Rozdział Dwudziesty Dziewiąty - Bóg wojny i duch studni

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejne dni upływały nadwyraz spokojnie. Przez całą drogę ciężko było mówić o jakimkolwiek problemie, zwłaszcza takim, który mógłby zakłócić spokój Shi Shuana. Czyżby szczęście w końcu się do niego uśmiechneło i nie musiał walczyć o życie? Taki obrót spraw wydawał się najlepszym co go mogło spotkać. Zwłaszcza gdy z czasem duch studni coraz częściej się odzywał, zdążało się nawet, że pojawiał się tuż obok niego, uważając jednak aby nikt nie dostrzegł choćby jego zarysu. "To wszytsko dla bezpieczeństwa" - Mówił pewny swego. Jednak co właściwie mogło się stać gdyby kapłani odkryli jego istnienie? Przecież z cała pewnością Shi Shuan nie pozwoliłby im choćby tknąć ducha studni, zwłaszcza po tym wszystkim co się wydarzyło. Właściwie to jedynie jego istnienie podtrzymywało jedynie jego dobru humor. Kilka sarkastycznych komentarzy, trochę zwykłych żartów, ale przede wszystkim dużo zrozumienia. Pośród obecnie poznanych osób, ciężko było mówić o choćby jednym.

- Nie lekceważ problemu! - Zawył głos w jego głowie - Zarówno tamten duch i demon nie są typami godnymi zaufania, co jeśli znowu przyjdą?! Powinieneś bardziej się o to martwić.

Mimo że sam głosik znajdował się wprost w jego głowie, to wciąż zarówno ton i natężenie nie różniły się niczym od zwykłego krzyku, powodując spory dyskomfort, zwłaszcza w połączeniu z hałasem dokoła.

- Wiem, ale wciąż... Kim był tak właściwie tamten mężczyzna podający się za Feng Tao? - Mruknął pod nosem, najciszej jak tylko mógł. Mimo wszystko wciąż znajdował się przy sporej grupie ludzi, która zwyczajnie nie wiedziała o całej tej sytuacji. Prawdę mówiąc, ciężko było dostrzec choćby kapłana, który tamtego dnia wystraszył mężczyznę, powodując to całe zajście. Czy czerwono-oki się go pozbył? A może cały czas dzialali w konspiracji?

- Lepiej o tym zapomnij - Dodał nieco ostro - Myślenie o nim tylko przyniesie ci pecha. Wystarczy już, że potykasz się o byle gałązkę, jak zaczniesz potykać się o własne nogi, nawet ja nie wytrzymam za długo.

- Bardzo śmieszne - Burknął - I nie zmieniaj tematu.

- Czemu tak bardzo cię to interesuje? To nie tak żebyśmy mieli spotkać go w najbliżej przyszłości.

- Czasem nie mówiłeś abym był czujny, bo może się pojawić?

Po tym argumencie nastała cisza. Shi Shuan westchnął bezsilnie. Wędrując oczyma po okolicznych ludziach i dopiero upewniwszy się że nikt nie podsłuchuje, równie cicho jak łagodnie kontynuował.

- Chce wiedzieć co stało się tamtego dnia. Wątpie aby to wszystko było tak proste jakie się wydawało, zwłaszcza po tym incydencie. Dlaczego zniknałeś, kto ci właściwie to zrobił i czy powinienem ufać...

- Najlepiej gdybyś nikomu nie ufał - rzucił chłodno, ale nie złośliwie - Nie za wiele pamiętam, zwłaszcza gdy niespodziewanie wpadłem na Shen Hua. Prawdę mówiąc nie pamiętam nic do momentu w którym znów nie znalazłem się w twoim ciele, jedynie przebłyski trochę przypominające ludzkie śnienie. Więc i tak nic więcej się z tego nie dowiesz.

- Shen Hua? - Mruknął nieco zmieszany - Był niemal pewien, że wcześniej słyszał już to imię, jednak nie mógł sobie przypomnieć skąd.

- Lepiej nawet nie mów tego imienia - Zganił go ponownie - W ludzkim świecie jest to synonim nieszczęścia. Chociaż właściwiej byłoby go nazywać panem zmarłych. Prawdę mówiąc dziwie się sam sobie, że niemal zapomniałem o jego istnieniu.

"Te ruszające się w lesie ciała" - Pomyślał, lekko łapiąc się za podbródek.

- Dokładnie. Najprawdopodobniej już był w okolicy. Wtedy musiał wybrać cię na swoją ofiarę. Podstępna kreatura... On i zjadacz kości niczym się od siebie nie różnią! Oboje żerują na innych uważając pozyskaną w ten sposób moc za swoją. Pożałowania godne, przynoszą jedynie duchom wstyd i hańbę!

Ostre słowa ducha studni, nie różniły się niczym od wiązanek jakie padły na niszczyciela jego domu. Chłodne, pełne jadu, ale również nieco smutne. Naprawdę ciekawa mieszanka, zwłaszcza gdy miało się na myśli niewielkiego ognika. Jednak wciąż, jakkolwiek mały by nie był z całą pewnością wykazywał się większą odwagą od Byakko, który obecnie jedynie uciekał, starając się przeżyć. Tamten płomień na dłoni "Feng Tao" z cała pewnością był jedną z najodważniejszych rzeczy jakie widział. W końcu z tego co mówił, on sam nie mógłby się z nim równać. Mimo to postanowił walczyć.
Myśli Shi Shuana płynęły niczym woda, powoli zapełniając brakujące miejsca w układance. Jednak wciąż pozostawała jedna sprawa, która nurtowała go od samego początku.

- Skoro to duch cię uwięził, czy to znaczy że Shen Yuan był...

- O nim też zapomnij! To demon, równie podstępna kreatura, chcąca cię jedynie wykorzystać, pewnie nawet w ten sam sposób. To wszystko to jedno wielkie utrapienie! Jeśli serio chcesz jakkolwiek egzystować w tym społeczeństwie, musisz nauczyć się sam o siebie walczyć. Inaczej to nie ma nawet sensu!

Ciężko było przyznać duchowi brak racji. Z całą pewnością do większości z tych zdarzeń w ogóle by nie doszło gdyby tylko umiał walczyć - Delikatnie scisnął materiał przy szyi. Jego rana z jakiegoś powodu dość szybko się zasklepiła, jednak nie miał nawet odwagi odsłonić szyi. Bał się, właściwie to był to swoistego rodzaju uraz. Czuł, jakby zaraz po zabraniu hustki, całe zło tego świata miało ponownie rozedrzeć jego krtań. Bał się tego bardziej niż czegokolwiek, a właściwie bólu, jaki to niosło ze sobą.

- Nie możesz cały czas sie bać - Głos ognika złagodniał - Nawet jeśli nie pamiętasz wielu rzeczy, to nadal jesteś bogiem, prawda daozang?

Lekki dreszcz przeszedł przez jego ciało i nim zdążył cokolwiek powiedzieć, duch kontynuował.

- Podejrzewałem to już dawno, jednak dopiero demon potwierdził moje przypuszczenia. Tak czy inaczej, nie powienieś się bać. Cały świat może ugiąć się przed tobą na kolana, jeśli tylko powiesz słowo. Inni bogowie z panteonu napewno nie chcieliby, abyś tak łatwo dał sobą pomiatać, zwłaszcza będąc bóstwem wojennym.

- Dziękuję - Cichy głos, niemal nie opuścił jego gardła, ugrzęzając w jego myślach. Z całą pewnością nie zasługiwał na takie słowa. Był tylko głupim nastolatkiem, gdy umarł i trafił do tego świata. Czego oczekiwał tak właściwie? Dlaczego dalej żył? Dopiero teraz poczuł, że zna właściwą odpowiedź.

- Nauczysz mnie ponownie walki? - Zapytał zdeterminowany - Chce bardziej przysłużyć się wszystkim, nie tylko chować się za ich plecami.

Nim jednak zdążył skończyć resztę swojej sekwencji, poczuł na sobie czyjś wzrok. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że nie tylko duch studni słuchał jego cichego "monologu". Zielone oczy patrzyły na niego przenikliwie, jakby próbując odczytać jego intencję. Ciężko byłoby się teraz wycofać, co jednak powinien powiedzieć?

Duch studni westchnął z irytacją, jakby sprzedając sobie face palma. Ciężko było zaprzeczyć, jakimkolwiek miłe słowa o Byakko z cała pewnością ni jak się mają do jego niekończoncego się pechu, zwłaszcza gdy chodziło o istotne sprawy.

- Nie słyszał zbyt wiele - Mruknął - Wciąż, jednak chyba lepiej będzie jakoś to wyjaśnić. Mam co do tego plan, więc zaufaj mi.

- Najwyższy? - Kapłan Ming, wciąż wlepiał swoje ślepia w jego sylwetkę.

Kierujac się instrukcjami ducha, nie minęła chwila, jak para kotowatych oczu spojrzała w stronę mężczyzny zaś ledwie widoczny uśmiech, dość szybko wybił mężczyznę z równowagi.
Dopiero chwilę później nadchodząca energia, uderzyła w niego niczym nasycony zapach, pozwalając zrozumieć co się stało. Kapłan był już gotów stanąć do walki, gdy nieco niższy głos wydobył się z ust Byakko.

- Nie próbuj nawet, jeśli nie chcesz uszkodzić tego ciała - Mruknął - I tak zresztą nie mam złych zamiarów.

Białowłosy jednak wciąż patrzył wrogo na znajomą sylwetkę. Nie zamierzał pozwolić by jakiś tam byt urzędował w ciele przyzwanego boga!
Jego dłoń lekko drgneła zza szatą, chwytając dwa ciasno przylegające kawałki papieru. Teraz był gotowy w każdej chwili by...

- Jestem tutaj z jego woli - Mruknął, zmęczony postawą kapłana - Naprawdę myślisz, że dałby się komukolwiek opętać? Wy ludzie naprawdę macie ograniczone umysły.

Mężczyzna spoważniał. Ostry ton ducha nie zapowiadał nigdy niczego dobrego, dlatego cały czas miał się na baczności. Podczas gdy duch studni powoli zasiewał w jego umyśle ziarnko niepenwości. Aura ognika nie była okazała. Kapłan z pewnością bez problemu poradziłby sobie z wypędzeniem go z ciała, dlatego tak istotne było arogancie zachowanie. Pewność siebie była tutaj kluczem, by przedwcześnie nie skończyć żywotu.

- Czego chcesz? - Chłodny i cichy ton mężczyzny z całą pewnością nie pasował to przyjaznej twarzy mężczyzny, mimo to wciąż zdawał się być nawet bardziej przerażający, powodując niewielkie zachwianie się ducha.

- Niczego co by ciebie mogło interesować. Teraz odłóż te talizmany trzymane pod ręką. Naprawdę myślisz, że coś mi zrobią? Nie rozśmieszaj mnie. Masz tupet by tak bezczelnie obrażać ducha kontraktowego.

Białowłosy nieco się skrzywił. Kontraktowego? Jego aparycja nagle złagodniała. Dopiero teraz zaginiony kawałek w końcu trafił na swoje miejsce. Ognik był nieco zdziwiony. Prawdę mówiąc sądził, że niezbędne będzie pokazanie znaku kontraktu na nadgarstku, jednak w tym przypadku z jakiegoś powodu kapłan nie zamierzał dociekać, jedynie mocniej chwytając za leicę konia. Naprawdę niespodziewana reakcja. Ludzie z każdą chwilą byli dla ducha studni coraz bardziej interesujący.

- Więc to z tobą był kontrakt, który widziałem? - Odparł po chwili milczenia.

- Widziałeś? - Nieco zdziwiony spojrzał w jego stronę. Byakko zawsze bardzo ostrożnie podchodził do znaku na nadgarstku, staranie go chowając, dlaczego więc kapłan o nim wiedział?
Ciekawość nieco wzięła górę nad umysłem ducha, jednak niestety nic więcej nie zostało wypowiedziane. Cisza wypełniająca przestrzeń między nimi, wystarczyła jednak by uznać, że plan się powiódł. Nie pozostało mu nic innego jak zamienić się z Byakko miejscami.

To był ułamek sekundy, jednak nawet on wystarczył by ciało, przez chwilę pozbawione woli nieco się zachwiało, nim w końcu Shi Shuan wrócił do zmysłów. Z całą pewnością nie lubił tego uczucia, jednak dopiero po otwarciu oczu poczuł jeszcze większy dyskomfort, powoli rozumiejąc, że jego głową spoczywa na ramieniu kapłana, który celowo uratował go przed upadkiem z wierzchowca.
Dopiero wtedy w jego głowie znów rozbrzmiał głos.

- Już załatwione.

---

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro