Rozdział 1 - Łańcuchy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szybkie info: nowe rozdziały będą się pojawiać w soboty o 11.00. Życzę miłego czytania. ^^

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------



Szara chmura niesiona letnim wiatrem powoli płynęła po niebie, odsłaniając popołudniowe słońce. Ciepłe promienie padały na liście drzew, leśne strumienie i wijące się drogi. Odbiły się od brudnych, białych łusek i klingi ostrego miecza. Dwa kształty na tle morza popiołu były niczym księżyc i samotna gwiazda na nocnym niebie.

- Zrób to szybko.

Powietrze przeszył żałosny krzyk. Młody szatyn wzniósł miecz wysoko nad głowę. Stojący przed nim smok uśmiechnął się lekko, zamknął błękitne oczy, rozłożył szerzej skrzydła i wypiął pierś, zapraszając do zadania ciosu.

Ostatnia łza spłynęła po policzku Serafina. Zacisnął zęby i gwałtownie opuścił miecz. Ostrze ze świstem przecięło powietrze, zmierzając w stronę smoczego serca.

Jednak klinga nie dotarła do celu.

Smokobójca usłyszał syk płomieni. Ogień uderzył w ostrze miecza, wytrącając broń z rąk Serafina i boleśnie parząc palce. Chłopak z krzykiem odskoczył do tyłu, potrząsając poparzonymi dłoniami. Jednocześnie Aestas zaryczał z bólu.

Gorące ostrze przecięło brudne łuski na prawym ramieniu Chciwca, po czym odbiło się od jego łapy i upadło na ziemię. Tymczasem powietrze wypełnił łopot skrzydeł.

Towarzyszy otoczyły dwa tuziny smoków. Część z nich usiadła na ziemi, poruszając tumany popiołu, a reszta dalej unosiła się w powietrzu. Serafin natychmiast zacisnął poparzone palce na rękojeści własnego miecza, cicho sycząc z bólu, kiedy tuż za nim coś zawarczało groźnie. Smokobójca odwrócił się w stronę źródła dźwięku.

Stał tam największy Szablozęb Chaosu, jakiego chłopak w życiu widział. Szare monstrum wzrostem dorównywało rosłemu ogierowi. Z jego górnej szczęki wystawała para długich, ostrych kłów. Białe, powyginane jak u młodego jelenia rogi osłaniały intensywnie żółte ślepia. Zakrzywione pazury z zadziorami i naturalnie występujące, okrągłe dziury w błonie przy zewnętrznej krawędzi skrzydeł nadawały mu upiornego wyglądu.

Nie poprawił się w myślach. Raz widziałem równie wielkiego Szablozęba. To była noc, kiedy...

Palce Serafina ześlizgnęły się z rękojeści miecza. Przerażony chłopak cofnął się o krok. Błysk w żółtych oczach potwora sugerował, że on też rozpoznał swoją niedoszłą ofiarę. I że „niedoszłą" już długo nie zostanie.

- Jesteś jeszcze większym tchórzem, niż się spodziewałem. - Szablozęb spojrzał na mówiącego. Serafin podążył za jego wzrokiem.

Przed Aestasem stał Chciwiec Niezniszczalny o zielonych oczach. Był nieco większy od swojego błękitnookiego pobratymca, natomiast rogi miał wyraźnie dłuższe. Czyste, kryształowo białe łuski kontrastowały z szarym popiołem. Chłopak szybko się domyślił, że nowo przybyły jest przynajmniej o dziesięć tysięcy lat starszy od drugiego Koszmaru.

- Bardzo ważnym i niebezpiecznym tchórzem, skoro On wysłał po mnie aż wielkiego Viridiego. A może jestem tylko nic nie znaczącym tchórzem, ale to oznacza, że ty jesteś jeszcze mniej ważny - odparł Aestas, podchodząc do starszego Chciwca. W jego zmęczonych, błękitnych oczach przez chwilę zabłysła dawna zawziętość.

Kilka smoków warknęło gniewnie, ale Viridi uspokoił ich ruchem skrzydła. Prychnął pogardliwie, odwracając się od Aestasa.

- Niech się cieszy, póki jeszcze może - rzucił. Spojrzenie zielonych jak sosnowe igły oczu spoczęło na Serafinie. - Najchętniej zabiłbym cię tu i teraz. Będziesz nas tylko spowalniał. Ale nasz Mistrz zażyczył sobie żywego zwierzaczka Aestasa. Jak będziesz wykonywał moje rozkazy, to dotrzesz na miejsce w jednym kawałku.

Zwierzaczka?!

Smokobójca warknął gniewnie i dobył miecza, ignorując ból poparzonych palców. Wszelkie emocje, nawet strach przed Szablozębami, zniknęły. Zastąpił je gniew i chęć zemsty.

To smoki zniszczyły jego wioskę. Zrównały jego dom z ziemią, zabiły przyjaciół i rodzinę. Nikogo nie oszczędziły. Zostały jedynie kości, popiół i garść kamieni. Teraz gady za to zapłacą.

Chłopak krzyknął ochryple, chwycił broń obiema rękami i zaszarżował na zielonookiego Chciwca. Miecz zakreślił w powietrzu łuk i z całej siły uderzył w smoczą pierś. Starszy Koszmar nawet nie drgnął, gdy ostrze z brzdęknięciem odbiło się od jego łusek.

Serafin cofnął się o trzy kroki. Ramiona zdrętwiały mu od potężnego uderzenia. Za późno zdał sobie sprawę, że łatwiej byłoby przeciąć kamienną ścianę.

Zanim zdążył dojść do siebie, pchnięcie kryształowobiałej łapy przewróciło go na plecy, wytrącając mu broń z ręki. Smokobójca wyciągnął dłoń w stronę miecza, gdy cztery szpony przygwoździły go do ziemi. Chłopak szarpnął się, próbując wyrwać się z uścisku, ale równie dobrze mógłby spróbować przesunąć górę.

- Chyba jednak nie staniesz przed obliczem Mistrza w jednym kawałku - zauważył spokojnie Viridi. Serafin zignorował jego słowa, dalej wściekle szarpiąc się pod białą łapą. - Dlaczego nie możesz zrozumieć, że sam jeden nie masz szans nawet ze mną, nie wspominając już o oddziale moich smoków?

Serafin spojrzał w stronę Aestasa, szukając wsparcia u swojego towarzysza. Jednak zamiast zobaczyć przerażającego, gotowego do walki Chciwca, ujrzał zrezygnowaną jaszczurkę. Głowę i skrzydła trzymał opuszczone, spojrzenie błękitnych oczu wlepił w ziemię. Nie opierał się, gdy trzy granatowe Kolczogony Jeżowe, duże jak niewielki dom, zakuły jego łapy w łańcuchy.

Może ma jakiś pomysł? Jak wtedy, gdy uciekliśmy Łowcom... pomyślał Smokobójca. Jednak ostatnia nadzieja wyparowała równie szybko, jak się pojawiła. Nie było żadnych mrugnięć okiem, porozumiewawczych spojrzeń, sygnałów, że jest jakiś plan. Aestas stchórzył, poddał się bez walki. Nie obchodziło go, co się z nim stanie oraz jak to wpłynie na innych.

Nagle Serafin, zrozumiał, że od początku był jedynie narzędziem. Chciwca nie obchodziło, co stanie się z jego "zwierzaczkiem". Chciał tylko pozbyć się jakiejś tajemnej wiedzy, uciec od odpowiedzialności. A cała reszta świata mogła obrócić się w ruinę, bo to i tak już nie będzie jego zmartwienie.

Tymczasem Viridi przestał zwracać uwagę na coraz słabiej szarpiącego się pod jego szponami chłopaka. W drugą łapę chwycił jego miecz, po czym bezceremonialnie zmiażdżył go pazurami.

- Nie! - wrzasnął Serafin z nową siłą spróbował się wyswobodzić.

To ostrze należało kiedyś do Kryspina! Jest wszystkim, co po nim mi pozostało! jęknął.

Chciwiec zignorował jego poczynania. Połamana broń wypadła z jego pazurów na ciemny popiół. Smok rozwarł szczęki i zalał wiązką oślepiającej energii pozostałości miecza. Chłopak zamknął oczy i załkał. Zawiódł starszego brata. Znowu.

Z miejsca, gdzie przed chwilą leżała broń, unosiła się jedynie smużka dymu.

- Spalcie resztę jego rzeczy - rozkazał zielonooki Koszmar. Serafin jęknął, widząc, jak wielki Szablozęb Chaosu, utykając na tylną łapę podchodzi do jego plecaka. Szary gad rozwarł szeroko szczęki, chcąc jednym, krótkim zionięciem spopielić ostatnią pozostałość po rodzinie Smokobójców.

Coś szaro-białego przewaliło się na ziemię, oddzielając czarne płomienie od ekwipunku chłopaka. Aestas chwycił plecak w zęby i szybko go połknął, zanim Szablozęb zdążył jeszcze raz zionąć ogniem.

Viridi ryknął wściekle i rzucił się na krewniaka. Pozostałe smoki szybko odskoczyły na boki, by nie zostać przygniecionym przez dwa toczące się po ziemi Chciwce, rozrzucające popiół we wszystkie strony.

Serafin podniósł się na łokciu, obserwując starcie. Jego wzrok przeniósł się na magiczny miecz, ciągle leżący w popiele. Jego ostrze zachęcająco błyszczało w promieniach słońca.

Jeszcze nie wszystko stracone pomyślał chłopak, zerkając na otaczające go gady. Wszystkie z zainteresowaniem obserwowały potyczkę, zapominając o swoim drugim więźniu.

Smokobójca przewrócił się na brzuch i podczołgał do wiekowej broni. Zacisnął palce na nienaruszonej zębem czasu rękojeści. Ukradkiem spojrzał na potwory. Zabije tamtą Kobrę Skrzydlatą, zanim jej koledzy się zorientują w sytuacji. Powoli podniósł się z ziemi, nie spuszczając z oka swojego celu.

- Świetnie - syknął za jego plecami nieprzyjemny głos. Serafin spojrzał za siebie i znów zastygł w miejscu. Nie musiał się obracać, by się dowiedzieć, kto za nim stoi. Jakby Szablozęby nie były już dosyć przerażające. - Skoro już go podniosłeś, to włóż go do pochwy. Już.

Przerażony chłopak wypełnił polecenie. Szare monstrum warknęło z zadowoleniem i ściągnęło z niego pas do przenoszenia mieczy. Najwyraźniej każdy smok nie mógł dotknąć magicznego ostrza, ale zasada ta już nie dotyczyła przedmiotów, w których były przechowywane.

Wreszcie zielonooki Chciwiec przygniótł Aestasa do ziemi. Chwycił łańcuchy oplatające łapy przeciwnika, uniemożliwiając mu dalszą walkę.

- Ty też potrzebujesz nauczki? - spytał starszy smok i wbił swoje pazury w brudne boki pokonanego. Błękitnooki ryknął z bólu, nieskutecznie próbując się uwolnić z uścisku. Viridi prychnął pogardliwie. - Zawsze łatwo było cię pokonać. Teraz nawet mały Żmij pobiłby słynnego Aestasa w pięć minut. Przynosisz wstyd naszemu gatunkowi. Nawet już nie wyglądasz jak jeden z nas. Gdzie te śnieżnobiałe łuski, którym zawdzięczamy swoje imię? Bo widzę tylko kurz i popiół. - Błękitnooki Chciwiec odwrócił łeb, by nie patrzeć w ślepia starszego smoka. Ten puścił zakrwawionego więźnia. - Szary Koszmarze.

Kilkanaście gadów zachichotało, słysząc ostatnią obelgę. Viridi odepchnął pokonanego i spojrzał na trzech ze swoich podwładnych.

- Mieliście go porządnie związać - ryknął Viridi, uderzając łapą najbliższego Kolczogona Jeżowego, łamiąc kilka kolców wyrastających z jego granatowych łusek. Chciwiec był wyraźnie mniejszy od swojego podwładnego, ale ten pisnął przerażony i podbiegł do Aestasa, szybko poprawiając więzy. Pozostałe jeżowe gady natychmiast popędziły za nim, nie chcąc podzielić losu pobratymca. Dowódca oddziału spojrzał na pozostałe smoki. - Następne błędy nie będą tak łagodnie karane. Przygotować się do odlotu! - ryknął, kiedy jeden z jeżowych gadów zacisnął paski kagańca na pysku więźnia.

Dwa Kolczogony chwyciły za okowy wiążące łapy Aestasa, a trzeci pociągnął za łańcuch przytwierdzony do metalowej obroży, założonej na szyi więźnia, zmuszając go do wzbicia się w powietrze za jeżowym stworem. Pięć Szablozębów ciasno otoczyło biało-granatową grupę, zniechęcając Chciwca do jakichkolwiek myśli o ucieczce.

Twarołusk Pospolity, o czerwonych jak krew łuskach, chwycił Serafina pomarańczowymi szponami i poleciał za eskortującą Aestasa grupą. Za nimi kolejne smoki wzbiły się w powietrze, by otoczyć ich ze wszystkich stron. Viridi kilkoma mocnymi uderzeniami skrzydeł znalazł się na czele i poprowadził swój oddział na południe.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro