*V* W najsmutniejszym z polskich miast

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

24 grudnia 1942 roku- ukochana przez wszystkich Wigilia. Od kilku tygodni krajobraz przybrał białą barwę. Kobiety przygotowywały najrozmaitsze potrawy świąteczne, na jakie tylko było stać ich rodziny. Żeby tylko święta były świętami, żeby radosne dni pozostały radosnymi. Z chmur prószył śnieg opadając lekko na ulicę i przechodnich. Czapki dziewcząt stających na targowisku zaczynały już pomału przemakać co zdecydowanie nie umilało stania w kolejce. Było wczesne popołudnie, a ludzi było od groma i trochę. Wszyscy w kolejce po tradycyjnego, świątecznego karpia. 
-Zimno mi. Czemu to tak długo idzie?- mruknęła najstarsza telepiąc się delikatnie. Danusia była marudną, ale bardzo uroczą osóbką. Ogólnie lubianą przez wszystkich.
- Było się cieplej ubrać.- syknął nieprzyjemnie, jakiś mężczyzna stojący za nimi.
- Jeszcze trochę Danka, wytrzymasz.- uspokoiła ją Aniela próbując nie prowokować ludzi wokół. To nie było proste zadanie. 
-Jest Pan bardzo nieuprzejmy.- zganiła go Basia, za co została od stóp do głów zeskanowana jego morderczym wzrokiem. Już chciała coś dalej mówić, ale została przekonana przez przyjaciółkę, że nie warto. No i stały zamarzając tak jeszcze około pół godziny, następnie zdobyły swoje upragnione ryby i mogły wracać do domów. Warszawa mimo bycia najsmutniejszym z polskich miast, tego dnia była pozornie wyjątkowo pogodna. Częściej widać było uśmiech, albo przynajmniej bardziej pozytywne wyrazy twarzy.Choć szkopy nawet w te dni nie znały żadnej litości.
 Sara te święta spędzała z Bytnarami. Bo z kim innym miałaby? Cieszyła się na to, ale gdzieś mimo wszystko czuła, że to nie są takie święta jak zawsze. Bez ojca, matki, Danieli i Rozalii. Bez babci i dziadka. Inaczej, ale czy gorzej? Nie potrafiła stwierdzić.  Czuła też, że je dzieciństwo oficjalnie się zakończyło. Ojca nie miała, matki w praktyce też nie. Chyba w dorosłym życiu, jeśli nie ma się rodziców to nie jest się już dzieckiem. Bo czyim? Tak więc była praktycznie sierotą. Co do jej samopoczucia, to nie było ono najlepsze. Miewała częste koszmary senne, których głównym bohaterem był tamten mężczyzna dotykający ją obrzydliwymi łapskami, pod tamtym murem.  Budziła się wtedy w środku nocy oblana zimnym potem, nie mogąc złapać oddechu. Potem zazwyczaj nie zasypiała po raz drugi i tylko leżała w objęciach Janka, który nie miał już pomysłu jak jej pomóc, więc tylko przytulał ją i starał uspokoić. Wpatrzona w mrok pokoju, czasem po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Stała się jakby pusta, jakby już nic nie czuła oprócz smutku. Dlaczego to właśnie ona? Dlaczego to wszystko nie może się skończyć? Dlaczego Janek nadal z nią jest i się niej nie brzydzi? Zadawała sobie takie pytania. Chciała umrzeć i jednocześnie tak bardzo chciała żyć. Hipokryzja.

- Wesołych świąt!-  Aniela i Danka pożegnały się z Baśką.
-Wesołych!- ucałowały się nawzajem i ruszyły w swoje strony. Bytnarówna i Sarewiczówna dążyły na aleje niepodległościowe. Jak zawsze okrężnymi drogami, z dala od możliwego zagrożenia. Jeszcze kilka metrów i były w domu.
-Jesteśmy!- krzyknęła z przedpokoju Dusia ściągając wełnianą czapkę z, pod której wyłoniły się wilgotne, rudawe włosy. Dziewczyny rozebrały się z zimowych ubrań i  rozproszyły po mieszkanku. Aniela wstąpiła do kuchni i pomagała Pani Bytnar w przyrządzaniu potraw. Gotowanie sprawiało jej przyjemność, ale nie było to jej specjalnie mocną strona. Tak też w miłej atmosferze spędziła dłuższy czas. Gdy skończyła pomagać postanowiła zorientować się co porabia jej narzeczony. W niewielkim salonie połączonym z jadalnią , Rudy wraz ojcem usiłowali ustawić choinkę tak, aby stała w pionie.
- Chyba jest już prosto.-  sapnął zziajany Pan Bytnar, ocierając z czoła kropelkę potu. Janek zaczął krążyć wokół drzewka aby się upewnić czy jego ojciec ma racje.
-Nie wydaje mi się.
- Już daj z tym spokój synu!
-Nadal jest krzywo.- stwierdziła Aniela, której mężczyźni początkowo nie zauważyli. Mina Rudego mówiła coś w stylu: A nie mówiłem! Pan Stanisław przewrócił zirytowany oczyma i znów wraz z Janem usiłował ustawić prosto choinkę. Blondynka stała pod ścianą, obserwując akcję ustawiania drzewka. Komentowała co jakiś czas krótko mówiąc: już prawie albo jest jeszcze gorzej. 
- Przyniosę ozdoby to ubierzecie to ustrojstwo! -gdy już skończyli, zawołał radośnie Stanisław i wyszedł z salonu po chwili wracając z pudłem bombek i  papierowych łańcuchów. Potem gdzieś sobie poszedł, a narzeczeństwo zostało same. Z gramofonu wydobywało się ciche brzmienie muzyki, a oni delektując się chwilą ubierali połyskującego naturalnym srebrem świerka. 
- Ałć!- syknął brunet, przykładając mały paluszek do ust, namierzył wzrok ukochanej tak, jakby coś chciał zasugerować.
- Daj, ucałuje.- uśmiechnęła się uroczo i musnęła czerwonymi wargami czubek palca. Po niespełna pięciu sekundach Janek przyciągnął do siebie dziewczynę, układając dłonie na jej tali. Potem wpoił się w jej usta. Były takie słodkie. Uwielbiał je całować.
- Założysz gwiazdkę?- zapytał podnosząc ozdobę z pudła. Potem spojrzał w jej oczy i uśmiechnął się.
-Chyba nie dosięgnę. - przeleciała wzrokiem po drzewku, którego czubek niemal stykał się z sufitem. No z jej niewielkim wzrostem było to dość oczywiste.
-Zaraz coś wykombinujemy.- przegryzł wargę i w mgnieniu oka  blondynka siedziała u niego na baranach. Podał jej wykonaną z powiązanych wstążkami gałązek gwiazdkę, a ta przyczepiła ją do kłującej rośliny.- Idealnie!- skomentował, a Aniela utuliła mocno do piersi jego głowę po czym pocałowała chłopaka w aktualnie marszczące się czoło. Zachichotali dźwięcznie w tym samym czasie.
- A wy co gołąbeczki? Pomoglibyście!- usłyszeli dziewczynę, która okazała się być Danusią.
- Świetnie sobie radzisz.-  wyszczerzył się cwaniacko Rudy, próbując nie zaliczyć gleby pod wpływem ciężaru na swoich barkach. 
- Janek!- warknęła siostra mordując go wzrokiem.
-Dobra, już.- poddał się i pomógł zejść rozbawionej Sarze na dół. Oboje rzucili się do pracy. Przystroili stół, pozanosili potrawy aby wkrótce zasiąść do wieczerzy. Atmosfera jak co roku od fatalnego 39-tego była dziwna. Z jednej strony radosna i prawdziwie świąteczna, a z drugiej szalenie przygnębiająca. Jednakże nikt nie mówił o tych mrocznych odczuciach. Nie było warto. Po co zabijać tę lichą iskierkę radości, która i tak była dość pozorna i umowna? 
-Zjedzcie jeszcze trochę! Anielka, Januś!- zawołała Zdzisława namawiając do zjedzenia jeszcze więcej niż zjadło się do tej pory. Tak już miała w zwyczaju. Ewidentnie najedzenie do syta narzeczeni uśmiechnęli się krzywo, ukazując malutkie zakłopotanie. - Barszczyku jeszcze?
- Mnie, ale odrobinkę.- poprosiła dziewczyna aby nie zrobić gospodyni przykrości. Tak też pochłonęła dokładkę szkarłatnej zupy, która była z resztą bardzo smaczna. Pani Zdzisia wspaniale gotowała co odziedziczył po niej Janek. On też był genialnym kucharzem. 
- Zaśpiewajmy kolędy!- zaproponował rozentuzjazmowany Rudy, popijając kompot z suszu. 
-Jestem za.- uśmiechnęła się Danka. Rodzice pokiwali ochoczo głowami.
- Aniela, zagrasz nam?- zapytała, dziewczyna  zgodziła się i wstała od stołu. Zasiadła za pianinem stojącym pod ścianą. No i zaczęła grać znajome wszystkim kolędy. Na początku nieśmiało śpiewała sama, potem Jan wsparł ją swoimi wątpliwymi umiejętnościami, za nim dołączyła reszta rodziny. I wszystkim było tak przyjemnie, że na chwilę pozapominali o wszelkich zmartwieniach.  Nawet Anieli się to udało. Chociaż ona generalnie potrafiła chować swoje emocje pod radosnym uśmiechem tak, że nikt nie zauważał jej tragicznego stanu. Wiedzieli o nim tylko najbliżsi tacy jak Janek, Basia i Tadek. W tej podniosłej chwili spędzonej w blasku świec zdobiących choinkę nieokiełzanie minęło kilka godzin. Było niecałą godzinę przed tą policyjną więc młody Bytnar i Sarewiczówna musieli wracać do domu. 

Minusowa temperatura otuliła agresywnie ich ciała gdy wyszli na zewnątrz, mimo to ów krótka przechadzka miała swój prawdziwy choć odrobinę dziwny urok. Być może to własnie chłód się do tego przyczynił. Gdy byli już w domu Janek postanowił wziąć kąpiel, tak też zatrzasnął się w łazience zostawiając ukochaną w salonie. Wpatrywała się w mrok pokoju rozpraszany jedynie słabo świecącą lampką. Jej wzrok początkowo nieruchomy, skierowany w jeden punk na wytapetowanej ścianie z czasem zaczął błądzić poprzez okno i zdjęcia ,na których zatrzymała się na dłuższa chwilę. Ostatecznie je wzrok skończył na drewnianym instrumencie. Teraz gapiła się w niego tępo, zastanawiając się czy chcę za nim usiąść czy też nie. Po części walczyła z samą sobą, a właściwie jej ostatnią niechęcią do wszystkiego. Tak jakby chciała ale nie miała siły. Jakby coś ją blokowało od środka. Ta walka zakończyła się powstaniem z sofy i siedzeniem nad dwukolorowymi klawiszami, czyli można ją było uznać jako wygraną przez prawdziwą Aniele w Anieli. No i co teraz?- pomyślała. W końcu zagrała kilka cichych nut i do głowy przyszedł jej znany tekst. Tak więc z jej rozchylonych warg wydobyły się smętne, powolne słowa.
- O, Matko, odłóż Dzień Narodzenia na inny czas
Niechaj nie widzą oczy Stworzenia jak gnębią nas
Niechaj się rodzi Syn Najmilejszy wśród innych gwiazd
Ale nie tutaj, nie w najsmutniejszym ze wszystkich miast
Bo w naszym mieście, które pamiętasz z dalekich dni
Krzyże wyrosły, krzyże i cmentarz świeży od krwi
Bo nasze dzieci pod szrapnelami padły bez tchu
O, Święta Mario, módl się za nami, lecz nie chodź tu
A jeśli chcesz już narodzić w cieniu wojennych zgliszcz
To lepiej zaraz po narodzeniu rzuć Go na krzyż *
- Przestań.- mruknął Bytnar, który bezgłośnie zdążył wrócić do salonu. Nie lubił się dodatkowo dołować. Uznawał to za stratę czasu i zdrowia psychicznego. Blondynka odwróciła głowę zaskoczona jego niespodziewaną obecnością. Nic nie odpowiedziała tylko wzruszyła beznamiętnie ramionami.  Usiadł obok niej i objął ramieniem, potem pocałował jej bladą szyję.- Nienawidzę jak cierpisz. 
- Wszyscy cierpimy...Codziennie.
- Coś w tym jest.- przyznał. Potem zaczął grzebać w kieszeniach swojego szlafroka. - Kochanie?
-Hmm?- spojrzała w jego kierunku. Wcześniej jej wzrok latał gdzieś po ścianie.
- Mam coś co Ci obiecałem.- chwycił jej  prawą dłoń i wsunął na jej serdeczny palec złoty pierścionek z zielonkawym kamieniem. Był naprawdę piękny i wyglądał na dość drogi, dlatego Aniela zmarszczyła brwi pytająco. Skąd on to ma? Poza tym on jej żadnych pierścionków nie obiecywał...
-Nie obiecywałeś mi żadnych pierścionków.
-Oh czyżby? To mam zabrać?- jego wargi uformowały się w filuternym uśmieszku. Nawet Sara uśmiechnęła się, kręcąc głową.- Podoba Ci się chociaż?
-Jest przepiękny.- cmoknęła go w policzek, a potem w usta.- Ale nie musiałeś. 
-Ale chciałem.
- Skąd miałeś pieniądze?
-Należał do mojej mamy.- podrapał się po głowie. Dla Anieli spadkowy pierścionek był czymś cudownym. Czymś w rodzaju symbolu, że to wszystko jest na poważnie. Więc była podwójnie zachwycona.- Chodź.- wstał ze stołka i chwycił ukochaną za rękę. Po drodze chwycił gruby koc leżący na tapczanie, następnie wyszli na balkon. Przytulił od tyłu opierającą się o balustradę Anielę, tym samym okrywając ich dwójkę ciepłym materiałem. Z milczących ust buchała para bardzo widoczna w mroku nocy. Nocy, która była wyjątkowo piękna. Padał śnieg, tworząc przy tym kolejną białą warstwę na ziemi. Ulice były ciche i puste. W budynkach wygasały ostatnie światła. Miasto z każdą minutą coraz bardziej pogrążało się we śnie. Obojgu było zimno, ale też  zbyt przyjemnie żeby chcieli wrócić do środka. Stali po prostu wpatrzeni przed siebie.
- Wesołych świąt Janeczku.- wyszeptała delikatnie drżącymi wargami, położyła swoją dłoń na dłoniach chłopaka.
-Wesołych, Księżniczko.- cmoknął bok jej twarzy.

***

Nowy rok nadszedł, a wraz z nim nowe nadzieje. W sylwestrową noc każdy powtarzał do każdego: Ten rok będzie lepszy! Wojna się skończy! Przegonimy ich wreszcie! I niby powtarzano to sobie co rok i nic nie było lepiej, a wręcz gorzej. To wydawać by się mogło, że każdy w to choć odrobinę wierzył. Bo być może będzie to ten rok, w którym wszystko wróci do normy. W którym  to wszystko się zakończy, a Polacy znów nie będą musieli bać się o siebie i swoich bliskich. Może znowu zapanuje wyśniony pokój. Nadzieje były ogromne to tego stopnia, że wręcz naiwne. Może czasem dobrze być odrobinę naiwnym? Właściwie tylko wiecznie trzeźwo myślący Zośka nie poddawał się tym tych w jego opinii bezpodstawnych stwierdzeniom, że nowy rok musi być lepszy. On był zawsze tym innym, bardziej poważnych gościem w grupie. Nie znając go można było stwierdzić iż jest oschły i sztywny. Ale to nie była prawda.

 Wracając do wspomnianej sylwestrowej nocy. Grono najbliższych sobie przyjaciół spędziło tę  noc w przestronnym mieszkaniu Anieli, gdzie z resztą nocowali ze względu na bezpieczeństwo. Lokum to zostało wybrane ze względu na to, że dziewczyna mieszkała sama i nikomu nie przeszkadzali. Basia, Anielka, Maryna i Hala przygotowały przekąski, które zostały pochłonięte w kilka minut. Potem dyskutowali, tańczyli i śpiewali do muzyki akompaniowanej przez Baśkę lub Sarę. Grali też w karty inne gry. Tak doczekali do północy wierząc, że 43' będzie rzeczywiście lepszym dla nich czasem.

* wspomniany tekst to słowa Kolędy Warszawskiej 1939, napisanej przez Stanisława Balińskiego- poety. Utwór pojawił się w najważniejszych prasach w podziemnej Warszawie oraz pismach zagranicznych, ponieważ Baliński nie przebywał w tamtym czasie w ojczyźnie. ( Jest to jedna z wielu polskich kolęd patriotycznych, ale osobiście ta jest moją ulubioną :3)

Hej, mam nadzieję,że się podobało. Buźka i do zobaczonka w tym tygodniu (:

Słup

2049 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro