Rozdział 3 - Smocze góry

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oddział coraz rzadziej mijał dawne wioski. Po dwóch dniach teren zaczął falować, a wypalone plamy ziemi zniknęły zupełnie. Trzy dni później na horyzoncie Serafin dostrzegł ciemne, niewyraźne kształty. Wieczorem podsłuchał dwa Pustopaszcze Skorpionie. Z ich rozmowy wynikało, że są to góry - smoczy dom i miejsce, do którego nie zapuszczają się ludzie.

Następnego dnia odział minął umowną granicę państwa ludzi i królestwa smoków. Serafin rozglądał się uważnie, by jak najlepiej poznać domenę odwiecznych wrogów.

Chłopak czuł się nieswojo, gdy stracił z oczu linię horyzontu. Jej obecność była czymś tak oczywistym i niezmiennym, nawet podczas podróży z Aestasem. Brak płaskiej ziemi również nie pomagał. Otoczenie niepokojąco przypominało smocze zęby, tyle że zamiast jednego rzędu, te ciągnęły się w nieskończoność. Widział jedynie nieznane mu drzewa, nagie skały oraz pokryte śniegiem szczyty tak wysokie, że czerwone skrzydła Twardołuska zasłaniały mu widok na najbliższe z nich. Nawet zwierzęta nie wyglądały znajomo. Przed gadzimi cieniami w popłochu uciekły żółte barany i przerośnięte kozły.

Serafin obrócił się w czerwonych jak krew szponach i tęsknie spojrzał na północ i równiny stopniowo znikające pomiędzy górami. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że właśnie jest wciągany do smoczej paszczy, której szczęki powoli zamykały się nad nim, odcinając go od świata. Na zawsze.

Następnego wieczoru oddział zatrzymał się w niewielkiej dolinie u podnóża wodospadu. Szum spadającej do stawu wody przypominał Serafinowi przygodę z Łowcami Smoków. Wtedy również znajdowali się w niewoli, ale Aestas wymyślił sprytny sposób, by wydostać się na wolność.

Chłopak zerknął na brudnego, zrezygnowanego Chciwca. Nie różnił się niczym od tamtego zamkniętego za kratami smoka. Przynajmniej z pozoru. Wtedy Łowcy musieli zamykać Aestasa siłą. Dzisiaj Szary Koszmar dobrowolnie szedł na śmierć.

- Serafin - szepnął Chciwiec, gdy zauważył, że chłopak mu się przygląda. Niepewnie poruszył skrzydłami, próbując dobrać słowa. - Twoja rodzina...

- Nie! - przerwał mu Smokobójca. - To przez ciebie zginęli! Nie masz prawa o nich mówić!

Aestas otworzył paszczę, chcąc coś odpowiedź, ale zrezygnował. Zamiast tego ułożył się na ziemi i zamknął oczy. - Jutro będziemy na miejscu - dodał jedynie.

Serafin położył się na plecach obok przygotowanego przez Mikrusy ogniska i spojrzał w nocne niebo. Nad jego głową jasno świecił gwiazdozbiór Wilka, a znad pobliskiego szczytu wyłaniała się konstelacja Jeźdźca. Nad smoczymi górami świeciły te same gwiazdy, co nad królestwem ludzi. Jednak tutaj wydawało się, że są one jeszcze bardziej odległe.

***

Cios pazura wybudził go ze snu. Chłopak podniósł się na łokciu. Niebo dopiero szarzało, a na zachodzie dało się dostrzec ostatnie gwiazdy.

- Wstawaj! - warknął Twardołusk, znów uderzając więźnia w bok. Serafin ospale podniósł się z ziemi i półprzytomnie spojrzał na swojego dręczyciela. Ten popchnął go szponem w stronę Aestasa. - Wsiadaj.

Serafin przyczłapał do Chciwca, po czym odwrócił się do czerwonego smoka, niepewny, czy dobrze zrozumiał polecenie.

- No już! - ponaglił go sangwinowy gad. Dwa Kolczogony pociągnęły za łańcuchy, zmuszając Aestasa do rozpłaszczenia się na ziemi, jednocześnie ułatwiając Serafinowi wdrapanie się na Szary Koszmar. Ze skrępowanymi rękami okazało się to dużo trudniejszym zadaniem niż ostatnio, ale w końcu Smokobójcy udało się usadowić na brudnym grzbiecie.

Nareszcie! ucieszył się Serafin. Latanie na smoku było dużo wygodniejsze niż pod nim. Jednak uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy przypomniał sobie, jak skończyła się jego ostatnia przejażdżka na aestasowym grzbiecie.

Na dźwięk ryku Viridiego wszystkie gady wzbiły się w powietrze. Serafin ścisnął nogami boki Aestasa i przykleił się do jego łusek, kiedy ten z brzdękiem łańcuchów odbił się od ziemi. Podczas ich wspólnej wyprawy Chciwiec leciał dużo ostrożniej, pamiętając o swoim pasażerze. Po strachu towarzyszącym pierwszej przejażdżce i kilku z pozoru zabójczych akrobacjach chłopak poczuł, że w białych szponach nic mu nie grozi.

Teraz, po raz pierwszy od bardzo dawna, Serafin poczuł, że może spaść. Nikt nie będzie go łapać. Zimny wiatr uderzył gwałtownie, wzmacniając to przeczucie. Chłopak kurczowo uchwycił się aestasowego grzbietu. Kilka smoków wskazało na niego szponami, szczerząc zęby w gadzim uśmiechu. Szatyn nie przejął się nimi, usilnie starając się nie patrzeć w dół. Niech gady myślą, co im się podoba. Jedyne, na czym teraz zależało Serafinowi, to by pozostać na plecach Aestasa.

Wicher wył mu w uszach, zmuszając go, by jeszcze mocniej przytulił się do smoka. Brudne łuski emanowały nieprzyjemnym chłodem. Zadrżał z zimna i tęsknie pomyślał o ciepłym podbrzuszu Chciwca. Dopiero teraz uświadomił sobie, że przyciskając chłopaka do siebie, Aestas osłaniał go przed wiatrem i ogrzewał własnym ciałem.

Słońce wyłoniło się zza górskich szczytów, oświetlając swoimi promieniami oddział gadów. Serafin zmrużył oczy przed światłem rażącym go prosto w twarz. Smokom również nie odpowiadał taki kierunek lotu. Oddział szybko skręcił w inny jar, zostawiając pomarańczową kulę swojej lewej stronie.

Gady pokonywały kolejne doliny, podążając jakimś wijącym się szlakiem. Często lecieli w kierunku wschodnim, ale o ile chłopak był w stanie określić, zmierzali głównie na południe. Słońce powoli wspinało się po niebie, by w końcu stanąć w zenicie.

Nagle smoki obniżyły lot. Kilkanaście z nich, zwłaszcza Mikrusy, nagle przyspieszyły, szybko zostawiając w tyle resztę oddziału. Chłopak powiódł za nimi spojrzeniem. Mniejsza grupa przeleciała przez wąski przesmyk między dwoma górami o stromych zboczach. Przejścia strzegły dwa ogromne, wykute w skale smoki. Nie przypominały wyglądem żadnego znanego Serafinowi gatunku. Miały smukłe szyje i trójkątne łby. Poza parą rogów osłaniających ślepia, kolejne trzy rogi wyrastały z czoła, a za każdym uchem mieściły się następne dwa. Łącznie na jedną rzeźbę przypadało dziewięć rogów. Lewy posąg lekko rozwarł paszczę, ukazując dwa rzędy trójkątnych zębów, a prawy zacisnął szczęki, dumnie unosząc głowę. Dwie pary kamiennych oczu z pionowymi źrenicami zdawały się obserwować otoczenie.

O ile smocze pyski były misternie wykonane i pełne tak wielu szczegółów, że niemal żywe, to tego samego nie dało się już powiedzieć o pozostałych częściach posągów. Tułowia i łapy dopiero zaczynały nabierać kształtów, skrzydła w pewnym momencie stapiały się ze skałą, a ogonów w ogóle nie posiadały.

Mimo że nie zostały nawet w połowie ukończone, wysokie na kilkaset metrów posągi wywoływały piorunujące wrażenie. Serafin czuł się drobnym i nieistotnym w cieniu łbów tak wielkich, że mogłyby połknąć Aestasa, tak, jak człowiek połyka muchę. Z drugiej strony, darzył ogromnym podziwem twórców olśniewającego dzieła, nawet jeśli najprawdopodobniej były to smoki. Zastanawiał się, kto zaprojektował te ogromne rzeźby oraz kto wykuł je w skale. Na pewno nie mogła to być łatwa praca. Ile gadów brało udział przy budowie? Jak rzeźbiły skałę? Przecież nie miały kciuków, by trzymać kilofy, dłuta czy inne narzędzia niezbędne przy takim projekcie.

Kiedy oddział zbliżył się do przejścia, chłopak dostrzegł setki malutkich sylwetek poruszających się po dwóch górach i przylegających do nich posągach. Domyślił się, że to muszą być rzeźbiarze. Serafin zaryzykował lekkie wychylenie się do przodu, by lepiej przyjrzeć się robotnikom. Z tej odległości nie był w stanie określić nawet rozmiaru pracujących. Ciekawe, jakiego byli gatunku.

Z każdą chwilą postacie rosły w oczach. Ich sylwetki przypominały ludzkie - chodziły wyprostowane na dwóch nogach, a w łapach trzymały narzędzia proporcjonalne do ich rozmiaru. Jeśli miały skrzydła, to były one zbyt małe, by mógł je teraz dostrzec.

Serafin zmarszczył brwi. Nie znał żadnego gatunku, do których pasowałby taki wygląd. Z drugiej strony, w ciągu ostatniego miesiąca zdążył poznać nieśmiertelnego gada, inny żywił się światłem słońca, a następny potrafił rzucać zaklęcia i otwierać portale do innych wymiarów. W porównaniu z nimi pozbawiony skrzydeł, dwunożny smok z kciukami przestawał być dziwny.

Im bardziej oddział zbliżał się do dwóch posągów, tym więcej szczegółów dostrzegał chłopak. Potargane włosy, brudne i podarte ubrania, kilofy w dłoniach, metalowe obroże oraz Mikrusy poganiające do dalszej pracy. Serafin poczuł, że zaraz zwróci na wpół spalone mięso, które poprzedniego dnia dały mu smoki na kolację.

Te sylwetki przypominały ludzkie nie dlatego, że był to nowy gatunek smoków, ale dlatego, że to  b y l i   l u d z i e.

Aestas poruszył ramieniem, by przesunąć zsuwającego się mu z grzbietu chłopaka. Jednak Serafin zapomniał nawet o groźbie upadku. Jedynie patrzył zszokowany na setki ludzi w różnym wieku, wykonujących niewolniczą pracę dla smoków. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi. 

Gady nie tylko mordowały setki osób i paliły wioski. Tych, którzy przeżyli, zanoszono do smoczego królestwa i zamieniano w niewolników. Ilu ludzi porwano? Do czego jeszcze byli zmuszani?

Nagle Serafin uświadomił sobie, że w spalonej wiosce zostało zbyt mało kości. Gdyby smoki wymordowałyby całą wioskę, to jeden szkielet leżałby na drugim. Zamiast tego szczątki były porozrzucane, czasami nawet w odstępach kilku metrów. 

Smoki zabiły tylko część mieszkańców, a całą resztę porwały w góry. I robiły tak w każdej wiosce. Paliły puste osiedla, by inni nie domyślili się, jaki los naprawdę spotkał wieśniaków. Los gorszy niż śmierć.

Serafin z furią uderzył pięścią grzbiet Aestasa. To właśnie chciał mu wcześniej powiedzieć! Jego rodzina przeżyła. Została porwana i zmuszona do niewolniczej pracy dla smoków. Już byłoby lepiej, gdyby zginęli. Dalej okładał Chciwca ciosami, próbując wyładować bezsilną złość. Szary Koszmar leciał dalej, jakby w ogóle nie zwrócił na to uwagi.

Oddział minął dwa wykuwane przez ludzi posągi, by wlecieć do ogromnej doliny w kształcie misy. Pierścień wysokich gór otaczał ją niczym królewska korona, której zbocza pokrywały setki wejść do jaskiń. Przestrzeń była niemal pozbawiona drzew. Ich miejsce zajęło kilkanaście metalowych klatek, w których kulili się ludzie. Nieopodal wybudowano kilka prostych kuźni, złożonych jedynie z słupów podtrzymujących drewniane daszki. W środku umięśnione postacie wykuwały najróżniejsze, potrzebne smokom przedmioty przedmioty.

Chłopak zerknął na łańcuchy oplatające łapy Aestasa, kaganiec na jego pysku i na własne kajdanki. To z tych kuźni gady brały metalowe przedmioty. 

W dolinie aż roiło się od smoków. Latały w powietrzu, leżały na ziemi, siedziały w wejściach do jaskiń. Wszelkich kształtów i kolorów, każdego znanego Serafinowi gatunku. Spały, jadły, rozmawiały ze sobą, walczyły, ganiały się po niebie. Te ostatnie dwie rozrywki głównie uprawiały mniejsze gady, jeszcze pozbawione rogów, o mniejszych skrzydłach. Chłopak uświadomił sobie, że nigdy wcześniej nie widział młodych smoków.

Przybycie oddziału zostało szybko zauważone. Większość gadów porzuciła swoje wcześniejsze zajęcia i otoczyły grupę nowo przybyłych. Wskazywały pazurami Aestasa i wymieniały między sobą uwagi. Ich głosy mieszały się ze sobą tak, że Serafin z trudem rozróżniał pojedyncze zdania.

- To on? Ten zdrajca? - pisnął młody Twardołusk Lodowy.

- Faktycznie! Zawarł sojusz z człowiekiem! - krzyknął jakiś Bombowiec Pospolity.

- Nazwali go Szarym Koszmarem - powiadomił jeden Mikrus kolegę. 

- Kaganiec jak u psa! - prychnął Pustopaszcz Skorpioni.

- Przecież on nawet nie jest straszny! Jest żałosny! - rzucił Kolczogon Sercowy.

- Tylko siodła mu brakuje!  

- Szary Koszmar!

- To koń, nie smok!

Aestas zwiesił łeb i wlepił wzrok w ziemię, by nie patrzeć na swoich pobratymców. Uderzył mocniej skrzydłami, chcąc przyspieszyć, ale Kolczogony mocno pociągnęły za łańcuchy, zmuszając go do powolnego lotu. Tłum gadów skwapliwie wykorzystał okazję, by obrzucić więźnia najróżniejszymi obelgami, które zamieniły się w jeden hałas. Serafin wychwytywał głównie "zdrajca" i "Szary Koszmar". Fakt, że człowiek siedział na jego grzbiecie również nie uszedł uwadze szyderców. 

Wreszcie przedostali się na drugi koniec doliny. Viridi wleciał do tunelu prowadzącego w głąb największej góry, a Kolczogony pociągnęły Aestasa za nim. Tłum smoków został na zewnątrz, ale jeszcze długo obrzucał obelgami Szary Koszmar.

Wykuty w skale korytarz  był na tyle duży, by dwa kolczaste smoki mogły swobodnie lecieć obok siebie. Jego ściany pokrywały płaskorzeźby przedstawiające smoki latające ponad górami, łapiące zwierzynę, walczące z ludźmi i palące wioski. Kilkakrotnie mijali tunele krzyżujące się z głównym przejściem. Mijane gady lądowały na podłożu, aby nie opóźniać przelotu oddziału.

W dalszej części podziemnego korytarza do ścian przystawiono drewniane rusztowania. Stały na nich dziesiątki ludzkich niewolników, za pomocą rzeźbiarskich dłut ozdabiali skałę. Mieli potargane włosy, często już przeplatane paskami siwizny, ich ciała pokrywała warstwa brudu. Każdy posiadał jakieś blizny lub dopiero zasklepiające się rany. Na ich ubrania składało się więcej dziur niż materiału, a na szyjach nosili ciężkie, metalowe obroże, do których przymocowano cienkie łańcuchy, które z kolei przywiązano do belek rusztowania. Kilku z nich obróciło się, aby spojrzeć na przelatujący oddział, ale wrzaski i ciosy Mikrusów zmusiły ich do powrotu do pracy.

Serafin pełnymi przerażenia oczami przyglądał się pobratymcom. Nie rozpoznawał nikogo z pracujących, ale to wcale nie zmniejszało rosnącej w nim wściekłości. Dlaczego smoki to robiły? Dlaczego porywały ocalałych z rzezi i zmieniały ich w niewolników? Gady kiedyś za to zapłacą.

Grupa szybko zostawiła za sobą pracujących ludzi. Teraz mieli po bokach gładką skałę. Chłopak dostrzegł koniec tunelu, zakończony płaską ścianą. Wyrzeźbiono na niej Chciwca szeroko rozkładającego skrzydła, przed którym kłaniały się inne smoki. Kiedy oddział zbliżył się do płaskorzeźby, pojawiła się na niej pionowa linia, biegnąca przez jej środek i zapłonęła białym światłem. Skała poruszyła się i odsunęła od nowoprzybyłych niczym dwuskrzydłowa brama.

Ich oczom ukazała się sala tronowa Jego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro