*IV* Brudna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęły prawie dwa miesiące, a wielokolorowe liście zdążyły opaść z drzew i ozdobić warszawskie ulice. Listopad tego roku był piękny, rzadko padało, świeciło często słońce. Aniela pogodziła się już ze śmiercią ojca. Dopuściła do siebie idee tej śmierci- żołnierskiej doli. Poza tym trwała wojna, na wojnie giną ludzie, zwłaszcza ci walczący. Tak więc udało jej się stanąć na nogi i zwyczajnie żyć dalej. A czym żyła w ostatnim czasie? Otóż marzeniami, które snuła często ze swoim  narzeczonym. Za każdym razem gdy odpływali razem w tę piękną krainę tworzyli nowe wątki i plany do realizacji. To dawało im swego rodzaju siłę. Motywację. Zresztą nie tylko im, każdy miał swoje marzenia i cele do, których dążył. Wiadomo, każdy marzył o końcu wojny i to ich wszystkich łączyło. Ale przecież były też inne rzeczy. Jedni chcieli założyć rodziny, drudzy podróżować, trzeci iść na studia i wiele, wiele innych. Czasy były takie jakie były, a te kolorowe sny napędzały do działania, choć przykryte zostały ciągłym strachem i ryzykiem śmierci. Ochlapane szkarłatną krwią, głęboko zakopane w podświadomości. Uciekano do nich wieczorami, albo w chwilach samotnego kryzysu. W ciągu normalnego prozaicznego dnia nie było na nie miejsca. Trzeba było myśleć trzeźwo i realnie. W czasie walki nie było czasu na niebieskie migdały. W rzeczywistości te marzenia były też bardzo naiwne, w końcu dla każdego z nich jutro mogło nie istnieć. Ba! Wtedy każda godzina, minuta, sekunda mogła być tą ostatnią. 

W tym czasie działania Małego Sabotażu zastąpione zostały Wielką Dywersją. Wszystko zaczęło mieć większe znaczenie i było o wiele bardziej niebezpieczne. Już sam Sabotaż wymagał ogromnej odwagi i poświęcenia. Dywersja wymagała pełnego zaangażowania. Do wszystkiego najbardziej chętny był Zośka, nie miał oporu przed strzelaniem tak, jak miał go Rudy i Alek. Co do Aleksego była to sytuacja dość dziwne. Chłopak był zazwyczaj chętny do wszystkiego. Chodzące słowo CHCĘ. Tutaj natomiast miał ogromny opór, nie wyobrażał sobie strzelić do żywej istoty. Nawet jeśli tą istotą był szkop. Rudy czuł podobnie, wolał mały sabotaż niż duże, często krwawe akcje. Ale cóż tak już musiało być. Tadeusz powtarzał im często, że mają takie samo prawo do ich krwi, jak oni do naszej. Tak też ta oporna dwójka usiłowała myśleć. W dziewczynach i rodzinach rosło napięcie i obawa o swoich  chłopców. Ale nikt nie próbował ich powstrzymywać. Tak już musiało być. Z resztą Sara również wiele robiła i narażała się na niebezpieczeństwo. Więc martwili się o siebie wzajemnie, Janek o Aniele, Aniela o Janka. Została bowiem mianowana łączniczką. Korzystając ze swojej niepozorności jaką była jej płeć i elegancki wygląd kręciła się przy niemieckich oficerach, którzy często spotykali się w szwabskich kawiarenkach. Potem przekazywała zdobyte informację liderowi jakim był Zawadzki, a chłopcy robili już swoje. 

Zbliżał się grudzień więc na dworze było dość chłodno. Aniela miała na sobie gruby płaszcz z futerkiem, czapkę, szalik i ciepłe buty i tak było jej zimno. Mundurowy kroczył kilkanaście metrów przed nią. Po kilku minutach marszu mężczyzna wszedł do pewnej kawiarni. Za nim wstąpiła dyskretnie dziewczyna. Usadowiła się przy stoliku nieopodal tego, przy którym siedział tamten mężczyzna z kolegą po fachu. Zamówiła filiżankę herbaty z sokiem malinowym i słuchała ich rozmowy. Musiała umieć dobrze niemiecki, bo bez tego ani rusz. Na szczęście była dobra z nauki języków więc nie było problemu. Niemiecki wydawał się wyjątkowo szpetny, każde słowo brzmiało ostro i agresywnie. Nawet jak się chce komuś powiedzieć coś miłego to zdecydowanie brzmi to niesympatycznie. Z drugiej strony język ten nie kojarzył jej się  dobrze pod absolutnie  żadnym aspektem. No ale jak mógłby?

 Wciąż starała się nie zwracać na siebie uwagi i tylko notowała skrótami myślowymi zaszyfrowane informacje. Miała tu siedzieć dopóki nie wybije godzina 16.00 i rozmowa się zakończy. Miała potem czekać aż jeden z przyjaciół przyjdzie po nią. Tym razem miał nią być Tadziu. Dopiero wspólnie z nim mogła wrócić do domu. To miało jej zapewnić bezpieczeństwo czy coś w tym stylu.  Zerkała nerwowo na zegar z kukułką stający pod ścianą. Zbliżała się 16.00, essemanni pożegnali się ze sobą co w jakiś sposób umknęło Sarze. Po kilku sekundach jeden z nich przechodził obok jej stolika. Blondynka podniosła wzrok, a ich spojrzenia się spotkały. Patrzenie na niego było głupotą o czym za chwilę się przekonała. Odczekała kilka minut, Zośka się spóźniał, a ona bardzo nie chciała tu dłużej być. Postanowiła opuścić wreszcie lokal. Zimne powietrze uderzyło w jej ciało. Jej nos i policzki poczerwieniały. Było chyba na minusie. Prędko ruszyła w swoim kierunku.

- Schatz!? (kochaniutka)- zawołał ktoś po niemiecku, blondynka spojrzała na właściciela głosu. Osoba, którą tam zobaczyła sprawiła, że jej serce zatrzymało się na chwilę ze strachu. Ten sam szkop stał teraz oparty o mur kamienicy z papierosem w ustach, mówił do niej. Postanowiła iść dalej udając,że nic nie usłyszała ani nie widziała. Jednak niemal od razu poczuła na nadgarstku zaciskającą się, szorstką dłoń. To koniec pomyślała. Zaciągnął ją w jakiś ciemny zaułek.- Spionierst du aus? (szpiegujesz)- przywarł nią do ściany. Miał obrzydliwe spojrzenie, twarz nieokiełznanego zabójcy. Aniela pokręciła głową pospiesznie. W tym momencie żegnała się już ze światem.
-Lass mich gehen! (puść mnie)- szarpała się najsilniej jak potrafiła. Na próżno. On tylko zaśmiał się szyderczo rozpinając gwałtownie jej wszystkie ubrania po kolei. Sarewicz drżała nie mając już absolutnie żadnych nadziei na ucieczkę.
-Dumme, polnische Hure! (głupia, polska dziwka)- wrzasnął, dotykając jej ciało.- Spiel mit mir oder ich werde dich töten!( pobaw się ze mną albo cię zabije)- wysapał ohydnie do jej ucha.- Du hast ein Wahl. (masz wybór).- w tym momencie łzy pociekły po jej policzkach. Mężczyzna zaczął rozpinać swoje spodnie, a ona wydzierała się licząc, że może a nuż jakiś dobry człowiek ją usłyszy i uratuje.
- Lass los! (puść)- błagała gdy gestapowiec dobierał się do jej bielizny. Już się do niej zbliżał gdy rozległ się strzał, a ciało napastnika opadło martwo na ziemię ochlapując jej twarz kilkoma kroplami krwi. Aniela osunęła się po ścianie owijając się płaszczem. Trzęsła się z zimna i strachu. Nie wiedziała co się stało. Była na skraju świadomości. Spojrzała w górę, zbliżała się do niej sylwetka, wysokiego człowieka. Zośka? Odpłynęła.

- Aniela?- szeptał chłopak delikatnie szturchając ramię dziewczyny.- Anieeela?- powtórzył. Blondynka rozchyliła ciężkie powieki, mrugając kilka razy. Poczuła tylko mroźne powiewy wiatru na swoim półnagim ciele. Namierzyła twarz swojego wybawcy. Nie miała siły nic powiedzieć. Była sparaliżowana. - Coś ci zrobił?- spojrzał na martwego Niemca leżącego obok. Sara pokręciła głową słabo.
-...Nie zdążył.- stwierdziła. 
- Musimy iść do domu. Dasz radę?-Sarewiczówna pokiwała głową i zaczęła ubierać się. Potem Tadeusz wziął ją pod rękę. Czuł się teraz w obowiązku zaopiekować się dziewczyną. Przynajmniej do dopóki nie przejmie jej Rudy. Tak więc zaprowadził ją do samochodu i odwiózł do domu.

- Zrobię herbaty.-zaproponował gdy byli już na miejscu. Aniela skuliła się na kanapie w kłębek i zawinęła w koc. Nadala była w szoku, cała roztrzęsiona i zapłakana. No ale zawsze mógł ją zabić, prawda? Ona już sama nie wiedziała co byłoby gorsze. Gwałt czy śmierć? Siedziała tak dopóki przyjaciel nie wrócił z gorącym napojem. Podaj jej filiżankę, sam trzymając swoją w dłoni.- Uważaj gorące.- ostrzegł ją za nim ta się napiła. Siedzieli w ciszy, Aniela nie miała siły mówić, a Tadek nie wiedział co mógłby powiedzieć.

-Dziękuje...- szepnęła blondynka opierając głowę na barku Zawadzkiego. On objął ją ramieniem.
- Nie ma za co.
-Przypatrzył mnie jak podsłuchiwałam. To był jeden z nich. - chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem.- Ja ci naprawdę dziękuje.- wyszlochała rozpaczliwe.
- Ciiiii- Zośka nie wiedział co ma mówić. Ta dziewczyna dostawała mnóstwo zła od życia. Nawet pomijając trwającą wojnę. Rozłąka z rodziną, śmierć ojca, a teraz prawie ją zgwałcono. Wiedział jak ciężka jest strata rodzica. Jego mam zmarła nie tak dawno temu. Jest to ogromny cios dla człowieka. Zwłaszcza tak młodego. Przytulił ją tylko mocniej pozwalając aby wypłakała się w jego ramionach. Nie potrafiła się poczuć bezpiecznie. Wciąż czuła obrzydliwy dotyk tamtego człowieka. Choć określanie go mianem człowieka jest niewłaściwe. Był raczej nienajedzonym, niewyżytym i żądnym krwi zwierzęciem. Nie uniżając zwierzętom. Mogła teraz nie żyć, albo leżeć naga, półprzytomna w tamtym zaułku, były też inne mroczne scenariusze. Jednak siedziała teraz w swoim domu, okryta kocem, wtulona w przyjaciela, piła herbatę. Jednak i tak czuła się źle. Źle to chyba za małe słowo. Czuła się fatalnie, czuła się brudna. - Janek zaraz będzie.- ta wiadomość odrobinę ucieszyła Sarę. Uniosła jeden kącik ust. - Jesteś dzielna.
-Przestańcie mi to wszyscy powtarzać!- burknęła blondynka. Nie umiała nazwać siebie dzielną. Gdyby było to prawdą to po prostu wstałaby i nie przejmowała zaistniałą sytuacją. Przynajmniej tak jej się wydawało. Może wynikało to z jej niskiej samooceny, ale to raczej mało istotne. Nagle rozległo się szybkie i donośne pukanie do drzwi. Tadeusz podniósł się gwałtownie i pobiegł otworzyć gościowi. Do mieszkania jak burza wparował brunet. Na jego twarzy widać było wiele różnych emocji. Gniew, smutek ale i radość i wiele więcej. Jakby mógł to zabiłby tego szkopa jeszcze raz, nawet łamiąc wszystkie swoje oporu przed zabijaniem. W końcu ktoś skrzywdził jego małą królewnę. Jego ukochaną Anielkę. Podbiegł do niej i objął drżące ciało. Po policzkach obojga zakochanych spływały łzy. Miałeś być twardy durniu! Skarcił się w myślach Rudy przytulając narzeczoną. Pocałował ją delikatnie. Cieszył się, że tu jest i ma ją całą i zdrową, że nic jej się nie stało. Wszystkiemu przyglądał się Zośka stojący w progu drzwi. Był bardzo zakłopotany. Między innymi tym, że zarówno Bytnar jak i Sarewiczowa byli mu za bardzo wdzięczni i traktowali go jakby zrobiłby coś wielce niesamowitego. On nienawidził jak ktoś nazywał go bohaterem. Odbierał to jako hańbę.
-Moja Anielka...- wyszeptał w jej włosy.
- Janek ja mam te informacje. 
- Później się tym zajmiemy.
- Nie później tylko teraz. Tadek?
- Co?- chłopak został wyrwany z zamyślenia. 
- W mojej torebce są notatki.- wskazała na malutką skórzaną torebkę, która już po chwili spoczywała w dłoniach szatyna. Chłopak wyszedł do kuchni, a za nim powędrował Janek.
-GA-DE-RY-PO-LU-KI?- zasiadł nad kartką Zośka.
- Raczej tak.- rozszyfrowywanie zajęło kilka minut, ale nie było  niczym da Tadka i Janka trudnym. Szyfry to jedna z pierwszych rzeczach, których nauczyli się w harcerstwie wiele lat temu.
- Przydatne?
- Ta...
-Zakurwiłbym tego szkopa...-warknął Rudy. 
- Jak ty mówisz?!- zganił go Zawadzki, ale widząc jak przyjaciel morduje go wzrokiem przybrał inną postawę.- On nie żyje, Janek. Poniósł karę, tak?
-Tak.- burknął zdenerwowany.
-Uspokój się bo to do niczego nie prowadzi. 
- Ja po prostu nie mogę znieść myśli, że ktoś ją skrzywdził.
- Wojna jest.- przewrócił oczyma. Jak zawsze zachowywał stoicki spokój i notował coś na kartce.
- Ale to jest Aniela!- jego dłonie zacisnęły się w pięści.
- To idź i się nią zaopiekuj. Nic więcej nie możesz zrobić, a ona cię potrzebuje.- no właśnie. Nic nie mógł zrobić i to cholernie frustrowało. Niemoc -jedne z najgorszych uczuć na ziemi, które zna każdy.

Hejeczka! Tym razem trochę krótszy rozdzialik. Generalnie to staram się wrzucać dwa tygodniowo. Wczoraj był jeden i dzisiaj kolejny. Taki trochę maratonik hyhy. TAkże do zobaczonka. Papapapappaa! ;3333

Słup

1782 słowa

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro