Rozdział Dwudziesty Czwarty - Pomoc medyczna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Niedługo po tym ich oczy dosięgły okolicznych namiotów. Nie było jednak dużo czasu, czym prędzej mężczyźni weszli do środka, szukając wzorkiem jasnej informacji. Nie musieli długo czekać, juz chwilę później jeden z kapłanów zawołał w ich stronę, w rękach trzymając kilka bandaży.

- Niech ekselencje podejdą. Każda para rąk się przyda! Rannych jest zbyt wielu - Mówiąc to podał kilka bandaży, po czym zaczął prowadzić jasnowłosych do najbardziej potrzebujących, choć patrząc po wszystkich dookoła ciężko było mówić o jakiejkolwiek hierarchizacji potrzeb. Brakujące kończyny były dość powszechnym widokiem. Czasem było to oko, a raz noga czy ręka, i wciąż na bandażach znajdowały się ogromne ilości krwii zaś sam metaliczny zapach nie jednego doprowadziłby do mdłości. Naprawdę żałosny widok.

Nie będąc do końca pewnym co zrobić, Shi Shuan jedynie przyglądał się pracy innych, co jakiś czas podając w ich okolice bandaż, nawet jeśli nie był pewny czy rzeczywiście im się przyda. Jedynie jedna rzecz niemal natychmiast do uspokoiła, wyglądało na to, że żaden z zebranych wolontariuszy nie oczekiwał od niego pomocy przy rannych. Nie istotne czy był bogiem wojny, czy nie robiono tego tylko ze względu na jego statu, to wciąż była to najlepsza decyzja jaką mogli podjąć. Z całą pewnością nigdy nie nadawał się na choćby pielęgniarza i z jego umiejętnościami, 3/4 pacjentów już dawno meldowałaby się po drugiej stronie.
Nie mniej jednak sam widok był dołujący, cierpiące twarze i skowyty bólu nie były czymś do czego przywykł. Jedyny obraz chorych jaki przychodził mu na myśl to spokojni i cisi pacjenci sanatorium obok którego mieszkał od dzieciństwa. Tym razem była to mała próba, a przynajmniej tak próbował to siebie tłumaczyć, nie można by w końcu oczekiwać aby bóg wojnny był wrażliwy na takie bodźce, wręcz przeciwnie! Taki widok nie powinien go w ogóle ruszać!

Zimny prysznic ze swoich myśli dał mu trochę otuchy. Nie mógł i tak pomoc tym ludziom, nie powinien więc czuć się winny będąc w tym miejscu. Kapłani będący na miejscu z pewnością dobrze zajmą się chorymi, dadzą im znieczulenie i-

- Nie! NIE! Wszytsko byle nie to! - Głośny krzyk przeszedł cały namiot, wytrącając go z równowagi. Jeden z leżacych pacjentów zaczął miotać się i machać jedną z rąk odstraszając znajdujących się obok sanitariuszy, jakby byli groźnymi zwierzętami.

- Nie ma innego wyjścia, zrozum że musimy ją amputować inaczej zakażenie cię zabije!

Shi Shuan przyjrzał się bliżej, wyglądało na to że lewa ręka mężczyzny była w opłakanym stanie, jednak wciąż nie mógł zobaczyć wiele zza wysokich sylwetek stojących do okoła łóżka.

- MOGE UMRZEĆ TYLKO NIE ODCINAJCIE JEJ! - Wykrzyczał jeszcze głośniej, podczas gdy nogą kopnął sanitariuszkę obok. Dopiero wtedy Byakko mógł zobaczyć w pełni purpurową od sińców, i czerwoną od krwiaków ręke, najwyraźniej złamaną w kilkunastu miejscach, w tym dwóch otwartych, z których pod wpływem szamotania się,  zaczeło wypływać znacznie więcej krwii.
Na sam ten widok poczuł jak robi mu się nie dobrze, jednak dopiero chwilę później stracił wszystkie siły, gdy kątem oka zobaczył ogromną piłkę spoczywającą w rękach jednego z lekarzy.

Nie minęła chwila jak wszyscy pozostali do okoła, chwycili za zdrowe kończyny mężczyzny, nie pozwalając mu się już szamotać, podczas gdy ostrze niebezpiecznie zbliżyło się do ramienia mężczyzny, by po chwili zawahania, na dobre wbić się w nabrzmiałą tkankę, która niemal wytrysneła wodospadem krwii w akompaniamencie przeraźliwego jazgotu wojownika.

Tego już było za wiele. Nie mogąc wytrzymać choćby chwili dłużej, Byakko szybko wybiegł na zewnątrz, wmiotując zza jednym z namiotów. Nogi pod nim były miękkie a on sam, dłuższą chwilę nie mógł pozbierać strachu, obrzydzenia i natłoku myśli. Jego serce waliło jak oszalałe, mimo że wiedział, że wszystko było podyktowane dobrem mężczyzny, to wciąż tak brutalne i niezachwiane zachowanie sanitariuszy, sprawiło że poczuł jakby to on sam miał być następny.

Dopiero po dłuższej chwili w końcu był w stanie odejść kilka kroków, znajdując się obok okolicznej studni. Wyciągając dłoń, chwycił za wiadro i po kilku pociągnięciach korbą, czystą wodą przetarł całą twarz, schładzając ją. Takiego uczucia było mu potrzeba!

- Najwyższy? - Znajomy głos  Feng Tao, dotarł do jego uszu.

- Oh to ty - Odpadł już spokojniejszy, odwracając się w stronę młodego kapłana - Wybacz już ci się odsuwam.

Mówiąc to odszedł kilka kroków, robiąc przejście do studni. Jednak młodemu zakonnikowi nawet nie śpieszyło się z napełnieniem niesionego naczynia, zamiast tego uważnie przyglądając się Byakko.

- Czy coś się stało? - Zapytał, podchodząc w stronę wiarda, jednocześnie nie spuszczając go z oczu.

- Nie - Zaprzeczył szybko - Pomagałem w sąsiednim namiocie gdy nagle złapało mnie pragnienie.

Mężczyzna nie do końca przekonany kiwnął głową, po czym napełnił trzymane naczynie świeżą wodą. Cisza która nastała między nimi była dość krępująca, więc bez większego zastanowienia Shi Shuan zapytał:

- Może jest coś w czym mogę ci pomóc? - Wciąż nieco niepewny do metod używanych w tym świecie liczył na przecząca odpowiedź.

- Właściwie to tak - Powiedział niespodziewanie - Zna się może najwyższy na zaklęciach leczących? - Mruknął, spoglądając w jego oczy. Karmazyn jasno odbijał promienie słońca, czyniąc go bardziej odcieniem pomarańczu niżeli czerwieni, jednak wciąż. Ten widok był dość hipnotyzujacy.

- Niestety nie - Odparł szczerze, sprawiając, że chłopak wpadł w zadume. Wyglądało na to, że po raz kolejny kogoś zawiódł. Ta myśl nieco go zdołowała, więc niemal natychmiast dodał - Jednak umiem bandażować.
To nie było kłamstwo, w gruncie rzeczy to była jedyna rzecz jaka nie sprawiała mu problemu w medycynie. Już od młodych lat, matka niejednokrotnie uczyła go jak poprawnie usztywnić kończynę, czy zatamować krwaienie tętnicze zanim nieszczęśnik się wykrawi. Niestety jednak to był jedynie ułamek wiedzy którą powinien posiadać po długich szkoleniach swojej rodzicielki, która chciała aby jej syn poszedł w jej ślady. Prawdę mówiąc, może i nawet dobrze że tak się nie stało? Inaczej z całą pewnością doszłoby do jakieś katastrofy.

- To pomocne! - Mówiąc to kiwnął głową idąc w stronę namiotu - Chyba we wszystkich namiotach brakuje personelu.

Nie mogąc się nie zgodzić, mruknął twierdząco idąc trochę wolniej niż towarzysz, prakrycznie błagając w myślach aby namiot do którego się udawali był spokojniejszym miejscem niż ten w którym znajdował się kapłan Ming. Na szczęście los wysłuchał jego pokornej podlitwy. Wyglądało na to, że w tym lazarecie znajdowały się osoby jedynie lekko ranne, a przynajmniej na standardy wojny. Złamania, rozcięcia, otarcia. Jednak nie na tyle poważne aby bezpośrednio zagrażać życiu, a co za tym idzie dźwięki dyskomfortu wydawały się być jakieś cichsze.

Feng Tao w końcu zatrzymał się przy jednym z łóżek. Znajdował się na nim starszy mężczyzna o szaro zielonych oczach. Jego lewa noga wydawała się być wyjątkowo opuchnięta, nawet mimo, że znajdowało się na niej kilka okładów, które młody kapłan zaczął ostrożnie wymieniać.

- Dziękuję - Powiedział niemal szepcząc, jego najpoważniejszym zmartwieniem z całą pewnością było zmęczenie, które co chwilę przymykało jego oczy, tylko po to by chwilę później pod wpływem drobnych gestów znów stanęły otworem, rejestrując nawet najmniejsze szczegóły.

- Proszę nic nie mówić i odpocząć - Byakko odpowiedział niemal z automatu, jednak wciąż łagodnym i cichym tonem. Oczy żołnierza spoczeły teraz na jego sylwetce.

- Jest dobrze. Nie musisz się martwić - Odpadł z lekkim uśmiechem, który niemal natychmiast zmienił się w lekki grymas gdy Feng Tao mocniej nacisnął na sine miejsce.

- Nastawie teraz nogę, więc proszę wytrzymać - Mruknął, będąc skupionym na tyle, by nawet nie spojrzeć na twarz mężczyzny. Z lekkim strzyknięciem stawów, noga odwróciła się w poprawniejszym kierunku, w akompaniamencie cichego jęku bólu i kilku łez, które polały się z jego oka. "Z całą pewnością jest bardzo silną osobą" - Pomyślał Shi Shuan, biorąc jeden z ręczników, po czym przetarł twarz żołnierza. Łzy i pozostałości brudu niemal natychmiast zeszły, a lekki uśmiech wstąpił na jego twarz.

- Dziękuję.

Nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, kątem oka zobaczył ledwie widoczną poświatę, wydobywającą się od lewej strony. Dopiero gdy odwrócił głowę, zobaczył jak Feng Tao niemo recytuje ostatnie inkarnację. Z boku przypominało mu to efekty z gier wideo, więc niemal natychmiast założył, jakoby było to coś na wzór zaklęcia leczącego. Jednak ku jego zdziwieniu nic nadzwyczajnego się nie stało.

- Co zrobiłeś? - Zapytał zaciekawiony patrząc na nogę mężczyzny szukając jakichkolwiek różnic.

- Zamknałem otwarte naczynia krwionośne - Rzucił, robiąc miejsce Shi Shuanowi - Aby nie stracił więcej krwii.

Powiedział jakby to nie było nic nadzywczajnego, a jednak z perspektywy Byakko było to nawet bardziej intrygujące od jakichś leczących zaklęć. Jego fascynacja nie mogła umknąć przenikliwym karmazynowym oczom, które jakby na to czekając zmrużyły się w gęście uśmiechu.

- Jeśli chcesz potem nauczę cię tej inkarnacji - Dodał, podając mu bandaż. Shi Shuan wciąż czuł się zadziwiony jego umiejętnościami!

- Jeśli byś nie miał nic przeciwko - Odpowiedział ukrywając entuzjazm, po czym zajął się usztywnieniem i obandażowaniem nogi żołnierza, podczas gdy kapłan, udał się do kolejnej potrzebującej osoby.

W ten sposób dość szybko minął jego kolejny dzień w polowym obozie z tą różnicą, że tego dnia po raz pierwszy poczuł się użyteczny. Pomimo wielu trudności, nie wahałby się jednak nazwać to okrutnym szkoleniem, które mimo wyjątkowej oporności z cała pewnością wzmocniło nie tylko jego psychikę, ale i ducha walki.
Jedyną nurtującą go sprawą był brak ducha studni obok niego. Wyglądało na to, że wciąż nie mógł dojść do siebie po tych ostatnich dniach. Aż strach pomyśleć jak wiele energi musiał starcić będąc w tamtej klatce...

---
Jak mija wam dzień?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro