10.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie to nie. - Szepnąłem nieco naburmuszony odmową ze strony Dziewanny. Nie rozumiałem dlaczego nie chciała dać mi pozwolenia, ale bynajmniej kłucić się z nią nie chciałem. Odezwała się we mnie troszkę lekceważąca natura, ale mimo to zachowałem łagodny ton głosu, nie chcąc sprzeciwu wyraźnego pokazać.

O jejku... tosz to dziecko, co z mamą rozmawia i zgodzić się z nią nie chce, a nie dorosły mężczyzna, niewolnik przed swoją Panią siedzący.  Zachowanie jego rozbawiło mnie nie co, ale jak chłopcu na pocieszenie cukierek się czasem daje, tak... - Ale od jutra z zamku do ogrodu za nim położonego wychodzić możesz, tylko medalionu nie zdejmuj. - Przestrzegłam jeszcze.

Błysk w oku... Ogrody? Słońce, trawa rosą skąpana, że i jakoby tego Pani nie pokazać? Tako wiele dobra, jeno... chciałbym z nią do grodu wyruszyć. Wolność tam się skrywa?

Widząc jak nagle te zwykle niemal wyblakłe, szmaragdowe oczy zaświeciły się na raz i wyrazistości nnabrał, na moje wargi wkradł się uśmiech pogodny.
- Czy jest coś co byś o tej krainie wiedzieć chciał? - Spytałam nie bardzo wiedząc od czego opowieść zacząć, które wczoraj skończyć mi się nie udało.

Zastanowiłem się chwilkę nad odpowiedzią na to trudne pytania, ale co prawda miałem kilka pytań, choć nie konkretnych. - Co bym wiedzieć chciał? Może co tak naprawdę w lasach się skrywa, bo już wspominałaś o stworzeniach różnych, ale nadal pojąć ich nie zdołałem. - Szepnąłem z uśmiechem palcami swoimi się bawiąc.

Zastanowiłam się chwilkę nad odpowiedzią, by zaraz opowiadać po krótce o nich zacząć.
- Oprócz zwierząt znanych ci zapewne w lasach i na bezdrożach różne się stworzenia, demony kryją. Jedne, inne zaś dobre. - Powiedziałam zaraz do opisu owych stworzeń dochodząc. A więc o atworach nam przychylnym i szczęście przynoszącym, jeśli obłaskawikne, a postać zmieniające mu opowiedziałam. Potem zaś, i o Barstuku, i Biesie, Błędnicy, i Bogince, i Kani, i Bazyliszku, i Strzydze, i Didkach, i Borowym, i Dziwożbach, i Konopielkach, i innych wielu stworzeniach po krótce mu opowiedziałam.

Słuchałem z uwagą, aby w umyśle zakleszczyć głęboko wszystkie imformacje, które bynajmniej bardzo przydatne były. Ciekaw byłem jeszcze bardziej tego lasu gęstego, gór wysokich niczym wieżowce, które ku niebu wysoko się pną. Stwory z opowieści sprawiły, że cały czas ciekawość w moim ciele wzrastała do najwyższego stopnia Ostrożnie, niepewnie odniosłem wzrok na kobietę, która swoim zachowaniem przyprawiała mnie o dreszcze. Cały czas w nietypowy sposób poruszała palcami jakby chciała dotknąć powietrza, które mimo wszystko cały czas jej uciekało. - Lękają się Ciebie? Czy raczej niesforne, nieposłuszne są wbrew twojej woli? - Zapytałem z uśmiechem na ustach.

Zastanawiałam się chwilę jak na pytanie jego najlepiej odpowiedzieć, a przyznać muszę że słuchacza w nim znalazłam wiernego.
- Te co dobre, czy neutralne zwykle posłuszne mi są. Te jednak które Noc zsyła często bardzo się mnie boją, czy też uciekają przede mną, lecz nie posłużne mi są. Bo po to stworzone zostały, aby mieszkańcą życie uprzykrzać. - Odparłam z delikatnym uśmiechem na ustach.

- Rozumiem, ale przyznać muszę że nie ma to najmniejszego sensu. Nie zrozum mnie źle, ale to wszystko mnie troszkę przytłacza, a zarazem zachwyca. Niczego już nie pojmuję... choć mówisz jasno i wyraźnie Dziewanno. - Mruknąłem a uśmiech nie spływał z ust moich, bo to co mówiłem prawdą było. - A Ty chciałabyś coś wiedzieć? Pytanie za pytanie, tak jak odpowiedz za odpowiedz. Układ jest prosty, możesz tego ode mnie wymagać Pani. - Szepnąłem rozpuszczając włosy, które Malina w kitkę związała. Nigdy nie lubiłem spiętych włosów, a zważywszy na to kto ich dotykał... zrobiłem to z przyjemnością.

Zdziwiły mnie nieco jego słowa, lecz... może to i dobrze było? Widziałam że już obawy przede mną nie miał, a i rozluźnił się, po raz pierwszy w towarzystwie moim, a może i czyimkolwiek od kąd do zamku przyjechał. - Jedno chyba tylko. - Przyznałam o pochodzenie chcąc go zapytać, jednak... to mi się niemałym pytaniem dla niego zdało i zrezygnowałam z zadania jego. - Jednak ważniejsze jesteś abyś o świecie w którym jesteś jak najwięcej się dowiedział. Pytaj zatem...

Zmarszczyłem nieznacznie brwi, bo i słowa stały się nieco niejasne. Chciała zadać pytanie, ale w ostatniej chwili zrezygnowała... tylko dlaczego to uczyniła? Może z myśli jej nagle wypadło i nie wiedziała co innego rzec może? Nie wiedziałem i z pewnością już nigdy się nie dowiem. - Ludzie są nam przychylni czy raczej obcy, wrodzy? - Zapytałem bo pytanie to długo dość mnie męczyło. - Jeszcze jedno, władasz Nawią całą czy tylko tą częścią? - Mruknąłem brew wysoko ku górze unosząc z zaciekawieniem.

Dziwne mi się zdało pytanie pierwsze jego, jednak rzetelnej odpowiedzi na nie udzielić spróbowałam.
- Nawia na księstwa jest podzielona, mój ród zaś jednym z nich włada. Jednym z większych. Kiedyś zjednoczenia ziem tych pod jednym niemal doszło, lecz o tym wiedzieć powinieneś. A co do poddanych się tyczy, to i owszem, są. Nie rozumiem też dlaczego by mieli nie być. Czy wątpisz jednak, że dobrze rządze, czy też w Asgardzie inaczej to wszystko zupełnie wygląda?

Uniosłem ręce w ochronnym geście, uśmiechając się delikatnie. Byłem znacznie spokojniejszy niż wcześniej, tak jakby wszystkie złe emocje nagle zniknęły, odeszły w niepamięć. Mięśnie się rozluźniły, podobnie jak język którym coraz swobodniej operowałem.

- Nie wątpię, mam oczy i widzę że dobrze władzę sprawujesz. Pytam bo w Asgardzie różnie było, a i o spiskach wielu słyszałem lecz bardzo szybko wieści o nich ucichły. Zapewne domyślasz się za czyją sprawą. - Szepnąłem pochmurniejąc, ale była to tylko chwila, nic nie warty moment, który zupełnie nic nie wnosił.

- Nie mam pytań Pani... -  Szepnąłem z uśmiechem szczerym.

Rozweselił mnie znacznie i przyznać muszę, że naprawdę dobrze mi się z nim rozmawiało, jednakże już późno było przez co zaraz dobrej nocy sobie rzyczyliśmy i do pokoi się rozeszliśmy. Ja też zaraz kąpiel wzięłam, a i włosy umyłam i w koszulę nocną się ubrawszy w łożu położyłam. Zaraz też sen mnie zmożył, bo i noc w pełni swej była.

***
Cichutko do swojej komnaty się udałem, umyłem włosy, jak i resztę ciała zimną wodą przez co drżeć jeszcze bardziej zacząłem. Mimo to starałem się ignorować ten stan, aby sen przyszedł błogi. W łóżku się swoim położyłem, a on? Zamknął mnie w swoich szponach niemal natychmiast.

***
O świcie obudziłam się na zajutrz, a w godzinę później już do wyjazdu w góry na łowy nie typowe, choć dla tej krainy dojść częste byłam. Nim z komnat swych wyszłam, jednak jeszcze dwurce przykazałam, aby ta zielarce zioła na przeziębienie zrobić kazała, które służka następnie Lokiemu, czy też Jasse  (jak go w dworze nazywano) przyniesie.

***

Obudziłem się wcześnie, choć nie tak wcześnie jak zawsze, bo słońce górowało już na horyzoncie co nieco mnie zaniepokoiło. Sen zrujnował mi plany, ale teraz już za późno było, bo Dziewanna dawno z dworu wyjechała. Chciałem ją przekonać, że mimo wszystko dam sobie radę, ale również że siły ponownie w moich żyłach zawiatały. Leniwie podniosłem się z posłania, koce z siebie zrzucając aby się w nie przypadkiem nie zaplątać. Na stoliku leżały już miseczki z jedzeniem, którego zapach wypełnił niemal całą moją sypialnię. Ze stołu wziąłem kromkę chleba, białym serem wysmarowaną aż nazbyt bogato. Smak był inny, obcy, ale nie tak bardzo specyficzny i może dlatego tak bardzo go polubiłem. Moją uwagę przyciągnęło coś jeszcze... Napar. Sięgnąłem po niewielki kubeczek wypełniony naparem z kwiatów lipy i miodem, słodkim niczym nektar. Wypiłem wszystko do ostatniej kropli, aby Dziewanna przypadkiem nie dowiedziała się o mojej malutkiej niesubordynacji. Po śniadaniu zacząłem swoją pracę, która tak jak zwykle polegała na wypisywaniu dekretów.

Nie zajęło mi to dużo czasu, dlatego mimo wyraźnego zakazu jasnowłosej postanowiłem jednak wymyć podłogi. Jako niewolnik czułem potrzebę... pracy, wartości i być może to był fundament do rozwiązania zagadki, którą sam wokół siebie stworzyłem. Byłem zalany zimnym potem, który pokrył  niemali całe ciało i chyba wiem co było tego powodem. W leczeniu przeziębienia wykorzystuje się przede wszystkim działanie napotne lipy, co teraz bardzo dobrze się ukazało. Przebrałem się więc i umyłem, aby czuć się nieco bardziej komfortowo. Po starannym wypełnieniu obowiązków wyszedłem do ogrodów, które niesamowitą, nieokiełznaną siłą ciągną mnie do siebie. Kolorowe kwiaty, trawa łaskocząca stopy jak i wiatr targający ciemnymi jak skrzydła kruka włosami, które nie miały zamiaru ustąpić mu miejsca. Czułem się wolny, pierwszy raz od dłużeszego czasu wiedziałem co to znaczy... szczęście i nie było to jedynie puste słowo. Spacerowałem przez ten raj, z delikatnym uśmiechem na ustach, który puki słońce świeci napewno nie zgaśnie. Szum płynącego strumyka, był najpiękniejszą symfonią dla moich niemal głuchych na tak piękne melodie uszu. Śpiew ptaków brzmiał podobnie jak go zapamiętałem, choć muszę przynać że nie był do końca taki sam.

***

Gdy tylko po za miasto wyjechaliśmy, zaraz na rozstajach oddziały się na dwoje podzielił, a czym dalej od grodu tym więcej mniejszych odziałów w las wkraczało, czy przez łąki, niczym wiatr rozchukany gnało. Dzień był śliczny, pogodny, majowy i słoneczny, choć po niebie z wolna obłoki płynęły. Wiatr delikatny, chłodny i rzeźki od gór zacinał, a konie gnały przez doliny i górskie szlaki, niczym i ten halny uparty, a coraz to większy. Tak też do południa jeno gonitwa z nim zajęciem moim była. Dopiero gdy słońce na firmamencie górować zaczęło w środku boru, w głąb jego się całkiem zapuściliśmy. Tu w którą stronę oczy obrócić tam jeno drzewa zielone, a stare ciemnym mchem wodą nasiąkłym okryte. Grzyby jakie, czy też porosty. Mało tu owadów widać było, a i kwiatów żadnych, jeno gdzie niegdzie jakaś licha trawa się trafiła. Grzyby, mech, paprocie i porosty różne, a w misterne kształty się układające tu jeno rosły. Tam gdzie drzewo jakie się zwaliło, pod ciężarem starości tam zaraz kilka młodych sadzonek ku światłu się pieło.

Tu już z koni zejeść było trzeba, bo i ciemniej coraz bardziej się robiło i droga nierówna, węższa się stawała. Ze mną jeno kilku wojów zostało, którzy teraz ciszę zupełną, oddychami jedynie przerywaną zachowywali. W tej okolicy wampierz pono mieszka, to też i go wzrokiem i słucham w koło wypatrywaliśmy. Druga jednak minęła, a atak nie nastąpił. Nad źródełkiem czystym postuj zrobiliśmy, a stwora dalej widać, ni słychać nie było. W końcu do tego żeśmy doszli, że ten z tego gatunku być musi co w dzień kamiennym snem w jaskini zalega i nawet ten pół mrok boru jest dla niego zgubny. Dlatego też dając konią wody się uprzednio napić i trawę na tej niewielkiej polance rosnącą poskubać. W bór się znowu zapuściliśmy jaskini jakiej, czy groty szukając.

***

Zacząłem iść wzdłuż strumyka, chcąc znaleźć jego początek czy koniec. Stawiałem ostrożne, ale stanowcze kroki tak jakby nogi same wiedziały gdzie mają iść i może właśnie tak było? Podobno by dojść do źródła, trze­ba płynąć pod prąd tak więc postanowiłem sprawdzić ile jest w tym prawdy. Co prawda nie płynąłem, a jedynie szedłem tak jakbym płynął. Ludzie są jak rzeka, cza­sem łagod­ni i przy­jaźni, cza­sem burzli­wi i zdrad­li­wi. Prze­de wszys­tkim to jed­nak tyl­ko ludzie, którzy nie chcąc zmienić swojego prądu. Rzeka czy strumień nie może tego zrobić, nawet jeśli bardzo tego chcieć będzie. Znalazłem to czego tak długo szukałem i przysiadłem przy brzegu, aby wsłuchać się w tę piękną melodię płynącą z jej nurtem. Niebo jasne jak słońce, które teraz było bardzo dobrze widoczne mimo wielu zdobiących je chmur, które niczym stado owiec przemieszczało się za swoim pasterzem. Układały, zbierały się one w różne, czasami nieokreślone kształty i wzory przypominające wszystko i nic.

Odwróciłem gwałtownie głowę słysząc szmer, czy raczej łamiącą się pod czyimś ciężarem wysuszoną gałąź. Malina stała zaledwie czterysta stóp ode mnie przez co uśmiechnąłem się do delikatnie, ukazując rząd białych jak mleko zębów. Jej oczy nie wyrażały żadnych emocji, ale zdenerwowanie zdradzało napięte niczym struna ciało. Dziewczyna podeszła bliżej siadając tuż obok mnie, aby nieprzytomnym wzrokiem na strumyk czy raczej jego źródło patrzeć jak zahipnotyzowana. Zapadła między nami niezręczna cisza, ale mimo to ani ja ani ona nie chciała przynajmniej na razie jej przerywać. Nie mam pojęcia jak długo trwaliśmy w tej ciszy, ale stała się ona w pewnym momencie zbyt uciążliwa...
- Kniahini pozwoliła niewolnikowi wyjść z zamku? Czy sam się wymknąłeś? - Zapytała z delikatnym uśmiechem na malinowych ustach, które wyglądały jakby zostały skąpane we krwi. - Pozwoliła po ogrodach chodzić, nic poza tym. - Odparłem podnosząc się z ziemi, aby wrócić już do pałacu. Malina przeszyła mnie ostrym jak brzytwa spojrzeniem, które przyprawiało mnie o zimne dreszcze przepływające przez całe moje ciało. - Zaczekaj. - Szepnęła chwytając mnie za nadgarstek, aby mieć pewność że jej posłucham. Ja jednak miałem inne plany, dlatego szarpnąłem ręką, chcąc uwolnić się z jej nieprzychylnego uścisku. Rusałak okazała się znacznie silniejsza niż na początku mi się zdawało. Wykręciła mi rękę za plecami, tym samym blokując niemal każdy ruch, którego skutkiem był nieprzyjemny, tępy ból. - Powiedziałam, że masz zaczekać Jasse... Nie ukarała Cię za tak wielką zniewagę, więc teraz ja to zrobię kochanie. - Szepnęła mi do ucha głosem przepełnionym jadem, godnym nie jednego węża. Gwałtownym ruchem wrzuciła mnie do strumyka, przez co starciłem równowagę i upadłem zanurzając się w wodzie. Nie było głęboko, ale siła z jaką płynął czyniła go... nieposkromionym, cichym zabójcą i Malina najwyraźniej zdawała sobie z tego sprawę. Chwyciła mnie za ramiona, aby za wszelką cenie nie pozwolić mi zaczerpnąć powietrza. Szarpałem się jak mogłem, to jednak moje starania stały się nic nie warte wobec zemsty, którą sączyła, odczuwała i tak bardzo pragnęła dziewczyna. Nie walczyłem nawet o ostatni oddech, a ciemność powoli otaczała mnie ciemnym, zimnym płaszczem, który już nigdy mnie nie odstąpi. Przymknąłem powieki, któte ciężarem wielkim się stały. Nie miałem już sił, a płuca... rozrywały mnie od środka. Nie było ratunku. Tak, a "kto myśli i któż z myśle­nia czy­ni sprawę naj­ważniej­szą, ten wpraw­dzie może w tej dzie­dzi­nie zajść da­leko, ale ta­ki człowiek za­mienił ziemię na wodę i mu­si kiedyś utonąć"... Tak jak ja.


***

Zwierz nocy dziś i nie jeden pokonany został. Niedługo bory te, choćby w bezdroża, w puszcze dziewięczą głęboko... bezpieczne stać się winny od stworów niechcianych. Wilki, niedźwiedzie, borsuki, gronostaje, lisy i wiele innych. Te jak były, tak i będą, jeno to co Zimą się tworzy niepotrzebne być się zdaje. Równowaga... dla niej może to zbawienne. Z pewnością zaś dla wojów, rekrutów nowych trening to dobry, kiedy przeciwnik tak zmienny. Ten dzisiejszy chociażby, z którym mi się mierzyć przeszło tak był głodny, iż bardziej niźli pazurami kłami atakował. Potwór głodny, zagrożony i w kozi róg zapędzony zranił, lecz pazurami jeno kilku. Mnie... cudem jeno nie drasnął, choć i to niewiele brakowało, aby gardło rozpłatał. Tak często tu centymetry o życiu decydują... że i każdy precyzji mistrza się uczy. Ważne potem to i w boju.

Wróciliśmy... wieczorem. Bez strat żadnych, a o pogodzie słonecznej, choć już i zimno ze szczytów spływać zaczęło. Przed nocą jednakże, przed chłodem do grodu zdążyliśmy. Mnie zaś myśli gnały sprawdzić rzecz tako nieostrożnie poczynioną wczoraj. Jasse w komnacie, czy w ogrodzie? W oba te miejsca służbę wysłałam, aby go do mnie przywołano sama przebrać się zaś poszła w suknie wygodną, jasną. Nie było go jednak nigdzie. Gdzie zniknąć mógł? Niepokój. Zabijam potwory, Asów (co się zwykle od tych pierwej wspomnianych zbytnio nie różnią), zbójców, wyroki wydaje z rzadka, lecz... nie niewinnego. Wina... moja, jeśli się tu zbrodnia stała. Niewolnik, lecz i polubić go zdążyłam, jak i o tym, że cenny się przekonać. Sumienie, czy wyrachowanie, uczucia? Gdzie mógł być? Ogrody... Tak, a dalej? Poszłam, jaskółką szukać kazałam. Po chwili już zaś jednej znaleźć go się udało. Strumień... tam leżał, lecz żywy ponoć. Pobiegła więc tam sama, aby Wenedów zbędnych w to nie mieszać, plotek nie chciałam. Tu zaś nikogo w ogrodzie, bo i przecie słońce zachodzi właśnie, a zimno jeszcze wieczorową porą, tak i na spacery to nie czas. Nikt nie widział. Strumień zaś w głębi ogrodu płynął, tam i, w nim o kamienie oparty czarnowłosy leżał. Nie tak ciężki, by go z wody wyciągnąć trudno było. Oddychał, szczęście wielkie. Ja jednak nadal, niczym płótno blada od chwili gdy go tam ujrzałam. Głupiec. Jak zaskoczyć się służce dał? Bo to ona być musiała, prawda?

Ciemność pochłonęła mnie niemal tak mocno jak noc okoliczne osady, które są pogrążone w głębokim, ale błogim śnie. Droga przez mgłę zdawała się końca nie mieć, ale nie zdziwię się jeśli naprawdę go nie ma. Myśli przepływają szybko jak ten nieszczęsny strumień, co to w nim wszystko się rozpoczęło. Tam nie ma prostych rozwiązań, bo tak jak kamienie mimo silnego prądu nie ruszają się ze swojego miejsca nawet o centymetry. Nie wiem ile tak trwałem w tej głuchej ciszy, ale śmierć bynajmniej mnie nie zabrała, więc prędzej czy później musiałem się obudzić. Pierwsze co poczułem to ucisk dłoni spoczywającej na moim policzku, która delikatnie w niego uderzała. Później był ziąb morkrych, zimnych lepiących się do ciała ubrań, które tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że jednak wciąż żyję, oddycham i czuję.

Zapach kwiatów, lasu, drzew wdarł się do moich nozdrzy, aby wreszcie pobudzić je do działania. Usta miałem pełne wody, która zaczynała mnie ponownie topić. Gwałtownie przekręciłem się na bok, wypluwając wszystko co miałem w ustach. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak bardzo bolą mnie płuca, które niemal płoną żywym ogniem niemiłosiernie, zamkniętym w ciele. Zacząłem się krztusić powietrzem jak i cieczą zaległą w drogach oddechowych. Z trudem walczyłem o oddech choć wystarczyło tylko rozchylić usta, ale wargi odmawiały posłuszeństwa, tak jak i drżące z wyziębienia ciało.

Na szczęście się obudził. Tak wielkiej ulgi dawno nie czułam, lecz to nie był bynajmniej koniec problemu. Loki krztysić się zaczął wodę wypluwając i na bok się przekręcił drżący cały. To też płaszcz ze swych ramion zdjęłam i go nim okryłam, aby od zimna go choć trochę uchronić. Po plecach czarnowłosego poklepałam, aby odksztuszanie mu wody w płucach zaległej ułatwić. Po chwili też uspokajać się zaczął. No ten czas straż przyszła, którą jednak machnięciem dłoni odprawiłam. Pytani kilka miałam, które bez świadków zadać chciałam, a i w sytuacji tej niecodziennej jak naj mniej oczu powinno mnie widzieć, aby czasem plotki po krainie krążyć jakie nie zaczęły. Cała sprawa delikatna wszak była. - Loki lepiej ci? - Spytałam zatroskana uważnie jego bladej twarzy się przyglądając.

Spojrzałem na Dziewannę z uśmiechem słabym, bo i bardzo cieszył jej widok.

- Tak. Dziękuję - Wychrypiałem, kaszel powstrzymując sił ostatkiem, choć miałem nadzieję że niegługo one powrócą. - Co się stało? - Zapytałem zdezorientowany tym co się stało.

- Nie wiem. - Przyznałam. - I nadzieję miałam że ty mi na to pytanie odpowiesz. Ja cię ze strumyka ledwo minut kilka temu wyciągnęłam, lecz jakim sposobem w nim się znalazłeś. To zagatką dla mnie pozostaje. - Dokończyłam licząc, że Lokim ją rozwiąże.

Wspomnienia nie wróciły do mnie, a więc jaką odpowiedzią Panią obdarzyć? Nie byłem pewien, ale... chyba prawdę rzec muszę. - Nie pamiętam. - Szepnąłem spuszczając głowę nieco, bo to co i się stało w połowie moją winą, wszak było
- Zapomniałem medalionu... - Jęknąłem niemal pewien, że przez długi czas z zamku nie wyjdę. Nie posłuchałem... nauczkę dostałem, wszak i chyba nie powinna winić. Prawda? Być może sam wpadłem, czy... ktoś mi pomógł co chyba nie było prawdopodobne. Bo czy Malina zdolna by do tego była?

Cóż, jego niewiedza utrudniała wiele, lecz najważniejsze to że żyje było.
- Ciebie do ogrodu niebezpiecznie wpuścić, a w góry ze mną chciałeś jechać. - Powiedziałam ni żartem, im serio głową kręcąc...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro