylko skończyłem mówić. — Wiecie, że ja chyba nigdy nie miałem okazji spróbować, jak smakuje ten napój?

— Zaraz to nadrobimy! — powiedziałem, śmiejąc się — Chyba nie sądziłeś, że nie będę odpowiednio przygotowany do naszej rozmowy!

Postawiłem na stole kilka butelek cydru. Kupiłem po kilka butelek wszystkich, jakie udało mi się znaleźć w lubelskich sklepach. 

— W Polsce cydry są mało znane i mało kto je produkuje. Co innego na zachodzie. Tam są popularne od dawna. — mówiłem.

— W jakich krajach? — zapytał tata.

— Najwięcej produkuje się go w Wielkiej Brytanii i tam jest powszechnie znany i lubiany. Ale popularny jest też we Francji, Hiszpanii, Niemczech i Austrii, Stanach i Kanadzie. W innych krajach też, na przykład na Bałkanach, czy na Skandynawii. Myślę, że skoro u nas, w Polsce, mamy najlepsze jabłka na świecie, to możemy też produkować najlepszy cydr. Nie sądzicie? Przy okazji, jak już kupimy prasę do wyciskania soku i inne urządzenia, możemy szerzej pomyśleć o przetwórstwie.

— Wiecie co? Ja dzisiaj już nie wracam do Lublina! — zawołał Adam — Poprobujemy cydrów, pogadamy! Szacun, Michał! Naprawdę szanuję cię za to co wykombinowałeś. To zajebiście dobry pomysł! Pomogę ci we wszystkim, w czym będziesz chciał!

Tak jak przypuszczałem, ojcu też spodobał się pomysł. Poczułem adrenalinę, nową energię,  jakby ktoś wpuścił mi w żyły dodatkową dawkę tlenu! Zrozumiałem, że przez wiele miesięcy moje życie wyglądało, jak przebywanie w zatęchłym, ciemnym pokoju, a teraz udało mi się otworzyć okno, wpuścić światło i świeże powietrze. A niebawem wyjdę na zawsze z mojego więzienia!

Szybko przeszedłem od planów, do konkretnych działań. Zakupiłem niezbędne urządzenia, rozpocząłem żmudną procedurę załatwiania niezbędnych pozwoleń i na razie na niedużą skalę, w warunkach rzemieślniczych, zaraz po zbiorach jabłek, postanowiliśmy z ojcem uruchomić produkcję. Zrobiłem szczegółowy plan działań. Zanotowałem w kalendarzu wszystkie możliwe wydarzenia, na których można było spróbować cydrów i porozmawiać z ich producentami. Czytałem wszystko, co na ich temat udało mi się znaleźć. Ten projekt dał mi nowy napęd do życia. Produkcja cydru wciągnęła mnie na dobre. 

AGNIESZKA

Do domu pojechałam na początku września, bezpośrednio z Poczdamu, gdzie spędziłam dwa pierwsze miesiące wakacji. 

Byłam bardzo zadowolona z pobytu w Niemczech. Po pierwsze dlatego, że nie spotkałam tam Ralfa, ponoć wyjechał on na stałe do Stanów. Wspomnienia czasu, jaki z nim spędziłam zawstydzały mnie samą... Po drugie dlatego, że nawiązałam cudowną znajomość z berlińską grupą studentów zafiksowanych na punkcie salsy i spotykałam się z nimi niemal codziennie. Okazało się, że tańcząc salsę można też trochę zarobić. Kilka razy uczestniczyliśmy w różnych wydarzeniach, firmowych, lub prywatnych, robiliśmy pokazy i rozkręcaliśmy imprezy. 

W domu, już pierwszego wieczora, zaraz po tym jak się wyściskaliśmy, a ja się rozpakowałam, rodzice opowiadali mi o tym, co wydarzyło się w rodzinie i na wsi, w czasie, kiedy ja byłam w Niemczech.

— Nie uwierzysz Agniesiu, kto nas odwiedził w sierpniu! — powiedziała mama z tajemniczą miną.

— Nie mam pojęcia! Nie będę nawet próbowała zgadywać. — odpowiedziałam ze śmiechem.

— Twój znajomy ze Szczecina! — mama była tak podekscytowana, że nie mogła usiedzieć na miejscu.

— Mój znajomy? Ze Szczecina? — powiedziałam niepewnym głosem — Jesteś pewna?

Nie miałam pojęcia, o jakim znajomym mówi mama. Czyżby to był Tomasz? Odrzuciłam tę myśl niemal w tym samym momencie, jak się pojawiła. Do Tomasza nie pasowały takie spontaniczne zachowania, zresztą my rozstaliśmy się dawno temu. Kto to mógł być? Ktoś z Koła Naukowego? Z roku? Z grupy tanecznej?

— Oczywiście, że jestem pewna! — mama była zniecierpliwiona — Córciu, to był pan Andrzej! Chciał, żebym mówiła do niego po imieniu, po prostu Andrzej. Przesympatyczny człowiek!

— Andrzej...?

Nie miałam pojęcia, o jakiego Andrzeja może chodzić. Zrobiłam w myślach szybki przegląd ludzi z mojego szczecińskiego życia uczelnianego i pozauczelnianego. Żaden Andrzej, jakiego zdołałam sobie przypomnieć, nie mógł odwiedzić mnie w moim rodzinnym domu, na drugim końcu Polski.

— Andrzej Tarkowski!

Z całą pewnością gdzieś już słyszałam to nazwisko. Poczułam się niepewnie. Musiałam mieć niewyraźną minę. Tata od razu zorientował się, że nie pamiętam, kim jest Andrzej Tarkowski.

— Krystyna! Czy ty myślisz, że Agnieszka jest w stanie zapamiętać wszystkich, którzy chodzą na jej wykłady? Przecież to są setki osób! — powiedział tata, a ja przypomniałam sobie, kim jest Andrzej Tarkowski.

— Niewielu jest takich miłych mężczyzn jak Andrzej!

— Tak ci się spodobał?

— Bardzo! Czy to coś złego? Andrzej to sympatyczny, młody człowiek i wyraźnie widać, że nasza córka wpadła mu w oko.

Słuchałam przekomarzania się rodziców, a w mojej głowie pojawił się niepokój.

— Zaraz, zaraz! Chcecie powiedzieć, że ten człowiek, nieproszony, przyjechał tutaj?! Do naszego domu?!

— Ależ nie! To ja go do nas zaprosiłam!

— Mamo, opowiedz mi wszystko po kolei — westchnęłam ciężko.

— Był piątek, wróciłam z pracy i poszłam po zakupy. Zabrakło mi cukru, a miałam zamiar zrobić konfiturę z wiśni. A tam, pod sklepem, siedziała grupa nieznajomych dzieciaków, w wieku 13-14 lat, z lodami w rękach. Był z nimi młody mężczyzna, którego też nie znałam. Uśmiechnął się, gdy go mijałam, od razu wiedziałam, że to miły człowiek. Jadzia, wiesz ta nowa sklepowa, jak tylko mnie zobaczyła, to klasnęła w dłonie. Zawołała tego nieznajomego i powiedziała, że to ja jestem mamą dziewczyny, o którą on wypytuje. Poczułam się taka ważna i dumna! Porozmawialiśmy, mówił, że jest twoim fanem, że chodzi na każdy twój wykład i jest zafascynowany twoją pracą i twoją osobą. Podobno mówił ci, że zamierza z młodzieżą szkolną przyjechać do miejsc, z których pochodzisz. Mówił też, że jesteście umówieni w Szczecinie na wspólne oglądanie zdjęć. No to zaprosiłam go do nas.

Mama zdawała mi szczegółową relację ze spotkania. Dowiedziałam się, kim jest Andrzej z zawodu, jaki jest jego stan cywilny, skąd pochodzi, co lubi jeść, jak lubi spędzać czas i wielu innych, równie mało interesujących mnie rzeczy. Domyślam się, że tego samego on dowiedział się o mnie. Poczułam złość na tego człowieka, który wkroczył do mojego rodzinnego domu, nie informując mnie o tym, a tym bardziej nie pytając o zgodę i rozmawiał o mnie z moimi rodzicami. Nie powiedziałam tego mamie, ale zdecydowałam, że nie zostawię tak tej sprawy i po powrocie z wakacji, odszukam tego nieszczęsnego Andrzeja i powiem mu, co sądzę o bezceremonialnym wpychaniu się w czyjeś życie!

Październik 97

KRZYSZTOF

Sezon zbiorów owoców był w tym roku wyjątkowy. Mieliśmy prawdziwą klęskę urodzaju, więc pracy było bardzo dużo. Zatrudniliśmy pracowników sezonowych. Unowocześniliśmy przechowalnie owoców i zapełniliśmy je po brzegi. Sprzedaż owoców zakontraktowanych poszła zgodnie z planem, pozostałe zbiory sprzedaliśmy znacznie lepiej, niż się spodziewaliśmy. 

Nie mieliśmy najmniejszych problemów ze sfinansowaniem pomysłu biznesowego Michała, przeciwnie, mogliśmy sobie pozwolić na działanie z rozmachem, bez ograniczania kosztów.

— Michał odżył, prawda? — żona pytała mnie o syna — Czekałam, kiedy w końcu wróci do niego życie! Dawno, nie widziałam go, takiego pogodnego, pełnego optymizmu!

— Tak, to prawda. — potwierdziłem — Świetny jest ten jego pomysł z cydrami! Całkowicie nowe wyzwanie z szansą na sukces i spory zarobek.

— Nawet jeśli to będzie tylko hobby, bez wielkich zysków, to nic nie szkodzi. Grunt, że znalazł coś nowego dla siebie!

— Życie nie znosi próżni, a nasz syn nie należy do osób, które długo mogą jechać na jałowym biegu. — powiedziałem do żony i w tym momencie dotarło do mnie, że dotyczy to nie tylko pracy, ale też serca... 

AGNIESZKA

Na początku października, i trzeciego roku moich studiów, odbyło się pierwsze, po wakacjach, spotkanie Koła Naukowego Botaników. Specjalnie na to spotkanie upiekłam szarlotkę, którą moi koledzy bardzo lubili i odrobinę spóźniona, z gorącym jeszcze ciastem dołączyłam do grupy. Tym razem spotkanie odbywało się na uczelni, w gabinecie profesora, który był opiekunem naszego Koła.

Od drzwi powitały mnie brawa.

— Przepraszam za spóźnienie. Coś mnie ominęło? — zapytałam od progu.

— Tak, ale to nic nowego dla ciebie. Chwaliliśmy cię.

— Ojej, serio? Dziękuję. Czym sobie zasłużyłam? Bo przecież nie wiedzieliście, że przyniosę dla was szarlotkę?

— Gdybyśmy wiedzieli o szarlotce, rozwinęlibyśmy przed tobą czerwony dywan. A tak, to wiesz, dla ciebie to nuda, mówiliśmy o projekcie i twoich wykładach.

— Ach, ktoś w ogóle jeszcze, po wakacjach, o nich pamięta? — lekceważąco machnęłam ręką.

— Nie bądź taka skromna! W zeszłym roku rozbiłaś bank!

— A ostatni wykład to była prawdziwa petarda!

Przeczuwałam, że mój ostatni, projektowy wykład "Sekrety miłosnego życia kwiatów" odbił się szerokim echem na uczelni i nie został całkowicie zapomniany. Wzięło w nim udział bardzo dużo osób, w tym wielu pracowników uczelni, nawet Dziekan, aula była przepełniona. Wykład był bardzo dobry merytorycznie, najbardziej plastyczny i najpiękniejszy wizualnie z wszystkich moich wykładów. Nie da się jednak ukryć, że był odważny, może nawet kontrowersyjny. Miałam nadzieję, że frywolny nastrój Nocy Kupały, koniec roku akademickiego, usprawiedliwią mnie i uzasadnią taką, a nie inną tematykę oraz formę prezentacji treści. Prawda była jednak taka, że zwyczajnie uciekłam przed ludźmi i komentarzami, a przez całe wakacje odsuwałam od siebie ciekawość i niepokój o reakcje, jakie wywołał wykład. Z nikim jeszcze na ten temat nie rozmawiałam.

— Postanowiłam zakończyć projekt mocnym akcentem. — zaśmiałam się — Do dzisiaj nie mam pewności, czy nie był zbyt mocny.

— Dlatego zaraz po wykładzie wyjechałaś na ponad trzy miesiące i nie zostawiłaś nam swojego adresu, ani numeru telefonu?

— W zasadzie byłam już po sesji, chciałam jak najszybciej dotrzeć do domu... Później wyjechałam do pracy za granicę, wróciłam we wrześniu i chciałam pobyć trochę z rodzinką... Mój dom jest tak daleko, że rzadko w nim bywam, a jak już tam jestem, to skupiam się wyłącznie na życiu rodzinnym. — poczułam lekki niepokój, wszyscy wpatrywali się we mnie dziwnym wzrokiem — Potrzebowaliście skontaktować się ze mną?

— Wywołałaś prawdziwą burzę! Mieliśmy tu przez ciebie niezłe zamieszanie.

— Och! Nie wiedziałam. Przepraszam. — stres chwycił mnie za gardło — Przesadziłam? Błagam, nie męczcie mnie dłużej, bo zaraz zawału dostanę! Powiedzcie wszystko. Narobiłam sobie kłopotów? Boże, a może całe Koło przeze mnie ucierpiało?

Moi koledzy wymienili między sobą spojrzenia.

— Myślałaś, że po wakacjach wszyscy zapomną ten wykład?

— Szczerze mówiąc, miałam taką nadzieję... — mój głos był coraz bardziej niepewny.

— Niestety Agnieszko, nikt ci tego nie zapomni!

Poczułam, jak robi mi się gorąco. Przesadziłam. Potraktowałam naukę przedmiotowo, zabawiłam się nią, może nawet ktoś uznał, że zakpiłam z poważnego, międzynarodowego projektu, ośmieszyłam moje Koło Naukowe i całą uczelnię! Czy może grozić mi wykreślenie z listy studentów?! Czułam, jak ogarnia mnie panika, a do oczu napływają łzy.

— Panie profesorze, zostałam wyrzucona ze studiów? — zwróciłam się bezpośrednio do profesora Kalińskiego, który do tej chwili przysłuchiwał się naszej rozmowie w milczeniu.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

— Wręcz przeciwnie pani Agnieszko! — odpowiedział profesor — Nie mogliśmy już się pani doczekać! Wrzuciła pani odbezpieczony granat wewnątrz Wydziału, uciekła pani na długo, a teraz musi pani posprzątać cały bałagan.

— Przepraszam bardzo! — byłam przerażona — Naprawdę nie miałam zamiaru sprawiać nikomu kłopotu. Teraz wiem, że przesadziłam, zabawiłam się nauką...

— Pani Agnieszko! — przerwał mi profesor, podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu — Przede wszystkim gratuluję! Pracuję wiele lat na uczelni, ale jeszcze nie doświadczyłem, ani nie słyszałem o sytuacji, żeby studentka drugiego roku wywołała tak duże zamieszanie w środowisku, zwyczajnie prowadząc merytoryczny wykład. Jest pani bardzo utalentowaną, młodą osobą.

Patrzyłam na profesora i wszystkich przestraszonym wzrokiem. Kompletnie nic nie rozumiałam. Nie wiedziałam, czy jestem wyrzucona z Koła, z uczelni, czy gratulacje i uśmiechy moich kolegów to sarkazm i naśmiewanie się ze mnie.

— Otrzymaliśmy wiele pytań o pani wykłady, od studentów, mieszkańców Szczecina, mediów, a także pracowników naszej uczelni, w tym wielu utytułowanych. Dotarły do nas prośby i naciski, aby odbywały się one również w tym roku akademickim, Czujemy się przytłoczeni tym zainteresowaniem, niektórzy z nas są zazdrośni, ale przede wszystkim, jesteśmy ciekawi dalszego pani rozwoju. Dlatego postanowiliśmy zaproponować pani dalszą współpracę.

— Nie rozumiem — byłam całkowicie skołowana.

— Mówiąc wprost: byłaby pani zainteresowana prowadzeniem otwartych wykładów w bieżącym roku akademickim? Ma pani więcej pomysłów na tematykę?

— Pomysłów mam całe mnóstwo! Uwielbiam też przygotowywać i prowadzić te wykłady! — mówiłam nadal niepewna — Byłaby taka możliwość?

— Tak. Właśnie to chce pani zaproponować uczelnia.

Byłam zaskoczona, a nawet zaszokowana. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

— I ostatni wykład o kwiatach nie stanowi przeszkody?

— Czerwcowy wykład to był majstersztyk! Wszyscy, którzy mieli szczęście go wysłuchać, nadal są pod ogromnym wrażeniem! Ja również. Od trzech miesięcy słyszę o nim dzień w dzień. Dla niektórych rozmówców jestem interesujący wyłącznie dlatego, że jestem pani opiekunem naukowym — zaśmiał się profesor.

— A wszyscy, którzy go przegapili, nie mogą doczekać się powtórki.

— Wykazała się Pani niezwykłą wręcz kreatywnością. Złamała pani wszelkie schematy. Bardzo dobrze opracowane treści przekazała pani w sposób, który wywołał zdumienie, ale dzięki temu, przekaz trafił do słuchaczy mocno i został w ich pamięci. To, co pani zrobiła, było odważne, bo przecież wiedziała pani, że w wykładzie wezmą udział wieloletni wykładowcy naszej uczelni. Pani osoba i pani praca przypomniała nam wszystkim, że uczelnia wyższa to nie tylko dydaktyka, ale przede wszystkim jest to miejsce dla takich jak pani śmiałych odkrywców, poszukiwaczy nowego. Odkryła pani przed nami nową formę przekazu.

Na te słowa usiadłam z wrażenia, a z oczu popłynęły mi łzy.

— Aga, o twoim ostatnim wykładzie krążą legendy i to nie tylko po naszej uczelni — powiedziała Dorota, koleżanka z Koła — Chyba wszyscy już o nim słyszeli.

— Musisz też przygotować się na to, że od facetów teraz się nie opędzisz. — powiedziała Edyta — Nawet ja jestem oblegana, tylko dlatego, że znam ciebie osobiście.

Tym sposobem podpisałam umowę na prowadzenie wykładów otwartych, przez kolejny semestr moich studiów. Miałam wygłosić siedem nowych, autorskich wykładów. Dodatkowo, w Walentynki, miałam powtórzyć ostatni wykład „Sekrety miłosnego życia kwiatów". Terminy wykładów miały być ustalane na bieżąco. Uczelnia chciała w ten sposób ograniczyć liczbę uczestników, bo były obawy o ich nadmiar.

Trudno było mi uwierzyć w to, co dzieje się dookoła mnie. Ciągle miałam wrażenie, że w poprzednim roku nie zrobiłam niczego niezwykłego. Fakt, wygrałam konkurs, jeden z wielu, jakie z pewnością są na uczelniach. A później starałam się, najlepiej jak potrafiłam, przekazać ludziom kawałek siebie, to co sama lubię, co cenię i co uważam za ważne i ciekawe. Byłam wdzięczna mojej uczelni, że miałam taką możliwość. Równie mocno byłam wdzięczna ludziom, którzy przychodzą na moje wykłady. Przygotowanie wartościowych treści kosztowało mnie dużo pracy i poświęconego czasu, wkładałam w to całe serce, ale robiłam dokładnie to, co kochałam. Sama dostawałam od moich słuchaczy więcej, niż dawałam. Zyskałam pewność siebie i wiarę, że jest coś, w czym jestem naprawdę dobra. Praca nad wykładami mnie uskrzydlała, dodawała mi energii i wprowadzała w doskonały humor. Stała się moim hobby.

Byłam zadziwiona i zadowolona, że dostałam propozycję prowadzenia wykładów ponownie, w dodatku za wynagrodzeniem! Wtedy, po raz pierwszy, dotarło do mnie, że dzięki własnej pracy odniosłam sukces. Byłam z siebie dumna i bardzo szczęśliwa!

Listopad 97

MICHAŁ

Na targi lokalnych win do Krakowa pojechałem sam, pod koniec października. Liczyłem, że spotkam tam kogoś, kto produkuje cydry. Adam mówił mi ostatnio, że cydr można znaleźć w menu niektórych, krakowskich restauracji, co sprawdził osobiście przy okazji biznesowego pobytu w tym mieście.

Rzeczywiście, pomiędzy ciekawie zaaranżowanymi, efektownymi stoiskami, udekorowanymi kiściami winogron, kwiatami, dostrzegłem skromny stolik, na którym stało kilka butelek cydru. Wziąłem jedną z nich do ręki i z zaciekawieniem przyglądałem się etykiecie. Ucieszyłem się bo z napisów wynikało, że cydr został wyprodukowany lokalnie, w Polsce. Rozejrzałem się dookoła, szukałem wzrokiem osoby, która obsługiwała to stoisko i mój wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem przyglądającej mi się dziewczyny.

Podeszła i popatrzyła na mnie. Była wysoka, niemal mojego wzrostu, ubrana w spodnie, żakiet, miała krótką, męską fryzurę. Na oko, musiała być w moim wieku.

— Chcesz coś kupić? — zapytała krótko. Przez jej twarz nie przemknął nawet ślad uśmiechu.

— Tak. Wezmę po kartonie każdego rodzaju. — odpowiedziałem wskazując na butelki i sięgając po portfel — Kto je produkuje?

— Ja — usłyszałem zaskakującą i najkrótszą z możliwych odpowiedź. — Dlaczego pytasz?

— Naprawdę ty? Sama? — popatrzyłem na dziewczynę zdziwiony i uśmiechnąłem się — Jestem Michał! — wyciągnąłem rękę w jej kierunku — Od niedawna bardzo interesuję się cydrami!

— Elżbieta. — powiedziała i uścisnęliśmy sobie ręce — Produkuję je hobbystycznie, od kilku lat.

Szczerze ucieszyło mnie to spotkanie. Zostałem przy jej stoisku do końca dnia wystawowego. Rozmawialiśmy o cydrach, wypytywałem o szczegóły dotyczące produkcji. Chętnie odpowiadała na moje pytania, chociaż rozmowa była specyficzna. Elżbieta mówiła krótko, rzeczowo i nie zbaczała z tematu. Każdą wymianę zdań ograniczała do niezbędnego minimum, tak, jakby mówienie ją męczyło. Na koniec dnia pomogłem jej zapakować butelki i pozostałe rzeczy do samochodu.

— Chcesz pojechać do mnie? Pokażę ci jak produkuję moje cydry? — zapytała nieoczekiwanie.

— Pewnie!—- bardzo ucieszyła mnie jej propozycja.

Pojechałem za nią do niewielkiej miejscowości pod Krakowem. Elżbieta mieszkała na typowej wsi, w małym gospodarstwie, na który składał się dosyć stary dom, a za nim podwórko i kilka budynków gospodarczych, które, jak łatwo było zgadnąć, służyły dawniej do chodowli zwierząt. Nie powiedziała, dlaczego mieszka sama, choć delikatnie o to zagadnąłem. Urządziła coś na kształt hali produkcyjnej, tyle że wszystko prezentowało się marnie. Co prawda wszędzie było czysto i schludnie, ale całemu przedsięwzięciu brakowało charakteru, rozmachu, choćby pozorów profesjonalizmu. Dla Elżbiety nie miało znaczenia, jak co wygląda, skupiała się wyłącznie na praktycznej stronie.

Dziewczyna zaskoczyła mnie tamtego dnia kolejny raz, proponując, żebym przenocował u niej. Nie miałem nic innego w planach, a możliwość bliższego poznania Elżbiety i porozmawiania o cydrach, była dla mnie ekscytująca. W aucie miałem torbę z niezbędnymi rzeczami, bo tak, czy inaczej zamierzałem zatrzymać się w Krakowie na kilka dni. 

Ostatecznie spędziłem w jej domu cały tydzień. Do łóżka poszliśmy ze sobą ot tak, bez flirtu, bez rozmów. Spaliśmy w tym samym domu, jej domu, obydwoje byliśmy samotni, więc jakoś tak samo wyszło. Seks służył wyłącznie rozładowaniu napięcia. Nie było w nim szczególnej namiętności, nie było nawet pocałunków. To był zwykły akt fizyczny, o którym też później nie rozmawialiśmy. Nie spędzaliśmy całej nocy razem, nie przytulaliśmy się. Po zaspokojeniu każdy swoich potrzeb wracaliśmy do swoich łóżek i spaliśmy osobno. Nigdy wcześniej nie miałem dziewczyny z takim nastawieniem do seksu.

Po tygodniu, obydwoje, moim autem, przyjechaliśmy do mnie. Chciałem pokazać jej gospodarstwo i budynki, które planowałem przeznaczyć na potrzeby produkcji i magazynów cydru. Potrzebowałem jej porady.

— Poznajcie Elżbietę — zwróciłem się do bardzo zaskoczonych rodziców.

— Dzień dobry państwu! — powiedziała spokojnym, poważnym tonem, jak zwykle bez uśmiechu.

Uścisnęli sobie dłonie i usiedliśmy do stołu. Mama poszła przygotować herbatę, ojciec przyglądał się jej z zainteresowaniem.

— Poznałem Elżbietę na targach winiarskich w Krakowie, gdzie prezentowała cydry swojej produkcji. — wyjaśniłem.

— Tak? Od dawna zajmuje się pani produkcją cydrów? — zapytał zaciekawiony ojciec.

— Kilka lat. Dawniej robiłam to hobbystycznie, niewielkie ilości. Teraz produkuję więcej, ale nadal niedużo, dla restauracji, turystów. Cydry są mało znane, kupują je głównie pasjonaci. Proces produkcji opracowałam do perfekcji!

— Miałem okazję spróbować cydrów Elżbiety, są naprawdę bardzo dobre. — dodałem.

— Oczywiście przywiozłam dla państwa kilka butelek, do spróbowania. — Elżbieta, z moją pomocą, wręczyła tacie karton pełen butelek. — Moje cydry są wytrawne, lekko musujące, takie cieszą się największym zainteresowaniem klientów.

Degustację rozpoczęliśmy jeszcze tego samego dnia, po kolacji. Wieczór był bardzo miły. Elżbieta opowiadała rodzicom o produkcji, klientach. Wszystko to było dla nich nowe i ciekawe.

Szybko się zorientowałem, że wpadłem jej w oko, po miesiącach podrywania dziewczyn w Lublinie potrafiłem to rozpoznać bez pudła. Być może z tego powodu zgodziła się pomóc mi w uruchomieniu produkcji i tym razem to ona została w moim domu przez cały tydzień. Razem oglądaliśmy budynek, gdzie, po remoncie, miała odbywać się produkcja, planowaliśmy optymalne ustawienie urządzeń i inne szczegóły techniczne. To był jej świat i w nim czuła się jak ryba w wodzie. Obiady rodzinne, czy wspólne wieczory i rozmowy o wszystkim i o niczym męczyły ją. Była małomówna i poważna. Utrzymywała dystans. Przez cały czas pobytu w naszym domu mieszkała w pokoju gościnnym. Do wyjazdu moi rodzice zwracali się do niej per Pani.

Wspólnie spędzone dwa tygodnie, pozwoliły mi bliżej poznać Elżbietę, chociaż bardzo nie lubiła mówić o sobie, właściwie w ogóle nie lubiła mówić, na żaden temat, poza pracą. Dziewczyna zajmowała się ekologiczną uprawą warzyw i produkcją cydrów, wszystko dla kilku krakowskich restauracji. Obecność Elżbiety działała na mnie kojąco, jej milcząca obecność i stoicki spokój sprawiały, że ja też czułem się pewnie i spokojnie. Była to duża różnica po emocjonalnym rollercosterze, jaki zafundowałem sobie w ostatnich latach. Utrzymywaliśmy intymne kontakty, jednak bez czułości i rozmów, nawet bez spania w jednym łóżku, ale obydwoje byliśmy nimi usatysfakcjonowani. Czułem się przy niej dobrze i tego właśnie potrzebowałem. Potrzebowałem Elżbiety w swoim życiu.

KRZYSZTOF

Wizyta znajomej Michała w naszym domu była stałym tematem rozmów moich i Bożeny, jeszcze przez kilka dni po tym, jak Elżbieta od nas wyjechała.

— Jak sądzisz — zapytała mnie żona- — Michałowi podoba się Elżbieta? Tak po ludzku, jak kobieta mężczyźnie.

— Nie wiem..., pieniędzy bym na to nie postawił, ale trudno mi powiedzieć...

— Nie wiesz? Przecież ty zawsze dobrze rozumiałeś Michała, czasami lepiej, niż on sam siebie. Znasz go jak mało kto. Zresztą, zdaje mi się, że Agnieszkę też poznałeś dosyć dobrze.

Zamarłem na te słowa bez ruchu, wziąłem głęboki oddech i dopiero wtedy zerknąłem na Bożenę. Przewiercała mnie spojrzeniem. Czyżby coś wiedziała, domyślała się? Postanowiłem przemilczeć temat.

— Wydaje mi się, że Elżbieta nie jest dziewczyną w typie Michała, tyle że on teraz, po tym wszystkim, przez co przeszedł, też się zmienił, ma inne priorytety. Mam wrażenie, że chce kierować się rozsądkiem i rozumem.

— Spokój, powstrzymanie emocji i zdrowy rozsądek potrafią wiele, na przykład ocalić niejedno małżeństwo — nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Bożena mówi o naszym małżeństwie, a to by znaczyła, że wiedziała więcej, niż przypuszczałem — ale też zbudować stabilny związek. Myślisz, że ich znajomość może się zamienić w coś poważnego? — dopytywała żona.

— Nie sądzę. — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

— Zaprosił ją jednak do domu i to na cały tydzień, a wcześniej, przez kilka dni był u niej. Według mnie to świadczy o poważnej i bliskiej relacji. Ze wszystkich jego znajomych tylko Agnieszka u nas bywała.

— W Agnieszce był zakochany na zabój. Teraz tego nie widzę.

— Agnieszka i Elżbieta to dwie skrajnie różne osoby, jedna jest dokładnym przeciwieństwem drugiej. Przy Agnieszce szalał z miłości i chodził z głową w chmurach,  wiemy jak to się dla niego skończyło. Teraz pojawiła się Elżbieta, a nasz syn, co mnie cieszy, częściej korzysta z mózgu i tym sposobem chce ułożyć sobie życie. 

Patrzyłem na to z dużym sceptycyzmem. Nie sądziłem, żeby mój syn, zmienił się aż tak bardzo, by teraz budować poważny związek z kimś takim jak Elżbieta.

Stało się jednak inaczej. Michał i Elżbieta zaczęli się spotykać. Michał jeździł do niej kilka razy i za każdym razem na kilka dni. Obserwowałem go i widziałem, że angażuje się w tę znajomość, traktuje ją poważnie. Zauważyłem też, że mój syn odzyskał spokój, pewność siebie i panowanie nad własnym życiem.

AGNIESZKA

Jednego z pierwszych, wolnych wieczorów, siedziałam na mojej uczelni, z tekturowym pudłem na kolanach. Były w nim kartki z pytaniami do mnie, z wszystkich moich wykładów. Dziękowałam w duchu sobie za to, że postanowiłam je zachować. Szukałam kartki od Andrzeja Tarkowskiego. Chciałam odszukać tego człowieka i prosto w oczy powiedzieć mu, co sądzę o jego wizycie w moim rodzinnym domu. Na samo wspomnienie krew mi żyłach buzowała.

W końcu odnalazłam to, czego szukałam. Wzięłam do ręki kartkę i przeczytałam odręczny napis: "Andrzej Tarkowski, nauczyciel Biologii w Szkole Podstawowej nr 1 w Szczecinie. W lipcu organizuję obóz krajoznawczy dla moich uczniów. Za Pani przyczyną po raz pierwszy będziemy na Lubelszczyźnie. Czy zechciałby Pani towarzyszyć nam, choćby przez jeden dzień? Wszyscy jesteśmy Pani fanami!" Pod tekstem był narysowany kwiatek, prosty rysunek: małe kółeczko i pięć płatków. Mimowolnie uśmiechnęłam się, gdy go zobaczyłam.

Następnego dnia, około południa, udałam się do sekretariatu Szkoły Podstawowej nr 1. Zapytałam o Andrzeja Tarkowskiego.

— Pan Andrzej jest teraz na lekcji w szóstej klasie. Dzisiaj to ostatnia jego lekcja, kończy się za siedem minut. Proszę usiąść i poczekać. — pani z sekretariatu udzieliła mi precyzyjnej informacji.

Usiadłam więc na krześle w korytarzu i czekałam. Miałam zamiar powiedzieć mu, że jego wizyta w moim domu była czymś niewybaczalnym, czego nie akceptuję i nie życzę sobie, aby podobne naruszanie mojej prywatności z jego strony kiedykolwiek jeszcze miało miejsce. Byłam gotowa napisać skargę na tego, pożal się Boże nauczyciela, który zachowuje się tak skandalicznie i złożyć ją na ręce Dyrekcji jego szkoły, albo nawet do Kuratorium.

Usłyszałam dzwonek i w tym samym momencie szkolny korytarz wypełnił nieprzebrany tłum dzieci i ich wrzask. Zastanawiałam się, w jaki sposób rozpoznam tego człowieka na korytarzu, ale niepotrzebnie się tym martwiłam, bo nagle zobaczyłam, jak na mój widok, mody mężczyzna zamiera bez ruchu, w pół kroku.

Był to szczupły facet, przed trzydziestką, z nieuporządkowanymi blond lokami i pogodną twarzą. Ubrany był w dżinsy, T-shirt z kolorowymi nadrukami i rozpiętą, flanelową koszulę. Sprawiał wrażenie sympatycznej, pozytywnej osoby. Teraz wpatrywał się we mnie i szeroko otwierał ze zdumienia usta i oczy. Wyglądał bardzo zabawnie, ale powściągnęłam uśmiech.

— Jezu! Pani Agnieszka! — wydusił w końcu z siebie.

— Pan Andrzej Tarkowski? Jak się domyślam? — powiedziałam.

— Tak — powiedział, nadal był zdumiony moją obecnością — Wiem, dlaczego jest pani w mojej szkole. Proszę dać mi minutkę. — powiedział, wskazując dziennik lekcyjny, który miał pod pachą. Nie czekając na moją odpowiedź, szybko wszedł do pokoju nauczycielskiego i równie szybko z niego wyszedł, z kurtką z ręce. — Wyjdźmy z budynku, tutaj nie da się porozmawiać.

Wyszliśmy przed szkołę i odeszliśmy kilka kroków na bok, od głównego wejścia.

— Wiem, pani Agnieszko, dobrze wiem, że jest pani na mnie wściekła. Nie powinienem był przyjmować zaproszenia, zwłaszcza że byłem z moimi uczniami, nie miałem takiego zamiaru, zachowałem się niewłaściwie, ale proszę mnie zrozumieć, nie byłem w stanie odmówić pani mamie. Proszę się na mnie nie gniewać! — jednym tchem odniósł się do wszystkiego, co chciałam mu wygarnąć. Na koniec uśmiechnął się szerokim, rozbrajającym uśmiechem.

— Zgadza się, jestem na pana wściekła! Nie zamierzam zostawić tak tej sprawy. Zamierzam złożyć na pana oficjalną skargę! — powiedziałam ostrym tonem.

Na te słowa facet skulił się w sobie i wyraźnie posmutniał. Wyglądał jak zbity pies. Zrobiło mi się go żal.

— Niech pani tego nie robi... Zamknie mi to drogę do awansu i podwyżki... — patrzył na mnie skruszonym spojrzeniem — Proszę pozwolić mi siebie przeprosić. Naprawdę nie miałem złych zamiarów. Nie jestem wścibski, ani natrętny. Pani mama potrafi być bardzo przekonująca, nie dała mi wyboru, proszę mi uwierzyć.

Westchnęłam ciężko i uśmiechnęłam się do niego. Na tego faceta nie sposób było się gniewać.

— Oj tak..., coś wiem na ten temat... — powiedziałam ugodowo — Nie zmienia to faktu, że... — zaczęłam mówić.

— Wiem! Nie powinno mnie być w pani domu rodzinnym. Ogromnie przepraszam!

— Okej, przeprosiny przyjęte!

— Uff... i nie będzie skargi do mojej dyrekcji? — zapytał patrząc na mnie proszącym wzrokiem.

— Nie — zapewniłam. — Pan też potrafi być przekonujący.

— Dziękuję! — uśmiechnął się do mnie szeroko — Jak mogę się zrehabilitować?

— Nie ma takiej potrzeby. Sprawę uważam za zamkniętą.

— Ale ja odczuwam silną potrzebę rehabilitacji! Spoczywa na mnie odpowiedzialność, za całą, męską populację Szczecina, co ja mówię, całego województwa zachodniopomorskiego! Naraziłem na szwank jej wizerunek w oczach płci pięknej z Lubelszczyzny! To sprawa honorowa! — mówił żarliwie i uśmiechał się — Może ma pani ochotę na herbatę i ciastko, albo spacer i rozmowę?

Facet był zabawny, miał fajne poczucie humoru. Uśmiechnęłam się do niego.

— Przykro mi, ale nie mam czasu. Mam zaplanowany cały dzień, do późnego wieczora.

— Mogę panią przynajmniej odprowadzić?

— Tak, na to mogę się zgodzić.

Szliśmy obok siebie wolnym krokiem. Spoglądał na mnie, otwierał usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamykał je i odwracał głowę. Zrobił to dwukrotnie. Roześmiałam się.

— Proszę powiedzieć! Nie jestem taka straszna, jak się wydaję! — powiedziałam do niego.

— Chciałem zaproponować, żebyśmy mówili sobie po imieniu... Wiem, że nie ode mnie powinna wyjść ta propozycja, ale...

— Okej! — przerwałam mu i wyciągnęłam rękę w jego stronę — Agnieszka.

— Andrzej! — uścisnął moją dłoń, uśmiechając się szeroko — Bardzo mi miło! Jesteś pierwszą sławną osobą, z którą jestem na ty!

Roześmiałam się.

— Muszę cię rozczarować. Nie jestem ani trochę sławna! Chociaż za sprawą twojej wakacyjnej wizyty w moim domu, przez chwilę poczułam się jak gwiazda muzyki pop, za którą fani są w stanie przemierzać setki kilometrów.

— Dla mnie jesteś super star, bardziej niż, dajmy na to Madonna! — znowu parsknęłam śmiechem — Uwielbiam cię i to, co robisz, mówię poważnie! Moje dzieci też. Chodzi mi oczywiście o dzieci w mojej szkole — zaśmiał się Andrzej — własnych jeszcze się nie dorobiłem.

— Bardzo to miłe co mówisz. — słowa Andrzeja sprawiły mi autentyczną przyjemność.

— Powiem ci więcej. W mojej szkole masz taki mini fan klub. Dzieciaki prowadzą coś w rodzaju kroniki, opisują każdy twój wykład, wklejają twoje zdjęcia i artykuły z prasy. Kilka dziewczynek próbuje wyglądać i zachowywać się tak jak ty.

— Oj, chyba mnie wkręcasz. Jakoś trudno mi w to uwierzyć. — nabrałam wątpliwości, czy facet nie żartuje sobie ze mnie.

— Nie wierzysz?! — wykrzyknął Andrzej, zatrzymał się i stanął naprzeciwko — Przekonaj się sama! Przyjdź do nas, na kółko biologiczne. Porozmawiaj z młodzieżą. Jezu! Ale byliby zaskoczeni! Z niecierpliwością czekają na każdy twój wykład. Nie masz pojęcia, jak byli rozczarowani, że ostatni był tylko dla dorosłych.

— Przemyślę to.

— Będę stał pod tym budynkiem codziennie, mniej więcej o tej porze i czekał na twoją decyzję — dotarliśmy właśnie do budynku mojej uczelni.

— Nie żartuj. Dzisiaj naprawdę muszę już iść, ale w piątek, jestem wolna o trzynastej, jeżeli chcesz, możemy wtedy dokończyć rozmowę.

Oczy Andrzeja zaiskrzyły radością, a jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

— Chcę! Oczywiście, że chcę! Będę na ciebie tutaj czekał. — mówił podekscytowany — Boże jedyny, jestem umówiony z samą Agnieszką Szymańską!

Roześmiałam się.

— Cześć Andrzej! Też miło mi, że cię poznałam! — odeszłam, śmiejąc się i machając mu ręką na pożegnanie.

Andrzej sprawił, że do końca dnia miałam dobry humor. 

------------------------------------------------------------------

* Macie ochotę przypomnieć sobie sytuację, kiedy poprzednim razem Adam wykazał się wyczuciem czasu i zaskoczył Michała z Agnieszką? Oto link do Rozdziału 27 "Mógłbyś łatwo złamać mi serce" z pierwszej części książki: https://www.wattpad.com/myworks/360136147/write/1421448694

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro