11.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jej słowa tylko potwierdzały moje obawy, ale teraz to była jej decyzja nie moja. Nic zrobić więcej nie mogłem jak tylko patrzeć na źródełko, które nadal płynęło spokojnie.
- Zostaję w pałacu? - Zapytałem obdarzając jasnowłosą spojrzeniem, które smutek pokazywało.

W strumyku niemal utonął, więc co by się w górach stać dopiero mogło? Lecz... Dziwne mi się to wydało i Malinkę o zamach na jego życie podejrzewałam. Jednak ani dowodów, ani nawet poszlak solidnych nie miałam, ale mieć ją na oku muszę.

- Jesteś nieodpowiedzialny, znowu mój rozkaz złamałeś, jak i zakaz wyraźny. Myślisz że nie wiem, żeś podłogi umył? W góry ze mną prze to na razie nie jedziesz, do ogrodów dalej wychodzić możesz. Jaskółka cię strzec w nich będzie. - To powiedziawszy ta wdzięczna ptaszyna na moim palcu usiadła uważnie się czarnowłosemu przyglądawszy. 

- Ale jeśli cię bez medalionu zobaczę przez tydzień po za gabinet nie wyjdziesz. - Zagroziłam, czy obiecałam raczej, a gdy mówić skończyłam jaskółka się do lotu poderwała i kółka dwa w okół nas zrobiwszy ku niebu odleciała.

Uśmiechnąłem się delikatnie na te słowa, bo chyba szczere były choć serce nieco zapiekło pod ich ciężarem. Przy­taki­wanie cudzym us­tom kończy się z cza­sem, kiedy trze­ba wziąć od­po­wie­dzial­ność za ob­ce słowa...

-Od­po­wie­dzial­ność to nie mały ciężar, dla­tego niejed­nokrot­nie wo­lę żeby to in­ni go dźwigali. - Szepnąłem bardziej do sobie niźli jasnowłosej, która z ziemi podniosła, a ja w ślad za nią to uczyniłem. Cały zziębnięty byłem, co i w żadnym stopniu nie poprawiało mojego zszarganego humoru, który z każdą chwilą niszczył się jeszcze bardziej. - Jestem nieodpowiedzialny, bo zapomniałem? Czy raczej, że z serca swoją pracę wykonałem? Bo chyba powoli przestaję rozumieć czego ode mnie oczekujesz? - Mruknąłem głos podnosząc znacznie, aby wyrazić wszystko co w tej chwili czułem. Mimowolnie napiąłem mięśnie, które już wiedziały co może nastąpić. Sprzeciwiam się już kolejny raz nie zwarzając na konsekwencje, które przędzej czy później z zdwojoną siłą powrócą. Bez słowa odwróciłem się na pięcie i nie patrząc za siebie niemal biegiem do swojej komnaty wróciłem drzwiami za sobą trzaskając. Czy to była moga wina? Wydaje mi się, że nie... bo czy nie każdemu mogło się to zdarzyć. Miałem dość, dość Dziewanny i całej Nawii której niewolnikiem się stałem.

Patrzyłam za nim chwilę, aż mi z oczu zniknął. Przez moment zła na niego byłam, za słowa które wypowiedział, lecz chwila ta szybko minęła. Dziwne to było, dziwne wszystko co z nim związane. Niejasne takie, zamglone. Widziałam w jego oczach złość i szoku ślad nikły, lecz przez to wszystko serce poranione głęboko z licznymi bliznami, jak i śladami cięć świeżych - a Świętowid widzi - że nieumyślnie zadanych się kryło. To serce dziwne było. Gdzieniegdzie niczym skała skorupą okryte, to znowu wrażliwe niczym u dziecka. Jakże więc go za słowa jego winić miałam, kiedy przez nie właśnie padły? Nie rozumiał, to pewne było. Jak i dziecko nie rozumie czasem słów matki, albo cudzoziemiec języka kraju, do którego zawitał. Zamyślona do zamku się udałam. Paziowi królowej uprzednio śledzi nakazując Malinkę i gdyby coś na czarnowłosego szykowała zaraz do mnie wrócić i powiadomić. Ta rusałka zagrożeniem dla niego była i może to i ona go do tego strumyka wepchnęła? Jednak oskarżać dowodów nie mając, ani poszlak pewnych jej nie mogłam.


***
Złość mnie opanowała, przysłaniając zdrowy rozsądek, który do tej pory był niczym swoisty hamulec. Teraz on jednak przestał działać, ustępując miejsca złości której dawno nie czułem. Złość niepot­rzeb­nie ot­wiera usta... ale nie żałowałem bynajmniej tych słów. Zbyt długo trwałem w milczeniu, które tylko wyniszczało moje wnętrzności tnąc je niczym miecze. Wiedziałem, że los zaczął mnie nienawidzić ale... czy ludzie zrobią to samo? Już zbyt wiele straciłem, aby przejmować się kolejną utratą wolności czy zdrowia, które przecież nic nie znaczy. Prychnąłem pod nosem wyjmując starą księgę, którą jeszcze tak niedawno studiowałem tako zawzięcie. Zacząłem wyrywać jedną kartkę po drugiej, aby zniszczyć wszystko co tylko przypominało mi o Nawi, czy jasnowłosej. Im bar­dziej pragnę za­pom­nieć... tym moc­niej pamiętam  to co czyni mnie bezwzględną maszyną do siania zniszczenia i gniewu. Podniosłem się z łóżka płaszcz z siebie zrzucając, aby wyrzucić go jak śmiecia za drzwi komnaty, która teraz moją własnością się stała. Zacząłem pięściami szafki drewniane okładać jakby... przeciwnikiem najgorszym były. Drzazgi wdzierały się pod skórę, jakby chciały ukryć się pod nią głęboko byle tylko nikt ich nie znalazł. Szafy obróciłem w ruinę, ściany krwią naznaczyłem drapiąc je zawzięcie niczym zwierze wściekłe, a żeby tego mało było nawet posłanie nie było już całe a w kawałkach rozsypane. Z czarnych jak noc włosów wciąż woda skapywała i wzdłuż twarzy niedbale spływała. Złość uka­zuje prawdę o człowieku... A ja właśnie taki byłem naprawdę. W dzień za­cis­kam pięści do krwi i swo­bod­nie się uśmiecham, aby uktyć krzyk który w gardle się ulokował. Dziewanna niczego nie rozumie, tak mi się zdaje bo nawet na powierzchnię wynurzyć mi się nie daje. Duszę się tutaj w tych ścianach czterech, które mimo przytulnego wnętrza są niczym cela więzienna. Spojrzałem na medalion, który na ziemi teraz leżał nic nie warty, tak jak jego właścicielka. Podniosłem go z ziemi palcami po nim wodząc, aby w jednej chwili zamienić go w kupkę popiołu, który bezwładnie na ziemię z moich rąk opadł. Niewolnik czy wolny? Nie ma to bynajmniej znaczenia, bo czy nie każdy ma prawo do wypowiedzienia zdania własnego. Lat tyle szukałem odpowiedniego słowa, zdania czy miejsca na ziemi aby świat zaczął wreszcie doceniać starania moje. Walkę ze sobą toczyłem czas cały, żeby wreszcie zamienić go w nocne mary... Nic nie wart, a może zbyt wiele? Nikt do pięt nigdy mi nie dorastał i tak zapewne przez czas długi zostanie. Oczy płonęły gniewem, ogniem niszczącym kwiaty, drzewa czy nawet całem osady, grody. Łączyłem wszystkie fakty, aby odpowiedzi znaleźć, to jednak... złości takiej nie da się wytłumaczyć.

***
Do zamku powolnym krokiem doszłam, lecz zamiast prosto do swej sypialni, dwórek, czy też gabinetu się udać - jak to w zwyczaju miałam. Inna zgoła myśl mi w głowie zaświtała.
Do Lokiego wprawdzie iść na razie zamiaru nie miałam, lecz... z Maliną się spotkać czym prędzej powinnam, aby sprawdzić ile prawdy w moich podejrzeniach się kryło. To też do komnaty służcę kazałam to dziewcze zawołać sama przy oknie jego stając i na góry ostatnimi promieniami, jak złotem okryte patrząc nad tym jak rozmowę najlepiej przeprowadzić się zastanawiałam...

Wiedziałam, że zbyt wiele w jego sprawie już zrobiłam, ale... Nie mogłam wybaczyć takiej zniewagi. Co zrobiłam źle? Przecież to on mnie odtrącił a ja tylko sprawiedliwości się domagałam. Nie wiem nawet czy przeżył, ale co to za życie w niewoli. Służka mnie do komnat Pani przywołała tak więc i tam wedle rozkazu się udałam, aby się z Dziewanną spotkać...
- Wzywałaś mnie? - Zapytałam cichutko denerwując się nieco, bo bynajmniej gniewu dziewczyny nie chciałam wzbudzić. Może źle zrobiłam, to jednak nie żałowałam, bo i sobie na to Jasse zasłużył.

- Tak. - Odparłam z pogodnym, choć sztucznym uśmiechem na twarzy od okna się odwracając. Który to uśmiech zaraz też niemal zupełnie zniknął.
- Czy wiesz co się z Jasse dzisiaj stało?

- Wiem. - Szepnęłam czerwieniąc się lekko widząc gniewne pojrzenie Dziewanny. Źle to wróżyło, ale co teraz zrobić miałam? Nie miałam w zwyczaju kłamać, dlatego prawdę rzec gotowa byłam jeśli taka była jej wola. Westchnęłam głośno palcami się bawiąc i głowę nisko spuszczając.

- Ty go do tego strumyka wrzuciłaś? - Spytałam chcąc już tylko swoje podejrzenia potwierdzić.

- Tak. Ja. - Mruknęłam nie odzywając się na razie ani słowem, by nie rzec zbyt wiele. Obawiałam się jej reakcji, ale póki co twardo na ziemi stałam, gotowa na wszystko...

- Wiesz ty że ja go pod swoją opiekę wzięłam i Mołwiniec z symbolem moim on nosi? Ty przeciwko mej władzy się zwróciłaś. - Do okna spowrotem się odwracając, aby spokojnie i z rozwagą jej uczynki osądzić.

Mimowolnie zmarszyłam brwi z lekka, wszak j naprawdę jej słowa zmartwiły nieco. Jako tak sądzić może, bez wiary? Nie chciałam źle.
- Nie zwróciłam się przeciwko Tobie... dobrze o tym wiesz Dziewanno. Na swoją obronę dodam, iż nie miał przy sobie medalionu... to nawet głową poręczyć mogę. - Szepnęłam o krok do tyłu cofając. - Zranił. Odrzucił mnie jak nikt inny... nawet nie wiesz jako zabolało, to serce rozdarte.

Przygryzłam dolną wargę do krwii niemalże. Bo zaiste co mam uczynić to trudne niezmiernie pytanie było.
- Przeto wyjedziesz, do siebie wrócisz, bądź też gdzie wola będzie twoja jechać pojedziesz i zostaniesz puki on ci i z serca nie zejdzie i w pamięci nie zejdzie. Zaś o tym coś uczyniła nikt prawa dowiedzieć się nie ma. Lecz gdy byś raz jeszcze jego zdrowiu, bądź życiu zagroziła, tedy tu szakać czego mieć nie będziesz. Rozumiesz? - Spytałam na koniec do dziewczyny przodem się odwracając. Beznamiętnie, jakby w mym umyśle, ani w sercu burza właśnie miejsca nie miała.

Wyjechać? Przeto to dom mój był za  młodu, wyrostka, czy panny... Zbyt wiele wspomnień radosnych jak i żalem skąpanych, przeżyć tu przyszło zgoła, aby to teraz stracić wymownie. Oczy się moje zaszkliły na te słowa, bo... do kąd pójść miałam?
- Pani proszę. - Jęknęłam spoglądając w czarne oczy Kniahini, które niemal puste się stały... Zawsze zaś łaskawe.
- To jest mój dom. - Szepnęła, łza jeno po licach swobodnie spłynęła, którą zaraz rychło dłonią starłam. Czy był tego wart? Nie... ale teraz tobi już bez znaczenia. Wiem, że im bar­dziej  za­leży, tym więcej mogę stracić... Zawsze z Dziewanną blisko byłyśmy, ale teraz już chyba nie uda mi się tego naprawić. Błąd, życie wyniszczył...

Moja dusza to do niej leciała, aby przytulić i łzy jej otrzeć, to znowu wypędzić ją za mury. Toż ja ją od dziecka znałam, a i moją przyjaciółką była, lecz teraz... cóż zrobić innego miałam?
- I ludzi ci dam, i eskortę, i list zapowiedni. Tylko wyjechać stąd na czas jakiś musisz.

- Nie zbliżę się do niego na krok, jeśli nie pozwolisz. Pozwól mi zostać, zrobię wszystko... - Szepnęłam coraz bardziej łzami zalana. Spojrzałam na Dziewannę z prośbą, czy nawet błaganiem w malinowych oczach, które teraz tylko to wyrażały.
- Wiesz, że Rusałką jestem. Topienie to odruch był, już tego nie zrobię. Przepraszam. - Mruknęłam niepewnie zbliżając się do przyjaciółki.

- Ja ci do niego nie zbliżyć się nie pozwalam, a krzywdzidź go w jakikolwiek sposób. A ty mą przyjaciółką byłaś, - Tu urwałam na chwilę. - jesteś nadal. Przeto wybaczam ci, ale przysiąc mi musisz, że nijaka krzywda go z twej strony nie spotka. - Dokończyłam i nie wiem, ktorej z nas serce się bardziej rwało.

- Obiecuję. - Szepnęłam ze szczerym, ale mimo wszystko nadal smutnym uśmiechem. - Dziękuję, bardzo dziękuję. - Dodałam po chwili przytulając się do jasnowłosej.
Dobrą Panią była, dla każdego...
swe serce miała i może to czyniło ją tak wyjątkową? Szczera moja przysięga była i miałam nadzieję, że również tak ją odebrała.

Uśmiechnęłam się ciepło uścisk odwzajemniając, jednak niezbyt długo to trwało, bo i późna pora już była. Kilka minut po tem przeto już żeśmy się do swych komnat pogodzone rozeszły, a ja jej słowu ufałam, bo i prawdomówna zawżdy była.

***
Przeczesałem drżącą z nerwów i zimna ręką włosy, aby mi dłużej widoczności nie zasłaniały. Wszystko potoczyło się wbrew mej woli, to jednak czy wszystko tutaj było takie obce, odmienne i złe? Tak...w tej chwili tak właśnie uważałem i nic nie wskazywało na to, aby ta kwestia zmianie miała ulec. Przetarłem twarz dłonią, aby krople wody usunąć z nien starannie i może zbyt brutalnie. Zdezorientowany zauważyłem, że medalion który w popiół za moją sprawą niedawno się zamienił teraz znów cały był. Znaki na nim zaś wyraźniejsze były i chyba domyślałem się już co one oznaczają. Chronić mnie miał i tak było, bo nawet teraz nie chciał ulec płomieniom. Kołowrót strzeżący, znak rodów i symbol... mojej Pani. Cisnąłem medalionem o ziemię, nie chcąc dłużej być częścią tego świata. Byłem Jotunem, nie maskotką czy niewolnikiem...

Weszłam do pokoju Lokiego cicho, drzwi za sobą ostrożnie zamykając. Komnata wyglądała jakby w niej zwierza jakiegoś rozszalałego zamknięto. Sprawdza zaś zamieszania tego całego na skraju łóżka siedział pochylony. A że tyłem do mnie był, to i widzieć mnie, ni słyszeć nie mógł.
Medalion na podłodze leżał, najwyraźniej na nią rzucony. Przez moment złość mnie opanowała straszna na ten widok. Wszak ja mu to wszystko dałam, on zaś zniszczyć to musiał w złości napadzie. Lecz... kiedy dłonie jego całe poranione dojrzałam i we krwi skąpane, a drzazgami usiane. Widać że złość nim trząsła, ale i zimno przeraźliwie. Jutro chory będzie. A i to przyznać muszę, że On sobie sam krzywdę robił największą.

Tyle jeden człowiek zniszczenia zasiał, aby inni mogli po nim wszystko od nowa zbudować. Szukałem rozwiązań w niewłaściwym czasie tracąc czas na nic nie warte sentymenty. Zbyt wiele krwi przelano w mojej sprawie, ale ja przelałem jej znacznie więcej. Odwróciłem się mimowolnie słysząc skrzypnięcie drewnianej posadzki, pod ciężarem przybyłej jasnowłosej. Wiedziałem, że pdzyjdzie bo zawsze to robiła... każdy by to zrobił. Przymrużyłem powieki chcąc poznać jej zamiary, ale ona stała w miejscu z nieodgadnionym uśmiechem na twarzy. Nie podobał mi się ten widok, bo nie takiego od samego początku oczekiwałem. Podniosłem się z łóżka, leniwie, spokojnie niczym drapieżnik przymierzający się do nieuniknionego skoku. - Pani moja. - Szepnąłem z kpiną kłaniając się lekko z szyderczym uśmiechem na ustach. Oczy do tej pory wyblakłe, teraz ogniem złości przyćmione się stały. Nie było już w nich niczego... radości, wdzięczności, uległości, smutku, czy jakiejkolwiek wierności... pozostał jedynie nieopisany gniew.
- Czego tym razem oczekujesz? Blizn? - Zapytałem wargi spod iluzji uwalniając, aby pokazać to co się za nią skryło. - Liczysz na wdzięczność? Puste słowa? Kłamstwa? Podziękowanie? Czy może przeprosiny? - Warknąłem powoli do Kniahini podchodząc. Nie cofnęła się nawet o krok marny, ale może to i lepiej? Bo uciekać przynajmniej nie będzie... Dzieliły nas milimetry, nie zamierzałem zwlekać. Złapałem Dziewannę za gardło, swoje palce szczelnie zaciskając. Chciałem w jej oczach strach dostrzeć, ale nadal pozostała w nich jedynie pustka.
- Jestem taki jak Ty. Równy tobie... rozumiesz? Nie jestem niewolnikiem, nie mam łańcuchów, kajdan, więzów, znaku... nie mam nic. Jestem wolny. - Warknąłem zawężając uścisk.

Wiedziałam że wściekły nadal jest, jednak tak wielkiego wybuchu złowić jego się nie spodziewałam. Jednak ustąpić mu nie zamierzałam.
- Nie potrzeba krat aby żyć w niewoli, a nawet w więzieniu można wolność zachować. - Odrzekłam rękę jego chwytając. - Sam sobie krzywdę robisz. Kłamst nigdy nie chciałam, wdzięczności nie pragnę. Przeprosić mnie za co nie miałeś, ani też dziękować. Jednak ty w pył wszystko obracają gniewem się unosząc, więc zmienić zamiary muszę. - Dokończyłam w jaszczurke go zamieniając.

Zdezorientowany pisnąłem cicho, kiedy jeno wszystko większe się ode mnie stało. W jaszczurkę mnie zamieniła co cztery niewielkie łapki ma i ogon długi. Wystarszony uciec z jej dłoni chciałem, wijąc się zawzięcie, ale na nic się to zdało. Odmienić się sam też nie potrafiłem dlatego swoje ząbki w jej skórze głęboko zanurzyłem. Dziewczyna mimo to mnie nie wypuściła, a jedynie wzmocniła uścisk pewniej mnie w dłoni trzymając. Zupełnie bezsilny się stałem, taki słaby, delikatny, kruchy. Mogłem jedynie kąsać uciążliwie, aby uciec najdalej.

Z pokoju jego wyszłam dojść pospiesznie, uważając jeno przy tym na rękę w której Lokiego, jaszczurke trzymałam, aby ani za bardzo jej nie otworzyć, ani zacisnąć, ani nie ruszyć nią zbyt gwałtownie. Służką pokój uprzątnąć kazałam i nowe meble do niego wstawić, bo te już solidnie zniszczone były. Tym razem miały być one hebanowe, ściany jasne, a dywan, pościel jak inne materiały zielone. Te kolory jakoś mi się z nim kojarzyły przeto wybór mój uważam za dobry. Straży też nakazałam służką w tym pomóc. Do jutrzejszego wieczoru zmiany powinny być poczynione.
Sama też po niedługim czasie do swej sypialni weszłam i na krzesle obok stolika stojącym usiadłszy do miseczki o srebrnej ostrożnie jaszczurke wpuszczając. Sama zaś dłonią swoją się zajełam, aby ranki małe, ostrymi jego ząbkami zadane uleczyć jak najprędzej. - Lubisz zielony i czarny chyba. To kolory w końcu twoje są, a zielony w szczególności. - Mruknęłam ugryzienia te niewielkie przemywając.

Niespokojny byłem, dlatego zacząłem wspinać się po ścianie miski w której umieściła mnie jasnowłosa. Nie było to jednak takie proste, zważywszy na śliską powierzchnię która uniemożliwiała mi ruchy. Mimo to cały czas próbowałem uciec, czy choćby zwrócić na siebie jej uwagę. Swoim długim językiem wyczuwałem wszystkie zapachy, które docierały do mnie z zdwojoną siłą. Dziwne mi się zdawało zachowanie Dziewanny bo jakby nie patrzeć rękę swoją na nią podniosłem, a a Asgardzie mogliby niewolnikowi za to rękę uciąć. Nie wiem skąd wiedziała, o kolorach moich, ale zastanawiać się nad tym bynajmniej nie zamierzałem... nie było to co prawda tajemnicą, ale dziwne mi się to naprawdę zdało. Wiele razy szukałem drogi, ale teraz żadnej nie widziałem i chyba to mnie tak przerażało. Wychyliłem główkę zza ściany miski odberwójąc jasnowłosą, która ranki po ugryzieniach przemywać już skończyła. Ciekawe co ze mną zrobi...

Zamyślona byłam, bo sytuacja dziwna była i tak niecodzienna, że co zrobić nie wiedziałam, choć... niecodzienna sytuacja, więc może i rozwiązanie takie się sprawdzi? Jaszczurki widząc główkę, która z miseczki wyglądała i mnie bacznie obserwowała uśmiechnęłam się lekko. Widok ten śliczny był, naprawdę.
- Uspokoiłeś się już? - Spytałam uważnie ją obserwując.

Słysząc te słowa schowałem się z powrotem uciekając przed jej spojrzeniem. Nie, nie uspokoiłem się ale czy dziewczyna musi o tym wiedzieć? Z innego punktu widzenia zapewne tak... ale z mojego nie. Jako zwierzątko w pułapce byłem, więc może też przez to strach przemawiał? Cóż trudno mi to stwierdzić. Zacząłem niespokojnie po ogręgu krążyć, długi ogonek za sobą ciągnąc. Nie widziałem Dziewanny, bo poza moim zasięgiem była...

Westchnęłam i od stolika odeszłam, by włosy swoje rozczesać, a kiedy doń wróciłam. Jaszczurkę w kółko biegającą w miseczce ujrzałam.
- Nie zmęczyłeś się czasem, co? - Spytałam na dłoń znów ostrożnie ją biorąc. - To jak? Będziesz już grzeczny, czy na noc chcesz jaszczurką zostać?

Przyjrzałem się ddziewczynie, bo naprawdę wielce dziwiła. Chwyciła delikatnie, tak jakbym był ze szkła czy porcelany. Skinąłem główką nieznacznie, przykrzywiając ją lekko, a z nadzieją, że Dziewanna uwierzy w moje nieme słowa. Jaszczurce nic nie zrobiła, ale... co zrobi ze mną. Kara z pewnością mnie nie ominie, to jednak jaka ona będzie? To tajemnica... Mogłem tylko na jej naiwną litość liczyć, bo jak inaczej nazwać jej czyny, działania? Dziwna kobieta...

Na łóżku usiadłam przez siebie dłoń z jaszczurką wyciągając, aby za chwilę na podłodze przede mną Loki już siedział, nie zaś jaszczurka. Chwilę co zrobi czekałam sama się nad dalszym swoim ruchem zastanawiając. Co zrobić i czy ukarać? Motywy zawżdy są najważniejsze, a ich wszystkich nie znałam i poznać chciałam. Wiem że chciał być wolny, wiem że coś go od zewnątrz rwało i do podłogi przybijało, jednak... nie wiedziałam tak naprawdę co to było.

Prychnąłem nerwowo pod nosem na swoje dłonie poranione spoglądając. Nie bolały, bo adrenalina wciąż krążyła żyłach jako żabnica.
- Jesteś z siebie zadowolona? - Mruknąłem głowę delikatnie podnosząc, aby z ukosa nieprzychylnym okiem na dziewczynę spojrzeć. Nie miałem zamiaru się podporządkować ani wcześniej ani teraz... Tak też uśmiechnąłem się z kpiną, aby swój gniew przez gesty wylać. Cóż błędu żadnego nie popełniłem więc też przyjąć kary bynajmniej nie chciałem. Winny bowiem jest tylko ten, komu się tę winę udowoni...

- Ciebie raczej o to spytać powinnam. Siebie poraniłeś, pokój swój zniszczyłeś i na mnie rękę podniosłeś, na mój gniew się narażając. W imię czego?

Pewny nie byłem co odpowiedzieć, ale krzywiłem się na jej słowa.
Dopóki trzy­mam w so­bie złość, ona kąsa umysł niczym węże jadowite. Po­woli zżera go niczym rdza, mi­limetr po mi­limet­rze tra­wi dob­re emoc­je, przeżuwa je i plu­je ni­mi, zamieniając je w jad. Gniew stał się  domeną, zapłonął w oczach i nawet woda która kroplami ze mnie skapywała nie dała rady go zgasić.
- Nie będę niczego tłumaczyć komuś takiemu jak Ty. Nawet słowa ode mnie nie usłyszysz, bo jesteś ich nie warta. - Syknąłem pewien swych racji, które szyderczy grymas na moje twarzy starannie namalowały.

Słowa jego mimo uszu puszczałam, bo i nic prócz gniewu w nich nie było. Mogłam go ukarać i podstawy solidne ku temu były, lecz przeczuwałam że przez to do punktu wyjścia byśmy się cofnęli. Mogłam w jaszczurkę go spowrotem zamienić, ale to tylko gniew i strach mogło jego pobudzić.
A zwierzę w potrzasku najniebezpieczniejsze się staje. Mogłam też...
- Skoro słów twoich nie godna, to może widoku także? - Spytałam brew ku górze podnosząc. - Wróć przeto do swojego pokoju. - Poleciłam i tej decyzji nie cofne. Jutro dopiero przyjść i uprzątnąć pokój służki miały. On zaś swoje postępowanie przemyśleć musiał, gdzie zaś najlepiej to zrobić jeśli nie na zgliszczach przez siebie stworzonych?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro