Rozdział Siódmy - Ucieczka i łud szczęścia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pociągnięty lekko w górę, spojrzał na mężczyznę. Jego wyraz twarzy wyglądał jak najstraszniejsza rzecz, z jaką kiedykolwiek miał do czynienia.

- Boisz się? - Mruknął zbliżając ostrze bliżej jego szyi - No dalej krzycz.

Nawet mimo takich słów Shi Shuan zamiast ochoty na krzyk i płacz, poczuł jedynie gulę w gardle. Nie wydając z siebie piśnięcia, stał, starając się wyswobodzić jakkolwiek ręce z delikatnego materiału.

Mężczyzna, któremu najwyraźniej znudziło się wpatrywanie w niemą twarz Byakko, prychnął, chwytając mocniej za rękojeść miecza i bez żadnego ostrzenia zaatakował. Nim jednak ostrze zdążyło dotrzeć do bladej szyi Shi Shuana, poczuł, jak coś zablokowało jego atak. Jasny kawałek materiału na nadgarstkach mężczyzny z początku ani myślał pęknąć i dopiero przy dołożeniu większej siły ze strony nieznajomego, rozleciał się na dwie części, a opuszczająca go energia odtrąciła ostrze na kilkanaście centymetrów, dając Shi Shuanowi kolejne cenne sekundy.

Niewiele myśląc, powtórzył w swojej głowie niczym mantrę słowa Zhen Yu. "Jeśli nie teraz to nigdy".
I rzeczywiście, tym razem udało mu się znaleźć na tyle determinacji w sobie, aby jasny płomień zapłonął na ręce mężczyzny, powodując zwolnienie uścisku. Teraz nie miał wiele czasu na ucieczkę. Czym prędzej łapiąc równowagę, zaczął uciekać w zupełnie przeciwną stronę, nawet nie oglądając się za siebie. Teraz błagał tylko o to, aby mężczyzna nie ruszył za nim. Na jego szczęście, za sobą nie usłyszał żadnych kroków. Jednak musiało minąć tylko dobrych kilka minut nim, wymęczony postanowił się zatrzymać, aby złapać dech.

Już nie do końca białe szaty powiewały poruszane przez zimny wiatr, który z początku ochłodził rozgrzaną twarz Shi Shuana. W miarę upływu czasu jednak czuł, jak z chwili na chwilę robiło mu się coraz zimniej. Znajdował się na jednej z leśnych dróg, której przeznaczenia nie znał. Zamiast jednak zmartwienia w jego umyśle wykrzykiwał tylko szczęśliwy głos "udało się!".
Zarówno udało mu się w końcu rozpalić ogień przy użyciu własnej siły, ale i wygrać przerażający bieg o życie. Z całą pewnością liczyło się to do jego znaczących zwycięstw!

W końcu jednak euforia upadła, zostawiając go zupełnie samego w środku leśnej drogi. Nie mając większego wyboru, zaczął iść przed siebie.
Był już późny wieczór, więc leśna droga była coraz mniej widoczna, ale przede wszystkim coraz zimniejsza. Bez ogniska albo cieplejszego miejsca z całą pewnością nie uda mu się przetrwać nocy. Natłok myśli kołatał mu się w głowie, pozostawiając jedynie mętlik i kilka niecenzuralnych słów cisnących się na usta. Mógł słuchać gdy jeszcze w poprzednim życiu jego siostra mówiła mu survival'owe głupoty nad uchem. Teraz może nie wszystkie by się przydały, jednak z całą pewnością część uratowałaby mu teraz życie.

- Przepraszam siostrzyczko - Rzucił najciszej jak mógł, strzepując kilka pomniejszych liści z szaty.

Kontynuując wędrówkę, szczęście po raz kolejny uśmiechnęło się do niego. Po drugiej stronie znajdował się budynek. Niewiele myśląc Byakko podbiegł do drzwi pukając w nie kilkakrotnie, jednak pusty odgłos jedynie rozszedł się w środku bez żadnego odzewu. Dopiero lekkie popchniecie drzwi, ujawniło, że brakowało w nich zamka. "To nie tak, że się wpraszam, ale wchodzę" - Mruknął robiąc kilka kroków wewnątrz... Świątyni.
Na środku znajdował się niemal pusty stół ofiarny, z którego niewielki posążek spoglądał surowym wyrazem twarzy. Shi Shuan jednak nawet nie myślał teraz zawrócić. Odwrócił się i znalazł bezpieczny kąt, w którym usiadł.
Niezbyt duża czy okazała konstrukcja okazała się być wszystkim, czego tak bardzo pragnął. Dzięki ścianom, które skutecznie izolowały zimy wiatr, nawet nie spostrzegł, jak jego znużone oczy same się zamknęły.

Następnego dnia obudziły go odgłosy wydobywające się zza świątynnych ścian. Słońce już dawno było wtedy na niebie, a on dalej kulił się w kącie.
Zbierając w sobie siły, wstał i otrzepał się nieco dokładniej z brudu. Może nie wyglądał teraz idealnie, ale z całą pewnością lepiej niż poprzedniego wieczora.
Z takim przeświadczeniem wyszedł przez drzwi świątyni.
Nieco niespodziewanie, przykuł on tym samym uwagę osób znajdujących się tuż obok świątyni.

- Ah! - Westchnęła jedna z osób widząc Shi Shuana. Najwidoczniej musiał on jednak wyglądać znacznie gorzej, niż przypuszczał.

- Kim ty jesteś?! - Zabrzmiał głos mężczyzny stojącego nieco pod słońce, przez co Byakko widział jedynie jego sylwetkę.

Nie wiedząc, co powiedzieć nieco się speszył, gdy do głowy wpadł mu pewien pomysł.

- Jestem wędrownym kapłanem - Powiedział oddając w stronę rozmówców lekki pokłon - Ostatniej nocy zastał mnie spory wiatr, więc skryłem się w świątyni. Czy więc mogę zatrzymać się tu jeszcze chwilę, nim obiorę cel podróży? - Powiedział, jednak przez swoje ubrania nie wyglądał zbyt przekonująco, a przynajmniej dla większości.

- Oh! - Westchnęła jedna z dziewczyn - Sądząc po ubraniach daozang musiał przejść naprawdę wiele! - Szczera troska w głosie kobiety, niemal chwytała za serce. Przez co Shi Shuan, poczuł się nieco źle z okłamywaniem jej. Nawet jeśli fragment o przejściach rzeczywiście był prawdą. Nawet teraz na wspomnienie wczorajszej nocy czuł ciarki na plecach.

- Tutaj nie ma łatwo - Rzucił pogardliwie jeden z chłopów, zarzucając wiklinowy kosz na plecy - Każdy pracuje tutaj sam na siebie.

Rozumiejąc, do czego zmierzało przesłanie mężczyzny, Byakko przytaknął.

- Z całą pewnością i ja również pomogę - Powiedział ciepło - Prosiłbym jedynie o drobną pomoc.

Z pozytywnym nastawieniem i małym szkoleniem, już kilkanaście minut później wziął się do pracy, pomagając, mieszkańcom przyświątynnej wioski jak tylko mógł, nawet jeśli jego nieprzyuczone do pracy dłonie bolały niecałe pół godziny później. Z pewnością mężczyzna nie kłamał, mówiąc o ciężkim życiu tutaj.
Mimo tego jednak starając się zrobić wszystko jak najlepiej, pracował sumiennie, co jednak nie sprawiło, że wzrok większości nie słabł ani na chwilę.

Robiąc sobie chwilę na odpoczynek, usiadł pod jedną z jabłoni. Przyjemne, ale zarazem palące słońce dało mu się we znaki. Nieodkryte części jego ciała takie jak dłonie powoli zaczynały zabarwiać się na czerwono.
Niewiele myśląc, złapał za jabłko leżące tuż obok i wgryzł się w nie z głośnym chrupnięciem.

Prawdę mówiąc, nie myślał, gdzie mógłby się udać. Zwłaszcza po tym wszystkim, co zaszło. Wracając do kapłana Ming i księcia Ju jedynie przypieczętowałby los, od którego tak bardzo chciał uciec, a dodatkowo porwanie takie jak za pierwszym razem mogłoby zdążyć się drugi raz, czego z całą pewnością nie chciał.
Z drugiej zaś strony wyruszenie w nieznane w obecnej sytuacji wydawało się nawet gorszym wyjściem. Nie mając jak się utrzymać, z całą pewnością prosił się jedynie o nieszczęście. Najbardziej rozsądną więc opcją wydawało się zostanie w tej wiosce. Może akurat tutaj nie dosięgnie go nikt ze złymi intencjami?
Niespodziewanie przypomniał sobie o nożu, który dalej schowany był w jego ubraniu.

Ostrożnie tak, aby się nie zranić wyjął styrane ostrze, które jednak dalej świeciło w blasku słońca.
Mimo tego wszystkiego, czuł do swojego porywacza pewien sentyment. Nie był zepsutą do szpiku kości osobą, z pewnością nie zasłużył na tak okrutną śmierć.
Chowając nóż w bezpiecznym miejscu, westchnął. Z jakiegoś powodu po tych całych wspominkach nawet nie śmiał spojrzeć w stronę lasu.

~~~

Kolejnego wieczora nawet nie myślał wstać i zmienić miejsce na wygodniejsze. Usiadł znowu w tym samym kącie, mimo że jeden z mieszkańców dał mu starą, ale wciąż dobrze działającą matę. Czuł, że zamiast czegoś "miękkiego" potrzebował podparcia, które świetnie zapewniała mu ściana.
W pewnym momencie, wyciągnał dłoń przed siebie, rozjaśniając sobie ciemności niewielkim płomyczkiem. Teraz znacznie łatwiej było wywołać jakąkolwiek reakcję. Wyglądało na to, że katalizator, o którym mówił Zhen Yu, rzeczywiście odpala się w najbardziej niespodziewanym momencie.
Mimo że nie wiedział wiele, to wciąż ten mały płomień uratował mu życie. Z całą pewnością w przyszłości będzie musiał, nauczyć się znacznie więcej chcąc przetrwać w tym świecie...
Z taką myślą oparł głowę o ścianę, spoglądając w stronę sufitu. Nie był on do końca idealny, ale dzięki temu widok jasno migoczących gwiazd ukoił jego myśli, pozwalając odpłynąć w głęboki sen.

---
O mało bym się nie wyrobiła, jednak na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem.
Jeśli macie jakieś przemyślenia piszcie je w komentarzach. Zwłaszcza takie negatywne, bo w ten sposób łatwiej jest mi się uczyć, pisać poprawniej.
(Haha, ortografia stylistyka i interpunkcja dalej kuleją, jednak błędy fabularne albo niedopatrzenia też mile widziane)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro