15 - Evel...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Evelyn*
Położyłam dokumenty na biurko, mając dość jakichkolwiek zajęć logicznych. Wstała i udałam się w strone wyjścia z pokoju, uprzednio gasząc po drodze światło. Szybko znalazłam się w kuchni, jako, że nie było to tak daleko. Nastawiłam wode na herbate i westchnełam patrząc ponuro w okno. Zane na szczęście jest gdzieś tam teraz i mam nadzieje, że dobrze się bawi. Zasłużył. Ja niestety nie mam tego szczęścia. Nie zostaje nigdy nigdzie zapraszana. Odkąd ludzie kojarzą mnie z Rolandem.
A pamiętam, jak kiedyś miałam coś więcej...

- Evel! - kilkunastoletnia dziewczynka, z blond warkoczami odwróciła się do idących w jej stronie, pięcioro nastolatków w jej wieku. Posłała w ich strone uśmiech, chowając czytającą książke do torby.

- Nie myśl sobie, że chowając tą książkę, przekonasz nas, że wcale nie jesteś molem książkowym - odezwała się dziewczyna z czarnymi lokami, sięgającymi ramion.

- Nieważne jak się starasz... - zaczął niebieskooki chłopak o blond włosach.

- Zawsze będziesz naszą uroczą kujonką - dokończyła za niego siostra bliźniaczka.

Cała szóstka się zaśmiała. Gdyby ktoś spojrzał z boku na nich, od razu zauważył by kontrast. Na przodzie szła zdecydowanie zielonooka dziewczyna, z ciemniejszą karnacją i czarnymi lokami sięgającymi ramion. Był to nikt inny jak Jane, którą zdecydowanie wsyscy w okolicy znali. Dalej kroczył wpatrzony w nią brunet, o troche jaśniejszej karnacji i niebieskich oczach. Edwin zdecydowanie budził największy strach, przez wysoki wzrost, dobrze zbudowaną sylwetke i lekko ogolonych po bokach włosach. Zaraz obok szedł o wiele niższy Marcus, który swoimi szarymi oczami rozglądał się wszędzie, poprawiając opadającą mu na oczy czarną grzywke. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie należy do odważniejszych osób. Następna był Evelyn, której blond włosy zaplątane były w dwa warkocze, a brązowe oczy patrzyły przyjacielsko na świat przez okulary. Była ona zdecydowanie typem kujonki. Za nia szły dwie osoby, powszechne znane jako dwa diabły, Albert i Agnes. Opalona cera, jasne niebieskie oczy i ułożone blond włosy były zmyłką. Tak naprawde bliźniaki były złośliwe i zdolne do wszystkiego.

- Macie jakieś plany na ferie zimowe? - przerwała chwilową cisze Jane.

- Nie - odparli chórem, na co się zaśmiali.

- To co? - zagadnął Edwin - Wieczory filmowe u Marcus'a?

- O ile mama się zgodzi - mruknął chłopak, choć i tak wiedział, że nie będzie miała nic przeciwko.

- Jasne, że się zgodzi - odparła Agnes - Zawsze to robi.

Gwałtowny pisk wyrzucił mnie z wspomnieć. To czajnik dawał znać, że woda jest już gotowa. Szybko zrobiłam, co chciała zrobić i usiadłam na kanapie. Pamiętam doskonale jak nasza szóstka była nierozłączna. Szkoda, że nie umiałam tego zatrzymać. Albo raczej powstrzymać tego, co się stało potem...

Całą piątką siedzieli na korytarzy szpitala. Żadne z nich się nie odezwało. Dwa tygodnie temu skończyły się dopiero ferie zimowe. Nie mieli pojęcia, co robić.
Był piątek, więc jak zwykle w weekendy mieli spotkać się u kogoś w domu. Najczęściej miejscem takim był dom Marcus'a. Dzisiaj też na niego przypadło, wieć niczego nieświadomi nastolatkowie ruszyli do niego. Gdy tam dotarli, okazało się, że nastąpiło włamanie. Wszędzie chodziła policja i straż, a w oddali słychać było sygnał karetki. Stali przez chwile jak sparaliżowani. Pierwsza otrząsneła się Jane i ruszył do najbliższego policjanta. Szybko wyjaśniła, że są przyjaciółmi chłopaka mieszkającego w tym domu i byli umówieni. Kiedy ten chciał coś odpowiedzieć, nagle z domu zostały wyniesięte ciała. Najpierw ciała rodziów, które były umazane krwią, jednak poruszające się klatki piersiowe świadczyły o tym, że jeszcze żyją. Przyjeciele w napieciu czekali na wieści o chłopaku. Niedługo potem wyniesione zostało je ciało, a Evelyn i Agnes musiały przytrzymać sie ramion chłopaków, żeby nie upaść. Marcus był cały we krwi, jego włosy opadały przyklejone krwią do głowy, jednak nei to było najgorsze. Ręce i nogi wydawały się ułożone pod innym kontem i jakby dłuższe. Nie było wątpliwości, że ktoś nieźle zabawił się z nożem. Chłopak na szczęście oddychał.
Tak znaleźli się w tym miejscu. Za drzwiami ich przyjaciel miał operacje. Cisza panująca w korytarzu była straszna, wieć Jane ją przerwała.

- Ja nie wierze w to - przełkneła łzy - Nasz Marcus. Nasza szara myszka, która nie lubiłą wychodzić z cienia. Ta która wszystkiego się bała...

- Mówisz tak jakby już umarł - przerwał jej Albert - Jeszcze jest nadzieja. Tego się trzymajmy.

Evelyn i Agnes pokiwały głową, ponieważ obie nie mogły wydusić słowa. Ewin natomiast siedział cicho. On znał Marcus'a najdłużej.
Nagle za zakrętu wyszła kobieta o czarnych włosach i równie szarych oczach. Starsza siostra ich przyjaciela. Kiwneła tylko głową na przywitanie. Dobrze znała tą piątke i wiedziała, że nie byli w życiu jej brata byle kim.
Minuty mijały, a wokół panowała cisza. Niespodziewanie z sali wyszedł lekarz. Widząc nastolatków westchnął tylko i z wzrokiem wbitym w ziemie powiedział słowa, które zmieniły ich świat.

- Nie żyje. Jego kończyny zostały odcięte, co miało znaczący wpływ. Przykro mi.

Zacisnełam mocno oczy, aby powtrzymać łzy. Wiedzałam, że płacz nic nie pomoże. Pamiętałam doskonale, że pomimo straty jednego z nas utrzymywaliśmy kontakt. Nasze miasteczko przechodziło stan krytyczny, ponieważ jak się okazało nie było to jedyne włamanie tej nocy. Ofiar, nielicząc Marcus'a było jeszcze osiem. Jednak tylko on był jedynym nastolatkiem.
Przez te napady rodzice bliźniaków postanowili wysłać swoje dzieci do internatu. Natomiast rodzina Edwina wyprowadziła się równie szybko. W mieście zostałam sama z Jane. Byłyśmy dla siebie wsparciem...

Jutro miały rozpocząć się studia. Dwie przyjaciółki siedziały samotnie na kanapie w domu Evelyn. Jane, której włosy już nieco urosły bawiła się teraz nimi, nie wiedząc po raz pierwszy w życiu jak zacząć rozmowe. Blondynka, która dla odmiany swoje włosy skóciła patrzyła tępo w ściane, przygryzając warge. Zdecydowanie ten rok był zbyt ponury.

- Będzie lepiej - mrukneła po chwili - Prawda?

- Tak - odparła Jane - Miejmy nadzieję.

- Jesteś gotowa na nowe życie?

- Szczerze? - spojrzała na nią - Niczego bardziej nie mogę się doczekać. Ostatnia klasa była totalną porażką. Teraz musi być lepiej.

- Miejmy nadzieje - spapugowała po niej słowa, na co blondynka oberwała poduszką.

- Tak w ogóle - czarnowłosa zmieniła szybko temat - Spotkała ostatnio chłopaka. Fajnego chłopaka.

- Mów dalej - zachęciła ją przyjaciółka.

- Nieważne - potrząsneła głową i spoważniała - Evel...

- Tak?

- Obiecaj mi, że w tym roku nie wplączemy się w żadne gówno.

- Obiecuje - uśmiechneła się.

Zaśmiałam się bez odrobiny wesołości. Nie dotrzymałam tej obietnicy. Wdepnełam w gówno i nadal w nim siedze.
Przypomniało mi się dokładnie, że nastąpiło dwa miesiące po tej rozmowie. Jako jedna z nalepszych studentek dostałam oferte, żeby przyjechać na badania do miasteczka. Konkretnie tego maisteczka w którym teraz mieszkam. Towarzyszyć miał mi starszy student. Oczywiście zgodziłam się. Byłam tak ambitna. Miałam marzenia i chciałam je spełnić. Byłam zdecydowaną idiotką. Starszym studentem okazał sie Roland. Chłopak wbudzał wszędzie coś połączonego z powagą i strachem. Na wyjeźdźcie bardzo się mną zainteresował. Ciągle prawił komplemetny jaka jestem inteligentna i w ogóle. Bardzo go polubiłam, co, jak teraz na to patrze było wielkim błędem...

- Evel... - mrukneła Jane patrząc na szykowanie się swojej przyjaciółki - Jesteś pewna, że Roland to dobra partia? Wiesz, spotkałam go tylko dwa razy, a już mam wrażenie, że ma coś nie tak z głową.

- Nie znasz go - odpowiedziała blonynka w odpowiedzi - Jest naprawdę inteligentny.

- Ty jesteś inteligentna - czarnowłosa usiadła prosto - On mi wygląda na skończonego i zadufanego w własne idee dupka. A wiesz, że ja rzadko myle się co do ludzi.

- Przestań - machneła w jej strone -Mówisz tak jakbym wychodziła za niego za mąż. A ja tylko ide się z nim spotkać w pracowni fizycznej.

- Iście romantycznie - prychneła Jane i wstałą ruszając do wyjścia - Żebyś tylko potem nie żałowała.

Oh Jane, nawet nie wiesz ile racji miałaś. Żałuje tego do dziś. Szkoda, że wtedy cię nie posłuchałam. Może teraz ty i reszta byście żyli.
Otarłam samotną łze, przypomiając sobie tamten dzień...

Blondynka stała z łzami w oczach nad pięcioma grobami ustawionymi obok siebie. Na każdym z nich napis był wyraźny: ,,Przyjaźń łączyła ich całe życie i nawet w obliczu śmierci o niej nie zapomnieli". Nie mogła uwierzyć, że ich już nie ma. Wczoraj odbył się pogrzeb, na którym ledwo wyrzymała. Dzisiaj tu stoi i nadal nie wierzy. Wpatruje się tępo w imiona jej przyjaciół. Tych z którymi rok temu żartowała o jej miłości do książek i umawiała się ferie zimowe spędzone w domu, oglądając wspólnie filmy. Teraz ich nie ma, została sama.

- Nie byli potrzebni - usłyszała nagle obok siebie.

Była tak zajęta myślami, że nie zauważyła kiedy Rolnad pojawił się obok niej. Nie miał współczucia wyrażonego na twarzy. Wręcz przeciwnie. Uśmiechał się kpiąco.

- Byli... - zaczeła dziewczyna, ale nia dał jej skończyć.

- Dlaczego tak sądzisz?! - krzyknął, a jego twarz nagle zmieniła sie - Głupie, naiwne stworzenia! Oto kim byli! Przez całe życie!

- Nie mów tak o nich! - próbowała zmusić go by przestał, a w oczach pojawiły jej się łzy.

- Mówię co chce mówić! - warknął - Nie mieli przyszłości. Nie potrafiliby odnaleźć się w świecie. Widzieli tylko to co chcieli widzieć. Nic ich nie interesowało, poza własnym ukochanym światem.

Odwróciła od niego wzrok. Jak może tak o nich mówić?

- Ty jesteś inna. Mądrzejsza - powiedział, nadal z jadem w głosie - Masz większe możliwości. Możesz być lepsza. Dużo lepsza. Zapomnij o tych wszystkich niewdzięcznikach. Zaufaj mi.

Nie wierzę, że byłam aż tak głupia. Nasłuchałam się jego bajeczek o potędze, madrości i zaufałam mu. A on okazał się tym, jakiego na początku widziała go Jane. Przeze mnie teraz nie żyją. Wiem, że nie powinnam tak mówić, ale taka jest prawda. Tylko za późno skojarzyłam fakty.

Najpierw Marcus, który bał się własnego cienia. Wolał przesiadywać całe dnie w ciszy swojego pokoju z nami u boku. Skończył z odciętymi kończynami.

Drugi był Edwin. Chłopak, który od przedszkola wodził oczami za Jane, ale nigdy się o tego nie przyznał. Lubiał wysiłek wizyczny i chciał służyć w wojsku. Skończył z nożem wbitym w serce.

Potem była Agnes. Często przezywaliśmy ją małą buntowniczką, bo taki miała charakter i wzrost. Mimo to, uwielbiała przesiadywać z nami i choć za nie się do tego nie przyznała, tak jak ja lubiła się uczyć. Skończyła z wydłubanymi oczami.

Czwarty był Albert. Tak jak bliźniaczka był buntownikiem. Nie pamiętam by kiedyś okazał jakikolwiek strach, zanim nie znalazł swojej siostry, już nieżywej. Może i był złośliwy, ale potrafił być wsparciem. Skończył z wyprutymi wnętrznościami i dziurom w głowie.

Ostatnia była Jane. Kochana Jane. Zawsze pomocna. Idealna przyjaciółka. Nigdy nie zostawiła na lodzie. Doskonale znała się na ludziach. Skończyła z odciętą głową.

Zamknełam oczy i przed oczami stanął mi obrazek, jak otworzyłam drzwi od domu, a tam leżała głowa mojej najlepszej przyjaciółki. Reszte ciała znaleziono na jej dywanie.
Walczyłam z psychologiem przez pół roku. Potem wyjechałam do tego maisteczka. Myślałam, że nitk mnie nie znajdzie. Przez pierwsze trzy lata było spokojnie. Następnie odnalazł mnie Roland. Rzucił jakimś tekstem, a ja grzecznie posłuchałam, patrząc jak zmienia to spokojne miasteczko w ruine.

Dlaczego nic nie zrobiłam?
Bo jestem tchórzem. Nie mam odwagi, która zbawiłaby świat.

Jednak dopiero teraz widze, ile te śmierci miały ze sobą wspólnego. Wszyscy byli dla mnie ważni. Gdyby nadal trwali przy mnie, nigdy nie zgodziłabym się na pomysły Rolanda. Jednak dla tamta ja, kiedy uważała go za kogoś wielkiego nie powróci. Już nigdy?
Skąd ta pewność?
Nie tylko Roland jest dobrym obserwatorem. Zajeło mi to kilka lat, ale poskładałam elementy jego układanki. Tylko on o tym nie wie, że ja wiem.

CIągle mówi, że robi to w imie przodków. W imie Normanów. Jednak wiem doskonale, że to kłamstwo. Owszem, prawdą jest to, że to są jego korzenie. Jednak nie robie tego dla nich.
Nikt nie jest na tyle szalony by zwalać wine na osoby, żyjące dawno temu.

Nikt, oprócz Rolanda.
Jego szaleństwo, przekracza wszelkie granice. Jednak wszyscy myślą, że jest człowiekiem o dość specyficznym charakterze.
Ja z pewnością bym stwierdziła, że bardziej o psychopatycznym charakterze.

Dlaczego jeszcze nie odeszłam?
Ktoś go musi powstrzymywać. Tak sobie mówie. Sama w to do końca nie wierze, bo prędzej czy później on postawi na swoim.

Jednak wiem, że jest pewien sposób, by go powstrzymać.
Ten sposób to coś więcej niż kawałki metalu. To coś więcej niż stworzona broń.
Jedynie co może go powstrzymać to osoby, które się nie poddadzą. Osoby między którymi góruje coś więcej niż wspólny cel. To miłość. To braterstwo.

Liczę, że Zane w końcu odzyska wspomnienia.
Liczę, że gdy tylko to się stanie, on razem z resztą Ninja go powstrzyma.

Liczę, że zjednoczą się i wygrają, tak jak wygrali z Mrocznym Władcą czy Pożeraczem Światów.
Liczę, że wszystko dobrze się skończy.
Liczę, że go pokonają.

Samotna łza spłyneła mi po policzku.

Liczę, że zapłaci za zabicie moich przyjaciół...




-----------------------------------------
Za ten cudowny rozdział dziękujcie Ilusion202, ponieważ gdyby nie nasz zakład, pewnie bym nie ruszyła dupy. Tak więc czekam na twoją obietnice i mam nadzieje, że już wiesz, że jak Wilczuś ma dobrą motywacje, to Wilczuś zrobi.

Napisałam ten rozdział, ponieważ chciałam wam troszeczkę przedstawić sytuacje nasze drogiej Evelyn. Mam nadzieje, że doszukaliście się tu odpowiedzi, dlaczego miła Evelyn pomaga takiemu psychopacie jak Roland. Wiem, że rozdział troszeczkę emocjonalny, ale chciałam, żeby taki być. Naprawdę bardzo liczę, że mniej więcej wiecie w jakiej sytuacji jest Evelyn.

Wszelkie pytania śmiało zadawajcie w komentarzu. Bardzo liczę, że tak zrobicie.

Jeżeli to czytasz jeszcze w nocy, życzę ci Dobranoc.
Jeżeli czytasz rano, życzę ci Miłego Dnia.
Jeżeli czytasz po południu lub wieczorem, życzę ci po prostu Miłego Życia.

Hm... jest godzina 00:10, a ja o 6:00 muszę wstać. Tak więc żegnam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro