Rozdział III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lawoszpon Mały - kanciasty smok trochę większy od konia, który emanował swoim własnym światłem, czyli magmą zebraną we wnętrzu jego ciała.  W odróżnieniu od swoich większych kuzynów, mógł spokojnie opuścić wulkan, nie obawiając się całkowitego zakrzepnięcia. Jego łuski nie były niczym innym niż zaschniętą lawą utrzymującą stwora w całości. Te stworzenia to nic innego jak kształtne worki na lawę, tak więc by go zabić, wystarczyło zrobić w nim dziurę dość dużą, by cała jego zawartość wyciekła na zewnątrz. Problem polegał na tym, że jego skóra była prawie tak twarda jak u Twardołuska. Przy walce należało się liczyć z jego ogromnymi pazurami, których sam dotyk mógł spalić gołą skórę. 

To właśnie ten potwór stał nad ojcem Serafina, z lewą przednią łapą opartą na piersi mężczyzny. Damian próbował machaniem miecza i krzykiem odwrócić jego uwagę. W sumie udało mu się. Smok przyglądał się, jakby się zastanawiał, która część ciała dwunastoletniego chłopca będzie najsmaczniejsza. Stwór raz po raz zerkał na większego przeciwnika, by mieć pewność, że ten nadal jest nieprzytomny.

Serafin zdał sobie sprawę, że wystarczy jedno kłapnięcie szczęk smoka by uśmiercić ich oboje. I że gad może to zrobić w każdej chwili. Nie zdoła dotrzeć na czas.

Chłopak zmienił uchwyt na włóczni i cisnął nią w smoka, celując w jego szyję. Niestety, rzut nie był celny. Broń trafiła w bok potwora, złamała się na pół i spadła na ziemię.

- Tutaj! - wykrzyknął Serafin. Lawoszpon odwrócił się i skoczył na chłopaka. Ten zrobił unik i dobył miecza. Zaczęli krążyć wokół siebie, czekając na dobrą okazję na atak.

- Hej! - chłopak zerknął za smoka i zobaczył swojego brata wymachującego własną klingą. Lawoszpon spróbował wymanewrować obu braci na jedną stronę, ale uliczka była za wąska. 

Serafin zamarkował cios. Wysunął jedną nogę do przodu i dźgnął mieczem. Stwór spróbował ugryźć go w rękę, ale ten szybko wrócił na poprzednią pozycję. 

Tymczasem Damian ciął go w kark, więc gad natychmiast spojrzał w drugą stronę, wystawiając ogon. Serafin skorzystał z okazji i odciął końcówkę smoka. Z rany wyciekła lawa, a poczwara ryknęła z bólu. Damian pchnął ostrze w odsłoniętą szyję, ale Lawoszpon chwycił klingę w zęby, wyrwał z ręki chłopaka  i odrzucił stopiony kawałek metalu w głąb uliczki. Rozjuszona bestia zamachnęła się łapą na bezbronnego chłopca. Ten w ostatniej chwili odskoczył do tyłu, ale potknął się i wyłożył jak długi.

- Zjedz mnie! - krzyknął zdesperowany Serafin, ale smok już otworzył paszczę do zionięcia lawą. Nagle od jego łba odbiła się strzała. Bestia spojrzała w kierunku skąd przyleciał pocisk, a Serafin podążył za jego spojrzeniem i odetchnął z ulgą. Na dachu obok stał Karim, syn myśliwego i napinał swój łuk w stronę smoka.

Karim był piwnookim szatynem o średnim wzroście i nie radził sobie w walce wręcz, zarówno na pięści jak i z bronią białą. Zamiast tego był wyborowym łucznikiem i niemal równie dobrze radził sobie z procą i kuszą. Serafin nie znał nikogo, kto by potrafił lepiej strzelać od Karima.

Kolejna strzała wbiła się w oko poczwary. Smok ryknął z bólu i wspiął się za tylne łapy, by sięgnąć dachu, jednocześnie odsłaniając brzuch. 

Serafin skoczył do przodu i wbił miecz gębko w trzewia potwora i przesuną ją w dół, tworząc długą ranę, z której szybko wyciekała lawa. Natychmiast odskoczył do tyłu trzymając w ręce jedynie rękojeść swojego miecza. Lawoszpon ostatni raz ryknął i runął na ziemię, wykrwawiając/wylawiając się na śmierć.

Chłopak dobył noża, odciął prawy róg i włożył go sobie za pas. W tym czasie Damian podniósł się z ziemi.

- Woooooow, zabiłeś swojego pierwszego Lawoszpona! - Brat nie krył podziwu. Jego kolekcja była malutka, a do tego tu leżał smok, który mało co go nie zabił. - Mogę zobaczyć róg? - dodał z nadzieją w głosie.

- Najpierw ojciec - Serafin upomniał młodszego brata, po czym podbiegł do nieruchomego mężczyzny, a następnie sprawdził jego oddech. Damian stanął za nim, przyglądając się jego poczynaniom.

- Będzie żyć, ale musimy go zabrać do domu - poinformował po chwili.

- Będę was osłaniać - obiecał ze swojego miejsca na dachu Karim.

- Dzięki! I za pomoc w zabiciu tego Lawoszpona. Bez ciebie nie dałbym sobie rady. Powinieneś dostać jego róg.

- Nie ma sprawy. Róg otrzymuje ten, kto ostatecznie zabił smoka.

- To słaba zasada. Bez ciebie wszyscy byśmy zginęli.

- Dobra, potem tu wrócę i zgarnę drugi róg.

- OK - zgodził się Serafin, podnosząc ojca i zarzucając sobie jego prawą rękę na swojej szyi. Zanotował sobie w pamięci, by przypilnować kumpla. Karim był bardzo skromny i często przypisywał swoje zasługi komuś innemu, więc jego kolekcja rogów była drobniutka. 

Damian chwycił mężczyznę od drugiej strony i razem pociągnęli go w stronę domu.

***

Serafin włożył do pochwy zapasowy miecz, wyjął z szafy na broń włócznię, chwycił tarczę, pęk strzał i wyszedł z pokoju. Minął zamknięte drzwi sypialni rodziców i zszedł po schodach na parter.

Mimo grubych, kamiennych ścian było słychać odgłosy toczącej się na zewnątrz walki. Liczba smoków dawała się obrońcom we znaki. Gady powinny już dawno temu odlecieć, a zamiast tego dalej panoszyły się po wiosce, nie wspominając już o gradzie bomb lecących z nieba. 

Przed drzwiami czekał na niego Damian, przygotowany do walki tak samo jak starszy brat.

- Co tu robisz? - spytał ostro Serafin.

- Idę z tobą.

- Chyba cię pogrzało.

- Też chcę walczyć ze smokami!

- Nie dasz sobie rady! Nie mogę cię pilnować! Zabiją cię w pięć minut! - Młodszy brat zrobił urażoną minę, ale oczy zaczęły mu łzawić. 

- To z mojej winy ojciec jest ranny! Kazał mi iść za nim, ale ja wybiegłem do przodu i zaatakował mnie smok! - braciszek głośno pociągnął nosem. - Chcę zabić jakiegoś smoka i w przeprosinach oddać mu jego róg.

Serafin uświadomił sobie, że musi podejść do sprawy od innej strony.

- Słuchaj, jesteś potrzebny tutaj - powiedział łagodniejszym tonem.

- Naprawdę? - zapytał Damian, ocierając rękawem oczy.

- Tak, ktoś musi chronić dom. Ojciec leży w łóżku, matka poświęca mu całą uwagę. Gdy tu wpadnie jakiś potwór, nie dadzą rady się obronić. Ktoś musi to zrobić za nich. I na pewno to nie będzie mała Milenka. To teraz twoje zadanie, rozumiesz?

- Tak.

- Zuch chłopak - Poklepał brata po ramieniu. - I nie martw się, ja miałem kilka gorszych akcji - Serafin położył rękę na klamce, ale jeszcze raz odwrócił się do brata - Bądź czujny, nie wiem ile to potrwa - dodał. Brat skinął głową. Serafin otworzył drzwi i wyszedł na ulicę.

Na zewnątrz czekał na niego Karim, uważnie obserwując otoczenie.

- Jak twój ojciec? - zapytał syn myśliwego.

- Nie najgorzej. Ocknął się, jak targaliśmy go po schodach. Chciał wracać do walki, ale matka przyjrzała mu się i oznajmiła, że przez następne dwadzieścia cztery godziny ma leżeć w łóżku - Serafin uznał, że trzeba zmienić temat. - Trzymaj - podał mu pół tuzina pocisków.

- Nie musiałeś.

- Trzeba, bez ciebie mnie by tu nie było. No i nie chcę, by się potem okazało, że coś cię zżarło, bo zabrakło ci strzał.

 - Ale aż sześć? - Karim w końcu wziął bełty włożył je do kołczana.

- Taki bonus. Chcę mieć pewność, że masz czym bronić mój tyłek.

- No dobra, chodźmy już - rzucił łucznik z uśmiechem na ustach. - Smoki same się nie pozabijają.

- Myślę, że znalazłby się jakiś przypadek.

Nad ich głowami przeleciał Bombowiec Pospolity, wzleciał wyżej i wystrzelił pocisk w stronę czwartej wieży. Czarna kula wybuchła jakieś pół metra od ściany baszty, nie robiąc kamieniom żadnej krzywdy. Na chwilę stała się widoczna błękitna bariera otaczająca budowlę i równie szybko stała się z powrotem niewidzialna.

Gdy smok się oddalał, ogromny bełt wyleciał ze szczytu baszty zakrytej spiczastym, drewnianym dachem. Jasnozielony gad spadł z rykiem z nieba przebity wielką strzałą.

- Tu nic nie ma. A jeśli się jakiś znajdzie, to załatwi go czwórka - zauważył Karim. - Wydaje mi się, że dzisiejsza fala posuwa się na północ. Chodźmy tam poszukać szczęścia - zaproponował.

- Smoki są za głupie, by wymyślić jakiś plan ataku - rzucił Serafin, ale pobiegł we wskazanym kierunku.

Biegli tak kilka minut, gdy usłyszeli odgłosy walki dobiegające zza kolejnego rogu. Serafin szybko dotarł na miejsce i zobaczył mężczyznę w średnim wieku walczącego z Twardołuskiem Pospolitym. Jego lewa ręka bezwładnie zwisała u boku, a prawą niepewnie dzierżył włócznie.

W takim stanie sam go nie pokona - pomyślał chłopak. 

- Hej, zmierz się ze mną! - krzyknął. Gad spojrzał na niego, zapominając o pierwszym przeciwniku, który dźgnął bronią w oko stwora. Jednak cios zadany z tylko jedną ręką był słaby i źle wymierzony. Ostrze minęło cel o kilka centymetrów. 

Serafin kilkoma susami znalazł się obok mężczyzny i razem zaatakowali smoka. Na zmianę uderzali w jego łeb, skrzydła i brzuch. 

Nagle z nieba spadła strzała, zgrzytnęła o róg osłaniający prawe ślepię bestii i upadła na bruk.

Twardołusk spojrzał w stronę, z której przyleciał pocisk, a jego wzrok spoczął na Karimie stojącym na sąsiednim dachu. 

Kolejny bełt przeszył powietrze, tym razem trafiając cel. 

Smok zawył z bólu, szeroko otwierając szczęki. Starszy wojownik skorzystał z okazji, wbił swoją włócznię w odsłonięte podniebienie bestii. Cios nie był idealnie wymierzony ani bardzo mocny, ale wystarczył, by broń wbiła się w kość i w niej utkwiła. Twardołusk cofnął się do tyłu i zatrzasnął paszczę, tylko pogarszając swoją sytuacje. Drzewce złamało się na pół, ale jego ostra część wbiła się jeszcze głębiej. Martwy, czerwony smok upadł na bruk. 

- Dzięki, chłopaki - wysapał mężczyzna.

- Chyba nie jest pan stanie dalej walczyć - zasugerował Serafin. Tamten skinął głową, wyjął nóż, zaznaczył lewy róg, odciął prawy i wszedł w najbliższą uliczkę kierującą się na zachód.

W tym czasie Karim dołączył do kolegi wskazał prowadzącą na północ drogę i ramię w ramię pobiegli w tym kierunku.

- Ten był niezwykle tępy - zauważył. Serafin spojrzał na niego pytająco. - Wszystkie smoki odwracają się w twoją stronę, kiedy je trafisz w łeb i identycznie ci się przyglądają. A potem się dziwią, że nagle jakaś strzała tkwi im w oku.

- A czemu ten był wyjątkowo głupi?

- Bo zamknął paszczę. Mógł po prostu zionąć ogniem i wyjąć włócznię za pomocą języka. Widziałem już to parę razy. A on nie, tylko dopchnął ostrze. W sumie powinien dostać własny róg.

Dwunasta wieża rosła w oczach. Serafin znowu usłyszał ciąg eksplozji na głównej ulicy. Chwilę później po swojej lewej stronie zobaczył zmierzającą na północ żywą-latającą-fortecę-zagłady. Przeleciała nad wysoką budowlą, a następnie wykonała łagodny zwrot. 

Serafin spostrzegł ruch na północnej baszcie,  gdy Chciwiec niedokładnie zasłonił jednego Bombowca. Ogromna kusza wystrzeliła pocisk, który przeszył wysuniętego gada. Jego śmierć podkreślił zielony wybuch, który zranił i przepłoszył pozostałe Bombowce.

Chciwiec wrzasnął rozjuszony i wzbił się do góry, po chwili zamieniając się w biały punkcik na tle błękitnego nieba. Następnie kropka nagle urosła, zamieniając się w pikującego, ryczącego smoka. Bestia o tworzyła paszczę i zalała dwunastkę oślepiającą wiązką energii. Gdy Chciwiec stał się wyraźny, przerwał atak ognia, wyciągnął przed siebie łapy i częściowo rozwinął skrzydła. Magiczna osłona wieży parowała. Smok z kolejnym okrzykiem wylądował z impetem na ścianie baszty, w jednej trzeciej jej wysokości i ścisnął gruby mur pazurami. Kamienie pod jego ciężarem zaczęły się kruszyć. Chciwiec naparł jeszcze mocniej i kamienne cegły wypadły ze swoich miejsc. 

Na oczach Serafina dziura w budowli powiększała się, aż w końcu konstrukcja nie mająca na czym się oprzeć, rozpadła się na kawałki.

Chciwiec wzbił się w niebo i zaryczał ponownie. Wszystkie smoki przerwały swoje walki, by dołączyć do niego. Po chwili chmura gadów odleciała na południe prowadzona przez białego przywódcę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro