Rozdział Dwudziesty Piąty - Nie wszystko co białe jest białe

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Emocje po wielkiej bitwie nie opadły nawet następnego dnia. Ciężko zresztą było mówić o ucichnięciu tak wielkiego wydarzenia. Zła passa została zerwana, a potworne fatum wiszące nad księstwem, zaczeło ustępować białym obłokom, by następnego dnia zapragnięto świętować wielki sukces. Książe niemal z marszu zarządził huczne przyjęcie, które miało odbyć się tego samego wieczoru. Co prawda nie każdemu widziało się świętowanie, niedaleko pobojowiska, jednak co po niektórzy czuli pewien obowiązek. Jak w końcu inaczej móc podziękować za swoje własne życie i pokazać wdzięczność niebiosom?
Shi Shuan miał wielkie szczęście, że tego dnia poczuł się gorzej i nie opuszczał zbyt dużo razy namiotu. W innym wypadku z całą pewnością wielu żołnierzy przyszłoby by osobiście się przed nim pomodlić, co nie zbyt było mu w smak.
Na szczęście, towarzystwa raz na jakiś czas dotrzymywał mu kapłan, przynoszący dorbne rzeczy, pokroju ziołowych naparów. To było naprawdę miłe z jego strony!
Przez ten cały czas, myśli mężczyzny krążyły jednak w nieco innym temacie. Gdy zostawał sam, niejednokrotnie próbował mówić do ognika, niestety bezskutecznie. Nie ważne ile słów nie wypowiedział, nie dostawał niczego, przez to jego niepokój jedynie wzrastał.

- Oby ci nic nie było - Mruknął pod nosem w końcu wstając na równe nogi. Po krótkim przeciągnięciu się, mężczyzna niemal wpadł na chcącego wejść do środka księcia, przez to spotkał się z naprawdę poirytowanym wzrokiem.

- Oh - Dodał bez namysłu odsuwając się kawałek - Przepraszam, moja wina.

- Nie powinieneś być wraz ze wszystkimi? - Zapytał, patrząc mu w oczy - świętują, czemu więc się do nich nie przyłączysz?
Tym razem w dłoni mężczyzny znajdował się czarny, zdobiony jadeitem wachlarz, którym poruszał jedynie raz na jakiś czas mimo, że pogoda ewidentnie nie była zbyt ciepła.
"Może to tik nerwowy?"

- Niezbyt mam na to ochotę - Odpowiedział szczerze, rozglądając się dokoła. Prawdę mówiąc miał nieco inne plany na ten wieczór. Po ostatnio widzianym zaklęciu, poczuł że naprawdę ma ochotę spróbować się go nauczyć. Problem polegał na tym, że nie miał pojęcia gdzie teraz może się podziewać Feng Tao.
- Widział może książe Feng Tao?

Mężczyzna spojrzał na niego zdziwiony mocniej wachlując się lewą dłonią.

- Feng Tao? Kto to taki? - Burknął swoim standardowym tonem. Wyglądało na to, że nie może zachowywać się normalnie dłużej niż 3 minuty. Warto zapamiętać.
Zmęczony bez żadnego konkretnego powodu westchnął. Przecież to niemalże oczywiste, że książe nie będzie znał niższego rangą kapłana.

- Już nie ważne - Dodał, odwracając się w stronę hałasu - Chodźmy zobaczyć co tam się dzieje.

- Ty pójdziesz - Odburknął zażarcie, ja muszę jeszcze coś zrobić - Mówiąc to zaczął iść w zupełnie przeciwnym kierunku. "Czy ten gość tak serio?"

Ciężko jednak było jednak powiedzieć że ten stan rzeczy go zasmucił, wręcz przeciwnie. Im mniej go widzi, tym lepiej!
Z pozytywnym nastrojem, udał się w stronę świecącego się zbiorowiska ludzi. W większości byli to wysoko postswieni kapłani jak i wojskowi, którzy śmiejąc się pili jakiś wysokoprocentowy alkohol, rozmawiając i jedząc. Bardziej przypominało to co najwyżej stype, niżeli świętowanie zwycięstwa.

Rozglądając się wśród znajomych twarzy, w końcu dostrzegł znajomą sylwetkę. Wyglądało na to, że Feng Tao wbrew wszelakim oczekiwaniom, wcale nie pił i świętował z innymi, zamiast tego stojąc przy pobliskim drzewie wpatrując się w towarzystwo, by w końcu spoktać się wzrokiem z Byakko.

- Ah tutaj jesteś! - Szczęśliwy Shi Shuan podszedł w jego stronę - Szukałem cię właśnie.

- Mnie? - Nieco zdziwiony, wyprostował się lekko - Coś się stało?

- Nie, nie. Po prostu  ja... - Dopiero wtedy go olśniło. Zawsze szukał go gdy miał do niego jakiś interes z całą pewnością nie było to zbyt miłe. Zwłaszcza, że ten nigdy mu nie odmawiał. Tak nie powinno być! Przecież nie był on jego służącym.
- Chciałem się z tobą napić - Jedyna sensowna wymówka jaka przyszła mu do głowy dość szybko opuściła jego usta.

- Dziękuję, ale nie pije alkoholu. Musi najwyższy znaleźć sobie niestety innego kompana do kieliszka.

Shi Shuan poczuł wielką ulgę. Taki stan rzeczy był dużo lepszy!

- Zawsze też można spróbować napić się z księciem, on nigdy nie odmówi kieliszka, zwłaszcza jeśli ktoś wyżej postawiony...

- Właściwie to chciałem o coś zapytać - Przerwał mu, odwracając głowę w jego stronę. Dopiero wtedy pełna uwaga mężczyzny wylądowała na nim - Miałbyś coś przeciwko by pokazać mi kilka nowych zaklęć?
Bezpośrednia natura Byakko, nie pozwoliła mu dłużej kłamać, jednak z jakiegoś powodu, to pytanie wydawało się podobać Feng Tao, który lekko się uśmiechnął.

- Oczywiście, że nie - Powiedział przyjaźnie - Właściwie to byłoby dużo ciekawsze niż podpieranie drzewa - Mówiąc to się wyprostował, prostując się i strzelając stawami, aby je rozruszać.

Mimo lekkiego zaskoczenia Shi Shuan również się uśmiechnął. Prawdę mówiąc, nawet nie myślał aby choćby na chwilę iść się wybawić. Nawet po swojej śmierci niezbyt ciągneło go do takich rozrywek. Chociaż może to i lepiej? Z tak słabą głową, nie chciał by nawet sprawdzić, co by się stało gdyby za dużo wypił.

W tej samej chwili, niespodziewanie podszedł do nich, jeden z mężczyzn, który do niedawna rozmawiał z najwyższym kapłanem. Staruszek, żwawym krokiem stanął obok, by po krótkiej chwili przyglądania im się zapytać.

- Czemu nie bawicie się z innymi? - Jego głos był niski i ciepły, wizerunek dobrego staruszka z pewnością jednak psuły wyjątkowo pokaźne mięśnie i kilka blizn na dłoniach.
Wyglądał bardziej jak zaprawiony w boju wojownik, niżeli skromny kapłan. Albo jakby zawodowy bokser przebrał się za księdza, Shi Shuan nieco zganił się w myślach. Nie powinno się oceniać książki po okładce.

- Niedługo dołączymy.

- Niech się ekselencja nie martwi - Odparł Feng Tao z lekkim uśmiechem, na co mężczyzna zmierzył go ponownie wzorkiem.

- Dorosłeś - Nostalgiczny ton, niemal zupełnie zdominował wypowiedź staruszka, jednocześnie wprawiając w konsternację i Byakko i kapłana.

- Wybaczy ekselencja, jednak wciąż musimy coś zrobić - Niespodziewanie Feng Tao chwycił za rękaw Shi Shuana, po czym zaczął oddalać się w jak najszybszym tempie od mężczyzny, który uśmiechał się w jego stronę.
Cała ta sytuacja z całą pewnością przypominała bardziej film grozy w którym ofiara spotyka oprawce, albo gdy dawno zmarły przyjaciel ponownie staje przed głownym bohaterem, obwiniając go o swoja śmierć. Tymczasem ze zmęczonych ust wydobyło się najbardziej niewinne zdanie jakie tylko mogło się natrafić.

- Co się dzieje? - Zapytał, jednak jego pytanie zostało niemal z miejsca zignorowane, a przynajmniej do momentu w którym znaleźli się w namiocie, a mężczyzna upewnił się, że nikt ich ani nie widzi ani nie słyszy.

- To naprawdę delikatna sprawa - Murknął przygnębiony. Nie wyglądało na to aby chciał cokolwiek więcej dodać, najwyraźniej zmuszając się do poukładnia myśli.
Shi Shuan nie chciał wiedzieć go w takim stanie. Prawdę mówiąc, nawet zaczął żałować, że w ogóle zapytał. W przypływie współczucia, ostrożnie poklepał go po ramieniu.

- Nie musisz mówić, każdy ma swoje limity, których nie warto przekraczać. Zamiast tego może zaczniemy już?

- Tak, to będzie lepszy pomysł  - Po raz kolejny, uśmiech wstąpił na jego twarz - Podasz mi ręke?

Byakko spojrzał na niego nieco zdziwiony.

- Teraz nie powinno mi się coś stać - Mruknął - Już opanowałem trochę inkarnacji.

- To zaklęcie jest nieco inne, wymaga dużej ilości skupienia i nie zawsze wychodzi. Chce ci tylko pomóc - Dodał, podchodząc krok bliżej - Będę kontrolował, aby nic ci się nie stało, w razie gdyby energia się odbiła.

Miły ton i uśmiech na twarzy mężczyzny, niejednokrotnie sprawiały, że Feng Tao przypomniał mu trochę jego ojca z czasów dzieciństwa. Jeszcze gdy wraz z matką, zabierał go na spacery i grał z nim w piłkę, czy podawał mu ręke, aby ten mógł nieco pewniej przejść przez mały stary mostek w lesie.
Stare ale wciąż żywe w jego głowie emocje, dodały mu pewności.
Miał w końcu tyle możliwości aby zrobić coś złego, więc czemu miałoby teraz się coś stać?

Podając mu ręke, poczuł lekkie mrowienie, po to by chwilę później dosłownie ledwo widoczny błękitny płomyk pojawił się na ręce Feng Tao w formie małej eksplozji, przez którą niemal natychmiast puścił on uścisk.
Przez chwilę Shi Shuan miał nadzieję, że duch studni zamierzał wrócić, jednak zniknął on równie szybko jak się pojawił.
Dopiero gdy spojrzał na Feng Tao, chcąc  zobaczyć czy nic mu nie jest, poczuł lekki dreszcz.
Dłoń którą przed chwilą została objęta wybuchem, miała zupełnie inny kolor niż reszta ręki, bardziej czerwony. Ciężko nawet było powiedzieć, że to z powodu popażenia, zwłaszcza, że skóra obok wyglądała bardziej jak poszarpana rękawiczka.

- Sukinsyn mały! - Warknął z jadem w głosie trzymając się za dłoń. Jego mimika zupełnie się zmieniła. Zazwyczaj pogodna twarz, ustąpiła teraz na rzecz nienawiści i wściekłości. Z całą pewnością to nie był Feng Tao którego znał!

Nie wiele myśląc, niemal natychmiast odwrócił się w stronę wyjscia z namiotu, chcąc uciec jak najdalej. Jednak w tym samym momencie, coś chwyciło jego kark, ostrym szarpnieciem, przyszpilając go do ziemi. Szamotanie się niewiele dało. Mężczyzna siedział teraz rozkrakiem na jego klatce piersiowej, jedną dłonią uciskając mocno gardło, a drugą unieruchamiając ręce.
Shi Shuan, nie wiedząc co zrobić spojrzał w ostro karmazynowe oczy, które teraz niewiele miały ze swojej poprzedniej łagodności.

- Chciałem to zrobić inaczej, ale nie pozostawiasz mi wyboru - Powiedział chłodno, jeszcze mocniej ściskając gardło mężczyzny, tak że nawet przytłumiony krzyk nie mógł wydobyć się z jego ust, nie trzeba było długo czekać,  aż w ustach pojawił się również metaliczny posmak krwii.

- Szkoda, że tak to wyszło Byakko - Mruknął sarkastycznie, spoglądając w białe oczy mężczyzny pod nim - Kto by pomyślał, że nawet bóg może być tak niezdarny i nieostrożny - Mówiąc to zabrał, ostrożnie dłon z niemal zmiarzdżonej szyi. Nawet mimo braku ucisku, wciąż złapanie tchu było niemalże niemożliwie, nie mówiąc już o krzyku.
Widząc swoje dzieło, jedynie się uśmiechnął, pokazując rząd ostrych jak u pirani zębów, które już po chwili zaczęły niebezpiecznie zbliżać się do Shi Shuana. Starając się uciec z śmiertelnej pułapki, niemal zupełnie stracił dech, wciąż wpatrując się w swojego oprawce.
Nie wiedząc co zrobić próbował nawet wzniecić ogień. Jednak żadna energia nie przepływała już do jego dłoni, podobnie zresztą jak większość krwii pod wpływem ucisku.

- Nie będzie mi smakować, jeśli będziesz się patrzył tym wzrokiem na mnie - Mruknął, dłonią chwytając za policzki Byakko - Chyba, że wolisz abym ci również oczy wydłubał? Będziesz wtedy cierpieć bardziej.

Nie wiadomo czy zupełnie przerażony, czy przez groźbę, niemal natychmiast zamknął oczy, odwracając głowę, tak aby jak najmnjej myśleć, aż w końcu poczuł ciepły odech tuż przy szyi. Nie miał nawet czasu by się przygotować, gdy ostre zęby wbiły się w jego szyję, szarpiąc nią.
Ból jaki czuł był zgodnie rozdzierający. Jego oczy mimowolnie się otworzyły, a wypływający z nich strumień łez zemglił cały widok, słyszał teraz jedynie krew szumiącą w swojej głowie, tak głośno, by nawet nie usłyszał, jak ktoś wchodzi do namiotu, by po chwili Feng Tao, oderwał się od jego szyi niepocieszony.

- Odejdź stąd - Powiedział, chłodno głos - To ja zamierzam zakończyć jego życie.

---

Ajaj, średnio jestem zadowolona z tego rozdziału, jednak wciąż chciałam wam go dać. Mam nadzieję, że mimo to chociaż trochę wam się podobał!
(Nie martwcie się, zawsze pozostają też inne drafty, więc w przyszłości mam nadzieję dużo lepiej to opisać!)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro