7. Koło Naukowe Młodych Botaników

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czerwiec 96

AGNIESZKA

Całą energię i wolny czas poświęcałam na naukę. Zawsze lubiłam się uczyć i właśnie na tym skupiłam się w stu procentach. Jako jedyna z mojego rocznika należałam do Koła Naukowego na mojej uczelni.

— Wiesz mamo, gdybym ja wcześniej wiedziała, kto jest zapisany do tego koła, to w życiu nie ośmieliłabym się tam wpraszać.

Mama czasami dzwoniła do mnie ze swojej pracy, po godzinach i wtedy mogłyśmy pogadać naprawdę spokojnie i długo. W moim domu ciągle nie było telefonu stacjonarnego, a rozmowy międzymiastowe na poczcie były dosyć drogie. Szef mamy wiedział, że ona czasami dzwoni do mnie z biura, ale przymykał na to oko. Zresztą nie zdarzało się to zbyt często.

— Któż taki? Nie przesadzasz córciu? — odparła — Przecież to są studenci tak jak ty.

— Ale mamo! To są najzdolniejsi i najbardziej ambitni studenci na naszym kierunku. Większość z nich to zwycięzcy różnych olimpiad i konkursów. Wszyscy chcą pracować naukowo, na uczelniach wyższych, w instytutach naukowych. To przyszli profesorowie, naukowcy.

Nie powiedziałam mamie, że prawie wszyscy pochodzili ze środowiska akademickiego, a ich rodzice byli autorami książek, czy pracownikami wyższych uczelni, z tytułami profesorskimi. Wszyscy byli obyci, posługiwali się biegle językami obcymi, znali kuluary świata akademickiego i zasad, jakie nim rządzą. Przy nich byłam niedoświadczoną gąską ze wsi. Nie chciałam jednak, żeby mama niewłaściwie odebrała moje słowa, na przykład w taki sposób, że moja rodzina jest niewystarczająco dobra.

— Agniesiu, nie uwierzę, że ktoś z nich jest bardziej ambitny od ciebie, albo zdolniejszy. Może mieli inne możliwości, pewnie pochodzą z miast, dlatego mieli dostęp do tych wszystkich konkursów. Za to ty jesteś pracowita jak nikt i naprawdę kochasz się uczyć o roślinach. Sama, bez niczyjej pomocy zdobyłaś dużą wiedzę na ten temat.

— Ale czy to wystarczy? Czy ja im wszystkim dorównam? Jestem najmłodsza, oni są minimum trzy lata starsi ode mnie — podzieliłam się z mamą swoimi wątpliwościami.

— A jak się tam z nimi czujesz? Dają ci do zrozumienia, że się nie nadajesz?

— Skąd! To są świetni ludzie, sympatyczni, kulturalni, mądrzy. Czuję się z nimi wspaniale.

— Więc nie wymyślaj. Nie trafiłaś tam przez przypadek. Przypadki nie istnieją, tak miało być kochanie — tłumaczyła mi mama i na ten argument nie miałam co odpowiedzieć.

Fakty były jednak takie, że dopadały mnie wątpliwości, czy na pewno jestem wystarczająco dobra, żeby być w Kole Naukowym. Wsparcie od mamy i całej rodziny było dla mnie ważne, oni wszyscy wierzyli we mnie tak mocno, że sama też musiałam w siebie uwierzyć. Postanowiłam zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby utrzymać się w Kole, wykazać, a przynajmniej nadążyć za wszystkimi.

Zgłębiałam aktualne tam zagadnienia, zaczęłam uczyć się języka angielskiego i niemieckiego, okazało się bowiem, że będąc członkiem Koła Naukowego, trzeba się nastawić na projekty międzynarodowe, a do tego niezbędna jest biegła znajomość języków obcych. Nie miałam pieniędzy, żeby zapisać się na płatne, dosyć kosztowne, kursy językowe, a nie chciałam prosić o nie rodziców. Utrzymanie mnie w Szczecinie i tak było dla nich sporym wydatkiem. Chodziłam więc do uczelnianej biblioteki i uczyłam się słówek ze słowników. Każde polskie słowo chciałam znać też w języku niemieckim i angielskim. Zdawałam sobie sprawę, że wymawia się je inaczej, niż są zapisane, ale uznałam, że łatwiej będzie mi nauczyć się mówienia, kiedy będę znała słówka. Miałam dobrą pamięć. Ćwiczyłam ją od lat, zapamiętując nazwy, również te łacińskie, polnych roślin. Nauka słówek szła mi szybko, pewnie dlatego, że poświęcałam jej każdą wolną chwilę. Wszystkie przedmioty życia codziennego okleiłam karteczkami, na żółtych napisałam angielską nazwę danego przedmiotu, a na pomarańczowych niemiecką. Przez kilka miesięcy takiej nauki, znałam nazwy niemieckie i angielskie wszystkich przedmiotów, które mnie otaczały, większości czasowników i zwrotów używanych w codziennym życiu...

Szczęśliwie dla mnie złożyło się, że jeden z kluczowych projektów, dotyczył kolonii roślin i przeprowadzenia obserwacji i badań w celu zidentyfikowania rodzimych gatunków roślin nadających się do zasiedlania stanowisk zdegradowanych przez działalność człowieka. Wiedziałam, że tym temacie będę mogła się wykazać. Miałam dużą wiedzę o rodzimych roślinach, umiałam je obserwować, śmiało wyciągałam wnioski i stawiałam tezy. Stałam się dzięki temu równorzędnym ze starszymi kolegami, członkiem Koła Naukowego, zwłaszcza że z końcem roku akademickiego kilka osób miało odejść z uczelni.


Nauka bieżącego materiału na uczelni, praca własna i w Kole Naukowym całkowicie wypełniły każdy mój dzień, od rana do zmroku. Nie miałam czasu, ani ochoty na dodatkowe zajęcia, a tym bardziej rozrywki, z tym większym zaskoczeniem przyjęłam fakt, że wzbudzam zainteresowanie wśród chłopaków. Nie byłam z tego powodu zadowolona, bo kontakty z płcią przeciwną celowo ograniczałam do niezbędnego minimum, a perspektywa randek budziła u mnie niepokój i niechęć. Analizowałam tę sytuację, chciałam zrozumieć skąd bierze się to niezrozumiałe dla mnie zainteresowanie moją osobą. Na pewno wyróżniałam się wyglądem, bo zawsze chodziłam ubrana starannie i zawsze w sukienki, w przeciwieństwie do moich koleżanek z roku, ubierających się zazwyczaj w dżinsy i bluzy. Uczyłam się najlepiej i nie brałam udziału w życiu towarzyskim, być może byłam dla moich kolegów ciekawostką, tajemnicą, którą trzeba rozwikłać, czy wyzwaniem.

Moje perypetie miłosne opisywałam w liście do Izy, przyjaciółki z czasów Liceum, która mówiła o sobie, że jest "zdzirowata" i uwielbiała wręcz wszelkie tematy związane z podrywem, randkami i innymi miłostkami.

" (...) Musisz wiedzieć, że my, dziewczyny ze wschodu, mamy wzięcie na zachodzie Polski! W razie trudności ze znalezieniem sobie chłopaka w Lublinie, zapraszam do Szczecina, chociaż, z tego co wiem, Ciebie problem nie dotyczy! 

Ja, mimo, że wcale tego nie chcę, mam tutaj rzeszę (więcej niż kilku) adoratorów, którzy ciągle mają nadzieję, że uda im się umówić ze mną na randkę.

Oczywiście nie jest to możliwe, bo ja, po moich dramatycznych, choć w sumie banalnych, jak z taniego romansu, przeżyciach miłosnych, nadal nie jestem zainteresowana chłopakami. Randki, flirty, miłostki nie interesują mnie wcale. Ciągle unikam też wszelkich kontaktów fizycznych z płcią przeciwną, nawet podanie ręki facetowi jest dla mnie problemem. Nie chodzę więc też na żadne tańce, ani inne imprezy.

(...) Moi amanci dzielą się na dwie grupy.

Pierwsza, to chłopaki z akademika. Jest to gatunek przyzwyczajony do beztroski, zabawy i współdzielenia wszystkiego. Nie istnieje w ich pojęciu coś takiego jak przestrzeń osobista drugiego człowieka, w którą nie można, ot tak, wtargnąć. Dlatego, dosiadanie się do mojego stolika przy obiedzie, wchodzenie do pokoju bez pukania, czy zaleganie na moim łóżku i przeglądanie moich rzeczy, jest dla nich czynnością naturalną i oczywistą, w żadnym razie nie wymagającej mojej akceptacji. Męscy osobnicy tego gatunku są w różnym wieku, studiują na różnych kierunkach, a studiowanie jest dla nich jedną, wielką imprezą. Dla dodania sobie animuszu często są na lekkim, lub całkiem dużym rauszu. Zdarzyło mi się nawet doświadczyć porwania i siłowego zaciągnięcia, a właściwie zaniesienia mnie na rękach, do pokoju piętro wyżej, w którym odbywała się pijacka impreza z tańcami. Poważnie obawiałam się wtedy o własne życie, bo kolega, który, mimo moich protestów, niósł mnie na rękach, był porządnie ośmielony alkoholem. Na szczęście udało mi się wcisnąć go w ramiona chętnej do zabawy dziewczyny uczestniczącej w imprezie i bezpiecznie wrócić do pokoju, który zamknęłam, od wewnątrz, na kluczyk. Generalnie, protestowanie, odmawianie, unikanie tego rodzaju zalotów jest całkowicie bezcelowe, odnoszę wrażenie, że ten gatunek chłopaków odbiera takie zachowanie jako zachętę, być może wyzwanie. Lepszą strategią, chociaż ciągle niedoskonałą, okazuje się zniechęcanie. Staram się wyglądać mało atrakcyjnie. Z tego powodu musiałam rozstać się z moimi ukochanymi sukienkami i zastąpiłam je rozciągniętymi dresami i niekształtnymi swetrami. Życie w akademiku i poruszanie się po nim ciągle jest dla mnie jak spacer po polu bitwy, gdzie trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo za każdym rogiem może czaić się niebezpieczeństwo.

Druga grupa to chłopaki ze studiów. Ci znają mnie nieco lepiej. Wiedzą, że lubię się uczyć i jestem najlepszą studentką na roku. Dlatego stosują bardziej wyrafinowane metody podrywu. Jestem zagadywana na różne tematy. Początkowo zmyliło mnie to, bo chętnie omawiałam z nimi tematy pojawiające się na wykładach, czy innych zajęciach. Okazywało się, że jest to jedynie pretekst, bo rozmowa szybko zbaczała na inne tematy i pojawiała się propozycja, żeby dokończyć ją w kawiarni, na spacerze, a nawet na stancjach i w mieszkaniach, zajmowanych przez moich kolegów. Pożyczane są, namiętnie, ode mnie książki i notatki, głównie po to, żeby była okazja do spotkania w celu oddania mi moich rzeczy i odwdzięczenia się kawą, lub wspólnym wyjściem. Nagle, moi koledzy są zainteresowani wschodem Polski, pytają o wszystko, o przyrodę, różnice jakie być może zauważyłam między tak bardzo oddalonymi regionami, kulturę. Chcą, żebym opowiadała im jak u nas wyglądają zwyczaje, na przykład jak spędzamy święta, czy wesela. Nie pamiętają, że parę miesięcy temu, nigdy nie będąc w naszych stronach, twierdzili, że Lubelszczyzna to zacofana prowincja. Jestem przez nich zapraszana do kina, na koncerty i do innych przybytków kultury wyższej. Zawsze odmawiam. Na razie zwykła odmowa wystarcza, nie wiem jednak na jak długo, bo moi koledzy ciągle się nie zniechęcają. Na uczelni nie mogę zastosować triku z nieatrakcyjnym wyglądem, bo na zajęciach chcę wyglądać ładnie. Może to jest powód niesłabnącego zainteresowania moją osobą. (...)"

Igor dzwonił do mnie przynajmniej raz w miesiącu, czasami częściej. Wypytywał mnie o sprawy sercowe, a ja ze szczegółami opowiadałam mu wszystko.

— Wzbudzasz zainteresowanie, bo się wyróżniasz, jesteś inna i masz charakter — mówił.

— Chcesz powiedzieć, że faceci lubią wyzwania? — dociekałam.

— Mam nadzieję, że nie zakładają się między sobą, który cię złamie, ale i tak może być, więc bądź ostrożna. Jesteś, siostra, bardzo ładna, dla większości facetów już to wystarczy. A ty jesteś dla nich taką dziewczyną z górnej półki: ładna, miła, zdolna i niedostępna. Nie dziwię się, że wielu ma na ciebie ochotę.

Słuchałam Igora z uwagą, nie byłam przekonana, czy ma rację, był zdecydowanie przewrażliwiony na moim punkcie.  To on wyciągał mnie z bagna, w jakim znalazłam się po rozstaniu z Michałem. Ciągle bał się o mnie. Martwił się o to, że ktoś znowu mnie skrzywdzi.

— Uważaj też na tych chłopaków ze swojego koła, to stare wygi, wiedzą jak podejść taką młodą dziewczynę jak ty. A ja nie wierzę, że któremuś się nie spodobasz — tłumaczył mi brat.

— Postanowiłam sobie, że nie będę umawiała się z nikim, z kim pracuję. Nie wiadomo co z tego wyjdzie, a relacje mogą się zepsuć — wyjaśniłam moje aktualne postanowienie.

— Czyli chcą się umawiać, podrywają cię? — dopytywał Igor.

— Pewnie! Ale to chyba dobrze, co nie? To znaczy, że wszystko ze mną w porządku.

Rzeczywiście, jeden z kolegów z Koła Naukowego od pewnego czasu był dla mnie wyjątkowo miły, a w końcu zaproponował mi spotkanie sam na sam. Od razu wiedziałam, że chodzi o coś w rodzaju randki. Odmówiłam mu i wyjaśniłam ogólnie, że z powodów osobistych, o których nie chcę mówić, nie umawiam się z nikim. Kolega był mądrym i kulturalnym człowiekiem. Zrozumiał.

— Już nie wracasz do sprawy z Michałem? Radzisz sobie z tym tematem?

— Nie wiem co ci powiedzieć. Sama nie wiem co myślę. Niby jest to już za mną, a jednocześnie, za każdym razem jak o nim pomyślę, czuję taki nieprzyjemny ciężar w piersi. Co słychać u niego?

— Żyje swoim życiem. Nie myśl o nim siostra. Nie warto — w głosie Igora wyczułam irytację.

Rozum i fakty mówiły mi, że Michał jest już tylko przeszłością. Ale mimo tego bywały chwile, że nie umiałam odpędzić wspomnień i tęsknoty. Nie tyle tęskniłam za Michałem, co za tym, jak się czułam, kiedy byłam z nim. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam... 

Mówiłam bratu o swoich, poważnych obawach, że już nigdy nie będę umiała się zakochać i o tęsknocie za bliskością emocjonalną i fizyczną z drugim człowiekiem. Igor słuchał mnie uważnie i był jedyną osobą, która wiedziała co tak naprawdę dzieje się w moim życiu. Wysłuchał mnie i  zrozumiał. Poczułam się lepiej po rozmowie z moim bratem.

— Będzie dobrze, jeszcze trochę czasu musi minąć — zapewnił mnie na koniec rozmowy..


Igor i Baśka jednak rozstali się. Mój brat był z tego powodu smutny i nieco rozbity, ale radził sobie. Twierdził, że był na to przygotowany, bo widział, że Basia nie jest z nim do końca szczęśliwa, że on nie spełnia wszystkich jej ambicji i oczekiwań.

— Nie zmienię się — tłumaczył mi — Nie zrobię się bardziej światowy, rozrywkowy. Jeżeli ona nie zaakceptuje mnie takiego jaki jestem, to trudno! Wiedziałem, że rzuci mnie, jak jej powiedziałem, że nie zamierzam studiować.

— Igor! Błagam cię, przemyśl tę sprawę jeszcze raz! — od dawna próbowałam przekonać brata do zmiany decyzji.

— Aga, nie każdy musi być naukowcem, tak jak ty. Ja chcę pracować z samochodami, a już teraz, bez studiów, wiem o nich wszystko. Po co mam tracić czas? Wolę pracować i zarabiać, zamiast ślęczeć nad książkami.

— Będziesz pracował i zarabiał przez resztę życia. To tylko parę lat, a skoro wiesz już wszystko, to nie będzie ci trudno — tłumaczyłam swój punkt widzenia — Skąd wiesz, czy studia nie przydadzą ci się kiedyś?

— Nie odpuścisz, co nie? 

— Nie licz na to! — zapewniłam.

— Jesteś uparta i upierdliwa jak wrzód na dupie.

— Też cię kocham braciszku! — zaśmiałam się — Rozważ chociaż studia zaoczne. Zrób to dla siebie, nie dla mnie, czy tym bardziej Baśki.

— Martwię się o nią... — Igor zgrabnie zmienił temat — Będzie teraz szukała sobie faceta innego niż ja. Mam nadzieję, że nie trafi w łapy jakiegoś dupka. 

Wzruszyłam się. Igor był najlepszym człowiekiem na świecie! Nawet w takim momencie nie myślał o sobie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro