13.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Świat z grzbietu konia wydawał się o wiele piękniejszy, choć Nawia już od początku jedną z piękniejszych krain mi się zdała. Wielkie łąki zielone, lasy bujne, w których zwierz czai się
i tylko na przybyszów czeka. Wolność... To była ona z pewnością
i do tego nie mam żadnych wątpliwości. Sanczo okazał się być, wyborem idealnym nie zależnie od tego jak wyróżniał się od reszty. Posłuszny był i tak jak ja potrzebował tej wyprawy. Mężczyzna jadący blisko Kniahini odgłosy zwierząt trafnie udawał, a one co z bliska gdzieś były wdzięcznie raczyły mu odpowiadać. Dar musiał mieć jakiś skoro i koń pod jego głosem parskaniem odpowiadał jak na wołanie. Dziwne mi się to zdało, ale mimo wszystko to inni ludzie byli. Nudzić się bynajmniej nie dało, bo a to o dziwach i czynach jakiś niezwykłych, czy chwalebnych, które na własne oczy któryś z kompanów widział i opowiadali tak wszyscy coś po krótce snując się we własnych myślach... Sam nawet niepewnie zacząłem kilka słów wtrącać, aby nieco język swój srebrny do dawnej świetności przywrócić. Pieśni żołnierskich jeno nic nie mogło przezwyciężyć, która na bór cały pobrzmiewała."Żołnierz idzie, żołnierz borem, lasem. Przymierając z głodu czasem; Chleba, soli nie żałować, Trza żołnierza poratować."
Przyznać muszę, że bardzo mi się podobały, bo i melodia nie była zbyt trudna. Asgardzkie pieśni niczym były, bo niczego nie wnosiły.
"Koń, żałoba konik jego koło niego,
Grzebie nogą, żałuje go,
Już wygrzebał po kolana,
Żałujący swego pana..." Nie wiedzieć dlaczego przypomniały mi się słowa, które również melodią wyrażane były jeno nieco inną niż wszystkie.
Nawet nie zdałem sobie sprawy, kiedy moje usta poruszać się samoistnie zaczęły... słowa, melodia one same wyskoczyły.
- Świt nas zgubił, zawiódł czas.
Nie wiem co już czeka nas.
Stacił z nami łączność los,
Zadał jeszcze większy cios.
Sił już brak, choć dusza pragnie
Wygrać bitwę, szybko sprawnie. - Zakończyłem nieco speszony... co prawda nikt chyba mnie nie zrozumiał, ale i tak nieco dziwnie się czułem. Pieśni tutaj bardzo dużą siłę przebicia, a ciekaw jestem czy mieczem równie sprawni co głosem. Wiedziałem co prawda, że wojaczka u nich jest bardzo przyzwoita, ale czy dorównują siłą Asom.
- Długi czas już jedziemy, przed zmrokiem do grodu wrócimy, czy też pare dni zwodzić nad konie będą? - Zapytałem nie do końca przekonany, co do nocowania w tych podgórskich. Wiele stworów kryje się tutaj, a bynajmniej nie wszystkie są ludzom przychylne, a mimo to nie zniechęca wojów do wypraw. Na nic się na szczęście nie natknęliśmy, to jednak sama świadomość była ciężkim brzemieniem. Cóż nie tylko ciało powinno się przystosować Nawi, ale umysł różnież bo to on prowadzi ciałem. Prawda? Nie jest to łatwe, bo inna w zupełności kultura się rodzi i nie sposób jej z życia wyrzucić.

Uśmiechnęłam się widząc co ma na myśli, ale już nie daleko byliśmy. Zaraz też strumyk wartki widać było, a za nim las gęstrzy, niźli gdzie indziej.
- Wrócimy, jeno tu trzeba oczyścić. - Powiedziałam z konia zaskakując, co i reszta ze mną na komendę, jakgdyby zrobiło. Bo i sprawni to byli żołnierze i doświadczeni w boju wszelakim.
- Ty tu zostaniesz. - Do Lokiego rzekłam, bo to że poradzić sobie nie będzie umiał, to mi pewne się zdało. Gdyby zaś obcą krew Jaga wyczuła wprzód na niego by się rzuciła. - A z tobą Iwan zostanie. - Wój wprawdzie zgodził się ze mną, acz nie chętnie to zrobił. Jego myśli charde niemal słychać było. "Co ja stajenny, albo giermek jaki żeby koni pilnować. Przecie nie uciekną, bo i znakome i to im nie pierwszyzna. A jak tego pani kniazini z nami puścić nie chce, to trza go było go z zamku nie wypuszczać. Jeno ja wój, mnie słuchać, a pani pułkownik kazać. To i trudno, choć serce się do bitki rwie." Może kiedy indziej na to się porwę, aby czarnowłosego ze sobą wziąść lecz teraz? Niebezpieczne to by było bardzo.

Kłócić się sensu nie było, bo słowo Dziewanny warte tyle było że nic go tutaj nie przebije. Prychnąłem więc pod nosem czując tutaj niejako szansę na wolność swoją, która ponad wszystko moja znowu będzie. Przyjrzałem się mężczyźnie z oka przymrużeniem, które nieco barwę na czerwoną zmieniło aby jego zbroję niejako przejrzeć. Czułem ciepło, więc i gdzie najbardziej ciało jego odsłonięte na wskroś było...
Nie miałem, miecza, sztyletu, czy szbli jakiejś... ale łuk przeto nawet bardzo się przyda. Strzałą łatwo uwagę odwrócić, to jednak trudna to sztuka celnoe trafić. Dziewanna i jej komnapia zniknęła już za drzewami gęstego lasu, który okrył ich starannie przed wzrokiem naszym. Iwan nie wyglądał na silnego szczególnie, ale przeto mogły to być jedynie pozory, które stwarzał. Czy powinienem się go lękać? Możliwe, ale starch w moich oczach był tylko pojęciem względyn, czy wręcz nierealnym. Stworzyłem iluzję, aby w odpowiednim czasie niezauważony naciągnąć cięciwę i uwolnić strzałę wycelowaną w ramię woja, a raczej jedynie w materiał jego szaty. W mgnieniu oka zarzuciłem przez ramię łuk, aby szybko wskoczyć na rozsiodłanego Sancza. Koń posłusznie ruszył z miejsca do dzikiego galopu, a nogi same go wedle instynktu do niego wyrwały. Kasztan szybki był bardzo, przeto zanim Iwan wskoczył na konia ja już kilka długości przed nim byłem. Stukot kopyt w równym, taktownym rytmie się objawiał głuchą leśną ciszę przerywając swoim melodyjnym tonem. Nie wiedziałem dokąd jadę, lecz można powiedzieć, że na konia się zdałem bo jak każde zwierzę swój instynkt miał i on go przez puszczę prowadził. Odwracać się zamiaru nie miałem, choć muszę przyznać bardzo mnie korciło lecz nie pozwoliłem zwieść swojego umysłu, który najpewniej szybko by to zrobił. Wzdrygnąłem się kiedy wokół mojej tali rzemień się owinął, pętlę zaciskając. Jedno szarpnięcie wystarczyło, aby z konia mnie zrzucić, który najpewniej sam do domu tafi.

***

Szybko żeśmy się z Babą uporali. Jak nas jeno czworo do chaty weszło, tak jaki kwadrans później czwórka nasza tąż samą chatę przetrząsało. Może i to szkoda trochę że nas mniej nie było, bo Jaga ni jakich szans nie miała i to ugzekucja raczej była, niźli walka, acz... smutku ni jakiego między nami nie było, bo na Szasze wystarczyło jeno spojrzeć, aby go odgonić. Szatyn wszystkiemu uważnie się przyglądał i tak wyglądałam, jakby to o czym bajkarze mówili nagle przed nim stanęło żywe i namacalne. Bo tak przecie też i było jak u nas niektórych zwierząt i istot stepowych nie ma, tak i tam nie wszystek tego żyje, co w górach mieszka. Trzeba nam było jeszcze kości nieborząt tych w mogile jakiej pochować i kamieniami przykryć, bo i nie godziło się ich tak tutaj rozrzuconych zostawiać, a choć mogiła zbiorowa była, to zawżdy to grób, co każdemu przysługiwać powinien. Tak też się zaraz za to zabrali, a i trzeba było na koniec chatę spalić, to i o to aby dobrze się paliła i do szczętu spłonęła trzeba było zabrać, co ja uczyniłam. Podczas gdy inni kopiec robili i kości ludzkie rozrzucone wcześniej przez Babę w nim składali. Trzeba też zadbać było, aby pożar się na las rozprzestenił. Nie trudna to była praca, nie bardzo też się przy niej z trudzić było można, lecz swoje ona trwać musiała. Zaś że tu do źródła strumyka bliżej było, niż do miejsca w którym myśmy w las wchodzili. A i przy źródełku polana śliczna była i ścieżka do niej wydeptana, przeto sokolikowi naszemu poleciałam Iwanowi przekazał żeby tam się wraz z Lokim z końmi udał. Tam też posiłek jaki zjemy nim do grodu wrócimy, a że przed zmierzchem to się stanie to i lepiej. Choć nie wydaje mi się by Iwan na nas ze swym obiadem czekał.
Do lasu gęstego weszliśmy szybko ścieżkę do polany odnajdując. Czym bliżej zaś tym jakieś napięcie wzrastać w nas zaczęło, które zmysły wszystkie, a zwłaszcza słuch i wzrok wostrzały, także orle się stawały. Jak i nasz lud przecie te ptaki królewskie i książęce sokoły ukochał sobie najbardziej.
Niedługo też ciche rozmowy się zaczęły.

- Jak to wygląda?
- A to ty nie widziałeś Sasza, co? - Odparł pytaniem na pytanie Urlik.
- Widziałem acz dawno to było i nie spomne już dokładnie. Bo jeno raz jom widziałem. - Usprawiedliwił się wój. On niedawno przeniósł się ze stepów szerokich kwieciem okrytych, ot w te góry wysokie, zielone. A że inne tam zjawy niźli tu z goła żyją, to też nikt nie dziwił się zbytnio, że co stwór, to dla niego dziw nowy.
- Chuda, wielka, pomarszczona. Baba jak tyka, wysoka na półtora chłopa. Szybka, zwinna latawica. Zabija najczęściej w świetle księżyca. - Powiedział śpiewanie Urlik.
- Ludzkim mięsem się żywi, dziecka w lesie nie chybi. Kościste to straszydło, słowianą całkiem obrzydło. - Zawtourowałam, a po tych słowach cisza na chwilę zaległa sroga. Nim kolejne pytanie rozdarło powietrze, jak ostrze żelazne.
- Słyszałem kiedyś że Baby ze Strzygami się kumają. To prawda jest? - Zapytał Sasza. Jednak nikt z nas nie wiedział co mu odpowiedzieć. Aż Dymitr, najstarszy z naszej kompani zastanowił się, zamyślił i przemówił.
- Czasem tak bywa, acz rzadko. Ostatnim raz taki dziw widział za życia jeszcze ojca panienki, Roda. Jaki był on kniaź dobry, to i nikt powiedzieć nie zdoła i ludzki to był pan i wojownik mężny. Nie znajdziesz drugiego takiego między panami, nie znajdziesz. - Powiedział dziadek głosem posępnym na co i mnie smutek ogarnął. - Acz dzieci dobrze wychował i, i one dobrze się żądza. - Powiedział wiedząc że jednak go słucham, a nie tylko wzrokiem sokolim las badam. To był ptak nasz rodowy, od tego chociaż by że oczy nasze jego podobnym były, jak i że na wroga tak żeśmy zwykli, jak i on na ofiary uderzać.
- Cicho. Polanka już przed nami i Baba Jaga w chacie. - Powiedziałam i tak za minut kilka żeśmy spomiędzy drzew wychyneli. Na polanę, na której ciemna trwa rosła kośćmi usiana, a na środku chata rzekł byś opuszczona, na nóżce kurzej nóżce osadzona stała.
To był cel nasz.

***
Odpoczynek... długo nie trwał, ale cóż poradzić mogę na to?
Nie powiem dokładnie, co mnie tak zaciekawiło w wiewiórce, ale bacznie się jej przyglądałem. Długi rudy ogon miała, uszka zakończone kitkami, jak i krótkie łapki zakończone pozurkami ostrymi, które między gałęziami poruszać się pozwalały. Skakała między drzewami, wysoko rosłymi nie zwarzając na ewentualny upadek. Nie na daremno okrzyknięto to zwierzątko matką, czy opiekunką lasów, bo ona jest przeto jego założycielką. Nasiona, szyszki, orzechy, żołędzie w ziemi przed zimą składa, to jednak na wiosnę już nie jest w stanie wszystkich znaleźć, tak więc nowe drzewa i krzewy swoim instynktem sadzi. Pożyteczne to stworzenie było, tak więc wzroku przez czas długi oderwać nie było rady. Dziuplę w tym drzewie miała, więc tam też się schowała... Westchnąłem głośno spoglądając na woja, który strawę swoją w spokoju sporzywał jakoby mnie tam nie było. Głodny nie byłem co prawda, więc bynajmniej nie przeszkadzało mi jego zachowanie, choć już od początku działał mi na nerwach. Nagle jednak jak na zawołanie z ziemi się podniósł porzucając wszystko co w swych planach trzymał, aby do koni podejść rychło. Odwiązał liny trzymające w ryzach to niewielkie stado, które za jego wierzchowcem zastępem wędrowało. To też Iwan i rzemień mój do siodła przywiązał, naszą wędrówkę kontynując... Dziwne jest to, że pech znaj­dzie mnie zawsze, a szczęście? Nig­dy nie przyj­dzie samo. Pewien byłem, że coś się niespodziewanego wydarzyło, że ten niemal galopem po lesie mnie wodził. Jeśli tak dalej pójdzie to jutro się z miejsca nie ruszę, nie mówiąc już o pracy. Dziewanna w prawdzie wyrozumiała była, jak i litościwa, ale czy uciczkę miemal do zdrady podpinaną wybaczy? Trudno mi było na tę chwilę stwierdzić, ale prędzej czy później sam się przekonam. Prawda? Zatrzymaliśmy się dopiero na polanie wielkiej, czy raczej łące długiej w kwiaty kolorowe bogatej. Odetchnąłem spokojniej, chcąc płuca uspokoić nieco które tlenu uciążliwie się domagały. Wzruszyłem skostniałymi ramionami, które powoli drętwieć zaczynały trwając zbyt długo w bezruchu. Cóż przynać muszę, że strumień przyjemną melodię snuł pod nosem, jakby chciał jeszcze bardziej udekorować naturę, która go zewsząd otacza.

***
Słońce już swój punkt na niebie szczytowy jakąś godzinę nim w drogę ruszyliśmy przeszło. Za sobą polankę zostawiliśmy i chatę na niej płonącą w której miejscu przez lata całe trawa rosnąć nie będzie, a to miejsce czarnym i spalonym zostanie nie tyle od ognia, co od zmazy jaką dlań Baba Jaga była, która wraz ze swoją chatą spłonęła. W innych jednak miejscach, po całej polanie trawa poczeła z wolna odrzywać i swój naturalny kolor przybierać. Weszliśmy przeto w las i szliśmy nim przez gęste drzewa młode długo, a didki tu i uwdzie widać było to i droga się przez nie mam wydłużyła, bo te stworzonka małe, a dobre, choć nieśmiałe i zgoła płoche tak wdzięczne były, że z nimi zostać na trochę aż się chciało. Nim też w las weszliśmy całkiem Borowy się nam na skraju polany ukazał i głową nam skinął, to że prawo zrobiliśmy ukazując. My też mu się skłoniliśmy nie podchodząc jednakże doń ani o krok. Stary to był dziadyga, czy duch jaki, co się ponoć z tym borem narodził i nad nim opiekę trzymał. Długą miał brodę siwą, plecy przygarbione, twarz chydą i cały był jak sciułka leśna, jak drzewo mchem pokryte. A prawicy zaś swojej laskę spruchniałą nieco z jakiegoś komara również częściowo mchem pokrytego trzymał. On także opóźnił nasz powrót, bośmy nań - puki jak duch między drzewami nie zniknął - patrzyli, oczu nie odrywając. Nim zaś do źródełka żeśmy doszli, nim choć w połowie drogi żeśmy byli nad naszymi głowami Gamajun przeleciał, także w tamtą stronę się kierując. Wdzięczne to było stworzenie, o twarzy anielskiej z goła i ludzkiej, a ptasim ciele. Czasem bywało że ho książęta w czas niepokoju o listów dostarczenie ważnych prosili. Pieśni on jednak zwykle śpiewa, w których przyszłość dla ucha słuchacza pilnego przepowiada. Przeto w Midgardzie niegdaj posłańcem bogów był zwany.
Na jego widok serca się nam jeszcze bardziej rozweseliły, a i szybszy marsz nasz się stał. Bo kto by nie chciał tej ptaszyny posłuchać? Przeto zdążyć chcieliśmy nim z nad źródła, z którego zapewne wodę pić będzie odleci.

***
Usiadłem na trawie chmurą się przyglądając, które po niebie niczym ryby w ławicach się przemieszczały. Chciałbym ich dotknąć, sięgnąć ale było to niemożliwe zważywszy na to jak one wysoko były. Ja nawet drzew nie sięgałem, a one? Po niebie swobodnie płynęły kpiąc z praw grawitacji, które wogóle ich nie dotyczą. Prawd jest wiele, ale czy któraś z nich chmur dotyczy? Zdawało mi się, że nie ale przeto w tym świecie wszystko jest możliwe. Niebo na ziemi i można znaleźć, to jednak dlaczego wciąż piekło przeżywać musimy? Zbyt wiele słów ciśnie się na kłamliwe wargi, które nawet teraz zdobiły skupiska blizn. Pamiątka, czy raczej znak ostrzegawczy dla tych, którzy spotkaliby mnie na swojej drodze... Niewiele brakowało, aby one zniszczyły wszystko co miałem. Teraz pozostała mi jedynie... służba?
Z zamyślenia głos nietypowy mnie wyrwał, bo i śpiew bynajmniej do zwyczajnych nie należał. Przymknąłem na chwilkę powieki, aby zatopić się w tym niewyobrażalnym brzmieniu, które włosy na baczność stawiało. Wzdrygnąłem się czując szturchnięcie w ramię, przez które niemal równowagi nie straciłem. Otworzyłem oczy spoglądając na Woja, który w ręku zawiniątko miał małe. Zapach mówił sam za siebie, ale cóż... upewnić się zawsze trzeba. Mężczyzna rozwinął papier w którym suszone mięsiwa swoje miejsce znalazły, wraz z chlebem żytnim.
- Jedź. - Nakazał przysuwając mi strawę aż po usta same. Wywróciłem oczami, ale mimo wszystko posłuchałem rozkazu czując nieprzyjemny uścisk w żołądku. Tak samo uczynił i z chlebem dzieląc się ze mną swoim posiłkiem jak na wojownika z tych stron najwyraźniej przystało. Nie mógł odmówić nikomu, a nawet z niewolnikiem zaczął się bratać. Manierkę mi również podał z miodem, który smakiem swoim rozbił niemal wszystkie kubki smakowe.

Na polanę po kwadransach dwóch wyszliśmy i dziwny z goła widok nam się zgoła ukazał. Oto Loki związany na trawie siedział, obok niego zaś Iwan, a i konia i łuku czarnowłosy był pozbawiony. Uciec najwyraźniej chciał, choć jakie licho go w las wciągnąć chciało tego pomiarkować nie mogła. Wszak on tej okolicy nie znał i zginął by zapewne w jakiejś ładnej głuszy, a jeśliby nawet nie i do jakiś domostw by się udał to i nie stąd, i pieniędzy nie ma, a gdyby tak wici rozesłać, to by go przecie w dzień góra dwa do grodu odprowadzono.
- Uciec próbowałeś? - Powiedziałem doń podchodząc. Cicho się jakoś zrobiło i tylko Iwan wstał ze swego miejsca.
- Pani pułkownik. On konia swego chwycił i tam kej ten chciał jechał, bo jakby wiedział, że do grodu on wraca, to by go przecie inną drogą puścił. Chwyciłem ja go, lecz koń uciekł i pewnie już w stajniach spowrotem.
- I co teraz mam z tobą zrobić? - Kolejne pytanie zadałam, bo jego ucieczki się nie spodziewała i dziwna ona była. Po cóż to robił? A gdyby nawet mu się i udało, to cóż dalej? Jakiej pracy by się chwycił, czy w pałacu nie lepiej mu było? A i ja cugle coraz to popuszczać mu próbowałam, jeno on za każdym razem wyrwać mi się chciał, gdy tylko nieco swobody poczuł.
Na to com powiedziała zaraz staryga nasz odpowiedział, choć nie jego pytałam, bo na Asów on był zajadły. Dawny to był żołnierz ojca mego przez co i wojnę z nimi dobrze pamiętał i nienawidził ich niemalże.
- W dziczy zostać, jeśli wtrącić wolno, zdaje mi się powinien. Wolności chciał skosztować, choć i oni jej tam w zbytku nie mają. To niech jej teraz dostanie, a zobaczymy czy do ranka chociaż przeżyje. - Mówił z żarliwością Stary, ale.. mi to się zgoła nie widziało, choć jaka cząstka mnie właśnie tego pragnęła.
- Pani pułkownik proszę aby mi się pani z nim spróbować pozwoliła. Dumny to musi być kawaler, bo i jego buta nie ugasła w pełni na to wskazuje. A i sprawny skoro Ivanowi na staje, albo i dwie uciec musiał. Ja z nimi tak dawno żem się nie mieżył, że i zapomniałem jak szabelką władają. A i widowisko użądzimy przednie i pani się dowie kogo pod skrzydła wzięła. Jak wygra niech mu pani daruje, a jak przegra... to i kara będzie i przestroga. - Niemal do ucha mi Urlik wyszeptał, a że szermierz to był przednim, tom też się o niego nie bała.
- Niech więc tak będzie. - Odparłam z chorążym się zgadzając, bo i ja ten pojedynek rada byłam ujrzeć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro