plama pod dywanem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po raz pierwszy wspominam o tobie po ponad roku znajomości, czyli prawie dwóch latach naszego nieistnienia. Pytają, kim byłaś. Kim jesteś. Czy jesteś. Co się z nami stało? Jak gdyby nie mogli zapytać o numer komórki, pewnie już nieaktualny adres zamieszkania. Jak gdyby musieli pytać o nienazywalne.

Wszystkich dziwi twoje imię. Kłuje ich ta obcość, niedoinformowanie dobija, lecz skąd mieli wiedzieć o tym, jak pachniała kończyna, a jaki odcień miała trawa, gdy twój głos panował niedaleko. W ich odczuciu nigdy cię nie było. Jesteś nieznana. Jak plama na panelach przykryta dywanem – nawet nie zauważyli twojego istnienia.

Wzdycham ciężko, jak jeden z tych bajkowych robotów, którym brakuje oliwy w zawiasach. Boli mnie każdy krok, każde słowo, każda wyuczona fraza, gest czy mina. Przywykli do mnie, do moich robotycznych zachowań. Chyba naprawdę zdołali się okłamać, że jestem Blaszanym Drwalem i nie mam serce, a to, co tak trzeszczy i płacze, to gorycz nienaoliwionych zawiasów, nie duszy.

Twoje imię zgrzyta niby ścierane nocnym koszmarem uzębienie, niby klekot kości w nocy na cmentarzu. Co tak żywo ich kłuje w tym twoim martwym imieniu?

Z natury jestem estetą. Wybitnie wrażliwy ze mnie android. Choć złamanego grosza za to nie dostałam, na co dzień jestem dekoratorem wnętrz, a to życie to melina, co na pierwszy rzut oka może nie pałac z brokatu, ale co najmniej porządną kawalerkę przypomina. Potknęłam się i co?

I nagle widać plamy spod dywanu.

Chcą opowieści, ale o czym tu mówić? Wyjaśnień? Ale komu ja mam się tłumaczyć, skoro sama nie rozumiem? Czują się oszukani, ale czy to kłamstwo, gdy na plamach leżą dywany?

Wbijają we mnie spojrzenia tych swoich znajomych oczu, które nie znaczą nawet w połowie tyle, co twoje, chociaż one są, a twoich już nie ma. Żadne inne nie będą znaczyć, nie znaczą. To tak jakby wypruto ze mnie już wszystko, co nienazywalne, jak gdyby zostały już same słowa, którymi jestem w stanie opisać świat, bo wszystko, co metafizycznie piękne i bliskie, odeszło.

Potrafię już mówić tylko językiem maszyny, który nie zna szczerości, jedynie suchość faktów, okrutność sukcesów przegranego systemu. W jaki sposób do mojego ideału, mrzonki wnętrza doskonałego, przedarł się błąd? Co tu robi to zbłąkane, wykasowane impulsem imię?

Łapię się za głowę, czując przeszywający ból we wszystkim, co fizyczne i tylko prawdziwe, bo tylko w głowie. Czuję się zardzewiała. Ile jeszcze mil przemierzę, trzeszcząc niby wiekowe wehikuł, płacząc zgrzytem metalu o metal, mrzonki o mrzonkę? Chcę już jedynie snu. Niech mnie już matka Gaja pochłonie. Niech mi już dadzą spokój.

Trzęsę się. Czy to Ziemia tak pędzi, czy kolejne śruby wypadają mi z zawiasów. Wbijam wzrok w podłogę, byle nie rozglądać się po tym pokoju. Perfekcja tej fikcji, którą stworzyłam, jest naprawdę godna podziwu, aż sama sobie muszę pogratulować w myślach. Choć teraz to przecież już nie ma większego znaczenia. W końcu niedługo runą ściany, a wszyscy odejdą, bo przecież nikt na tej Syberii surowej myśli i rozpaczy nie przetrwa. Wtedy zwinę się w kłębek na śniegu, wtulę twarz w reszki tego, co kiedyś było dywanem, choć przecież nie będzie już po co utrzymywać pozorów. W końcu to wszystko to już bardziej przyzwyczajenie niż chęć udawania, że mieszka się w pałacu. Będę zmarznięta jak pobity, wykopany na mróz kundel i zakochana, tak bardzo zakochana w kształtach, odcieniach poddywanowych plam. Żyć będę już tylko dla wspomnień. Smaku szkła, które wyplułam.

Dziwi ich barwa twojego imienia. Naturalności, z jaką zostaje wypowiedziane. W pierwszej chwili nie rozumiem powodu ich spojrzeń i dopiero po paru sekundach uświadamiam sobie, że nigdy nie byli w tym pięknym mieszkaniu w moich myślach, które przecież należy w całości do ciebie. Nie wiedzą, że dzień za dniem drepczesz mi po głowie, a co najmniej trzykrotnie na dobę intensywnie zaczynasz się dobijać, tym samym prosząc o większą ilość zainteresowania.

A oni pytają.
Wciąż mnie pytają.

Padam na kolana, przyciskam dywan do ziemi. Tak blisko nieistnienia. Tak blisko plam na panelach, twojego imienia, które wszystkim innym jest na nic, choć dla mnie już chyba zawsze będzie wyznacznikiem najlepszego daru od wszechświata.

Nie chcę tu żadnych nierówności. Kto to widział potykać się dwa razy o ten sam dywan, nawet jeśli ma on przecudne, perskie oczy? Perskie oczy w kolorze szarych chmur i twoich tęczówek.




z myślą o Zwycięstwie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro