Rozdział XXI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aestas leciał powoli za Noctisem nad nieprzerwanym dywanem koron drzew. W pewnym momencie stary smok zatrzymał się i cicho ryknął do Chciwca, po czym zanurkował w las.

Biały Koszmar zakołował nad miejscem, gdzie zniknął Kudłacz. Serafin kilka razy dostrzegł ruch srebrno-szarego futra w większych szparach między liśćmi.

Powietrze wypełniło wycie. Stopniowo kolejne wilki przyłączały się do pieśni. Serafin mimowolnie się wzdrygnął, słysząc ten dźwięk.

Wycie wreszcie ucichło. Aestas zatoczył kolejny krąg nad drzewami. Nagle powietrze przeszył ryk. Smok złożył skrzydła i zanurkował.

Zieleń zbliżała się niebezpiecznie szybko. Serafin zamknął oczy i zasłonił twarz rękami, gdy Chciwiec runął między korony drzew. Kilka gałązek uderzyło go po ramionach, gdy z zawrotną prędkością przebijali się przez liściastą barierę. Większość uderzeń przyjął na siebie Aestas, zupełnie je ignorując.

Wreszcie wylądował i położył chłopaka na ziemi. Dopiero wtedy Smokobójca otworzył oczy, a właściwie rozwarł je szeroko ze zdziwienia.

Stał między drzewami. Ogromnymi drzewami. Musiał wysoko zadrzeć głowę, by chociażby dostrzec najniższe gałęzie większości z nich. Zauważył wśród nich kilka brzóz. Brzóz, które miały średnicę większą niż dwa metry. Rozpoznał też kilkanaście jesionów o pniach zdolnych pomieścić w swoim wnętrzu zwykły, drewniany wóz. Jednak wśród tych wszystkich drzew dominowały dęby. Największe z nich były szersze od niedużego domu. Rosły w tak dużych odległościach od siebie, że Aestas mógł tu swobodnie rozłożyć skrzydła. Przestrzeń między nimi wypełniały krzewy różnych gatunków, wielokrotnie większe, niż te w lesie przy wiosce.

Ogrom drzew był przytłaczający. Nagle Serafin poczuł się bardzo, bardzo mały i nieistotny.

- Szarofutry, to jest Biały Koszmar Aestas - powiedział Noctis. Dopiero teraz chłopak spojrzał na starego smoka. Obok niego siedział wilk. Miał lśniące, szare futro, umięśnione łapy, bystry wyraz pyska i inteligentne, złote oczy, którymi przyglądał się Aestasowi. Serafin nigdy nie widział żadnego wilka z tak bliska, ale był pewien, że te zwierzęta nie są aż tak duże.

- Aestasie, to jest Szarofutry z watahy Jasnego Kamienia. Zaprowadzi nas do Pierwszego Dębu.

Szary wilk i biały smok kiwnęli sobie głowami na powitanie. Następnie Szarofutry przeniósł spojrzenie złotych oczu na Serafina i szczeknął pytająco.

- Nikt ważny - odparł Noctis. Wilk jeszcze raz zerknął na chłopaka, po czym szczeknął do smoków i pobiegł przed siebie. Kudłacz rozłożył skrzydła i poleciał za przewodnikiem, bez trudu lawirując między drzewami. Wreszcie Aestas chwycił szponami Serafina i podążył za wilkami.

***

Do lasu stopniowo wpadało coraz więcej promieni słonecznych, mimo że liście ogromnych drzew dalej zasłaniały niebo. Chłopak spojrzał przed siebie, by zauważyć prześwit między pniami. Najwyraźniej zbliżali się do krawędzi puszczy. Szarofutry przyspieszył kroku, zmuszając smoki do mocniejszego machania skrzydłami. Odległość, której przejście zajęłoby Serafinowi w kilka godzin, pokonali w parę chwil.

Ich oczom ukazała się rozległa równina wysokiej trawy. Pnie po obu stronach wyznaczały łagodny łuk, a sylwetki drzew na horyzoncie sugerowały, że znajdują się na polanie o wielkości adekwatnej do rozmiarów lasu.

Na jej środku rósł Wielki Dąb. Chłopak nie miał wątpliwości, że widzi przed sobą właśnie to drzewo. Określenie gigantyczny nie było w stanie wyrazić jego ogromu. W pochmurne dni obłoki musiały zakrywać najwyższe z jego gałęzi. Jednak, gdyby nie zważać na wielkość rośliny, Wielki Dąb nie wyróżniałby się niczym szczególnym. No, może jeszcze poza zielonym smokiem owijającym się wokół pnia.

Stwór miał smukły, trójkątny łeb zakończony wykrzywieniem przypominającym dziób. W jego paszczy mógłby zniknąć cały dom. Za brązowymi jak dębowa kora oczami wyrastała para rogów, przywodząca na myśl dwa wyschnięte i poskręcane drzewa. Jego lekko postrzępione skrzydła i grzbiet porastał bujny mech. Każda z łap była wyposażona w cztery haczykowate pazury, pokryte czymś na kształt dębowej kory. W innych okolicznościach Serafin nazwałby go największym smokiem, jakiego widział w całym swoim życiu.

Szarofutry wyrwał się naprzód. Długimi susami pokonał połowę polany i przystanął przed Strażnikiem Lasu. Wykonał wilczy ukłon, po czym w kilku szczeknięciach zdał raport. Zielony gad pokiwał w zamyśleniu swoim wielkim łbem i utkwił spojrzenie brązowych ślepi w zbliżających się z dużo mniejszą prędkością smokach.

Aestas postawił Serafina przy Szarofutrym. Chłopak poczuł, jak zgnieciona wcześniej przez Strażnika trawa ugina się pod jego ciężarem. Biały Koszmar podszedł kilka kroków bliżej do Wielkiego Drzewa i strzegącego go stwora, a Noctis wylądował tuż przy jego boku. Smoki z szacunkiem pochyliły głowy, a Serafin szybko poszedł ich przykładem.

- Witaj, Quercu, Strażniku Wielkiego Dębu. Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzamy.

- Witaj... Aestasie... - odezwał powoli Quercu chropowatym głosem, jakby mówił pierwszy raz od bardzo dawna. Jego wzrok spoczął na Smokobójcy - Kim... jest... ten... człowiek...

- To Serafin, syn Meriadoka. Ręczę za niego - przedstawił go Chciwiec. Chłopak w spojrzeniu Strażnika Wielkiego Dębu dostrzegł nieufność.

- Co... was... tu... sprowadza...

- Chciałbym cię prosić o pomoc w dostaniu się do Żmijowej Biblioteki.

- Żmijowej Biblioteki? - wymsknęło się Smokobójcy.

- Serafin... poczeka... z... moimi... przyjaciółmi... - wychrypiał powoli Quercu. Ryś wielkości niedużego kuca wylądował na trawie obok Serafina na ugiętych łapach. Miał rude futro przeplatane czarnymi cętkami i trójkątne uszy zakończone ciemnymi frędzelkami. - Długowąsy... zaprowadzi... go...

- Idź z nim - szepnął Aestas, zanim Smokobójca zdążył zaprotestować. Zamiast tego jedynie spiorunował Chciwca wzrokiem, czując, że w tym momencie nie ma sensu się kłócić.

Quercu mruknął coś do kota. Ten odparł miauknięciem, po czym zmierzył Smokobójcę spojrzeniem bursztynowych oczu. Wreszcie machnął swoim krótkim ogonem i pomaszerował wzdłuż pnia Wielkiego Dębu.

Serafin ostatni raz obejrzał się na Aestasa, po czym poszedł za przewodnikiem. Przy każdym kroku zgnieciona trawa uginała się pod jego stopami.

Kora oddzieliła go od trzech smoków, gdy dalej okrążali Wielki Dąb. Wreszcie jego oczom ukazała się wysoka na kilkanaście metrów szczelina. Długowąsy pewnie wkroczył do wnętrza Drzewa. Za nim niepewnie wszedł Serafin i natychmiast przystanął na progu.

We wnętrzu Pierwszego Dębu mogłaby się zmieścić cała jego wioska, a zostałoby jeszcze trochę miejsca. Panował półmrok, rozświetlany przez tysiące unoszących się w powietrzu świetlików i promienie słoneczne wpadające do środka przez liczne otwory w pniu. Ze ścian wyrastały spiralne schody. Stopnie przystosowano dla stworzeń każdej wielkości – najmniejsze były węższe od dłoni chłopaka, a te najwyższe sięgały mu do pasa.

Miauknięcie Długowąsego przywołało Serafina do rzeczywistości. Ryś siedział u stóp schodów, przyglądając się Smokobójcy bursztynowymi oczami.

- Już, idę – mruknął chłopak, podchodząc do przewodnika. Ten odwrócił się i żwawym krokiem ruszył w górę schodów, a Serafin podążył za nim. W miarę jak wspinał się w górę, świetlików było coraz mniej, a drzewo pogrążało się w mroku.

Do uszu Serafina dotarł szmer. Po chwili zaczął rozróżniać poszczególne dźwięki: głównie pomruki i prychnięcia, trochę warczenia, nieco ćwirkania, przeplatane pojedynczymi rykami.

Wreszcie Długowąsy przystanął obok wielkiej dziury w pniu. Serafin przystanął na chwilę z dłońmi opartymi o uda, ciężko dysząc. Nie wiedział, ile stopni właśnie pokonał, ale ból w łydkach sugerował, że było ich za wiele.

Ryś poczekał, aż chłopak uspokoi oddech, po czym przeprowadził go przez wyrwę. Nagle cały gwar ucichł, jak w momencie, gdy do pomieszczenia wchodzi osoba, o której właśnie rozmawiano.

Serafin stał na gałęzi dość szerokiej, aby siedem wozów mogło spokojnie jechać obok siebie. W pewnym momencie gwałtownie skręcała w bok, ukazując ciągnący się w dole las. Na środku konaru wyrastał długi stół, pokryty licznymi półmiskami ze surowym mięsem, zielonymi liśćmi, ziarnami bądź soczystymi owocami. Na ławach zasiadały zwierzęta różnych gatunków, naturalnie dużo większych, niż te w lesie obok wioski Serafina: żubr, niedźwiedź, puchacz, łasica, wilk, jeleń, lis, sikorka, zając, orzeł. Kilka rudych wiewiórek większych od kotów stało na blacie. Każda z nich trzymała w łapkach drewniany półmisek z jedzeniem bądź dzban.

Wszystkie te zwierzęta wpatrywały się w Serafina.

- Yyy... Cześć – wydobył z siebie chłopak. Długowąsy prychnął coś, mijając go i jednym susem zajął miejsce między łosiem a wilkiem. Zwierzęta odwróciły wzrok od Smokobójcy i wróciły do swoich spraw.

Dwie wiewiórki przyskoczyły do krawędzi stołu. Pierwsza z nich postawiła drewniany talerz, a druga miskę i postukała w nią, wyczekująco spoglądając na Serafina. Ten posłusznie usiadł na wskazanym miejscu. Rude zwierzątka zniknęły na chwilę, by zaraz wrócić z drewnianymi naczyniami. Jedna nalała do miski wody, a druga podsunęła półmisek wyładowany przerośniętymi owocami.

Dopiero teraz chłopak poczuł, jak burczy mu w brzuchu. Zgarnął na swój talerz kilka jabłek, śliwek i malin. Wiewiórki zaćwierkały z entuzjazmem, widząc, jak pochłania kolejne jabłko, po czym wróciły do wypełniania swoich obowiązków.

Kiedy zniknął pierwszy głód, Serafin zaczął się uważniej przyglądać współbiesiadnikom. Długowąsy odgryzł kolejny kawałek mięsa ze swojego talerza, rozmawiając z jastrzębiem. Łoś prowadził konwersację z niedźwiedziem brunatnym, który połykał w międzyczasie kolejne jagody. Lis i zając zażarcie się o coś kłóciły, wydając różnorakie dźwięki.

Dopiero teraz dostrzegł, że stół ciągnie się aż do krawędzi wygładzonej zwierzęcymi łapami gałęzi. Na jego krańcu leżał talerz o średnicy kilku metrów, wyłożony po brzegi zielonymi liśćmi i największymi owocami, jakie widział w całym swoim życiu. Obok stała niemal równie wielka miska, wypełniona w trzech czwartych wodą.

Kiedy tylko chłopak połknął ostatnią malinę, kolejna wiewiórka przyskoczyła do niego z półmiskiem. Wziął garść poziomek, brzoskwinię i kilka borówek. Gdy skończył, rude zwierzątko odłożyło półmisek na miejsce, chwyciło dzban i dolało wody do miski jelenia.

Chłopak poczuł, jak doskwiera mu samotność. Może i zwierzęta były w stanie zrozumieć, co do nich mówi, ale on ich już nie. Przysłuchiwał się różnorodnym dźwiękom, próbując się domyślić, o czym rozmawiają biesiadnicy - bezskutecznie.

Nagle powietrze wypełnił łopot skrzydeł. Zza konaru wyłonił się wielki łeb Quercu. Kilkanaście ptaków poderwało się z mniejszych gałęzi, by przysiąść na rogach zielonego jak dębowe liście smoka. Ten wydał z siebie głębokie rżenie. Żubr podniósł swoją włochatą głowę znad talerza zapełnionego liśćmi i odezwał się podobnym dźwiękiem.

Równocześnie wylądowali Noctis i Aestas. Na ich widok wielki wilk przesunął się w bok. Stary smok usadowił się obok niego i natychmiast pogrążyli się w rozmowie, nie zwracając uwagi na krzątające się obok nich wiewiórki.

Kilka zwierząt przyglądało się Chciwcowi, gdy ten zasiadł u szczytu stołu, przed przystosowanym do jego rozmiarów nakryciem przygotowanym w międzyczasie przez rude kelnerki. Natychmiast miska zapełniła się wodą, a na talerzu pojawił się niemały kawałek mięsa.

- Jednak nie musiałeś wczoraj polować – zauważył Serafin.

- Nie wiedziałem, że akurat będzie uczta – odparł smok pomiędzy kęsami.

-Niemożliwe... Wielki Aestas czegoś nie wiedział...

- Odezwał się chłopak, który ciągle czegoś nie wie.

- Nieprawda.

- Prawda. Sam się wczoraj do tego przyznałeś.

- Co tu jeszcze robimy? – spytał Serafin, by zmienić temat.

- Czekamy na przewodnika.

- Mi się wydaje, czy my ostatnio ciągle za kimś lecimy?

Chciwiec spiorunował go wzrokiem.

- Jeszcze jedno słowo i w ekspresowym tempie znajdziesz się na ziemi.

W tym momencie czarny kruk trzykrotnie większy od swoich braci wylądował na gałęzi. Pochylił głowę przed Quercu i zaskrzeczał.

- Aestasie... to... jest... Bystrooki... - odezwał się Strażnik Lasu. – Zaprowadzi... cię... do... Żmijowej... Biblioteki...

Serafin poczuł się zignorowany. Jednak zanim zdążył się odezwać, Biały Koszmar skłonił łeb przed zielonym smokiem.

- Jeszcze raz dziękuję – oznajmił, na co Quercu odparł skinieniem głowy. – Żegnaj, Noctisie.

Serafin zrobił wielkie oczy. Może i nie nazwałby Kudłacza przyjaznym, ale przyzwyczaił się do jego towarzystwa.

- Żegnajcie – odparł stary smok.

- Do widzenia – wydusił z siebie chłopak.

- Ruszajmy – zdecydował Aestas, spoglądając na Bystrookiego. Ten zakrakał i poderwał się do lotu. Tymczasem Chciwiec chwycił w szpony Serafina i podążył za krukiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro